🍁
Kiedy spędzali czas w zamknięciu, przesiąknięte perfumami tkaniny roztaczały słodką woń. Porównywał ją do kwiatów, choć znał ich niewiele. I nigdy nie ośmielił się wypowiedzieć tego na głos. Nie było w tym nic boskiego. Brakowało mu wiedzy z zakresu botaniki, którą ona była gotowa zignorować w zamian z przyjazny ton jego głosu, jednak nie wiedział o tym. Kiedy wychodziła, zostawał mu widok kwitnącej łąki.
Takich dni było niewiele. [Imię] obdarzyła wiosnę dziecięcym entuzjazmem. Z satysfakcją chłonęła widok rozwijających się na gałęziach drzew młodych pęków. Dotykała dłońmi pierwszych liści krzewów. Zwykła też zatrzymywać się podczas spaceru. Przymykała wówczas oczy, a on był pewny, że w niezrozumiały dla nikogo sposób jednoczy się z krajobrazem.
Właśnie postanowiła przerwać spacer. Zmrużyła oczy, wyciągnęła ramiona ku górze i stanęła na palcach. Rozciągnęła się. Kiedy na powrót, w pełni stanęła na brukowanej uliczce, zerknęła na niego kątem. Przez rude kosmyki przebijało leniwe słońce, które czasem odbijało się w ciemnych kolczykach mężczyzny.
Pokazała mu wszystkie miejsca wioski. Powiązała je z wydarzeniami istotnymi dla samej Konohy, jak i osobistymi przeżyciami. Wiedział, gdzie znajduje się Akademia i pola treningowe. Potrafił wskazać budynek Kage i poszczególnych urzędów. W razie potrzeby odnalazłby też bibliotekę, maleńkie księgarnie i wszelkie sklepy. Cóż więcej mogła mu pokazać?
Kiedy ona starała się obrać konkretny cel przechadzki, Pain mierzył się z dziwnym poczuciem obciążenia. Coś podświadomie nie pozwalało mu oderwać wzrok od dziewczyny, której pozbyć powinien się jak najszybciej. W sposobie, w jaki oddawała się pracy, przypominała mu Sasoriego. Była rzetelna, skrupulatna i przerażająco doskonała. Wydawało mu się, że perfekcjonizm był jej dodatkową zdolnością, którą przejawić potrafiła nawet podczas czynności tak prozaicznej, jak podanie filiżanki herbaty. Swoją drogą podobał mu się ten jasny zestaw naczyń, który pewnego dnia odkrył przed nim swoją tajemnicę — drobne, perłowe zdobienia.
— Usiądziemy? — zaproponowała.
Nie odpowiedział jej, bez słowa zajął miejsce na drewnianej ławce.
Znajdowali się na niewielkim placu, gdzie młodzi rodzice sunęli wzrokiem za pociechami. Te piszcząc, oddawały się radosnej gonitwie wokół niewielkiej fontanny. W odległości kilku metrów młody Shikamaru Nara rozgrywał partię shogi, raz jeszcze dowodząc geniuszu swemu opiekunowi. [Imię] przez pewien czas sprawiała wrażenie osoby, która z daleka jest w stanie ocenić przebieg rozgrywki, w rzeczywistości toczyła wewnętrzny konflikt.
Pochyliła ciało do przodu, opierając dłoń na dłoniach. Łokcie wbijały się w ciemny materiał spódnicy, tworząc pierwsze wgniecenia. Tego dnia [Imię] nie zdawała zaprzątać sobie głowy nieskalanym wizerunkiem, czując, że wkrótce dopuści się czegoś gorszego niż noszenie wymiętych ubrań.
Rudowłose bóstwo zyskało w jej oczach inny wymiar. Zatracił aurę arogancji, zamiast tego dostrzegała uderzającą pewność siebie. Emanował siłą, nawet, teraz kiedy był jej pozbawiony. Nauczyła się z nim rozmawiać. Od krótkich burknięć i nijakich wzmianek o pogodzie, przez dłuższe oznajmienia, dotarła do dłuższej wymiany zdań, poglądów i spostrzeżeń.
W jej rozmyślania godziła myśl ostatniego niekomfortowego zdarzenia. Przejął się? Zachował, jak należało? Uderzyła go zazdrość? Wyczuł potrzebę pomocy?
Zerknęła na niego spomiędzy palców. Miał lekko odchyloną głowę, spoglądał z zaciekawieniem na zieleniące się gałęzie. Wydał się je w tej chwili niezwykle interesujący. Miała wrażenie, jakby podstępnie zakradł się do jej myśli. Był właśnie taki, jakim wyobraziła go sobie, czytając akta. Diaboliczny, boski i drapieżny. Napawał lękiem. Purpura oczu zdradzała bezmiar tęsknoty. W tych oczach kryło się cierpienie.
Pragnęła wyciągnąć dłoń, by go dotknąć. Kiedy w jej umyśle i sercu pojawiło się owo pragnienie, inna część jej skarciła ją za brak profesjonalizmu.
Mimowolnie otworzyła usta. Przypominała teraz młodą nastolatkę, która właśnie zauroczyła się w niewłaściwym chłopaku. Policzki zapiekły ją nagle, pod naporem chłodnego spojrzenia mężczyzny.
— Przestałabyś szlajać się z tym pomiotem — zachrypnięty, męski głos dobiegł ich oboje, wyrywając z letargu.
Pain wstał i nie racząc, obdarzyć mężczyzny spojrzeniem, pochylił się nad kobietą.
- Nie obrazisz się, jeśli pójdziemy gdzieś indziej? - szepnął, podając jej dłoń.
~*~
Spacerowali ulicami Konohy, grzani stopniowo zachodzącym słońcem. Oboje milczeli, pochłonięci swoimi dylematami.
— Dobry wieczór [Imię]-san — delikatny, kobiecy głos wyrwał ją z zamyślenia.
— Dobry wieczór — podniosła wzrok znak czubków skórzanych butów.
W odległości kilku kroków znajdowała się Haruno Sakura z frasobliwą miną. Zza jej ramion ciekawsko wyglądała młoda Yamanaka.
— [Imię]-san, nie pogniewasz, jeśli oddam dokumenty trochę później? Kakashi-sesnsei zwleka z wypełnieniem swojej części.
— Żaden problem, obecnie nie dzieje się nic ciekawego, więc terminy dokumentacji nie gonią nas aż tak — zapewniła, uśmiechając się lekko.
~*~
Kiedy [Imię] wraz z Painem zniknęła z pola widzenia młodych kunoichi, przestając sycić ciekawość, dziewczęta wymieniły się porozumiewawczymi spojrzeniami.
— Ci źli zawsze są przystojni — odezwała się Ino.
— He? — Sakura czuła jak chłodny dreszcz biegnie wzdłuż kręgosłupa — Zwariowałaś?
— Jesteś ślepa? Ma takie chłodne, tajemnicze spojrzenie — Ino położyła dłonie na ramionach przyjaciółki — I co by nie mówić wygląda cholernie dobrze — dodała, obracając Sakurę w stronę, znikającej dwójki.
Haruno skrzyżowała dłonie na wysokości ramion, dając przyjaciółce do zrozumienia, że może i ma rację, ale wcale nie ma zamiaru tego przyznać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro