Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

🍁

Pełen ekstazy przyglądał się śpiącej kobiecie. Mizerna postać niemalże ginęła w załamaniach czarnego materiału. Płaszcz zakrywał ogół kobiecego ciała, wyjątkiem było kilka  splątanych kosmyków i wystająca sponad wysokiego kołnierza blada twarzyczka, a i ją można było ujrzeć połowicznie. Teraz, gdy spowił ją sen, mógł swobodnie snuć pobożne życzenia wielkich zwycięstw. 

[Imię] posiadała ten niezwykły sposób bycia. Spajała w sobie wszelkie pożądane cechy. Opanowana i stanowcza w swoich działaniach, nigdy pochopna. Szybka, dokładna, precyzyjna. Działa z pełnią swobody, bez wyrzutów i kierowanych pod jego adresem wątpliwości. Doświadczenie pozyskiwane przez lata w oddziałach skrytobójców przekuło się w idealną sprzymierzeńczynie.

Tak jak zdrajca i dezerter klanu Uchiha działa w milczeniu z pełnią precyzji. Jak skorpion z Suny  mieściła w sobie skłonność ciekawości, ciekawości do  ludzkiego ciała i podupadłej prostoty psychiki. Za pośrednictwem pozyskanego mistrza w postaci ludzkiej marionetki, posiadała nową wiedzę. Wiodła prym z Deidarą, snując wizje zniszczeń niesionych z dystansu. I któżby się spodziewał, że naturalna, kobieca chęć trwonienia pieniędzy, pozwoli jej zyskać uznanie w ochach skarbnika, jako tropicielki. 

Materiał zaszeleścił. Czujne oczy wpatrywały się w niego, pozbawione wyrazu, pogodzone z obrotem sytuacji. Skórzany fotel odnotowuje jej ruchy. Z zgłębień materiału wysuwa się dłoń nosząca znamię przełamanej pieczęci. 

Przykra to była bariera o pięknie niematerialnej siły. Pozbawiony technik ten, który w wachlarzu swych zdolności posiadał możność odbierania dusz i czkary. Konoszańskie dziewczę tak sprawnie przyswoiło  jego zasoby. Nie śmiał protestować ni stawiać oporu. Urzekła go ta zdolność niczym niespowinacona z rinneganem. Podobnie, jak wiele jej predyspozycji, które tak skrupulatnie podziwiał korzystając ze swoich ścieżek.

Podwinęła płaszcz ku górze i widział, jak bose stopy zsuwają się, spragnione dotyku podłoża. Skóra napotkała drewnianą nawierzchnię, ciężar ciała zmienił położenie. Wstała. Płaszcz mignął przed nią, odsłaniając ją w pełni. Nogi były krótkie, blade. Jasny pigment skóry był tym, co uderzało go i kusiło go od początku. Blizna na wysokości lewej łydki. Połyskujący materiał, zasłaniający połowę ud, ciągnący się wzwyż, zasłaniając przy tym kobiece kształty. Wątłe ramiona. Pozostałość pieczęci. Smukłe palce zaciśnięte na czarnych fałdach odzienia. Usta w kolorze dojrzałych malin, lekko rozwarte. Głębia oczu.

Gdyby był Bogiem, którego obarczono by powinnością stworzenia piękna, ustanowiłby ją za kanoniczny symbol. To ciało spowito wdziękiem i delikatnością. Obarczał ją z tegoż tytułu nieustaną krzątaniną myśli, cholerną kakofonią pokus. Ta nieustanna pokusa mieszkała w jej oczach.

Drażniło go zamglone spojrzenie[kolor] oczów. Przypisywał im demoniczne fatum. Skrzywił się na wspomnienie pysznego spojrzenia kobiety. Ta duma ciążyła na nim od pierwszego spotkania, skrupulatnie tłumiona.

Układała usta, sylabizując to, co chciał usłyszeć.  Gdyby słowa miały smak, jej smakowałyby gorzką czekoladą i mieloną kawą. 

Stała nieruchomo, patrząc w ślad za nim. Nie wątpiła, że jest gotowa zaatakować i unicestwić każdego, kto stanie na jego drodze. Spoglądał na postać z podziwem. 

Poczuła na sobie  wzrok i powoli obróciła się w jego stronę. Miała w sobie coś wzniosłego, a jednocześnie niezwykle subtelnego. Wyciągnął rękę i dotknął kobiecego ramienia, by upewnić się, że postać istnieje pośród jego posłańców. 

Pochylił się nad nią, na powrót nakazując jej usiąść, zajmując ją w obiciu ciemnego mebla. Czujny i ostrożny w swoich działaniach. Pragnął wzbudzić w niej lęk i niepewność. 

W purpurowych oczach odbijał się zachwyt i cierpienie. Czekał na to spotkanie. Jego dotyk sprawiał, że w jej umyśle pojawiły się obrazy, których nie mogła być częścią, a mimo to czuła, że jest inaczej. Jakby nosił w sobie głębie ludzkiego brzemienia, pełnie cierpienia, goryczy, szlachetność upadków i ran. Pragnął podzielić się tym bóle, wskazać cierpienie, jako właściwy i słuszny wywód, dla którego ciągnie cały precedens wybawienia świata od rozpaczy. Wywierał w jej umyśle wizje, jakby chciał odwieść z jej ust słowa, że oto jest zwykłym cwaniaczkiem prawiącym o banalności zła.  

Potwierdzał to dotkliwy ucisk okolicy serca i łkające wnętrze kobiety. Zgoła pojęła, że odebrano mu najcenniejszy z darów, dar miłości.

Oblubienica znalazła się w ramionach poniżonego oblubieńca. 

— [Imię] — wyszeptał to imię z czułością i najwyższą czcią, jakby składał hołd bogini. Wtedy zrozumiała, że byli sobie przeznaczeni. 

Ich ciała musiały się połączyć. Przypadek, czy przemyślana boska interwencja? 

Księżyc połyskiwał wewnątrz, nadając przestrzeni wymiar zmysłowości, wyniesionej do rangi liturgii.

Muskał ustami łyk szyi. Snuł dłońmi po aksamicie pasm włosów. Jego ciało głodne, spragnione i domagało się kobiety. 

Myślał o nagości lśniącej bielą pośród czerni, o jej westchnieniach niby o szumie deszczu. Im bardziej o tym myślałem, tym większe czuł pożądanie.

Poruszyła się lekko, był to doprawdy nieznaczny ruch  i część oświetlona księżycem nieco się przesunęła, zmieniła się linia granicy mroku.

Idealne ciało. Kiedy stało się tak idealne? Gdzie podziało się tamto, które ujrzał po raz pierwszy. Skulone, trwożne, poniewierane, niemalże wyniszczone. 

Jego dłonie wsparte na ramach fotela. Utrzymywały ją w potrzasku. W sidłach osobliwego amora.

— [Imię] — uniósł raz jeszcze jej imię do sakralności, choć bluźnił przy tym czynem.


***


Drobny wiosenny deszcz niósł wilgoć. Osiadał na oknach, ulicach, dachach i wierzchnich nakryciach mieszkańców, którzy wyraźnie spłoszeni spieszyli się raptownie na uliczkach.

Gdy otworzył oczy, za oknem unosiła się biała mgła, targana wiatrem. Wybudził się na granicy poranka. Odrętwiałe ciało, spierzchnięte usta. Rozsądek jeszcze uśpiony. 

Miał wrażenie, że leżąca obok kobieta, obudziła, od dawna uśpią część jego, kiedy zdał sobie z tego sprawę, poczuł smutek tak wielki, że niemalże się rozpłakał. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro