Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Sześć


Telefon rozdzwonił się jak wściekły. Odłożyłam pospiesznie talerz z makaronem na stolik kawowy, wierzchem dłoni otarłam brudne od sosu usta i chwyciłam urządzenie, zerkając na przychodzące przez messengera połączenie wideo.

Odebrałam, przełykając ostatni kęs posiłku, a moim oczom ukazały się dwie dziurki w nosie należące do Darii.

– Dawno cię u nas nie było – przywitała mnie pretensjonalnym tonem przyszła bratowa, jednocześnie poprawiając telefon, abym nie musiała zaglądać jej w zatoki.

– Wiesz jak jest – odetchnęłam, przewracając z bezradnością oczami, bo nawet jeżeli bardzo chciałam zobaczyć brata i jego wybrankę serca, u których ostatnim razem byłam jeszcze przed delegacją, to prawda była taka, że nie miałam czasu na spotkania towarzyskie. Ani tym bardziej sił.

I to nie była żadna tandetna wymówka. Po powrocie od trzech tygodni próbowałam odgrzebać się ze swoją robotą. Osoba, która na czas naszej nieobecności przejęła moje obowiązki pozostawiła po sobie taki bajzel, że chciało mi się codziennie płakać nad komputerem, gdy musiałam coś odnaleźć albo poprawić. A gdy wracałam do domu siły pozwalały mi jedynie na zakopanie się pod kocem z kubkiem gorącej herbaty i obiadem, topiąc myśli w jakimś głupim serialu na Netflixie. Czasami potrafiłam zasnąć w trakcie oglądania i przebudzić się dopiero późnym wieczorem, wtedy jedyne co mnie interesowało to szybki prysznic i łóżko.

W tym wszystkim wcale nie pomagał fakt, że Dominik spędzał w szpitalu coraz więcej czasu. Widywaliśmy się przelotnie. Ja wychodziłam, gdy on wracał, a ja wracałam gdy jego już nie było.

Powróciliśmy do tematu wspólnego zamieszkania i zdecydowaliśmy się znaleźć razem wspólny kąt, chociaż w aktualnej sytuacji szukanie gniazdka zeszło na dalszy plan. Niestety moje mieszkanie było zwyczajnie za małe, żeby pomieścić naszą dwójkę, a zamieszkanie z jego rodzicami, z którymi mieszkał on, nie wchodziło w grę.

Póki co próbowaliśmy wycisnąć ile się da z tych marnych chwil, które razem spędzaliśmy.

Mimo że gdzieś w tym wszystkim zaplątał się jeden, maleńki puzzelek wciśnięty na siłę w miejsce, które nie było dla niego, to słowa Julianny podniosły mnie na duchu. Przecież naprawdę chciałam tworzyć z nim wspólną przyszłość. Razem znosić trudy życia codziennego, topić się w monotonii szarej rzeczywistości. Wątpliwości, które nakryły moje ramiona były chwilowe i kruche. Stopniały tak samo szybko, jak przymarzły do zagubionej duszy. Byłam teraz tego pewna.

– Kupiłam maseczki ze śluzem z dupy ślimaka, więc jeżeli masz ochotę na małe SPA i ploteczki, to wpadnij.

Zagryzłam w zastanowieniu dolną wargę, gdy dziewczyna zachęcająco poruszała brwiami. To nie był wcale taki zły pomysł. Lepszego momentu na odwiedziny zapewne nie znajdę. Jutro piątek i mimo że czułam się co najmniej jak wyprane ale nie odwirowane pranie zamknięte w pralce przez kilka dni, śmierdzące już stęchlizną, to wcale nie należało to do wystarczających wymówek. Mogłam się poświęcić i pójść jutro do pracy bardziej niewyspana niż zwykle.

– Jest Dawid?

– Phi, a teraz czy jest Dawid – zezłościła się, krzyżując naburmuszona ręce na klatce piersiowej – a co, stęskniłaś się za braciszkiem?

Parsknęłam rozbawiona. Wyglądała całkowicie uroczo udając obrażoną. Zaróżowione policzki z piegami nie pozwalały brać jej na poważnie. I ta błękitna opaska odgarniająca złociste włosy długości zaledwie do uszu. To nie działało na jej korzyść w tym starciu.

– Zazdrosna? – wyszczerzyłam się do ekranu – muszę mu zostawić laptopa do naprawy, bo mam z nim ostatnio problemy.

Na samo wspomnienie samoczynnie wyłączającego się sprzętu, gdy próbowałam odnaleźć wśród odmętów Internetu chociażby głupią wzmiankę o barmanie, poczułam jak z zażenowania moje policzki zaczynają płonąć. Nie mam pojęcia, co wtedy we mnie wstąpiło, ale z biegiem czasu musiałam stwierdzić, że na pewno nic dobrego.

A sama myśl o mężczyźnie rozpłynęła się w codzienności i budziła jedynie dziwne poczucie, jakby cała ta sytuacja tylko mi się przyśniła. Przecież to było tak absurdalne, że aż nierealne. Nie zawracałam sobie więcej tym głowy, problemy teraźniejszości absorbowały całą moją uwagę, nie dając miejsca na pozostałe bolączki.

To też nie tak, że całkowicie o tym zapomniałam. Wracało niespodziewanie zazwyczaj w najmniej odpowiednim momencie, ale spychałam to w najgłębsze zakamarki świadomości, licząc, że w końcu przestanie mnie nawiedzać.

Życie toczyło się dalej.

I chociaż głos w głowie wcale nie ucichł, to ignorowałam jego obecność tak samo, jak robiłam to przez ostatnie kilka lat.

– Odrobinkę – mruknęła, mrużąc powieki i przystawiając do ekranu dwa prawie stykające się palce, namacalnie przedstawiając swój poziom zazdrości.

Prychnęłam pod nosem i pokręciłam z dezaprobatą głową na boki.

– W takim razie będę za jakąś godzinę.


***


Siedziałyśmy w salonie z tymi nieszczęsnymi maseczkami ze śluzem ślimaka i po zapachu jednogłośnie stwierdziłyśmy, że to na pewno jakaś wydzielina, niekoniecznie ze ślimaka. Po chińskim szajsie, który zalał rynek beauty reklamując się jako koreańska pielęgnacja za grosze, można było spodziewać się wszystkiego. W duszy modliłam się, aby po tym nie wyrosło mi trzecie oko, albo abym w nocy nie robiła za fluorescencyjną lampę.

Daria miała usposobienie opiekuńczej cioci, która zawsze wszystko musiała wiedzieć, ale przede wszystkim była jak ciepły promyczek. Uwielbiałam spędzać z nią czas. I nie wiedziałam jakim cudem mój gburowaty i zdziwaczały brat skradł serce tak rozkosznej, eterycznej kobiety. Byli dwoma różnymi biegunami - król nerdów i ta urocza, uśmiechnięta popularna laska w szkole. To nie miało szansy się wydarzyć, a jednak czasami da się oszukać przeznaczenie. Znali się od zawsze i może tylko dlatego udało im się utkać nić porozumienia.

Z uwagą słuchała opowieści o delegacji, o pięknych zachodach słońca i zapierających dech w piersiach wschodach. Pominęłam kwestię palenia papierosów, jak i tej podejrzanej sytuacji z barmanem, która nadal nie miałam pewności, czy wydarzyła się naprawdę.

– A co u dziewczyn słychać? – spytała, mocząc wargi w herbacie, gdy tylko skończyłyśmy poprzedni temat.

– U Julianny bez zmian, a Amanda chodzą plotki, że zostanie kierowniczą.

– Hmm, ciekawe. – Zamyśliła się na chwilę, stukając palcem w brodę. – Wygląda na uroczą, ale ma coś z suki, wydawałoby się, że jak trzeba potrafi trzymać za mordę.

Zamrugałam, po czym wybuchnęłam głośnym śmiechem.

Tak, to było idealne podsumowanie Amandy.

– Zdecydowanie potrafi.

– A ty? Nie chciałabyś zostać kierowniczką? – zainteresowała się, poprawiając na miejscu i usiadła bokiem, aby mieć na mnie lepszy widok.

– Ja? – upewniłam się nadal rozbawiona, wskazując na siebie palcem. – Zapomnij. Nie nadaję się do zarządzania ludźmi. Lubię swoją pracę i życie we własnej bańce, odpowiedzialność za innych pozostawię tym, którym to wychodzi. A wy? – zmieniłam temat, nie chcąc zagłębiać się w strefę własnej kariery. Nie pragnęłam wspinać się po jej szczeblach i zdobywać kolejnych tytułów jak leveli w grze. Dobrze mi było w miejscu, w którym aktualnie się znajdowałam. Momentami czułam, że to źle, że nie pragnę dla siebie czegoś więcej, ale jeżeli to co robiłam sprawiało mi satysfakcję, to czy naprawdę musiałam brać udział w tym wyścigu szczurów? – Co u was? Dawid nie jest zbyt wylewny.

Westchnęła przeciągle, na co moje brwi poderwały się do góry, węsząc jakieś rewelacje.

– Tak szczerze to nic ciekawego – podsumowała krótko, gasząc mój zapał i entuzjazm. – Zarezerwowaliśmy ostatnio wakacje w Grecji, ale do tego to jeszcze trochę czasu, bo twój brat to pierdolony pracoholik. Ale choćbym miała go za wszarz wytargać, to poleci, czy mu się to będzie podobać, czy nie – odparła z zaciętą miną.

To było niepodobne do Dawida. Znaczy tak, pracoholizm to jego drugie imię, miał własną firmę i był zatrudniony na kontrakcie w jakiejś korporacji zajmującej się cyberbezpieczeństwem i przeważnie pracował zdalnie, zdecydowanie przekraczając zdrowe normy pracy, a work-life balance to dla niego nieznane pojęcie wyrwane wprost ze starożytnego słownika języka obcego, którego nie znał. I jak na typowego nerda-informatyka przystało, był typowym domatorem. Szczyt szaleństwa wyjazdowego oscylował na trasie rodzice i przyszli teściowe, dlatego zgoda na zagraniczne wakacje wydała mi się aż nieprawdopodobna.

Chyba, że...

Dziwna, podstępna myśl narodziła się w mojej głowie, zapalając nad czaszką żarówkę.

– Myślisz, że się oświadczy? – spytałam konspiracyjnie szeptem, nachylając się nieznacznie w stronę przyszłej bratowej, aby Dawid urzędujący w jednym z pokoi na górze nie słyszał moich obnażających jego podstępny plan domysłów.

Wybałuszyła zaskoczona oczy.

– Co? – parsknęła z niedowierzaniem. – Że niby twój brat?

Pokiwałam z przekonaniem głową, na co wybuchnęła histerycznym śmiechem wydobywającym się dźwięcznie jakby spod samych bram piekła, łapiąc się za brzuch. Otarła teatralnie niewidoczną łzę spływającą z kącika oka, dając mi do zrozumienia, jak bardzo rozbawiły ją moje słowa. Łapczywie brała oddechy, kiwając się to w przód to w tył, rozchlapując herbatę na skórzaną kanapę, która pamiętała pewnie jeszcze mojego pradziadka.

Odkaszlnęła, gdy tylko udało jej się uspokoić i pociągnęła malutkim, zadartym nosem, pocierając go dłonią i robiąc minę, jakby miała zaraz kichnąć.

– Ale się ciebie żarty trzymają.

Przewróciłam pogardliwie oczami i prychnęłam cicho pod nosem.

Mimowolnie sięgnęłam po telefon i wcisnęłam przycisk blokady.

– O cholera – przeklęłam, spoglądając na podświetlony ekran. Dochodziła dwunasta w nocy, a rano na siódmą miałam do pracy. – Muszę się zbierać, zaraz zamówię ubera.

Zdjęłam z twarzy maseczkę, która przez ten czas zdążyła wyschnąć na wiór i byłam przekonana, że konieczność nie nakazywała trzymać jej tak długo. A na pewno nie można doprowadzić do jej wyschnięcia na skórze. Czułam ściągnięcie na policzkach, a to raczej nie należało do efektów pożądanych po użyciu płachty ze śluzem ślimaka, czy inną wydzieliną.

Wstałam pośpiesznie z kanapy, zgarniając swoje rzeczy.

– Nie będziesz wracać po nocach – głos Dawida wręcz zagrzmiał w pomieszczeniu jak zapowiedź nieszczęsnej burzy.

Wyprostowałam się, a mój wzrok powędrował na wysoką, dobrze zbudowaną męską sylwetkę, która stała w progu, oparta o framugę ze skrzyżowanymi na pokaźnym torsie rękoma i piorunowała mnie spojrzeniem ciemnych oczu z białymi włosami frywolnie roztrzepanymi w każdą stronę świata, jakby sam Zeus pieprznął w ich środek piorunem.

Nie mogłam powstrzymać coraz szerzej rozkwitającego uśmiechu na moich ustach.

– Też cię kocham.

Podeszłam do niego, stanęłam na palcach i zarzuciłam ręce na szyję, chowając w silnych ramionach brata. Objął mnie odruchowo, pochylając się nieznacznie, aby zmniejszyć dystans między nami. Poczułam jak musnął wargami czubek mojej głowy.

– Cześć – szepnęłam w jego tors, do którego mnie przyciskał. Gdy przyszłam nie zdecydował się zejść na dół, aby się przywitać.

– Cześć – mruknął – dopiero skończyłem spotkanie – usprawiedliwił się od razu, jakby wręcz czytał to, o czym pomyślałam. No tak, strefy czasowe nie istniały, gdy pracowało się z zagranicznymi klientami.

Odsunął mnie na odległość ramion i obdarzył zatroskanym spojrzeniem. Zmęczenie rysowało zmarszczki na jego czole.

– Połóż się w swoim pokoju, migrena tak mnie napierdala, że ledwo widzę na oczy, wolałbym nie prowadzić samochodu, a nie chciałbym byś wracała po nocach boltem, czy innym uberem. Nie ufam temu dziadostwu – odparł, krzywiąc się na dźwięk własnych słów – rano podwiozę cię do domu, albo do pracy, gdzie będziesz wolała.

Westchnęłam tylko, ale nie chciałam się upierać przy swoim. Dawid wyglądał na wykończonego. Możliwe, że przesadnie dramatyzował, jednak nie chciałam dokładać mu zmartwień. Mnie nic nie kosztowało zostanie u nich na noc. Nadal miałam część swoich rzeczy pozostawionych w jednym z pokoi, w którym mieszkałam na początku studiów. Niestety mój mikro apartament w starej kamienicy nie mieścił za wiele przedmiotów.

Skinęłam głową na znak zgody, a Dawid uśmiechnął się w odpowiedzi, ponownie chowając mnie w swoich ramionach.


***


Dźwięk rozbijanego szkła chrzęszczał mi w uszach. Krwista czerwień zalała powieki i wszystko, co znajdowało się dookoła.

Jak rybka wyciągnięta z akwarium otwierałam i zamykałam poranione usta, łapiąc płytkie, desperackie oddechy w, boleśnie ściśnięte przez zmiażdżone żebra, płuca.

Ból?

Czy w takim stanie dało się odczuwać cokolwiek?

Jedynie panika wyżerała cząstka po cząstce każdy najmniejszy organ.

Leżałam bezwiednie jak szmaciana laleczka z wtulonym policzkiem w twardą, chłodną i okrutnie szorstką powierzchnię, zapach benzyny, oleju wdzierał się nieproszony wprost w nozdrza. W pozdzieraną twarz wgryzały się ostre opiłki, coraz bardziej rozszarpując każdą warstwę skóry, którą napotkały na drodze.

Powieki ciążyły na oczach, mięśnie spięły się w twardy głaz jakby spojrzały wprost w źrenice Medusy.

Gwar niósł się niczym mętny szum, ryk silników docierał jak zza szklanej ściany, pisk opon nikł w odmętach panującego zamieszania.

Dźwięk wybijany przez podeszwy butów huczał mi w uszach. Zsynchronizował się wręcz z okropnie rozedrganym w pędzie sercem, aż postawił moją pierś w żywym ogniu żałości. Ktoś biegł ile sił w nogach, jakby od tego zależało czyjeś życie.

A może zależało?

To był jedyny odgłos, który wybijał się na tle całego rozgardiaszu. Dopiero ułamek sekundy później dotarła wibracja poszarpanych strun głosowych. Krzyk rozpaczy brzmiał jak cichy szum lasu. Wrzask błagania niósł modlitwę pod samo sklepienie niebieskie.

Łzy zatańczyły pod powiekami, ale nie potrafiły się z nich wydostać. Nie potrafiłam się ruszyć, nie potrafiłam nawet zaczerpnąć marnego tchu. Pragnęłam wstać, uciec, schować się, zapomnieć, cokolwiek się właśnie stało.

Ale nie mogłam.

Mogłam tylko nasłuchiwać coraz wyraźniej formujących się słów, które grzmiały w powietrzu jak potworne grzmoty, jak bezradne skomlenie.

Obudź się, księżniczko.

Obudź się, księżniczko.

Obudź się, księżniczko.

Obudziłam się zlana potem. Wpatrywałam się tępo w sufit, normując rozszalałą klatkę piersiową. Każdy wdech i każdy wydech spalał mi płuca, jakbym postanowiła oddychać zatrutym powietrzem. Emocjonalny głaz przygniatał pierś w niewyobrażalnym ciężarze, a rujnujące uczucie niewyjaśnionej paniki kotłowało się w każdym milimetrze sześciennym krwi.

Obudź się, księżniczko.

Obudź się, księżniczko.

Obudź się księżniczko.

Grzmiało, huczało, bolało.

Roztrzęsioną dłoń przytknęłam do policzka, pod opuszkami wyczuwając kilka drobnych skaz, które odcisnął na jej powierzchni wypadek. Potarłam skórę, czując narastające pieczenie, jakby małe robaczki postanowiły urządzić sobie wyścigi na jej powierzchni.

Gwałtownie usiadłam, podpierając się po bokach rękoma. Jeszcze chwila, a wydrapałabym sobie dziury.

Zwiesiłam głowę w dół, ciążyła na karku przytłoczona wagą koszmaru, o którym chciałam jak najszybciej zapomnieć. Wyplewić z myśli jak niechcianego chwasta. Potrzebowałam ukojenia zszarganych nerwów, potrzebowałam...

Wyskoczyłam z łóżka jak poparzona, zatapiając stopy w puchatym dywanie. Nerwowym ruchem poprawiłam bluzkę i spodnie dresowe, w których spałam, jednocześnie kierując się w stronę drzwi. Wyszłam z pokoju stąpając cichutko na paluszkach, w duchu modląc się aby żadna część parkietu nie postanowiła zaskrzypieć złowrogo i pobudzić reszty domowników. Ruszyłam w stronę schodów prowadzących na najwyższe piętro budynku, czując dziwne łaskotanie pod żebrami.

Usiadłam przy fortepianie ozdobionym pokaźną warstwą kurzu i podciągnęłam do siebie nogi. Objęłam je rękoma, a na kolanach oparłam brodę. Strych u Dawida skrywał wiele tajemnic, zamkniętych pudeł i do nikogo nienależących przedmiotów. Lubiłam tu przychodzić. To jakby przenieść się do innego świata. W powietrzu wirowały echa zapomnianych chwil, utraconych nadziei, zranionych serc. Czułam w mostku potrzebę przemknięcia opuszkami po klawiszach, uwolnienia kilku zatrzaśniętych w tym wielkim pudle dźwięków.

To było irracjonalne.

Westchnęłam cicho, wpatrując się w fortepian jak w coś, co mogłoby odkryć przede mną wszystko, co cały czas pozostawało skrzętnie skrywane przez rzeczywistość.

Koszmary przeważnie wprowadzały mnie w dziwny marazm i fundowały bezsenność. I chociaż do niektórych niedogodności z czasem dało się przyzwyczaić, tak do paraliżujących strachem koszmarów nie. Bywały momenty, gdy ich natężenie sprawiało, że bałam się położyć spać. Wszystkie oscylowały wokół wypadku. I powodowały potworny ból głowy, a echo wibrującego tembru dźwięczące na skroniach, wzmagało ich uporczywe pulsowanie, tak samo jak tym razem.

Ciepłe dłonie opadły na moje barki, a następnie przetoczyły się niespiesznie po przedramionach, by po chwili zamknąć w czułym geście.

– Problemy ze snem? – szept brata opadł tuż przy moim uchu.

Odetchnęłam cicho. Oczywiście, że musiał słyszeć, że wchodziłam na górę. Nikt tu się przeważnie nie zapuszczał, co widać gołym okiem po ilości kurzu tańczącego w powietrzu wśród nikłej łuny światła padającej z niewielkiej lampki.

– Koszmar – przyznałam ze wstydem, opierając policzek o jego skroń.

Milczał przez moment, jakby zbierając własne myśli do kupy.

– Chodź na herbatę, zrobię ci tego twojego nieszczęsnego rumianku.

– Zostanę tu jeszcze chwilę – wymamrotałam, ponownie wtulając policzek w kolana, gdy Dawid się odsunął. Wpatrywałam się w czarny jak smoła instrument nadgryziony upływem czasu i zastanawiała mnie jedna rzecz. – Naprawdę nikt z nas na tym nie grał?

Cichy świst powietrza uleciał z warg mężczyzny. Ruszył powolnym i niepewnym krokiem w stronę schodów.

– Dziadek. Przecież dziadek grał na fortepianie – odparł pusto, zanim całkowicie zniknął w ciemności korytarza.

Wiedziałam to, akurat to pamiętałam zbyt boleśnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro