Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Pięć

Leżałam, wpatrując się w mężczyznę śpiącego tuż obok mnie. Spokój malujący się na jego twarzy, miarowy oddech uciekający spomiędzy rozchylonych warg. Prawą rękę miał przerzuconą przez moją talię, kurczowo trzymając blisko siebie, jakby nawet przez sen nie miał zamiaru opuścić mnie chociażby na milimetry.

Czule przemknęłam opuszkami po jego policzku.

Uwielbiałam go, w każdym calu.

Mogłabym wpatrywać się w niego bez końca, chłonąc obraz osoby, na której widok serce samo podrywało się w radości. Nie byłam w stanie uwierzyć, że wytrzymałam bez niego trzy miesiące. Może to dlatego, że pisaliśmy w każdej wolnej chwili? Może dlatego, że potrafił po nocnym dyżurze wsiąść w pociąg tylko po to, by przyjechać i mnie przytulić z całych sił jakie mu pozostały? A może dlatego, że rozumiał i wspierał mnie we wszystkim, co robiłam, bo ja również wspierałam jego, nawet gdy brakowało nam przez to dla nas czasu?

– Gapisz się – wymamrotał sennie, zanim jeszcze otworzył oczy – i słyszę jak trybiki w twojej głowie pracują zbyt intensywnie jak na tak wczesną porę.

Uśmiech mimowolnie rozpostarł się na mojej twarzy.

– Dzień dobry.

Musnęłam wargami jego nos, na co uniósł kąciki ust.

– Matko, nie pamiętam kiedy ostatnio tak się wyspałem. Aż czuję się winny, że nie jestem zmęczony – parsknął rozbawiony, przeciągając się leniwie. Czekoladowe nadal zaspane spojrzenie otuliło mnie z uwielbieniem, a ja czułam gorąco rozkwitające na policzkach. Wystarczyło tak niewiele, aby w moim wnętrzu niepohamowanie rozkwitało wszystko, co najlepsze.

Odgarnął splątane włosy z mojej twarzy, po czym wsunął palce między kosmyki.

– Mógłbym się tak budzić codziennie – zniżył głos i przysunął się jeszcze bliżej, prawie muskając moje usta.

– Tak?

Droczyłam się, a radość coraz intensywniej formowała się na każdym mięśniu.

– Mhmm – wymruczał, dolną wargą ocierając się o moją. Utopił we mnie elektryzujące spojrzenie, na co zabrakło mi wręcz tchu i zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, zanim zdążyłam chociażby złapać oddech, skradł z nieposkromioną czułością powolny, opieszały pocałunek. Bo przecież nigdzie nam się nie spieszyło. Mogliśmy celebrować niedzielny poranek w każdy możliwy sposób. Pozostać w łóżku aż do późnego popołudnia, ciesząc się i upajając swoją obecnością.

Dotyk jego palców, które przetoczyły po moim karku, spalał mi skórę, a echo dudniącego serca dźwięczało w uszach. Czułam jak się uśmiecha, jak zalotnie podgryza usta.

Byłam beznadziejnie i bezsprzecznie zakochana.


***


Po porannym prysznicu na paluszkach przemknęłam do salonu. Mieszkanie, w którym żyłam było malutkie. Podłużny korytarz, na jego jednym końcu mieściła się sypialnia, a na drugim łazienka. Wejście znajdowało się prawie naprzeciw drzwi do niewielkiego salonu, który połączony był z aneksem kuchennym, oddzielonym od pokoju dziennego wyspą mieszczącą zaledwie dwa krzesła. Wystrój zakrawał o czasy PRL, w szczególności kwietnik ciągnący się od podłogi do samego sufitu, na którym wisiały paprotki, stały kaktusy i sukulenty. Typowe dla tamtych czasów dywany i stary parkiet. Wersalka, która lata świetności miała już dawno za sobą, meble kuchenne przy których zmywarka wyglądała jak sprzęt z innej galaktyki. Panował tu aranżacyjny chaos, ale lubiłam te swoje cztery kąty,

Dominik krzątał się przy kuchence. Zagryzłam dolną wargę, przyglądając się jego szerokim nagim plecom, na których przy każdym ruchu uwidaczniały się napięte mięśnie, gdy przekładał coś z miski na patelnię. Zaciągnęłam się zapachem unoszącym się w powietrzu, aż poczułam skurcz głodu w żołądku. Podeszłam bliżej i usiadłam na wyspie, przerzucając nogi na drugą stronę.

– Głodna? – spytał, odwracając się do mnie. Otarł ręce w leżący na kuchennym blacie ręcznik i podszedł do mnie, stając pomiędzy moimi nogami.

– Mhmm.

Ulokowałam spojrzenie w roziskrzonych tęczówkach pełnych obezwładniającego uczucia. Przemknęłam dłońmi po jego ciepłym torsie, powoli kierując się w stronę umięśnionych barków. Splątałam palce na karku mężczyzny, który pochylił się z zadowoloną miną nade mną i skradł szybki całus z ust. Oparł ręce po bokach mojego ciała, nie przestając uśmiechać się jednym kącikiem.

– Nie uważasz, że fajnie by było mieć to wszystko na co dzień?

Ściągnęłam delikatnie brwi i przekrzywiłam głowę w bok, nie do końca rozumiejąc co miał na myśli.

– To znaczy?

Ułożył dłoń na moim policzku, kciukiem głaszcząc skórę. Wtuliłam się w ten gest, a jego wargi odcisnęły się pieszczotliwie na moim czole.

– To wszystko. Nas. Codziennie. Na dzień dobry i na dobranoc.

Wstrzymałam oddech, czując niewyjaśnione przejęcie narastające w mostku, a on kontynuował:

– Myślę, że to jest dobry czas żebyśmy zamieszkali razem – wyjaśnił z rozedrganą na strunach głosowych czułością. Patrzył na mnie z miłością wymalowaną na każdym calu twarzy, a ja tonęłam coraz głębiej w tym uczuciu. – Jesteśmy razem trzy lata, mamy dla siebie coraz mniej czasu przez moją rezydenturę. – Przerwał ponownie i zaczerpnął głęboki wdech. Nerwy roztańczyły się w błyszczącym spojrzeniu, którego nie spuścił ze mnie nawet na sekundkę, skupiając się na mojej reakcji na każde wypowiedziane przez niego słowo. – Maja, jesteś osobą, którą chcę widzieć, gdy padam ze zmęczenia, chcę widzieć, gdy się budzę. Chcę spędzać z tobą każdą najdrobniejszą wolną chwilę, jaką uda mi się skraść w tym pędzącym na złamanie karku życiu. Pytanie, czy to jest również to, czego ty chcesz?

Czekał na moją odpowiedź z przejęciem wykrzywiającym mimikę, a uśmiech nie schodził mu z warg, chociaż z każdym uderzeniem serca odnosiłam wrażenie, że nikł z jego oczu. Nie spodziewałam się tego i chociaż poruszaliśmy już ten temat wcześniej, to tym razem spadło to zbyt nagle i niespodziewanie, zbyt szybko, bo zaledwie wczoraj wróciłam do domu. Wiedziałam, że tęsknił za mną równie mocno jak za nim i pragnęłam mieć go obok, ale robiło się naprawdę poważnie. A ja... cholera, ja się chyba po prostu tego bałam.

Pokiwałam energicznie głową, bo nie byłam w stanie czegokolwiek z siebie wykrztusić, i schowałam się w ramionach Dominika, pozostawiając między nami tak wiele niewypowiedzianych słów.

A on nic już nie powiedział, objął mnie tylko mocniej, pozwalając na to.


***


Weszłam pospiesznie do kuchni, w której oprócz rozmawiających Amandy i Julianny nie było nikogo. Pochylały się razem nad szafką, zaaferowane prowadzoną konwersacją i gestykulowały zawzięcie, jakby odprawiały co najmniej jakieś dzikie modły do starożytnych bóstw. Gdy tylko usłyszały szmer kroków, wyprostowały się jak na zawołanie i odwróciły natychmiast, prawie podskakując w miejscu.

– To ty – sapnęła Juls, z ulgą łapiąc się za serce.

– Boże, co tak długo – mamrotała Milewska, przestępując z nogi na nogę i pospieszając mnie gestem ręki, abym podeszła bliżej.

– Karina złapała mnie jak tu szłam – wyjaśniłam, gdy zmierzałam w ich kierunku. Przystanęłam między dwoma przyjaciółkami, lawirując pomiędzy nimi wzrokiem i próbując wyczytać coś z ich min, bo nie miałam pojęcia z jakiego powodu blondyna zwołała nas szybciej niż zazwyczaj chodziłyśmy zjeść.

– Ooo, co chciała? – zainteresowała się Wójcikowa i oparła się biodrem o szafkę, mieszając energicznie w pojemniku z obiadem.

– Nic ważnego. – Machnęłam zbywająco ręką. – Kierownik z delegacji chce ze mną i nią zorganizować jakieś spotkanie online dotyczące jednego klienta, pewnie coś w projekcie trzeba poprawić.

– Nudaaaa – przeciągnęła Amanda, przewracając oczami. Nerwowo stukała podeszwą szpilki w kafelki znajdujące się na podłodze, a dziwny, nieokiełznany entuzjazm wylewał się z chyba każdej komórki jej ciała.

– Dobra, mów po co nas tu ściągnęłaś.

Chciałam zakończyć nasze wspólne katusze i przejść do sedna tej schadzki.

Położyłam na szafce swój lunch box i sięgnęłam do mikrofalówki, w której miałam zamiar go podgrzać.

– No w końcu!

Zerknęłam na nią kątem oka, ustawiając czas na urządzeniu, gdy wyrzuciła entuzjastycznie ręce w powietrze, a szatański uśmiech, jaki wypełzł na jej wargi, mroził wręcz z przerażenia krew w żyłach.

Zdecydowanie coś było z nią nie tak.

– Rozmawiałam z dyrektorem – zniżyła głos i pochyliła się, agresywnie ciągnąc nas za ramiona za sobą. Julianna zamarła z widelcem przy ustach, a ja byłam pewna, że właśnie pomyślałyśmy o tym samym. – Nieoficjalnie. Podobno jestem mocnym kandydatem na stanowisko kierowniczki – mówiła tak spokojnym i wyważonym głosem, że nie byłam pewna, czy usłyszałam to, co usłyszałam. Przeskakiwała pomiędzy nami wyczekującym wzrokiem, a my... chyba nie do końca wierzyłyśmy w to, że to działo się naprawdę.

– Co? – Uprzedziła mnie Julianna, bo to samo cisnęło mi się na wargi.

– Pstro! – warknęła i załamała bezradnie nam nami ręce.

To nie tak, że nie wierzyłyśmy w nią, wręcz przeciwnie. Ale docierało do nas, że to... to naprawdę się działo. Nasza przyjaciółka zaczynała sięgać gwiazd!

A ja byłam z niej tak cholernie dumna!

– Aaa! – radosny krzyk równocześnie wydobył się z naszych gardeł, gdy obie z Julianną rzuciłyśmy się na Milewską, prawie powalając ją na podłogę. Piszczałyśmy i skakałyśmy, zachowując się jak niespełna rozumu nastolatki, ale czy to był wystarczający powód aby się tym przejmować?

– Dobra, już dobra – śmiała się Amanda – ale ma to zostać między nami, tak jak mówiłam, to nieoficjalne! Morda na kłódkę.

Udawanym gestem przekręciła przy ustach kluczyć i wyrzuciła za siebie, a potem wycelowała w nas palcami. Parsknęłam pod nosem, ale posłusznie powtórzyłam za nią.

W końcu udało nam się w spokoju zająć jedzeniem obiadu. Usiadłam na swoim ulubionym miejscu, czyli na jednej z szafek i zaczęłam bezwiednie machać nogami, podczas gdy Amanda z najdrobniejszymi szczegółami opowiadała o rozmowie z dyrektorem.

Dowiedziałyśmy się nawet, że dziś miał granatowy krawat w kropki.

I ja też chciałam im o czymś powiedzieć, bo gryzło mnie to w język od kilku dni, ale nie wiedziałam jak zacząć, a w końcu musiałam to powiedzieć na głos. Przez cały dzień czułam dziwne napięcie w żołądku i czekałam na odpowiedni moment, aby dać temu upust.

– Dominik chce byśmy razem zamieszkali – wyrzuciłam z siebie, wpychając w usta porcję obiadu aby zatkać buzię i w razie niewygodnych pytań dać sobie czas na przemyślenie odpowiedzi.

Dziewczyny jak na zawołanie najpierw spojrzały po sobie, unosząc porozumiewawczo brwi, a później jednocześnie skierowały wzrok na mnie. Czułam się osaczona. W dodatku na własne życzenie. Ale to było zdecydowanie coś, czym chciałam się z nimi podzielić.

Bo to było coś. W dodatku nie wiedziałam jak się z tym czuć. Narastająca ekscytacja mieszała się z całą masą wątpliwości. Im było we mnie więcej radości z tego powodu, tym bardziej niepewność wtaczała się w moje myśli. Niby tego chciałam, ale... no właśnie, było jakieś ale.

Spoglądałyśmy na siebie wyczekująco, a firmowa kuchnia zdawało się, że zaczynała się kurczyć.

– Ale... sama nie wiem – dodałam bezsensownie, aby tylko przerwać tę gęstniejącą ciszę. Mieszałam chaotycznie widelcem w plastikowym pojemniku i chyba całkowicie straciłam apetyt.

– To normalne, że masz wątpliwości – odparła łagodnie Julianna, posyłając pełen otuchy uśmiech, na co na mojej twarzy wyrysował się grymas niepewności na wybrzmiałe z jej ust słowa.

– Serio?

– Też bym miała. – Wzruszyła ramionami Amanda. – Bałabym się, że zajebie w końcu tego gnoja we śnie. Mieszkanie razem stwarza więcej okazji i w dodatku później ciężej się wykręcić, bo jest się główną podejrzaną.

Wójcikowa trzepnęła Milewską w ramię, nie kryjąc oburzenia.

– Jak nie masz nic mądrego do powiedzenia to milcz – warknęła ostro w stronę przyjaciółki, jednocześnie prawie mordując ją wzrokiem, co nie zrobiło na Amandzie najmniejszego wrażenia. Przewróciła znudzona oczami, sapiąc niezrozumiale pod nosem i zajęła się swoim posiłkiem. – Serio, to normalne – zwróciła się ponownie do mnie.

Odłożyła na bok niedokończone jedzenie. Stanęła naprzeciw, układając dłonie na moich barkach i zacisnęła na nich palce, jakby chcąc podnieść mnie odrobinę na duchu.

– Nie wierz w każdą książkową bzdurę, czy wymuskany film, że w miłości wszystko przychodzi z łatwością i bez żadnego ale. W normalnym życiu ludzie mają masę wątpliwości, niepewności, strachu przed czymś, czego nie doświadczyli i to wcale nie znaczy, że równocześnie nie mogą się z tego cieszyć. Nic nie jest czarno-białe, życia nie można sprowadzić tylko do dwóch kolorów, bo przecież istnieje jeszcze tyle odcieni różu!

Parsknęłam bezwiednie na jej wyznanie, na co wyszczerzyła się promiennie.

– Więc miej wątpliwości, ale tylko na różowo i próbuj, bo tak naprawę lepiej spróbować i najwyżej żałować niż żałować, że się nie spróbowało. Dominik to świetny facet, przecież dobrze o tym wiemy.

Uśmiech na jej wargach zelżał, ale nie opadł całkowicie, za to oczy przestały radośnie błyszczeć i dobrze wiedziałam dlaczego. I ona również wiedziała, że ja to wiem. Ale nie chciałam nic mówić i wprowadzać ją w kiepski nastrój. Bo w jej życiu był ktoś, z kim spróbowała i po prostu nie wyszło. Związek nie wytrzymał próby odległości i żałowała. Żałowała nie tego, że spróbowała, żałowała, że się nie udało. Dlatego tylko pokiwałam głową, chociaż nadal miałam mieszane uczucia, ale potrzebowałam to usłyszeć. Potrzebowałam zapewnienia, że to normalne, że mogę się tak czuć i to nic złego. Bo pragnęłam mieć go na co dzień, budzić się przy nim każdego dnia i zasypiać w jego ramionach każdej nocy. Razem milczeć, razem się śmiać, spędzać wspólnie każdą wolną chwilę. Chciałam tego, jednocześnie czując się z tym najzwyczajniej w świecie niepewnie.

– Boże, jaki tandetny kołczing. Mam nadzieję, że nie zapłaciłaś kroci za jakiś kurs mentoringu, bo wyszło ci to wybitnie chujowo.

A Amanda pozostała Amandą, ale w tym momencie byłam jej za to niesamowicie wdzięczna, bo ona również wyczuła tę zmianę, która zaszła w powietrzu.

Julianna odetchnęła jedynie i wniosła bezsilnie oczy ku sufitowi, wytrącając się z chwilowego marazmu, w który wpadła.

Milewska puściła mi porozumiewawczo oczko i wstała od stołu, kierując się w stronę zlewu. Opłukała swój pojemnik, po czym gdy tylko wytarła ręce w papierowy ręcznik i wyrzuciła go do kosza na śmieci, odwróciła się w nasza stronę.

– Idziemy dziś na siłownie – zarządziła, krzyżując ręce pod piersiami i przyglądając nam się z niemym ostrzeżeniem w szarych tęczówkach, gdybyśmy przypadkiem miały czelność zaprzeczyć jej pomysłowi. Przymknęłam powieki, gdy na mnie nie zerkała, bo nie miałam najmniejszej ochoty dziś na jakiekolwiek wyjścia, a już na pewno nie po to, by się pocić.

Przeciągły, cierpiętniczy jęk, który wydobyła z siebie Julianna był idealnym podsumowaniem tej chorej koncepcji. Brunetka opadła cierpiętniczo na oparcie krzesła, teatralnie odchylając głowę do tyłu.

– Och, już tak nie dramatyzujcie – zrugała nas Milewska – korona wam z głowy nie spadnie jak ruszycie leniwe dupska. Umówiłam nam trening kickboxingu! – poinformowała z takim poziomem entuzjazmu, jakby co najmniej dorwała nam za darmo bilety na koncert Taylor Swift.

Rozchyliłam usta, aby coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie opuścił mojej krtani. Amandzie nad morzem słońce zdecydowanie zbyt mocno wysmażyło mózg. Zamrugałam jedynie w spowolnieniu, nie kryjąc niezadowolonego grymasu. Szczytem mojej aktywności fizycznej było zgodzenie się na zajęcia z samoobrony, które musiałam przyznać, że szły nam całkiem nieźle. Wyżyny osiągnęłam, gdy wybrałyśmy się kilka razy na pilates. Ale kickboxing? Serio?

– Że co proszę? – wymamrotała Juls.

– Gówno – odwarknęła – idziemy na kickboxing, czy wam się to podoba, czy nie. Oprócz umiejętności obrony powinnyśmy wykazywać się również dobrym prawym sierpowym.

Kilka godzin później byłyśmy już po treningu. Leżałam na macie, walcząc zaciekle o każdy oddech. Mój puls przekraczał wszystkie dopuszczalne normy, a mięśnie paliły żywym ogniem i zastanawiałam się, czy ta przyjaźń naprawdę była tego warta.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro