Dziesięć
Do Daria: jest Dawid w domu?
Wysłałam wiadomość do przyszłej bratowej, przestępując z nogi na nogę na przystanku autobusowym. Temperatura może nie do końca oscylowała w średniej wakacyjnej, ale przynajmniej z rana nie musiałam zakładać kurtki. Zawsze to jakieś pocieszenie.
Postanowiłam w końcu odzyskać laptop. Ostatnim razem całkowicie o nim zapomniałam, zważywszy na niespodziewaną sytuację, której byłam niechcianym świadkiem. Trzymałam kciuki, by Dawida na pewien czas pochłonęło piekło, bo nie miałam najmniejszej ochoty się z nim dziś widzieć. I to nie dlatego, że nadal żywiłam do niego urazę, o nie, powoli zaczynało mi przechodzić, a nie planowałam wyciągać pierwsza ręki na zgodę, więc postanowiłam go unikać.
Gdy poczułam wibracje w dłoni, uniosłam rękę na wysokość oczu.
Od Daria: Nie ma, gdzies pojechal, ma podobno wrocic wieczorem.
Zacisnęłam pięść w geście zwycięstwa. Podejrzewałam, że Daria nadal była w pracy, więc wystukałam pospiesznie odpowiedź, zauważając kątem oka nadjeżdżający autobus.
Do Daria: wpadne do was zabiore tylko laptopa, jezeli nie masz nic przeciwko. mam klucze.
Wskoczyłam do pojazdu, skasowałam posłusznie bilet i stanęłam przy kasowniku, łapiąc się barierki. Na odpowiedź od Darii nie musiałam zbyt długo czekać.
Od Daria: boze, Maja, nie wydurniaj sie. Jak masz czas to poczekaj na mnie, pogadamy.
***
Otworzyłam drzwi własnym kompletem kluczy. Przystanęłam w korytarzu i zdjęłam buty, kopnięciem przesuwając je pod szafkę. Kierując się do salonu, sprawdziłam powiadomienia na telefonie wysyłane przez aplikacje, które w ogóle mnie nie interesowały. Poprzeciągałam palcem po ekranie, aby usunąć je z alertów. Gdy przekroczyłam próg i uniosłam głowę, cofnęło mnie o pół kroku, a szczęka prawie upadła na podłogę.
Na kanapie siedział Adam, przydługie włosy opadały mu w nieładzie na czoło, a na kolanach trzymał gitarę. Wyglądał jak chłopiec, niepewnie trzymał instrument pomiędzy rozedrganymi rękoma, jakby miał z nim styczność po raz pierwszy w życiu i nie wiedział, co z nim zrobić. Splątany własnymi myślami, nawet nie zorientował się, że w pomieszczeniu nie przebywał już sam.
– Grasz? – rzuciłam mimochodem. Drgnął nieznacznie, jak gdybym wyrwała go z chwilowego letargu, bo na moment zagubił się w melancholijnej przeszłości, która tuliła go boleśnie do swych ramion. Po zaledwie kilku sekundach uniósł na mnie mętne spojrzenie, a na jego wargach zaczął rysować się całkowicie niepasujący, drwiący uśmieszek.
– Nie, po prostu czasami lubię pomacać sobie instrumenty. Taki fetysz – zakpił.
Przewróciłam z politowaniem oczami i wsunęłam telefon do tylnej kieszeni spodni. I chociaż tak właściwie to nie miałam pojęcia, co on tu robił, to jego obecność w tym miejscu zdawało się nie była niczym niespodziewanym. Przeszłam do porządku dziennego z faktem, że znajdował się tutaj sam podczas nieobecności gospodarzy. Po prostu pasował tu. Wtapiał się jak nieodłączny element wystroju. Jakby to miejsce czekało specjalnie na niego. A że i tak chciałam porozmawiać z Darią...
Przysiadłam na fotelu i przyciągnęłam do siebie nogi. Nie zaprzeczałam, to co zrobiłam było głupie. Powinnam zadzwonić do Dawida albo Darii, że obcy typ siedzi u nich w domu, ale czy Adam na pewno był taki obcy? Ja w tej kwestii nie byłam obiektywna. Słyszałam w swojej głowie od pięciu lat jego głos. Znałam go, ale nie miałam okazji poznać. Każde spotkanie mogło stać się szansą na uchylenie rąbka tajemnicy, jaką wokół niego zbudowałam. Postanowiłam ponieść to ryzyko, najwyżej skończę bez narządów wewnętrznych, gdy postanowi sprzedać mnie na czarnym rynku.
Adam ponownie skrył się za płaszczem myśli. Poprawił na kolanach gitarę, odwracając wzrok na gryf i zastygł w nerwowym bezruchu. Wciągnął bezwiednie dolną wargę między zęby. Bił się z własnymi demonami, toczył wewnętrzną walkę z tylko sobie znanym przeciwnikiem, a może nawet z samym sobą. Pokręcił bezsilnie głową na boki, a smutne parsknięcie cicho zawibrowało w powietrzu.
Oparłam policzek na dłoni zwiniętej w pięść, wspierając rękę na podłokietniku. Obserwowałam mężczyznę targanego burzą sprzecznych emocji. Instrument zdawało się ciążył mu na nogach, jednocześnie niewyjaśniona siła nie pozwalała mu się go pozbyć. Parę razy próbował zbliżyć dłoń do strun, ale odsuwał ją, jak gdyby mogły go poparzyć. Wszystkie jego mięśnie na ciele pozostawały w napięciu gotowe w każdej chwili do ucieczki.
Niepewnie i z dozą ociągania w końcu przesunął palcami po strunach. Subtelnie musnął je opuszkami, wprawiając w drżenie metalowe nici, które delikatnymi dźwiękami kołysały się w powietrzu. Ta melodia powoli, bez pozwolenia zaczęła wsiąkać w każdy pojedynczy atom mojego ciała, napełniając go niezrozumiałą nostalgią. Serce znienacka zadrżało w klatce piersiowej, obijając się boleśnie o żebra, jakby za moment miało się po prostu rozpaść. Siedziałam niewzruszona ze zdławionym w płucach oddechem, a przeszłość przysiadła na moim ramieniu, szepcząc coś do ucha w nieznanym języku.
– Now Sunday mornings, I just sleep in. It's like I've burried my faith with you. I'm screaming at a God, I don't know if I believe in 'Cause I don't know what else I can do – zachrypnięty, melodyjny, a zarazem ledwo słyszalny szept opuścił drżące wargi Adama. Bolesny ucisk spowił moją klatkę, a mężczyzna siedzący niedaleko nakrył się łzawą mgłą, która naszła na oczy, gdy zmysły gubiły się w dojmującym uczuciu pustki. – I'm still holding on to everything that's dead and gone. I don't wanna say goodbye 'cause this one means forever. Now you're in the stars and six-feet's never felt so far...
Urwał w połowie dźwięku. Z trudem przełknął dławiące gardło słowa.
Rozdygotaną dłoń przyłożyłam do ust. Zamrugałam pospiesznie powiekami, starając się odgonić to, co nieproszone do nich napłynęło. Serce dudniło symfonią tęsknych dźwięków, całkowicie zagłuszając myśli i rzeczywistość.
Milczał, chociaż palce nadal tańczyły na strunach. Klatka piersiowa poruszała mu się rytmem całkowicie rozstrojonego oddechu. Jego zachrypnięty tembr krzyczał, darł się w samym środku mojej głowy. Prosił, błagał. Modlił się i przeklinał.
Niepewnie skupiłam uwagę na mężczyźnie. Adam odpłynął w daleką toń wspomnień, a powietrze wokół pachniało niezabliźnionymi ranami przeszłości. Przymknął na moment oczy i nieznacznie poruszył zaciśniętą szczęką, a jego ramionami wstrząsnął dreszcz emocji.
– Ostatni raz gitarę trzymałem chyba z pięć lat temu – przyznał cichym, przerażająco spokojnym głosem, całkowicie kontrastujący z tym ile niepokoju przed sekundą nagromadziło się w pomieszczeniu. Potarł niezgrabnym ruchem policzek, jakby coś uporczywie go na nim łaskotało, a zanim rozchylił powieki i uniósł wzrok, wziął głęboki oddech.
– A brzmiało jakbyś nigdy nie wypuścił jej z rąk.
Skrzyżował ze mną spojrzenie, a cień radości przetoczył się przez męską twarz, przyćmiewając puste tęczówki. Gryzło mnie, aby zapytać czemu przestał grać. Poznać każdy szczegół tej historii. Ale to było nie na miejscu.
Cisza między nami stała się ciężka jak burzowa chmura w upalny, duszny dzień. Ale nic nie zwiastowało ani pierwszych grzmotów, ani wyładowań, które mogłyby oczyścić atmosferę i przynieść ukojenie.
Mężczyzna, mimo że nawet na moment nie przestawał grać, poprawił się na miejscu i powiedział coś, co najmniej oczekiwałam usłyszeć:
– Chcesz spróbować?
Ale co spróbować?
Moja mina wyrażała chyba więcej zdumienia niż mogłabym przypuszczać, bo Adam parsknął rozbawiony i poklepał instrument po pudle, dając do zrozumienia co miał na myśli.
Och...
Nigdy nawet przez chwilę nie zastanawiałam się nad tym, czy kiedykolwiek chciałam, a może umiałam, grać na jakimś instrumencie. Przesiadywanie przy fortepianie było raczej formą terapii niż faktyczną chęcią grania. Nie przeszło mi nawet przez głowę, że mogłabym na nim świadomie odtworzyć kilka dźwięków, przemknąć palcami zgodnie z zapisem nutowym.
Czy chciałam spróbować?
Nie miałam pojęcia.
Ucisk, który pojawił się znienacka w brzuchu, dokuczliwe dawał o sobie znać. Przepicie sprzed kilku dni chyba nadal męczyło moje trzewia.
Nad odpowiedzią zastanawiałam się zdecydowanie zbyt długo, ale Adam nie sprawiał wrażenia, jak gdyby jakkolwiek mu to przeszkadzało. Bez ustanku muskał opuszkami struny i czekał.
– Sama nie wiem...
Czułam dziwny opór co do tego pomysłu, jakbym się po prostu... bała?
Absurd.
– Chodź – zachęcał – to wcale nie takie trudne.
Wypuściłam z oddechem dziwne napięcie, które gniotło się w płucach.
– Mama wspominała, że miałam słomiany zapał, gdy kiedyś przy koszach na śmieci w ogródku znalazłam do wyrzucenia gitarę – wyrzuciłam z siebie coś, co bez ostrzeżenia przetoczyło się przed moimi oczami jak stary film poklatkowy. Zapomniałam już o tym. Całkowicie wyleciało mi z głowy. To było może dwa, może trzy lata temu?
Spiął się na brzmienie słów, które bezwiednie wytoczyły się z mojej krtani, a jego palce pobielały na gryfie. Zamrugał w spowolnieniu i gdyby jego grdyka nie drgnęła, nie zorientowałabym się, że nerwowo przełknął ślinę. Ale całkowicie zignorował to, co powiedziałam. Potrząsnął nieznacznie głową, a następnie poklepał miejsce obok siebie, unosząc kącik ust w zdecydowanie w zbyt sztucznym i wymuszonym geście.
– Chodź, spróbujesz.
Westchnęłam przeciągle, dając za wygraną. Z wyraźnym ociąganiem odepchnęłam się od fotela i wstałam na równe nogi. Na moment zamarłam w miejscu, nieporadnie strzepując kurz z ubrania. Gdy stwierdziłam, iż żadne wyimaginowane pyłki nie zaburzają feng shui mojego ubioru, z prawie czystym sumieniem mogłam podejść te niebotyczne dwa kroki w stronę wersalki i niezdarnie opaść obok mężczyzny.
Dzieliło nas zaledwie kilkadziesiąt centymetrów.
Uderzyła mnie myśl, jak kubeł zimnej wody. Duch przeszłości, głos, który spędzał mi sen z powiek, który stawał się koszmarem na jawie, który doprowadzał na skraj załamania, który odbijał się w głowie jak zacięta stara płyta siedział w tym momencie tuż obok mnie. Zaledwie na wyciągnięcie rąk. Mogłam go musnąć opuszkami. Mogłam na niego spojrzeć. Mogłam zrobić wiele rzeczy, ale nie zrobiłam nic. Nawet nie zapytałam. Nie wyartykułowałam ani jednego pytania które albo odgoniłoby wszelkie wątpliwości, albo stało się powodem kolejnych.
Biorąc pod uwagę paranoiczne zachowanie Dawida i jego słowa, drogą prostej dedukcji doszłam do wniosku, że z Adamem musieliśmy się znać. Może nie dałabym sobie za to odkrycie obciąć jakiejkolwiek kończyny, ale fakty mówiły same za siebie. Bardziej interesowało mnie dlaczego mój brat zachowywał się na wieść, że spotkałam Adama jak rozwścieczona matka kwoka i co łączyło tych dwóch, którzy najpierw skakali sobie do gardeł, a teraz jeden siedział u drugiego w domu jak u siebie. I upierał się, abym spróbowała wytańczyć palcami kilka dźwięków.
Zanim do mnie dotarło, co się dzieje, Adam szybkim, zwinnym i niezwykle delikatnym ruchem, przełożył gitarę na moje kolana. Pachniał lasem, świeżym deszczem, a może jak stare, nikomu niepotrzebne wspomnienia, zamknięte w przesiąkniętych łzami pudłach?
Przez chwilę wpatrywałam się w instrument, licząc, że sam powie mi co mam z nim, do cholery, zrobić. Gdy Adam to robił, wydawało się to takie proste i naturalne, ale gdy ja miałam to odtworzyć... no cóż. Z ponownym westchnieniem nieporadnie ułożyłam gitarę między rękoma i z krzywym wyrazem twarzy uniosłam spojrzenie na Adama.
Zielone tęczówki omiotły mnie z taką intensywnością, mknąc pospiesznie po każdym skrawku twarzy, aż poczułam narastające zakłopotanie. Mężczyzna chyba się zorientował, odchrząknął cicho, po czym skupił na pudle leżącym na moich udach i gdy dotarło do niego, co zobaczył, parsknął, kręcąc z niedowierzaniem głową na ten widok.
– Ułóż tutaj – odparł ciepłym głosem, łapiąc moją dłoń i spokojnym ruchem rozłożył palce na odpowiednich progach gryfu. – Musisz je mocno docisnąć – polecił, nie odrywając wzroku od instrumentu. Naparłam całą siłą na struny. – A teraz prawą ręką wykonaj ruch dół, dół, góra – tłumaczył cierpliwie. Zgodnie z prośbą przesunęłam dłonią po metalowych niciach. Niestety wydobyty dźwięk bardziej przypominał rozstrojony skowyt, niż jakąkolwiek melodię. Skrzywiłam wargi w grymasie. – Musisz rozluźnić nadgarstek.
– Ta gitara jest zepsuta – wymamrotałam niepocieszona, ponownie palcami mknąc po strunach.
To brzmienie raniło moje uszy.
– Nie jest zepsuta – odparł, wyraźnie rozbawiony moim brakiem talentu. Miałam ochotę rzucić w niego tym instrumentem, widząc nieposkromione pokłady kpiny malujące się w radosnych kącikach oczu.
Zmrużyłam powieki, próbując spiorunować go wzrokiem. Roześmiany oparł łokcie o kolana, pochylając się do przodu. Po chwili oderwał rękę i zamachnął nią chaotycznie nad gryfem.
– Może spróbujemy czegoś prostszego.
Skinęłam nieprzekonana.
– Ułóż palec wskazujący na drugim progu na drugiej strunie od góry, a palec środkowy zaraz pod nim na tym samym progu na trzeciej strunie od góry – instruował powoli, bacznie śledząc moje poczynania. Wstrzymałam oddech. Skrupulatnie i z chirurgiczną precyzją próbowałam umieścić w odpowiednim miejscu, a następnie docisnąć opuszki. Metal wgryzał się w skórę od siły jaką wkładałam w tę czynność. Tym razem musiało się udać. Po prostu musiało.
Spróbowałam po raz kolejny i gdy wydobyte brzmienie nadal nie spełniało standardów minimalnej jakości, szybkim, niezwykle niezgrabnym ruchem wcisnęłam mu gitarę i jak małe, obrażone dziecko opadłam na oparcie kanapy, krzyżując ramiona na klatce i marszcząc czoło w wyrazie niezadowolenia.
Z rozszerzonymi szeroko oczami patrzył na mnie, hamując śmiech, który rozpychał się na jego twarzy w odpowiedzi na moje jakże dziecinne zachowanie. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
Miałam dwie lewe ręce. Chociaż nie, to nawet nie to, bo lewa ręka odgrywała całkiem ważną rolę w graniu na gitarze.
Antytalencie. Tak, zdecydowanie w tej dyscyplinie byłam antytalenciem. I wcale nie dziwiłam się, że tak szybko porzuciłam naukę gry. Najwidoczniej Maja sprzed wypadku również się do tego nie nadawała.
Nic nie powiedział, nie rzucił kąśliwą uwagą, nie zachęcił do dalszych prób. Zwinnie ułożył sobie instrument i tym razem jednak płynnie przeszedł do gry. Nie zmuszał się. Jakby sytuacja sprzed chwili, gdy walczył sam ze sobą o zbliżenie palców do strun, wcale się nie wydarzyła, a minione pięć lat wcale nie upłynęły.
Melodia cichutko rozpływała się w powietrzu, a ja dałabym sobie uciąć te antytalenckie łapy, że znałam tę piosenkę.
– To Taylor Swift – sapnęłam, uderzając się z dezaprobatą dłonią w czoło. Jak mogłam od razu się nie zorientować! Zachrypnięte parsknięcie zawibrowało w powietrzu pomiędzy dźwiękami Love Story. – Potrafisz zagrać tak z głowy wszystko? Na przykład, nie wiem, Mam tę moc z Krainy Lodu?
Nie odpowiedział. Kilka sekund później zorientowałam się, co wytańczyły jego palce na strunach. Obróciłam głowę z taką mocą, aż zachrupało w karku, a oczy wczepiłam w policzek mężczyzny, który pokryty był kilkudniowym zarostem.
Potrafił.
Skubany.
Moja jakże ekspresyjna reakcja, która prawie skończyła się zwichnięciem szyi nie uszła uwadze mężczyzny, który sprawiał wrażenie wybitnie usatysfakcjonowanego.
– I ty mi mówisz, że nie grałeś przez pięć lat?
Uniosłam z powątpiewaniem brew, bo zaczynałam negować prawdziwość jego wcześniejszego wyznania.
– To, że nie grałem nie oznacza, że nie umiem. – Spojrzał na mnie z pobłażaniem. – To jak jazda na rowerze, nie da się zapomnieć.
Da się zapomnieć o wiele więcej rzeczy niż tylko jazdę na rowerze.
Ugryzłam się w policzek, nie pozwalając tym słowom spłynąć z czeluści umysłu na język.
Zanim ponownie się odezwałam, rozległ się trzask drzwi. Jedyne co zdążyłam zrobić, to zwrócić się w stronę korytarza, w którego progu stanął Dawid. Już chciał rzucić jakimś komentarzem, kiedy zorientował się, co zobaczył, a zakupy, które trzymał w dłoniach, z łoskotem rozsypały się po podłodze.
Pierwszy raz widziałam własnego brata tak zszokowanego. Rozchylił usta, gdy tylko omiótł rozgrywającą się scenę, a potem przeskoczył na gitarę w rękach Adama. Odnosiłam wrażenie, że jego jasna karnacja zbladła o kilka tonów.
Zaraz za Dawidem pojawiła się Daria z przerażeniem wymalowanym w oczach. Od razu spojrzała na mnie i bezdźwięcznie wyartykułowała jedno słowo – przepraszam, zebrała kilka przedmiotów z podłogi, po czym skinęła głową na kuchnię, dając mi do zrozumienia, abyśmy opuściły pokój, w którym atmosfera zaczynała gęstnieć. Nabierałam podejrzenia, że przebywanie Adama i Dawida w jednym pomieszczeniu wyzwala nieodkrytą przez świat nauki reakcję chemiczną.
– Maja, myślę, że Daria byłaby wdzięczna gdybyś pomogła jej z zakupami, chciałbym sam na sam porozmawiać z Adamem – rzucił Dawid beznamiętnym tonem. Imię mężczyzny w jego ustach brzmiało jak najobrzydliwsza obelga, aż sama poczułam nieznośny dreszcz przetaczający się przez kręgosłup.
Przyszła bratowa zdążyła zniknąć w kuchni. Odwróciłam się jedynie, by ostatni raz spojrzeć na Adama. Nie wiedząc czemu, czułam się winna całej tej sytuacji, a przecież, o zgrozo, tak naprawdę nic, kompletnie nic się tu nie stało. Albo stało się coś, o czym nie miałam zielonego pojęcia.
Mężczyzna uniósł radośnie kącik ust, aż w policzku uformował mu się niewielki dołeczek. Odwzajemniłam uśmiech, a następnie w kilku krokach znalazłam się w pomieszczeniu z Darią, dając im przestrzeń na rozmowę.
– Wybacz, Maja. – Daria nerwowo zaczęła rozkładać zakupy na blacie. – Nie wiedziałam, że Dawid umówił się tu z Adamem, w dodatku spotkałam go już przed bramą, nie miałam kiedy ci napisać, że wrócił – mówiła tak szybko i cicho, że ledwo nadążałam ze zrozumieniem słów, które wypadały z niej jak z karabinu maszynowego. W końcu odetchnęła i odwróciła się do mnie.
– Przestań. Przecież nic się nie stało.
Machnęłam zbywająco ręką. Podeszłam do niej i pomogłam porozkładać w szafkach zakupione produkty.
Z salonu nie dochodziły żadne dźwięki. Dopiero po kilku minutach jedyne co usłyszałyśmy, to trzask drzwi prowadzących do garażu, a Dawid jak gradowa chmura wparował do kuchni.
– Usiądź – polecił, wskazując ręką na krzesło przy stole. Sam zajął wolne miejsce naprzeciw, a po chwili zorientowałam się, że zwracał się do mnie. Uniosłam jedynie brew ku górze, a kilka przekleństw, które cisnęły mi się na język, zachowałam dla siebie. – Chyba powinniśmy w końcu porozmawiać – rzucił, gdy tylko spoczęłam na stołku. – Więc słucham.
– Dlaczego powinnam pamiętać Adama? Znaliśmy się?
Zaczęłam prosto z mostu, bo nie było ani jednego powodu, abym owijała temat w bawełnę. I chociaż znałam odpowiedź na drugie pytanie, to chciałam ją usłyszeć z jego ust. Zasługiwałam na to. Nie mogłam non stop błądzić w domysłach, byliśmy dorośli, więc powinniśmy porozmawiać jak dorośli i zagrać w otwarte karty. Po prostu mnie to interesowało. Chciałam to wiedzieć. A on dobrze zdawał sobie z tego sprawę.
– Tak, znaliście się – warknął z frustracją. – Wszyscy się znaliśmy. – Zamachnął dookoła rękoma jakby w pomieszczeniu znajdował się ktoś więcej niż ja, on i Daria. – I co to zmienia w twoim życiu, Maja? Co ta informacja zmieniła?!
– Znów wyszło to, że mnie okłamałeś – powiedziałam całkowicie spokojnym, wyważonym głosem, tak niepasującym do tego, jak bardzo kłuło mnie w mostku.
– Okłamałem? – parsknął i osunął się na oparcie krzesła, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Powiedziałem, że Adam nie jest nikim istotnym, kim powinnaś się interesować. I to jest prawda. Jest, kurwa, nikim.
– I ten nikt siedzi u ciebie w domu jak gdyby nigdy nic? – Uniosłam kpiąco brew. – Dawid, proszę cię, raz, pieprzony raz po prostu powiedz mi o co tutaj do cholery chodzi. Nie mam sił ani nastroju na kłótnie.
Nabrał chaotyczny wdech i zmrużył gniewnie oczy, nie spuszczając ze mnie wzroku nawet na sekundę.
– Dobra, kurwa, powiem ci – wycedził przez zęby.
Pochylił się nad stołem, a łokcie oparł na blacie, złączając razem dłonie.
– Dlaczego Adam tu siedzi? Bo lata temu się przyjaźniliśmy, byliśmy jak bracia, prawie jak dwa pierdolone bliźniaki syjamskie. Dlatego tu siedzi. Musi ogarnąć część swoich rzeczy, które nadal leżą na strychu, czy w garażu, gdy wyprowadzał się z tego miasta po raz pierwszy. Czeka aż najemcy opuszczą jego mieszkanie, które chce przygotować na sprzedaż i spieprza stąd z powrotem tam, skąd przybył. Nie jestem takim chujem, za jakiego mnie uważasz, siostrzyczko.
W głosie Dawida pobrzmiewał żal, mimo że ze wszystkich sił starał się to ukryć. Kwaśny uśmiech, które wykrzywił jego wargi był tego potwierdzeniem.
– Pomagam mu zderzyć się ostatni raz z tym, co przeszedł, aby mógł zostawić to w końcu za sobą. A jego przeszłość to nie twój zasrany interes. Tak, znaliście się, bo się z nim trzymałem. Tyle. Dlatego wydawało mi się, że możesz go pamiętać.
Przytknęłam palce do skroni i powolnym ruchem zaczęłam rozmasowywać narastający ból.
Tłumaczenie Dawida, chcąc nie chcąc, musiałam przyznać, że trzymało się kupy. Adam wcale nie musiał być szalenie istotną personą w moim życiu. Mógł być tłem, najlepszym przyjacielem brata, o charakterystycznie zachrypniętym głosie, który po prostu zapadał w pamięć. Zapewne słyszałam go wystarczająco często, aby rozpoznać ten tembr, tak samo jak rozpoznałabym Dawida, Darię, albo rodziców. Czy to mnie rozczarowywało? Może odrobinę, może sądziłam, że kryła się za tym jakaś bardziej ekscytująca tajemnica. Czy wierzyłam całkowicie Dawidowi? Sama nie byłam pewna. Ale w tym momencie to nawet nie ufałam samej sobie, ani temu, co działo się w mojej głowie przez ostatnie lata.
– Czemu nie powiedziałeś mi tego od razu?
– Przepraszam, okej? – prawie warknął te przeprosiny w moją stronę, ale nie mogłam być o to zła. Widziałam jak walczył ze sobą, aby nie pokazać, że na kimś mu zależało. Chciał być postrzegany jako osoba, która nie przejmuje się ludźmi, że oprócz Darii i rodziny nie ma miejsca w jego życiu na sentymenty, a jednak pojawił się taki Adam, burząc całkowicie ten obraz. – Kiedyś byliśmy nierozłączni, a później się wszystko spierdoliło, więc wybacz, że nie wspominałem o tym wcześniej.
Miałam rację, Dawid trzymał w sobie ogromne pokłady goryczy, którą schował głęboko, głęboko w sercu i nigdy, przynajmniej do tej pory, nie pozwolił jej ujrzeć światła dziennego. A już na pewno nie w mojej obecności. I było mi przykro z jednego powodu. Że nigdy mi o tym nie powiedział. Nie przyznał się do tego, że kiedyś w jego życiu był ktoś, kto odcisnął piętno na jego duszy. Gdybym straciła Amandę lub Juliannę, czułabym się, jakby ktoś wyrwał mi kawałek serca z piersi i kazał żyć dalej, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Podejrzewałam, że Dawid mógł czuć się tak samo. Widziałam to.
– Odwiozę cię – rzucił tonem nieznoszącym sprzeciwu. Wstał, gwałtownie odsuwając krzesło i ruszył w stronę salonu. Nie chciałam z nim wracać, jednocześnie nie miałam najmniejszej ochoty na kłótnie. Czułam się fatalnie. Ból głowy promieniował na oczy, nawet mruganie zdawało się wyczerpującą czynnością. Chciałam znaleźć się w łóżku i przykryć kołdrą po czubek nosa.
Powłóczyście ruszyłam za bratem, a gdy chciałam przekroczyć próg kuchni, Daria złapała mnie za ramię. Zatroskanie malowało się na jej twarzy smutnymi kolorami.
– Ja wiem, że Dawidowi można zarzucić wiele – szeptała tak cicho, że ledwie byłam w stanie ją usłyszeć – ale wierz mi, mówi prawdę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro