² - ᴛʜᴀᴛ'ꜱ ɴᴏᴛ ᴡʜᴀᴛ ɪ ꜱᴀɪᴅ, ᴀꜱꜱʜᴏʟᴇ
↷ 너를 몰랐었던 그
때처럼 잘 살고 싶어
─── ・ 。゚☆: *.☆ .* :☆゚. ───
Czułem się, jakbym dostał w tył głowy młotkiem i zaczynał mieć halucynacje.
To nie mogła być prawda.
— To wy się znacie, Bamie? — Dean nie wiedział za bardzo co się dzieje, więc patrzył raz na mnie raz Kima, wyczekując jakiejkolwiek odpowiedzi.
Ja, niewiele myśląc co robię, chwyciłem leżący nieopodal parasol, celując nim prosto w tego tępaka, Hyuka zaś łapiąc za rękę i przyciągając bliżej siebie.
— Co ty robisz z moim synem, śmieciu? — Wysyczałem, mrużąc oczy — Zamierzałeś go porwać?
— Proszę proszę, czyżbym trafił prosto do samego środka piekieł? — Powiedział Kim, śmiejąc się szyderczo.
Trzymał dłonie w kieszeniach swoich podartych spodni, a samą swoją kpiącą postawą podnosił moje ciśnienie pięciokrotnie.
Chciałem go wyrzucić z mojego domu, zadzwonić po policję i oskarżyć o same najgorsze rzeczy, jednak najpierw musiałem się dowiedzieć co łączy jego i Hyuka.
Dla dobra mojego dalszego życia na tym przykrym świecie.
— Deannie, tłumacz się z tego, zanim twój chłoptaś nauczy się oddychać przez dziurkę od klucza
— Mówiłem ci, że kogoś mam — Zaczął niepewnie — Od początku mówiłem ci, że spotykam się z właścicielem studia tatuażu i nie miałeś nigdy nic przeciwko. Przytakiwałeś na moje słowa i przykro mi, że powstało to całe nieporozumienie
— Skarbie, nie tłumacz mu się z niczego. Widzisz, że jest ograniczonym gburem
—Ty się nie odzywaj, debilu, bo jak na razie, jesteś tu nielegalnie — Dźgnąłem go końcówką od parasola w pierś, koncentrując całą moją uwagę na Hyuku, który...
Mówiąc szczerze wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać przez co i mi zrobiło się z automatu przykro.
Nigdy nie potrafiłem na niego krzyknąć, czy się zezłościć.
Był moją jedyną rodziną i kochałem go za to, jaką radość i dobroć dawał mi, nie oczekując niczego w zamian.
Musiałem to wszystko wyjaśnić.
Ale najpierw trzeba było pozbyć się pasożyta, który przebywał w moim domu nielegalnie.
— Kim, pora na ciebie — Dalej dźgając go swoim parasolem, niejako zmuszałem go opuszczenia pomieszczenia — Mamy teraz rozmowę rodzinną, a ty nie jesteś tu mile widziany
Chyba zrozumiał ostatecznie moją iluzję, bo tylko skinął głową w stronę Hyu, po czym wyszedł, nie omieszkując trzasnąć drzwiami na odchodne (co miało być niby odwetem za to, ile razy ja miałem trzaskać drzwiami od jego pseudo studia).
— Bamie, skąd wy się znacie? Dlaczego tak reagujesz na mojego Yugusia?
Powstrzymując się od wymiotów, poszedłem z nim do salonu, by cała nasza rozmowa odbyła się w całości na spokojnie i bez krzyków.
Gdy usiedliśmy na kanapie, złapałem go za dłoń, uśmiechając się słabo.
— Twój chłopak, jak go nazwałeś, jest kretynem, który od naprawdę wielu miesięcy zatruwa moje życie i niszczy mi firmę.
— Yuguś jest tym degeneratem od rzucania petów do twoich kwiatów? — Słysząc moje słowa aż dech mu zaparło, przez co aż zaniemówił na kilkanaście sekund
— Widzisz? A ty mi nóż w plecy wbiłeś, kręcąc z tym padalcem — Chcąc nadać mojej wypowiedzi dramaturgii, westchnąłem głośno, łapiąc się za serce — Czy to jest jakaś zemsta na mnie? Zmusił cię do tego? Może ma jakiegoś haka na ciebie?
Nadal nie mogłem uwierzyć w to, że mój Dean, moje małe dzieciątko i ten... ten..
Ugh nie będę na niego języka strzępił.
Posłał mi przepraszające spojrzenie, nic nie mówiąc dlatego kontynuowałem.
— Hyuk, ja wiem, że on ci kazał to zrobić, żeby się na mnie odegrać, ale nie mogę pozwolić na to, by działo się to twoim kosztem. Daj mi dwie minuty, a zdobędę odpowiednie dokumenty, by wpakować go za kraty na najbliższe dziesięć lat
— Bamie, on nic m nie kazał i do niczego mnie nie zmusił — Powiedział, nawet na mnie nie patrząc — Nie miałem pojęcia, że się znacie i jakbym miał tego świadomość, nigdy bym z nim nawet nie rozmawiał. Proszę, nie rób mu też krzywdy, on jest dobrym człowiekiem
— On i dobry człowiek? — Prychnąłem intensywnie, iż jestem prawie pewny, że się poplułem —Dobrym człowiekiem to jest Gandhi, a nie to szatańskie stworzenie. Nie broń go Hyuk, bo zaraz dostanę migreny
— Przepraszam, że cię rozczarowałem, Appa — Zaczął bawić się rękoma i nerwowo wykręcać palce; robił tak zawsze, gdy się denerwował. — Nigdy nie chciałem tak zrobić
— Po prostu chcę dla ciebie jak najlepiej. On to same kłopoty, czuję to. Wiesz, że marzę o tym, byś był szczęśliwy – ale nie z nim i nie w taki sposób
Przytuliłem go mocno do siebie, chcąc by ten poczuł, że naprawdę się o niego troszczę.
Był dla mnie jak młodszy brat.
Ba!
Czuję jakby był moim własnym dzieckiem, mimo tego, że jest młodszy ode mnie o cztery lata.
Nie było to dla mnie ważne, gdyż to ja opiekowałem się nim i brałem dużą odpowiedzialność za to, jak żył.
Gdy go poznałem był drobnym złodziejaszkiem, który tułał się od domu do domu, będąc ofiarą systemu adopcyjnego.
Pamiętam to bardzo dokładnie, gdy chciał ukraść mi portfel w supermarkecie.
Byłem wtedy po ciężkim dniu w pracy oraz kilku kłótniach telefonicznych z rodzicami i łatwo było mnie wytrącić równowagi.
Natychmiast wezwałem na niego policję i dwa razy dostał ode mnie po twarzy, za sam fakt podjęcia próby kradzieży.
Gdy czekałem na policję, zaczynałem mu się przyglądać.
Z czasem jak moja złość powoli mijała, dostrzegałem to jak wyglądał.
Był wystraszony i brudny, przez co wyglądał jakby jakiś czas spędził na ulicy.
Wychudzony i z widocznymi zadrapaniami na szyi i przedramionach.
Nie mógł mieć więcej, niż 16 lat.
Z chwilą przyjazdu policji wycofałem zarzuty i przeprosiłem za zamieszanie, a jego zaprosiłem do domu na obiad.
Zrobiło mi się go żal i chciałem z nim porozmawiać; zostawić też go tam nie mogłem.
Kupiłem mu do zjedzenia Dakjjim i zacząłem słuchać.
Dowiedziałem się, że w domu dziecka był od ósmego roku życia, a trafił tam po tym jak ojciec próbował po raz kolejny wymienić go na kilka butelek soju i przechodząca obok pani zawiadomiła służby.
Na temat matki i rodzeństwa nic nie mówił, a ja nie naciskałem go na to.
Potwierdził, że praktycznie wychowała go ulica, a każda rodzina zastępcza go biła i nigdy nie podchodziła do niego z szacunkiem.
W takiej sytuacji nie mogłem wypuścić go od tak na tą samą brudną i śmierdzącą ulicę, która zmusiła go do kradzieży.
Nie mogłem być kolejną osobą w jego życiu, która go opuści jak najszybciej tylko się da – to wręcz mój obowiązek, by wystawić do niego dłoń i dać mu szansę na lepsze życie.
Zostanie jego rodziną zastępczą kosztowało mnie dużo pieniędzy, nerwów i czasu.
Masa papierów do wypełniania, poświadczeń i spraw sądowych.
Wszystko to po to, by dać mu wymarzony dom.
I gdy teraz trzymałem go w swoich ramionach, nie mogłem czuć się bardziej szczęśliwszym, mając świadomość, że z mizernego i wystraszonego nastolatka wyrósł na dobrego, kochającego a przede wszystkim – szczęśliwego dwudziestojednolatka.
— Wiem, jesteś dla mnie jak rodzina. Sam fakt, że mówię do ciebie Appa powinien ci dać wiele do myślenia — Powiedział, podnosząc na mnie wzrok, gdy przerwał łączący nas uścisk — Musisz mi zaufać i decyzjom jakie podejmuje. Proszę daj nam szansę
Widząc jak w jego oczach zaczynały zbierać się łzy, zaczynałem mięknąć.
— Słońce posłuchaj mnie uważnie, dobrze? — Zacząłem, łapiąc go lekko za brodę — Rozumiem, że chcesz być szczęśliwy, ale on nie jest dla ciebie dobrą partią i przy pierwszej lepszej okazji cię skrzywdzi. Taki dupek jak on nie żyje w świecie takich ludzi jak ja czy ty
— A co jeśli się mylisz? Co jak on mnie nie skrzywdzi i naprawdę mu na mnie zależy?
— Wtedy możesz spalić wszystkie moje ciuchy z wiosennej kolekcji Gucci — Mruknąłem, wzdrygając się na samą myśl o tym, że kiedyś musiałbym się pozbyć moich cennych skarbów.
— Czyli zgadzasz się Bamie?
— Robię to tylko dla ciebie — Mówię niechętnie — Ale nie zmienia to faktu, że go kurwa nienawidzę i to uczucie nigdy się nie zmieni
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro