5. Zaszczyt... a może przekleństwo?
Kaersea wciąż nie mogła uwierzyć, że jest Wybrańcem.
Pakowała do swojej torby podróżnej ubrania na zmianę i trochę jedzenia. Za kilka godzin miała spotkać się z pozostałą czwórką Wybrańców, by razem wyruszyć na poszukiwanie Świętego Miejsca.
Dla niej było to tak nierealne, jakby było snem. Czuła niepokój przed opuszczeniem miasta, w którym się wychowywała, nigdy nie przekroczywszy jego granic, ale starała się go po sobie nie okazać. Nie zniosłaby większej rozpaczy swojej matki.
Wyszła ze swojego pokoju. Pierwszy raz w życiu miała na sobie spodnie. Musiała przyznać – były o wiele wygodniejsze niż sukienki.
Popatrzyła na stojącą w progu domu matkę. Blondynka słabo ukrywała swój płacz i spuchnięte oczy. Kaersea uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco. Objęła swoją matkę, chowając twarz w jej szyi. Kobieta ścisnęła ją mocno. Tak, jakby miały się już nigdy nie zobaczyć...
- Kocham cię, mamo. Naprawdę, bardzo.
- Ja ciebie też, kochanie. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak mocno cię kocham...
✨
Znowu dość krótko, ale ta scena jest jedną z ważniejszych w opowiadaniu, więc nie chciałem dołączać jej do czegoś innego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro