Wyprawa do ZOO
Rano kiedy Diana otworzyła oczy, ujrzała w nogach łóżka Orinoko śpiącego smacznie. Ubrała się szybko w mini i podkoszulek z Batmanem i poszła do pokoju obudzić Monikę. Ale gdy weszła do pokoju Mirindy, ujrzała ją ubraną (w sukienkę, która się obracała i kapelusz) i rozmawiającą z Majlsem. Diana weszła, Majls wstał i podszedł do niej. Cofnęła się.
– Przyniosę śniadanie – powiedziała Monika i wyszła.
Diana zbladła.
– Rano, zaraz po dziewiątej odniesiesz go do ZOO – powiedział Majls, a Diana domyśliła się, że chodzi o Orinoko.
– Nie – odpowiedziała twardo.
– Odniesiesz go, sroko, odniesiesz. Jeśli nie, zabiję go! – odparł szyderczo Majls, a Diana wściekła zamierzyła się, by go uderzyć.
Ale Majls złapał ją za ręce i ścisnął mocno, tak mocno, że krzyknęła z bólu.
– Zapomniałaś chyba, kto jest twoim panem!
Po tym przycisnął Dianę do ściany i mimo oporu i błyskawic, jakie ciskały rozwścieczone błękitne oczy pocałował ją w usta. Uwolniła jedną rękę i z całą kocią wściekłością drapnęła go po twarzy. Wtedy Majls puścił ją i złapał się za krwawiący policzek, na którym widniały ślady trzech najostrzejszych paznokci Diany.
A sama Diana uciekła do swojego pokoju i zamknęła go na trzy zamki.
– Diana, wpuść mnie, Diana – to Monika ze śniadaniem.
Diana wpuściła ją. Nagle zza Moniki wyskoczył Majls z plastrem na okaleczonym policzku. Diana przeraziła się. Ale Majls nie okazywał wściekłości. Widocznie obmyślił dokładnie cały plan.
– Ty idiotko! – wysyczała ze złością Mirinda – coś ty zrobiła mojemu Majlsowi!
– A więc to tak – Diana powoli wszystko pojmowała – więc ty jesteś taka. A ja ci ufałam!
– Cha cha cha! Dopiero teraz pojęłaś! – roześmiała się szyderczo Monika – Głupia, głupia dziewczyno! Zostawiam cię Majlsowi.
Monika wyszła zamykając za sobą drzwi. Majls podszedł do Diany z dziwnym, złowieszczym spojrzeniem. Cofnęła się. Nagle Majls chwycił ją brutalnie i rzucił na łóżko pod którym siedział przerażony Orinoko. Majls zdjął ze ściany rzemienny bicz, którego Diana jakimś trafem nie dostrzegła wcześniej. Ba, była pewna że przedtem go tam nie było! Z przerażeniem i grozą uświadomiła sobie, że ma być wychłostana jak jakiś wściekły pies.
Majls powoli podszedł do łóżka. Zerwała się i skoczyła do drzwi, ale te z kolei były zamknięte przez zdradziecką Mirindę. Majls podszedł do Diany i podniósł rękę, by wymierzyć pierwsze uderzenie. Nagle rozległ się brzęk wybitej szyby. Majls skoczył ku chłopakowi wchodzącemu przez okno. Zakotłowało się na podłodze. Diana porwała tacę pozostawioną przez Monikę i walnęła nią Majlsa. Ten padł nieprzytomny. Spojrzała na swojemu wybawcę. Ze zdumieniem i radością zobaczyła dyszącego Kewina.
– Kewin??? – nie mogła wymówić nic ze szczęścia.
– Majls, co tam się dzieje? – usłyszeli głos Mirindy.
Monika nie otrzymawszy odpowiedzi otworzyła drzwi i zobaczyła Kewina, nieprzytomnego Majlsa i Dianę. Ale Diana walnęła ją tą samą tacą. Poczuła na ramionach ręce Kewina. Upuściła tacę na ziemię i odwróciła się.
– Kewin, ja tak się bałam!
– Już nic nie mów, nic nie mów. To się skończyło – powiedział przytulając Dianę do siebie.
Nagle przypomniała sobie o Orinoko. Wywlokła go spod łóżka.
– Kewin... musimy go dać do ZOO – powiedziała smutno.
– Ach ty! Cha cha cha! Ty chyba kolekcjonujesz te zwierzaki!
Poszli. Dyrektor ZOO powiedział:
– To się dobrze składa. Akurat mamy niedźwiedzicę po porodzie, ale mały miś urodził się martwy. Martwiliśmy się o nią, bo nadmiar mleka mógłby ją zabić. Zaczekajcie tu. A ty mały chodź ze mną.
Dyrektor wziął Orinoko i wyszedł. Po chwili wrócił i poszli. Diana zobaczyła Orinoko na wybiegu. Przytulał się do wielkiej niedźwiedzicy.
– Do widzenia panie dyrektorze i dziękujemy za wszystko! – rzekła.
I poszli.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro