
⁶ - ꜱᴏᴍᴇᴛɪᴍᴇꜱ, ᴛʜᴇ ᴡʀᴏɴɢ ᴛʀᴀɪɴ ᴛᴀᴋᴇꜱ yᴏᴜ ᴛᴏ ᴛʜᴇ ʀɪɢʜᴛ ꜱᴛᴀᴛɪᴏɴ
↷ 너를 몰랐었던그
때처럼 잘 살고 싶어
─── ・ 。゚☆: *.☆ .* :☆゚. ───
Już od ponad tygodnia mój plan się powodził i niemal codziennie widywałem się z Bobby'm.
Przychodziłem do studia, wysyłałem kwiaty – sam klasyk.
Niemal jadł mi z ręki, a Kim dostawał przez to regularnego szału, co cieszyło mnie podwójnie.
Żyłem dla tego, by robić mu na złość i patrzeć jak przeklina pod nosem, nie mogąc nic z tym zrobić.
Moja relacja z Jiwonem nie należała do romantycznych – nawiązywałem z nim kontakt, gdy był mi potrzebny albo na horyzoncie pojawiał się jego kuzyn.
To właśnie wtedy okazywałem mu swoją adorację i miłość.
Gdy jesteśmy sami, traktuje go jak zwykłego znajomego, przez co mogłem wydawać się oschły.
Odpowiadałem na jego pytania normalnym tonem, ale poza jednym uśmiechem, nie mógł dostać ode mnie niczego więcej.
Jakbym bawił się zabawką, którą dostałem na święta i jeszcze nie potrafiłem jej rozgryźć.
Wysiadając z samochodu, czułem się, jakbym miał zaraz dostać migreny.
Całą zeszłą noc spędziłem na rozmawianiu z Minhyukiem, który znowu miał swoją fazę na filozofowanie dosłownie o wszystkim.
Trzy godziny słuchałem jego rozważań na temat tego, dlaczego ludzie czują ból i skąd wiedzą jak odróżnić go od czegoś, co nam się podoba.
Można więc się domyślić, jakie miałem właśnie nastawienie do życia, gdy zmierzałem do pracy.
To właśnie wtedy zobaczyłem osobę leżącą przy studiu tatuażu Kimów.
— Czyli menele też do niego lgną? — Burknąłem do siebie półżartem, zastanawiając się jak można tak dawać w palnik od samego rana.
Jestem pod wrażeniem jego mocnej wątroby; ja jeśli mam być szczery nie mógłbym się tak upijać niczym studnia bez dna (wolę użerać się z tym podłym światem na trzeźwo).
Zaciekawiony tajemniczym jegomościem postanowiłem podejść nieco bliżej.
Właśnie wtedy zobaczyłem dobrze mi znaną, skórzaną kurtkę.
Nie może być...
To był on.
Kim Yugyeom leżał wyciągnięty jak długi pod swoim studiem, z obitą twarzą, zupełnie jak ze sceny pokroju Fight Clubu.
Mogłem go łatwo zignorować i wrócić do swoich zajęć, jednak sumienie w postaci Hyuka nie pozwala mi na to.
Toczyłem ze sobą walkę, rozważałem każde za i przeciw, nie chcąc robić czegoś na wyrost.
Niestety dla mnie, wszechświat uznał, że powinienem się nad nim zlitować i w tym momencie przegrałem sam ze sobą, gdy postanowiłem mu pomóc.
— Nigdy bym nie pomyślał, że zobaczę twój upadek o wiele wcześniej, niż zamierzałem — Powiedziałem, kucając przy nim — Zupełnie jakby gwiazdka miała być tuż za rogiem
— Jeśli jesteś tu, by się ze mnie pośmiać lub pokpić, to proszę bardzo — Wycharczał słabym głosem śmiejąc się cicho —Masz mnie na widelcu, nie mogę nic ci zrobić, nawet jakbym chciał
— Zawsze byłeś taki rozkoszny, czy to tylko kolejny z objawów dostania po gębie? — Zacmokałem, udając zatroskanie, oglądając jego rany. — Co ci się stało?
Patrząc na to, jak trzymał się za brzuch i wykrzywiał jak po zjedzeniu cytryny, mogłem twierdzić, że miał potłuczone a nawet złamane żebra.
Ktoś musiał mocno go nie lubić, patrząc na to, jak oberwał.
— Nic mi nie jest, zjeżdżaj stąd
— Ah tak, zapomniałem, że lubisz leżeć na ziemi, wśród robaków i zeschłych liści — Przewróciłem oczami, patrząc na niego jak na debila — W końcu to takie sexy
— Pieprz się, głupku
Zaśmiałem się, słysząc to.
— Mówiłem ci wiele razy, że sam nie mogę się ze sobą przespać, próbowałem i to tak nie działa
— Jesteś nienormalny — Pokręcił głową z dezaprobatą, nadal patrząc na mnie spod lekko przymkniętych powiek.
— Wiem wiem, nie mówisz nic nowego. A teraz spróbuje cię podnieść, okay? — Zawyrokowałem, widząc jak chce zapewne zaprotestować — Nie waż się mnie gryźć, kopać a o kręceniu nawet nie wspomnę; jeden zły ruch a sam tu zostaniesz
Mówiąc to, złapałem go pod pachami i uniosłem w górę, starając się go nie puścić nawet raz.
Był dla mnie za ciężki i takie dźwiganie go z kąta w kąt nie było dla mnie.
Męczyłem się dość szybko i takie podnoszenie ciężarów mogła się skoczyć wobec mnie źle.
Starałem się prowadzić go w stronę mojego auta, a ciche jęki bólu jakie wydawał, wcale mi nie pomagały.
To było oczywiste, że będę musiał go zawieźć swoim mustangiem – taksówka była zbyt ryzykowna i mogłem przez to zostać oskarżony o napaść.
Przed wepchaniem go do środka, rozłożyłem na siedzeniach swój płaszcz, by nic się nie pobrudziło, zwłaszcza, że nadal krwawił z kilku miejsc.
Nim mogłem odjechać, musiałem wydostać od niego adres zamieszkania, a że po ostatnim spotkaniu z Hyukiem nie zależało mi na pamiętaniu takich szczegółów, musiałem ratować się tym co miałem.
A miałem umierającego chłopa, którego nienawidzę najbardziej na świecie – lecz byłem gotów pomóc mu w potrzebie.
Tego chciałby Hyuk.
Całą drogę sprawdzałem, czy żyje, od czasu do czasu rzucając w niego papierkami po cukierkach, by sprawdzać jego odruchy.
Wyglądał normalnie – oddech też miał miarowy, dlatego nie musiałem martwić się tym, czy wykituje mi po drodze.
Na szczęście droga zajęła mi nie więcej niż dwadzieścia minut; było wcześnie dlatego korki nie były takie duże.
Nawet zanieczyszczenie powietrza było mniejsze niż zazwyczaj.
Z racji tego, iż nie chciało mi się ciągnąć go aż do samego mieszkania, musiałem posunąć się do ostateczności – pożyczenie taczki od sąsiada, która pozwoli mi na zawiezienie go aż pod same łóżko.
Jak udało mi się wsadzić go do auta, tak wyciągnąć go było już nie tak prosto.
Dobrze, że wszystkie magiczne siły wszechświata były dzisiaj po mojej stronie i już chwilę później wiozłem go wcześniej wspomnianą taczką pod jego dom.
Po owocnym transporcie, położyłem go na kanapie w salonie i pojechałem do najbliższej apteki po niezbędne rzeczy, którymi (mam nadzieję), że uda mi się go uleczyć.
Kupiłem wszystko, co wpadło mi w ręce; nawet plastry ze srebrem, których używa się do odleżyn.
W międzyczasie zajechałem też do spożywczaka, by kupić rzeczy na obiad – zakładałem, że zostanę tam co najmniej do wieczora, dlatego też musiałem mieć do zjedzenia, a nawet in może coś przełknie.
Po półtorej godziny nieobecności wróciłem z powrotem do Kima, którego nie było w miejscu, gdzie zostawiłem go przed wyjściem.
Zamiast tego, siedział na fotelu, blisko okna, przez które zapewne znowu podglądał.
— Czyżby śpiąca królewna już wstała? — Zapytałem, wykładając zakupy na blat, po czym poszedłem do salonu, gdzie wegetował.
— Nie twój interes. Co ty tu robisz?
— A może by tak grzeczniej do człowieka, który zgarnął cię z ulicy, huh? — Pokręciłem głową z rozczarowaniem, zniesmaczony jego niewdzięcznością — Nie masz za grosz wdzięczności
— W dupie mam twoją wdzięczność — Odpowiedział z nieukrywaną niechęcią
— Spoko, jak chcesz — Wstałem gwałtownie, kierując się do wyjścia — Tylko chcę żebyś wiedział, że mogłem cię tam zostawić, byś zdechł jak śmieć. Przynajmniej byłby z ciebie jakiś pożytek
Nie miałem zamiaru tam siedzieć, skoro on nie chciał mojej pomocy.
Nie zależało mi na nim aż tak, by błagać go na kolanach o zostanie razem z nim.
Miałem o wiele lepsze rzeczy do roboty, niż niańczenie go.
Gdy kończyłem zakładać buty, usłyszałem jak coś spada na podłogę.
Naturalnie zaciekawiony, poszedłem to sprawdzić i zastałem tego głąba leżącego na podłodze.
— W końcu jesteś na swoim poziomie intelektualnym, to wzruszający widok — Podszedłem do niego, podnosząc go i pomagając usiąść z powrotem na kanapie.
— Dzięki, że nie zostawiłeś mnie tam na pastwę losu — Powiedział ledwie słyszalnym głosem, oddychając ciężko.
— Co ty tam mruczysz pod nosem? Nie słyszałem — Oczywiście, że wszystko słyszałem, jednak postanowiłem się z nim podrażnić.
Odrobina rozrywki z jego strony dobrze mi zrobi.
— POWIEDZIAŁEM, ŻE DZIĘKUJĘ ZA OPIEKĘ I NA NIC WIĘCEJ NIE LICZ
— Miód dla moich uszu — Z szerokim i żmijowatym uśmiechem, patrzyłem jak cała jego twarz się zaczerwienia, iż nic nie mogło go odróżnić od pomidora — Powinieneś być mi wdzięcznym bo sam Kunpimook Bhywakul zamierza się tobą zająć
— Cokolwiek planujesz zrobić, nie waż się mnie dotknąć
— Oh przestań się mazać, Kim — Przewróciłem oczami i poszedłem do kuchni, z której wróciłem z rzeczami kupionymi w aptece — Nie robię tego dla ciebie, tylko dla Hyuka, więc nie schlebiaj sobie, okay?
Zabrałem się do roboty, ignorując jego dziecinne komentarze.
Odkażanie jego ran nie odbyło się oczywiście bez awantury o bezpodstawne złośliwości z mojej strony, które sobie oczywiście wymyślił.
Przy zakładaniu bandaży musiałem zdobyć się na pogrożenie mu nożyczkami, gdyż nie byłem w stanie dłużej słuchać jego narzekania.
Zachowywał się jak małe dziecko, któremu mieli amputować nogę, a zaraz po tym obie ręce.
Patrząc na to, jak opatrzyłem jego rany, zacząłem zastanawiać się nad tym jak dobrą pielęgniarką mógłbym być, gdyby tylko nie brzydziło mnie oglądanie uszkodzonych osób.
Byłem na to zbyt piękny.
Poza tym, praca w szpitalu jest za bardzo stresująca i przyśpiesza proces starzenia.
Napisałem do Junhoe, by zajął się salonem gdyż ja mam coś ważnego do załatwienia na mieście oraz by zajął się szkoleniem nowego pracownika, którego zatrudniłem dwa dni temu.
Z telefonu Kima napisałem do Bobby'ego by on przejął obowiązki w studio i zajął się wszystkim do końca tygodnia.
Załatwiając nam zastępstwo w pracy zająłem się robieniem czegoś do jedzenia.
Kimchi fried rice było szczytem moich zdolności kulinarnych i na ten moment nie mogłem wymyślić nic innego.
Siedząc w kuchni i przygotowując jedzenie nie zdawałem sobie jeszcze sprawy z konsekwencji moich akcji, gdy zgodziłem się zająć się Kimem te kilka godzin wcześniej.
To właśnie dzisiaj pułapka zastawiona na mnie przez wszechświat zaczęła działać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro