Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2 [Evan]

Zniknąć. Odejść. Zaginąć. Wyparować. Stać się niewidzialnym. Stać się zapomnianym. Evan nie pragnął w życiu niczego innego. Jedynie przestać istnieć w oczach osób, które w pewien sposób przestały istnieć dla niego.
Gdyby chodziło tu jedynie o jego tatę, Evan mógłby śmiało powiedzieć, że problem nie istnieje. Nigdy nie istniał, teraz również go nie ma. Mógłby to powiedzieć głównie dlatego, że Mark, jego kochany ojciec, całkowicie wycofał się z życia Evana i już od dwóch lat (od początku ostatniego roku liceum) nie odezwał się ani do Heidi, ani do syna. Młody Hansen przestał już nazywać go ojcem, całkowicie o nim zapomniał i nie zdarzało mu się o nim myśleć. Heidi wydawała się z tego powodu bardziej radosna niż kiedykolwiek wcześniej. Nareszcie odcięli się od toksycznej części ich życia.
Wracając jednak do tematu, Evan starał się skupić swoją uwagę na zniknięciu z życia ludzi, których już wcześniej znał i tego zwyczajne żałował — chciał zniknąć ze środowiska licealnego. Przestać istnieć dla Alany Beck, która przez całe liceum rozmawiała z nim bardzo mało, ale to robiła. Wyparować z otoczenia Jareda Kleinmana, z którym spędził większość dzieciństwa. Zniknąć z otoczenia osób, które wiedziały, jaki był wcześniej. Wierzył, że na drodze do poprawy stoją jedynie dwie rzeczy: siedemnastoletni Evan Hansen i jego otoczenie.

Mężczyzna, z wyglądu przypominający bardziej licealistę (choć ten okres życia zamknął już dawno) niż dorosłego człowieka, przeczesał grzebieniem złote włosy i wydał z siebie kilka nieporadnych jęków, przepełnionych rozżaleniem, spowodowanym widokiem swoich figlarnych kosmyków, zakrywających czoło i jedno z niebieskich, dużych oczu. Nienawidził każdego najmniejszego detalu swojego wizerunku. Karuzela nienawiści do samego siebie zaczęła się kręcić już w klasie maturalnej, co wydawało się matce chłopaka bardzo zadziwiające i zdecydowanie zbyt smutne, by była w stanie normalnie o tym myśleć. Dlatego właśnie kobieta o długich, kręconych, złotych włosach starała się nie przypominać sobie o tym, jak tragicznie mogła skończyć się historia jej syna, choć przez samo spojrzenie na niego jej starania szły na marne. Wypierała to, z czego doskonale zdawała sobie sprawę.
Na imię miała Heidi, a nazwisko (którego nie chciała nawet już pamiętać) Hansen. Pracowała w szpitalu na pełny etat, czasami z nadgodzinami, często na nocnych zmianach w zastępstwie za któregoś ze współpracowników. Robiła wszystko, co trzeba było, by zdobyć pieniądze na utrzymanie domu i college swojego syna. Czy musiała go tam wysyłać? Nie. Ale chciała. Chciała dać mu możliwości, bo widziała w nim zdolne dziecko. Problem był jednak taki, że Evan Hansen nie był już dzieckiem. Kwestii zdolności nie miał nawet zamiaru poruszać...
Matka pracowała tak ciężko, jak tylko mogła, jednakże sam Evan nie siedział bezczynnie. Zaraz po ukończeniu ostatniego roku liceum, zaczął pracować w lodziarni, ale spotkawszy w niej kogoś, kogo z widzenia kojarzył jeszcze ze szkoły, szybko przeniósł się do piekarni. Tam jednak z daleka rozpoznał mamę jednej z dziewczyn z jego byłej klasy, więc następnego dnia złożył rezygnację. Udało mu się dostać pracę w księgarni, w której utrzymał się najdłużej — głównie dzięki temu, że była daleko od centrum i szansa napotkania w niej kogoś z towarzystwa licealnego była bardzo mała, o ile nie żadna. Przynajmniej taką miał nadzieję i tego kurczowo się trzymał.
- Hakuna Matata, Evan! - Heidi wbiegła do pokoju ze słuchawkami na uszach. Szybko je zdjęła, wyłączyła muzykę i spojrzała radośnie na syna. - Skąd ten grymas na twarzy, wyjrzyj za okno! - wbiła wzrok w zasunięte zasłony. Podeszła żwawo do okna i odsłoniła chłopakowi widok na słoneczne niebo i piękny ogród, nad którym pracowała w wolnych chwilach. Od około dwóch miesięcy udawało jej się znaleźć pół godzinny dziennie na pielęgnowanie róznokolorowych tulipanów, które jakimś cudem udało jej się kupić po całkiem przystępnej cenie dwóch dolarów za sztukę. Miała ich dwadzieścia, posadziła je w dwóch białych donicach. Prawdę mówiąc, Evanowi podobał się pomysł założenia kwiatowego ogródka tuż za jego oknem — kochał zapach kwiatów i uwielbiał kolorowe rzeczy. Wizja siadania na trawie z książką, podczas gdy świeża, wiosenna woń powoli osadza się na jego rumianych policzkach i zmierzwionych włosach, wypełniała go nadzieją na przyjemniejsze dni, które mogłyby dzięki temu nastąpić. Przez chwilę blondyn zastanawiał się nad sensem swoich rozmyślań — czy on naprawdę wierzył, że kilka kwiatków może zastąpić mu stabilność psychiczną?
Blondynka podeszła do syna żwawym krokiem. - No już - odezwała się pewnym głosem. - Zapakowałam ci lunch. Tak, jak chciałeś. Dietetyczny - uśmiechnęła się promiennie do swojego odbicia w lustrze. Następnie skierowała wzrok na odbicie syna, a jej uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, o ile w ogóle było to możliwe. - Idziesz dzisiaj na siłownię, czy może na basen, kochanie? - zapytała dość rozbawiona.
Evan przez chwilę marszczył brwi, urażony. Cóż, starał się. Codziennie chodził na siłownię lub basen, w weekendy biegał. Chciał jedynie ‚podrasować' sylwetkę. Heidi zdawała się to jednak potępiać. Czy było to dla niej zabawne, bo czuła, że mu się nie uda? A może znowu sobie dopowiadał...
- Basen - odpowiedział krótko, czując na sobie jej wzrok. A raczej na swoim odbiciu, które w pewnym sensie jest częścią jego, co oznacza, że w jakimś stopniu poprzednie stwierdzenie nie było ani błędne, ani nieodpowiednie.
- Super - zabawnie przeciągnęła pierwszą z samogłosek, by dodać swojej wypowiedzi odrobinę młodzieńczego szaleństwa. Typowa matka. Typowa Heidi. - Sałatka owocowa jest wystarczająco dietetyczna? - spytała, nie mogąc się powstrzymać. Evan przewrócił jedynie oczami, przytakując. - To cudownie. Baw się dobrze, skarbie - cmoknęła go w policzek. - Uśmiechnij się, no! - dodała na wychodne, potrząsając jego ramionami. Po chwili zniknęła już za progiem. Evan był pewien, że nie minie minuta, a ona już zacznie szukać kluczy do samochodu.
- Boże, jestem idiotką. No przecież, oczywiście, że w kurtce!
Nie przeliczył się.
- Zabierz lunch!
Przecież zawsze zabierał.
- Wytrzyj włosy po basenie!
Przecież zawsze wycierał.
- Nie zapomnij niczego z szafki!
Przecież nigdy nie zapomniał.
- Kocham cię!
On też ją kochał.
- Miłego dnia, Evan!
„Miłego dnia, mamo".
Nie do końca wiedział, dlaczego nie odpowiedział kobiecie na pożegnanie. Nie odpowiadał jej już od kilku tygodni, więc ta przestała już na to zwracać uwagę. Ale nie przestała tego robić, wciąż się żegnała, czasami dodawała coraz to ciekawsze uwagi na temat jego powrotu do domu, wyglądu czy celu podróży. Evanowi one nie przeszkadzały. Nauczył się już interpretować je w odpowiedni sposób. Nie w taki, w jaki chciał, a w taki, w jaki powinien. To nie było dla niego łatwe.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro