Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Siedem


– Czyli to już oficjalne? – zapytałam z niedowierzaniem, a szczęka gdyby tylko mogła upadła by mi przy stopach.

– Oficjalne! – pisnęła Amanda, zacierając z ekscytacją ręce. Uśmiech rozświetlający jej bladą twarz był tak szeroki, że prawie widziałyśmy jej ósemki.

– O mój Boże!

– Ja pierdole, Halina, mam zawał! – zaskrzeczała Julianna kurczowo łapiąc za łokieć przyjaciółki, przytknęła teatralnie dłoń do czoła i odchyliła ciało w tył udając, że mdleje.

Zachichotałam pod nosem widząc tę karykaturalną inscenizację.

Gdy dyrektor zaproponował Amandzie udział w rekrutacji na zwalniające się stanowisko, przeszła wręcz śpiewająco każdy jej etap. Zewnętrzni kandydaci niestety, bądź stety, nie mieli z nią szans. Dziś rano otrzymała ostateczny wynik, a oficjalnie dział, który obejmuje, jak i cała firma, dowie się na dniach.

– Trzeba to uczcić!

– Koniecznie! – zgodziłyśmy się bez zająknięcia. Przecież nie co dzień przyjaciółka awansuje w korporacyjnej hierarchii. Takie rzeczy warto było celebrować.

– Dobra, to na grupie zgadamy się jak się ubieramy. Musimy wyglądać identycznie!

– Ktoś pomyśli, że to wieczór panieński – parsknęła Julianna.

– Bo to będzie mój wieczór panieński! Ostatnie dni wolności, bo chajtam się z posadą kierowniczki!

Przewróciłam rozbawiona oczami, a telefon umieszczony w kieszeni spodni zawibrował informując o przychodzącej wiadomości. Wyciągnęłam go pospiesznie, zerkając na powiadomienie.

Od Dawid: mozesz wpasc po laptopa

No w końcu! Nie spieszyło mu się z naprawą mojego sprzętu.

– Maja! – usłyszałam wołanie z korytarza, zanim zdążyłam odpisać bratu. Głos mojej przełożonej, Kariny, w ostatnich tygodniach powodował skręt wnętrzności. Wałkowałyśmy w kółko temat klientów, którymi opiekowałam się będąc w delegacji i non stop wykłócała się o coś z tamtejszym kierownikiem, Konradem. Nie do końca wiedziałam na czym polegał ich problem, bo nie postanowili mnie w to wtajemniczyć. Wiedziałam jedynie tyle, że jeżeli mnie szukała, oznaczało, że będę miała ręce pełne roboty.

– A ta co się ostatnio tak na ciebie uwzięła? – spytała Amanda, nawijając makaron na widelec i skrzywiła się nieznacznie, tym samym dając znać, że niezbyt podoba jej się zachowanie Kariny.

– Nie wiem - odetchnęłam, zamykając pojemnik z niedokończonym posiłkiem. – Z Konradem co chwila wciskają mi jakieś poprawki z delegacji i grafiki do dorobienia, jakbym miała za mało własnej roboty.

Naprędce odpisałam bratu, że wpadnę po laptopa wieczorem, zgarnęłam swój lunchbox i machając dziewczynom na pożegnanie, wyleciałam z kuchni, prawie wpadając na przełożoną.


***


Był lipiec.

I było cholernie zimno.

Miałam pójść do Dawida po laptopa wieczorem, jednak na sama myśl, że ponownie musiałabym wystawić nos na zewnątrz przy tak chorej temperaturze, stwierdziłam, że spacer zaraz po pracy będzie najlepszym rozwiązaniem. Gdy wrócę do domu zakopię się pod kocem i nie wyjdę z niego aż do sierpnia. Może wtedy pogoda będzie łaskawsza.

Dłonie zgrabiały mi od tego zimna i jedyne, co mnie pocieszało, to że w końcu minęłam przestarzałą furtkę i zmierzałam wprost do drzwi, które Dawid powinien już dawno wymienić. I odmalować elewację. Szczerze powiedziawszy ten ogromny dom po prostu wymagał remontu. Dawid odziedziczył go po dziadkach i od momentu jak się tu wprowadzili z Darią, wykonali jedynie kosmetyczne zmiany i naprawy.

Chwyciłam za klamkę, wchodząc bez pukania do środka. Byłam okropnie zmarznięta, a nieprzyjemne dreszcze przeszyły na wskroś kręgosłup, gdy zderzyłam się z ciepłem panującym we wnętrzu. Stając w korytarzu, potarłam skostniałe palce o siebie i przyłożyłam je do ust, próbując ogrzać skórę powietrzem wydmuchiwanym z płuc.

Ściągnęłam z siebie płaszcz, w który musiałam się rano odziać. Oparłam się dłonią o szafkę i pochyliłam do przodu, chcąc rozpiąć zamek w bucie.

– Do reszty cię popierdoliło?! – donośny głos Dawida rozniósł się po całym budynku jak głośny grzmot. Zastygłam w bezruchu, marszcząc brwi, zadziwiona poziomem agresji brata. Nie należał on może bowiem do najmilszych osób świata, ale takie natężenie gniewu było raczej niespotykane w jego towarzystwie. Wyprostowałam się i może to było niekulturalne, ale stanęłam w cieniu korytarza, nasłuchując rozwoju sytuacji. Najzwyczajniej zaciekawiło mnie, co doprowadziło go do takiego stanu. Wątpiłam, że była to Daria. Dawid kochał ją do szaleństwa i nawet w najgorszej kłótni dałabym sobie rękę uciąć, że nie odniósłby się do niej w taki sposób. A jeżeli tak by się stało, to oznaczałoby, że wcale nie znałam własnego brata.

Po zaledwie kilku sekundach złowieszczej ciszy do moich uszu dotarł dźwięk szarpaniny, a oczy prawie wypadły mi z orbit chcąc zajrzeć zza framugi do pokoju, jednocześnie nie zdradzając własnej obecności. Odgłos zderzenia ciała ze ścianą sprawił, że prawie bezwiednie sapnęłam z przerażenia, w ostatniej jednak chwili zagryzłam wargę, hamując nieokiełznany dźwięk, który wydostałby się nieproszony.

Co tam się, do diabła, wyprawiało?!

Gdy zdeterminowana chciałam wparować do salonu jak burza, przerwać to co właśnie się tam działo, w tej samej chwili usłyszałam... aż wryło mnie w ziemię.

Po prostu...

Znów to usłyszałam.

– Chuja ci do tego, Dawid.

Przymknęłam powieki, mając wrażenie, że traciłam grunt pod nogami. Odchyliłam głowę do tyłu, opierając ją o ścianę. Z trudem udało mi się przełknąć oddech, który utkwił w tchawicy.

Ten głos...

To znów był ten głos.

– Naprawdę musiałeś się tu pokazywać? – zdesperowany tembr należący do Dawida rozbił się z łoskotem na ścianach salonu. – Ona... ona teraz naprawdę jest szczęśliwa.

– Jesteś tego pewny, czy znów ci się, kurwa, coś wydaje?! – fuknął rozzłoszczony, a struga potu spłynęła po moich plecach, gdy ten dźwięk zawibrował na każdym zakończeniu nerwów. Odrealnienie, które nawiedziło znienacka duszę, pochwyciło mnie za ramiona tuląc do piersi jak najulubieńszą z córek. Wszystko dookoła zaczęło wirować, a kolorowe plamy zalewać rzeczywistość.

Ja nie zwariowałam.

Ja postradałam wszystkie zmysły.

Rozum.

– Nie masz prawa, Adam. Nie masz, kurwa, prawa rozpierdalać teraz wszystkiego.

– A ty miałeś prawo?!

Nie panowałam nad ciałem, duszą, roztrzęsionymi rękoma. Resztkami sił napędzanymi chwilowym przebłyskiem zdrowego rozsądku, wparowałam na miękkich, rozedrganych nogach do salonu, zaciskając palce na futrynie, aby nie stracić równowagi i upewniając się, że wcale do reszty mi nie odbiło. Że to nie pierdolone omamy.

Dawid dociskał ramiona barmana do jednej ze ścian.

To był on, to naprawdę był ON.

Miałam... miałam ochotę się śmiać. Tak po prostu, aż rozbolałby mnie brzuch. Histeryczny śmiech naciskał na struny głosowe, powodując ich uporczywe łaskotanie. Ledwo powstrzymywałam rozbawione parsknięcie, zaciskając usta w cienką linię.

Przyłożyłam powoli dłoń do czoła, sprawdzając, czy nie mam jakiejś wysokiej gorączki, bo może najzwyczajniej w świecie majaczyłam.

– Dawid? – szepnęłam, ledwo będąc w stanie cokolwiek z siebie wydusić.

Zdezorientowane spojrzenie brata spoczęło na mnie tylko na ułamek sekundy.

– Kurwa – odetchnął, spuszczając głowę w dół i bezradnie poruszył nią na boki. Jego uścisk zelżał i odsunął się od mężczyzny, który nawet na moment nie spuścił wzroku z Dawida. Jego ciało napięło się jeszcze bardziej, dłonie zwinął w pięści, a wzrok, mimo że skierowany w jeden punkt, rozmyły się poza rzeczywistość. Grdyka drgnęła mu niespokojnie, jakby z trudem przełknął dławiącą gulę gardło.

Jakim pierdolonym cudem tych dwóch... w jednym pomieszczeniu... w TYM domu?!

Czy oni się znali?!

Lawirowałam wzrokiem pomiędzy mężczyznami, nie potrafiąc się skupić na żadnym z nich. Nie dowierzałam własnym oczom. Gdyby nie resztki samokontroli, szczęka z łoskotem upadła by mi przy stopach i za żadne skarby bym jej stamtąd nie podniosła.

Jakby wyrwany z chwilowego zawieszenia na tylko sobie znanym skrawku osi czasu, nie zwracając uwagi na nikogo, ruszył w stronę wyjścia. Tak po prostu. Jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło. Żaden z nich nie kwapił się wyjaśnić tego... wszystkiego!

Kim on w ogóle był?

Czemu się kłócili?

Wyglądali przecież jakby mieli za chwile skoczyć sobie do gardeł.

– Idź! – żachnął znienacka Dawid i machnął na niego ręką w przypływie gniewu – idź użalać się nad sobą i swoim życiem nad tym jebanym grobem, tylko to ci wychodzi!

Barman przystanął jeszcze na ułamek sekundy. Zmrużył gniewnie powieki, brwi nastroszyły się na jego twarzy, a wargi zacisnął w cieniutką kreseczkę. Nic nie powiedział. Niczego nie skomentował. Przez moment po prostu stał przepełniony żalem, po czym bez słowa ruszył w stronę korytarza, by po chwili pozostał po nim jedynie głuchy dźwięk zatrzaśniętych drzwi, który wręcz uniósł moje serce pod gardło. Waliło w nim jak dzwon, a klatka ledwo nadążała za dramatycznie przyśpieszonym oddechem.

Dawid przez pewien czas ciskał gromami w miejsce, w którym rozpłynął się jego znajomy. Myśli kłębiły się w mojej głowie, oniemiała stałam w bezruchu przygnieciona sytuacją, nie potrafiąc za żadne skarby świata wytłumaczyć tego, co właśnie się wydarzyło.

– Czemu mi nic nie powiedziałaś, że spotkałaś Adama! – niespodziewanie fuknął do mnie z wyrzutem, aż zaskoczona podskoczyłam w miejscu.

Zamrugałam.

Jakiego, kurwa, Adama?!

W nerwach przechadzał się w tę i z powrotem. Ze złością zacisnął palce na szczycie nosa i wziął kilka uspokajających oddechów, chociaż cały wręcz buzował od rozsadzających emocji.

– Adama? Ja nawet nie wiedziałam, że on ma na imię Adam! – wykrzyknęłam sfrustrowana, wyrzucając w irytacji ręce w powietrze, choć wypowiedziane imię przyjemnie łaskotało w język. Nie wiedziałam, czemu miał do mnie pretensje o faceta, którego widziałam zaledwie drugi raz w życiu! Przecież nie musiałam spowiadać się mu z każdej osoby, z którą zamieniłam choć słowo, albo wymieniłam spojrzeniem. Zresztą, nie mógł, po prostu nie mógł wiedzieć, ani podejrzewać, że to głos tego faceta zagnieździł się w moim umyśle. Nie było takiej pieprzonej opcji.

Przystanął nagle.

Zdezorientowany zamrugał powoli powiekami, jakby dopiero teraz dotarł do niego sens wypowiedzianych przeze mnie słów. Rozchylił nieznacznie usta tylko po to, by po chwili je zamknąć, kręcąc głową na boki.

– Czyli go nie pamiętasz? – niedowierzanie wybrzmiało z jego warg.

Pamiętam?

Od tego pytania zaschło mi w ustach, a niepokój wgryzł się w każde ścięgno.

– A powinnam? – odetchnęłam cicho i przyłożyłam palce lewej dłoni do skroni, próbując rozmasować pulsujący ból. Dawid przyglądał mi się nieufnie, jakby to, co powiedziałam brzmiało dla niego zbyt absurdalnie. Za to dla mnie jego podejrzenia były absurdalne. Z jakiego powodu miałabym pamiętać tego faceta? – Nie patrz tak na mnie tylko powiedz o co ci chodzi.

– O nic. – Wzruszył niepewnie ramionami.

– Dawid – mruknęłam ostrzegawczo – kim jest Adam?

– Nikim – odparł, poruszając nerwowo szczęką. – Nikim, kim powinnaś się interesować. I lepiej trzymaj się od niego z daleka.

– Świetnie! – ponownie się uniosłam. – Pierdol się.

Odwróciłam się na pięcie, nie czekając na reakcję brata. W pośpiechu zasunęłam zamki w butach, zgarnęłam z wieszaka swoje okrycie i złapałam za klamkę. Zatrzasnęłam ze wściekłością drzwi. Nieporadnymi ruchami próbowałam ubrać na siebie ten cholerny płaszcz, klnąc pod nosem.

Kto to widział, żeby w środku lata była tak parszywa pogoda!

Teraz miałam pewność, że coś wisiało w powietrzu. Znali się! Oni naprawdę się znali! Czy to był jakiś chory żart? Ukryta kamera?!

Niesiona żalem, rozdrażnieniem i czystą jak łza ciekawością, ruszyłam w stronę wcześniej wspomnianego cmentarza. I może było to z mojej strony naiwne i nierozsądne zapędzać się tam samotnie w poszukiwaniu obcego człowieka, nie mając nawet pewności, że faktycznie się tam udał, ale desperacja to nigdy nie jest dobra doradczyni. A ja byłam zdesperowana i zdeterminowana by dowiedzieć się czegokolwiek, bo jeżeli Dawid nie zamierzał puścić pary z ust, to miałam zamiar wziąć sprawy w swoje ręce, jakkolwiek głupie by to nie było.

Wiedziałam, że to idiotyczne, ale czy miałam inne wyjście? Łaknęłam chociażby skrawka informacji, uchylenia choć rąbka tajemnicy, co się tak właściwie wydarzyło w ciągu ostatniej godziny. Co barman robił w domu Dawida? Czemu Dawid sugerował, że powinnam pamiętać tego gościa? Dlaczego to imię smakowało nutą goryczy? Aż w końcu, czemu to ten głos wbił się w duszę jak niechciana drzazga?

Napędzana kolejnymi wyrzutami adrenaliny przyspieszyłam kroku. Nadmiar emocji rozsadzał mi głowę, a trasę pokonywałam w zawrotnym tempie, nawet przez chwilę nie zawracając sobie myśli złapaniem autobusu, czy taksówki. Byłam tak podminowana, że bezczynne siedzenie na tyłku nie wchodziło w tym momencie w grę.

Gdy po pewnym czasie minęłam cmentarną bramę, coś zacisnęło się nieprzyjemnie na mostku. Przez moment błądziłam między przerażająco cichymi alejkami, nad którymi unosił się zapach wypalonych zniczy. Ale mimo zapadającego zmroku, zauważyłam go. I miałam przeczucie graniczące z pewnością, że on ujrzał mnie już wcześniej, pozwalając dokończyć wędrówkę jaką rozpoczęłam i nabrać przekonania, że potrzebuję tej konfrontacji. Drgnął mu kącik ust, ale nie patrzył na mnie. Jego wzrok spoczywał spokojnie na nagrobku, przy którym stał, opierając się prawym ramieniem o drzewo. Im bliżej niego się znajdowałam, tym moje kroki stawały się wolniejsze, mniej pewnie. Przełknęłam ślinę, próbując pozbyć się niespodziewanego ucisku w gardle. Nie wiem czemu założyłam, że czegokolwiek się od niego dowiem. Skąd w ogóle ten pomysł, że mężczyzna cokolwiek mi powie? Co tak naprawdę chciałam usłyszeć?

Pytania jedno za drugim kłębiły się w mojej głowie, ale wcale nie takie, które chciałam zadać. Te były pełne wątpliwości, niepewności, strachu. Przyszłam tu za obcym facetem, sama nie do końca wiedząc, czego chciałam.

Szum wiatru przyniósł ze sobą podmuch chłodnego powietrza, przez co dreszcz spłynął po moim kręgosłupie. Przystanęłam w końcu. Mocniej okryłam się płaszczem i powędrowałam spojrzeniem na niczym niewyróżniający się, schludnie posprzątany, z zaledwie jednym, malutkim bukiecikiem polnych kwiatów, nagrobek. Przetoczyłam spokojnie spojrzeniem po literach, a z każdą kolejną czułam narastający ciężar odbierający dech w piersiach.

– Aniela Szafrańska – wypadło z moich ust tonem cichszym od szeptu. Imię dziewczyny rozpłynęło się z dziwnym posmakiem na moich ustach, a serce szaleńczo rozdzwoniło się pomiędzy żebrami.

Na nagrobku brakowało dat, jednak dwie cyfry wyryte w granicie wręcz krzyczały bezgłośnie.

Miała zaledwie dwadzieścia jeden lat.

Dwadzieścia jeden.

Uniosłam roztrzęsioną dłoń do warg, potarłam je zziębniętymi palcami, próbując zapobiec cichemu, przerażonemu sapnięciu, które desperacko chciało z nich uciec.

Wszystko, co chciałam wiedzieć, o co się złościłam, przestało mieć znaczenie. To uderzyło zdecydowanie mocniej niż byłam gotowa znieść.

– Siostra? – spytałam zdławionym od emocji głosem i spojrzałam na profil chłopaka. Nie odwrócił wzroku, nawet nie mrugnął, jedynie wykrzywił twarz w smutnym uśmiechu.

– Dziewczyna – odpowiedział.

Ostatnie promienie słońca, które z każdą chwilą nikły za horyzontem, pozostawiając świat w mroku nocy, roztoczyły nad nami dziwną nieskrępowaną aurę intymności. Blask bijący z kolorowych zniczy zapalonych na grobach sprawiał, że mimo wszystko nie czułam się do końca komfortowo, a zapach śmierci niósł się nieprzyjemnie w powietrzu. Zaciskając szczękę, próbowałam hamować drżenie własnego ciała, które w tym przypadku nie było spowodowane niską temperaturą.

– Jeżeli mogę zapytać, co się stało?

Nie przestawał się uśmiechać w ten naprawdę bolesny sposób. Otoczył mnie spojrzeniem wypranych z życia oczu, ale jego twarz pozostawała spokojna.

– Wypadek – odetchnął, a mi zrobiło się słabo. – Kierowca wjechał w nią na przejściu dla pieszych.

– Przykro mi – zdołałam wydusić.

– Mi również.

Nie wyglądał już jak barman z figlarnym błyskiem i zawadiackim uśmiechem, ani nie tak jak kilka godzin wcześniej rozsadzany złością i niesprawiedliwością świata. Teraz stał przede mną zagubiony, zrezygnowany mężczyzna, który stracił kogoś, kto przez kilka chwil był dla niego całym światem.

– Wszyscy twierdzą, że jest teraz szczęśliwa – rzucił niespodziewanie, a ja nawet nie byłam pewna, czy jego słowa były skierowane do mnie. Brzmiał jakby chciał samego siebie zapewnić, że owi wszyscy mają rację, jakby szukał potwierdzenia, że faktycznie tak jest.

– A ty jak myślisz?

Odwrócił spojrzenie od nagrobka, a na mnie spadł ciężar nieokreślonej emocji skrytej w zielonych tęczówkach. Chyba zaskoczyło go moje pytanie. Nieświadomie przetoczył czubkiem języka po dolnej wardze, mrużąc w niekrytym zastanowieniu powieki.

– Ja myślę, że była szczęśliwa tutaj ze mną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro