Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

⁹ - ꜰʀɪᴇɴᴅꜱ? yᴏᴜ'ʀᴇ ɴᴏᴛ ᴍy ꜰʀɪᴇɴᴅ

↷ 너를 몰랐었던 그
때처럼 잘 살고 싶어

─── ・ 。゚☆: *.☆ .* :☆゚. ───

Następnego dnia ubrany w za duże dresy i koszulkę Kima, siedziałem i jadłem przygotowane przez siebie wcześniej śniadanie.

Udało nam się przespać całą noc, tracąc tym samym rachubę czasu, przez co obydwoje zaspaliśmy do pracy.

Była dziesiąta rano i mój salon otwarty powinien być co najmniej już od dziewiątej.

Moje klientki potrafiły być bardzo kapryśne, jeśli ich comiesięczne odnawianie trwałej opóźniało się co najmniej o dwie minuty od ustalonego czasu.

Nie miał w zwyczaju spóźniać się i wręcz szczycił się tym, jak klientki chwaliły go za punktualność.

No cóż, kiedyś musiał nadejść wreszcie ten pierwszy raz.

— Pasują ci te dresy. Wyglądasz jak przerośnięty gimnazjalista — Skomentował Kim, kończąc jeść jajecznicę, którą mu zrobiłem na nabranie dodatkowych sił.

Dalej wyglądał jak chodzące nieszczęście, jednak dzisiaj już było nieco lepiej i mógł ruszać się bez mojej pomocy.

— Oh, przymknij się. To nie moja wina, że jesteś pieprzonym olbrzymem, który nie ma normalnych ciuchów. Przy tobie każdy by wyglądał jak chłopczyk z podstawówki, który zaczął swoją emo fazę

— Nie, to po prostu ty jesteś mały i wychudzony, przez co topisz się w moich jakże cudownych ubraniach — Odpowiedział mu z przekąsem mierząc go nieprzychylnym spojrzeniem.

Westchnąłem, niewzruszony tym jakże oryginalnym komentarzem z jego strony.

Gdybym dostawał tysiąc wonów za każdym razem, gdy ktoś komentuje moją wagę oraz sylwetkę, to teraz byłbym chaebolem, smażącym dupsko na Bahamach.

Nie przeszkadzały mi te złośliwe komentarze, jednak często je słyszałem i mnie one nudziły.

— Jem normalnie i tyle, ile potrzebuje mój organizm. Tajowie z natury są szczupli i niscy, więc nie powinno to cię w ogóle dziwić, w końcu to podstawowa wiedza — Wytłumaczyłem mu spokojnie, przeżuwając powoli orzechową owsiankę. — Jestem jaki jestem, więc nie obrażaj mnie, idioto

Skończyłem jeść i przeszedłem do picia malinowej herbaty, która zdołała już nieco ostygnąć, co pozwalało mi na picie jej bez ryzyka oparzenia sobie ust czy języka.

Nienawidziłem przesadnie gorących napojów i często bolał mnie po nich brzuch i zdarzało się, że poparzyłem się, bo myślałem, że mogłem się napić a jednak napój ten był jeszcze gorący.

O wiele bardziej lubiłem zimne napoje i mogło być nawet dwadzieścia stopni na minusie a ja i tak piłbym swoją Iced americana, niewzruszony niczym.

— Bambam, mogę się ciebie o coś zapytać? — Zaczął niepewnie, zerkając na mnie z ukosa.

— Nie, nie umówię się z tobą. Mam swoją godność, no i nie jesteś w moim typie — Zażartowałem, puszczając mu oczko, na co ten się lekko speszył.

— Przestań robić sobie żarty, debilu — Syknął zirytowany — Chodzi mi o to, czy my tak naprawdę mamy jakiś dobry powód do kłótni? Przecież nie musimy skakać sobie bezpodstawnie do gardeł i się bić, skoro teraz dogadujemy się nawet dobrze, Nie mówię od razu o kochaniu się tylko o wzajemnej tolerancji. Tylko tyle

Po wywiedzeniu tych słów, spalił buraka i zaczął grzebać widelcem po talerzu, gdzie zostały resztki szpinaku i kilka plasterków pomidora.

Zacząłem się zastanawiać nad tym, co powiedział.

Musiałem przetrawić na początku to, czy mówił on to na poważnie i czy przypadkiem nie miałem zwidów.

Kwintesencją naszego życia było wieczne darcie kotów i robienie sobie pod górkę.

Jeśli to wszystko zniknie, to co zostanie z ich relacji?

Są przecież największymi wrogami i ich egzystencja oparta była na wspólnej nienawiści.

Nie rozumiał jego nagłego wyznania.

Zakopać topór wojenny.

Tolerować siebie nawzajem.

Przygryzł zębami dolną wargę, czując jak zaczyna się denerwować.

— Chcesz się pogodzić? — Zapytał, chcąc mieć pewność, czy aby dobrze usłyszał to, co mówił wcześniej. — Po co? Dlaczego? Przecież to nie będzie miało sensu. Co będzie nas wtedy łączyć?

— Wiedziałem, że z tobą nie da się dogadać — Warknął, patrząc na niego z pogardą. — A ja głupi się łudziłem, że jak teraz jesteś w miarę miły to uda nam się dogadać i przestaniemy utrudniać sobie wzajemnie interesy. Mogłem wiedzieć, że takie rzeczy to nie z tobą i się tylko ośmieszę

Wstał zamaszyście od stołu, odchodząc na dwa metry, po czym złapał się za wciąż bolące żebra, które akurat teraz musiały o sobie dać znak.

Widząc to, podszedłem do niego i zaprowadziłem go z powrotem na jego miejsce, by po głośnym westchnięciu powiedzieć:

— Jesteś głupim kretynem, naprawdę głupim. Nawet nie dałeś mi dojść do słowa — Złapałem leżącą obok, brudną serwetkę i ściskając ją mocno w dłoni, rzuciłem w sam środek jego twarzy — Gdybyś nie był tak impulsywny, to usłyszałbyś, iż mimo tego, że jesteśmy długo wrogami, to nie jestem przeciwny temu, byśmy doszli do porozumienia. Chciałbym zobaczyć nas, żyjących w zgodzie i doświadczyć wzajemnego szacunku, na który obydwoje zasługujemy; poza tym uratowałeś mnie przed burzą, a to jest już duży plus

Nie jestem pewny, czy aktualnie znajduje się w pełnym zdrowiu psychicznym, godząc się na słowa tego palanta.

Mogło po drodze zajść dużo niespodziewanych akcji i możliwe, że już za pięć minut będziemy znowu się nienawidzić i rzucać w siebie butami.

Jednak w końcu jestem Kunpimookiem Bhuwakulem i kochałem ryzyko, bardziej niż zdrowy rozsądek.

Czas pokaże co z tego wyjdzie i czy aby na pewno podjąłem dobrą decyzję.

Tylko kto będziemy moim nowym obiektem prześladowań?

Czy moja sąsiadka nada się do tego idealnie?

— Czyli się zgadasz? — Zapytał niepewnie, wciąż myśląc, że żartuje.

— Ugh, no tak — Niechętnie podałem mu rękę, którą po chwili zawahania uścisnął, uśmiechając się niepewnie.

— Wiesz, że właśnie przechodzą na ciebie moje zarazki, prawda? — Powiedziałem złośliwym tonem, dalej ściskając jego dłoń.

— Oh nie, chyba muszę się odkazić, inaczej umrę w strasznych konwulsjach — Opowiedział, kaszląc sztucznie, co przypomniało mi o tym, by go również o coś zapytać.

— Śmierć śmiercią ale wziąłeś leki? Posmarowałeś się maścią? — Zacząłem go wypytywać, samemu wstając od stołu by zabrać się za sprzątanie po śniadaniu.

Wymigał się od odpowiedzi, niemal sprintem uciekając do salonu, (co niezbyt mu się udało, bo przez wczorajsze obrażenia, mógł co najwyżej chodzić jak starszy pan i było to maksimum jego możliwości).

Gdy skończyłem sprzątać i mogłem go w końcu dorwać, ponowiłem swoje pytanie, wiedząc bardzo dobrze, że tym razem mi nie ucieknie.

— Wziąłeś te leki czy nie?

— Chciałem najpierw zjeść śniadanie, bo na pusty żołądek nie powinno się brać żadnych medykamentów

— To się rusz, tylko bez żadnych wymówek, a ja już będę się zbierał. Muszę jechać do pracy, bo mam dwie radne umówione na balejaż i jeśli tego nie zrobię, to mnie deportują z powrotem do Tajlandii. Po pracy pójdę do Bobby'ego i wytłumaczę mu, jak ma się tobą zająć, by cię nie otruć przez przypadek — Powiedziałem, oczami wyobraźni widząc jak chłopak nieudolnie daje mu końską dawkę leków, bo znając ich to ulotki nawet nie ruszą.

— Już idziesz? Tak szybko?

— Pewnie zapomniałem czegoś ci powiedzieć, ale to przypomni mi się we właściwym czasie — Paplałem dalej, bardziej do siebie niż do niego.

— Tylko, że u nas jest tak jakby krucho z kasą — Podrapał się po głowie i spojrzał w sufit — Nie szalej więc za bardzo, bo nie będę miał z czego ci oddać. Większość pieniędzy wysłałem mamie i zostało mi tak w miarę wonów do końca miesiąca

— Średnio mnie to interesuje. Kupuje to wszystko ze swoich pieniędzy i nie chce być musiał mi cokolwiek oddawać

— Ty chyba jesteś niepoważny — Oburzył się, prostując na kanapie — Nie będziesz mi kurwa niczego sponsorował, mam swój honor

— Jaki sponsoring? Przestań się drzeć, imbecylu — Burnkąlem, pukając się palcem w czoło —Pomagam ci, bo Hyuk pewnie by tego chciał a ja robię to z myślą o nich. Poza tym jestem bogatym tajskim gejem, który ma za dużo pieniędzy. Daj się nimi pobawić

W odpowiedzi na moje słowa, Kim przewrócił kilkukrotnie oczami po czym przejechał ręką po twarzy, nie chcąc już się kłócić.

Chyba dotarło do niego, że nie ma ze mną żadnych szans i musi mnie słuchać.

— Zaczynam żałować, że zaproponowałem ci ten rozejm — Pokazałem mu środkowy palec i śmiejąc się pod nosem, zabrałem klucze od auta oraz resztę swoich rzeczy, kierując się w stronę wyjścia, wcześniej krzycząc na odchodne, że w kuchni ma zostawione leki oraz mój numer telefonu w razie nagłego wypadku.

Wsiadając do swojego samochodu, byłem tak zajęty przygotowywaniem planu na resztę dnia w swojej głowie, ze nie dostrzegłem dwóch dobrze mi znanych głów, które wychylały się zza krzaków tuż obok garażu.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro