
¹⁰ - ᴅᴇᴀʀ ɢᴏᴅ ᴩʟᴇᴀꜱᴇ ᴅᴏɴ'ᴛ ʟᴇᴛ ᴍᴇ ꜰᴀʟʟ ᴄʀᴀᴢy ɪɴ ʟᴏᴠᴇ ᴀɢᴀɪɴ
↷ 너를 몰랐었던 그
때처럼 잘 살고 싶어
─── ・ 。゚☆: *.☆ .* :☆゚. ───
— JAK TO MOJE FARBY NIE DOJADĄ? MIAŁY BYĆ NA WCZORAJ, DO CHOLERY! JEŚLI DO TRZYNASTEJ ONE NIE DOJADĄ, POZWĘ PANA I CAŁĄ PAŃSKĄ RODZINĘ PIĘĆ POKOLEŃ DO PRZODU
Od ponad półtorej godziny wyrywałem sobie włosy z głowy, próbując odzyskać dostawę, która „przypadkowo" dotarła na drugi koniec kraju, zamiast pod drzwi od zaplecza mojego salonu fryzjerskiego.
Ciśnienie wzrastało mi co chwila dwukrotnie, czułem się jakbym miał zaraz wybuchnąć ze złości.
Nic dzisiaj nie szło po mojej myśli.
Najpierw ordynatorka najważniejszego uniwersyteckiego szpitala w kraju musiała odwołać wizytę, przez wypadek, którego doznała w górach, mój obiad był niejadalny i musiałem jeść ramen z pierwszego lepszego spożywczaka – a teraz to.
Moje drogie farby, którymi zamierzałem odświeżać fryzury każdej staruszki z okolicy.
Nie wiedziałem czy mam się rozpłakać czy zacząć rzucać rzeczami we wszystko co tylko się rusza (dobrze, że Junhe zamknął się w łazience na zapleczu, bo obawiam się, że jemu też mogło by się oberwać).
Zacząłem się zastanawiać, co ja takiego zrobię, jeśli do tej trzynastej nie wykombinuje potrzebnych mi rzeczy.
Mój salon musi funkcjonować w pełni, inaczej będę stratny na sporo pieniędzy i moja reputacja ucierpi.
Wszystko mam na wysokim poziomie i jeśli chce zarabiać miliony wonów na podcinaniu włosów i rozmowie z ahjummami, musi dostać tą cholerną dostawę.
Zrezygnowany, usiadłem na krześle, głośno wzdychając.
Nie mam siły na ponownie terroryzowanie gościa z hurtowni, dlatego muszę coś wymyślić.
Słysząc dźwięk otwieranych drzwi, miałem ochotę wsadzić sobie nożyczki w oko, aż trafią do samego środka mózgu, by zagłuszyć poziom zirytowania jaki we mnie wrastał.
Karteczka na drzwiach wyraźnie wskazywała, że zakład fryzjerski był nieczynny i nie wiem, jakim debilem trzeba być, by jej nie zobaczyć.
— Chwilowo nieczynne, karteczka WYRAŹNIE wisi na drzwiach, wystarczy tylko potrafić czytać — Powiedziałem ozięble, machając w stronę tej osoby ręką by sobie poszła.
Jeszcze muszę się użerać z głupim klientem, na którego nie chce pochopnie krzyczeć i zrujnować sobie reputacji (a niewiele brakowało, bym wybuchnął).
— Wiem, że tam wisi, nie jestem ślepy
Odwróciłem się i zobaczyłem stojącego naprzeciw mnie Kima, z założonymi rękami, który patrzył na mnie dziwnie.
— Co ty tu robisz? — Burknąłem, niechętnie odkładając nożyczki, którymi chciałem się oślepić, na bok.
— Tak się darłeś, że było cię słychać nawet u mnie w studio — Odpowiedział — Myślałem, że kogoś mordujesz i przyda ci się osoba, która pomoże z przeniesieniem ciała. Coś się stało?
Wcale nie byłem zdziwiony, że moje krzyki było słychać wszędzie – moi byli partnerzy zawsze powtarzali, że mógłbym zapowiadać pociągi bez megafonu, tak donośny głos miałem.
Dziwiło mnie tylko to, że chciało mu się tu przyjść, sprawdzić czy nic mi nie jest.
— Pieprzony dostawca, u którego kupuje od jakiegoś czasu rzeczy do salonu, typu odżywki czy farby, powiedział że moje zamówienie nie dotrze tu aż do jutro do południa, bo pomylili adresy i wysłali je gdzie indziej. A ja kurwa chcę po prostu móc pracować, bez zamartwiania się, czy starczy mi rozjaśniacza na resztkę włosów pani senator
Złapałem się za głowę, czując nową falę frustracji.
Brakowało mi pomysłów i czasu.
Mógłbym zadzwonić do pobliskich hurtowni w akcie desperacji albo poprosić Junhe by pojechał szukać ich po mieście, ale pewnie dalej siedzi zabarykadowany w łazience, więc nie chce go bardziej straszyć, niż zazwyczaj (jego chłopak jest straszny i pomimo niskiego wzrostu, każdy się go boi).
Po prostu super.
Mam ochotę wesprzeć się na najbliższy most w okolicy i z niego skoczyć, by tylko uniknąć zjadającego mnie w całości stresu a na dodatek Kim obserwuje moje załamanie i w myślach zapewne się śmieje, nazywając mnie żałosnym.
Sam bym się tak nazwał, jednak mam zbyt wysokie ego, które mi na to nie pozwala.
Usłyszałem jak on przysuwa sobie krzesło i siada tuż obok mnie, pukając mnie palcem w ramię bym na niego spojrzał.
— Czego chcesz? Nie mam ochoty teraz na ciebie patrzeć, ani słuchać twoich nieśmiesznych komentarzy. Mój biznes podupada — Burknąłem, woląc już myć podłogę niż przeprowadzić z nim jakąkolwiek rozmowę.
— Mam rozwiązanie dla twojej żałosnej sytuacji — Powiedział, uśmiechając się głupkowato, przez co miałem ochotę go czymś zdzielić — Znam dobrą hurtownię, oddaloną od twojego zakładu dla starszych pań o niecałe pięćdziesiąt minut. Jeśli się pospieszymy, może uda nam się wyrobić przed tym, jak postanowisz zabijać przechodniów
Nie czekając na moją odpowiedź, złapał mnie za rękę, po czym zabrał mój płaszcz, klucze oraz telefon i wyszliśmy z salonu, kierując się do mojego samochodu.
— Nie musisz zamknąć? Myślałem, że cenisz renomę swojego miejsca pracy — Skomentował, gdy wsiadaliśmy razem do samochodu.
Niechętnie oddałem mu kluczyki pozwoliłem dotknąć swojego samochodu, nie dostając przy tym ataku szału.
Byłem tak zdesperowany i zmęczony całą sytuacją, że było mi to niezwykle obojętne, kto prowadzi moje kochane autko.
— Junhee siedzi w łazience, więc powinien to jakoś ogarnąć, wiedząc, że nie mam już jak go terroryzować — Powiedziałem, patrząc obojętnie na drogę — Spokojnie, nie ma się o co martwić. Poza tym, płacę mu tak dużo pieniędzy, że już nie reaguje na moje terroryzowanie. Czasami spryska mnie lakierem do włosów bym się ogarnął a gdy za bardzo się wczuję, grozi mi telefonem do mojego ojca. Działa za każdym razem
— Nie znałem nigdy cię od strony psychopaty, jak mam być szczery — Milknie na chwilę, by sprawdzić coś w bocznym lusterku, po czym kontynuuje — Pamiętam jak raz oblałeś moje studio preparatem do odkażania i tak śmierdziało, że musiałem je zamknąć na tydzień. Kiedyś też rozwaliłeś mi okno od drzwi wejściowych i nawet bym się zdenerwował, gdyby zaraz obok nie przejeżdżała straż miejska, która dała ci surową grzywnę i wpis do akt
— Może dlatego jeździsz taksówką do pracy. Bo boisz się, że mogłem ci go zniszczyć?
— Sprzedałem go, by Bobby mógł dokończyć dodatkowe kursy na tatuatora — Oznajmił beznamiętnym głosem — Planowałem kupić sobie motocykl, ale bałem się, że to właśnie jego mi zepsujesz
Pokiwałem głową ze zrozumieniem, nie kontynuując tematu.
Minęły dwa tygodnie, odkąd skończyłem swoją opiekę nad Kimem i mogłem pozbyć się wszystkich książek o domowej medycynie, które kupiłem pod wpływem chwili.
Przyjeżdżałem do niego po pracy, kupowałem jedzenie, maści i witaminy, by mógł szybciej postawić swoje gigantyczne cielsko na nogi.
Robiłem mu też jedzenie, okazjonalnie wynajmowałem panią do sprzątania czy oglądałem z nim telewizję, starając się nie usnąć z nudów.
Staraliśmy jakoś dogadać się po tylu latach wzajemnej nienawiści, jednak kąśliwe uwagi dalej nie opuszczały naszych ust, gdzie przeważnie na żarty życzyliśmy sobie potrącenia przez tira czy otrucie podczas obiadu.
Atmosfera się rozluźniała, poznawaliśmy się z każdym dniem coraz lepiej i teraz mogło być już tylko lepiej.
Tolerowałem go, jak tylko mogłem i nie był ostatecznie tak zły, jak początkowo sądziłem.
Przypomniało mi się nawet, że jeszcze nie oddałem mu ubrań, w których wychodziłem u niego ostatnim razem (bo zdarzyło się, że musiałem tam nocować więcej niż raz, ale na szczęście nie spóźniłem już się do pracy).
— Jesteśmy na miejscu
Przed moimi oczami stała dość pokaźnych rozmiarów hurtownia (a raczej budynek który miał ją przypominać – jakieś czterdzieści lat temu).
Niepewny co do tego, czy jest to bezpieczne miejsce na zakup rzeczy do włosów, wysiadłem z auta, zastanawiając się czy nie jest za późno na ucieczkę.
Chodź, nikt cię tu nie ugryzie głupku — Powiedział, ciągnąc mnie za rękaw płaszcza w kierunku budynku.
— Czy to aby na pewno legalne? Nie będę zaskoczony, jeśli tam biegają szczury i zamiast farb do włosów, jest tam płynna siarka — Skomentowałem, marszcząc swój nos, a w odpowiedzi Kim walnął mnie z otwartej dłoni w tył dłoni — Nie bij mnie, troglodyto. W moim salonie strzygą się wszystkie ważne osobistości z tego kraju, począwszy od idoli po ministrów czy radne. Nie mogę im rzucić na włosy zdechłego gryzonia i zgarnąć za to gruby hajs
— Po prostu mi zaufaj mi i nie oceniaj paniczu, dopóki nie zobaczysz na własne oczy
Tak jak mówił Kim, dostałem tam wszystko to, co chciałem a nawet więcej.
Niejaka pani Yang, poczciwa staruszka po siedemdziesiątce była właścicielką tego magazynu i mimo wyglądu ogólnego budynku – interes szedł jej nad wyraz dobrze.
Z tego, co zrozumiałem to ta dwójka znała się od wielu lat i wytworzyła sobie relację pokroju babcia-wnuczek.
— Dziękuję za poratowanie mojego Tajskiego tyłka i danie tego ogromnego rabatu — Powiedziałem, całując ją w obydwa poliki i następnie mocno przytulając — Halmeoni, kocham cię
— Oj nie czaruj tak skarbie, nie czaruj. Chłopak mojego ukochanego Yugusia nie będzie przepłacał i wolałabym zjeść kamień, niż kazać ci płacić więcej
— Halmeoni, to nie jest mój chłopak — Zacząłem się tłumaczyć, machając rękami przecząco, jednak nie szło mi to zbyt dobrze — Jesteśmy sąsiadami z pracy i kolegami, nic więcej. Nie łam mi serca
— To starsza pani, nie kłóć się z nią, wie lepiej niż ty czy ja — Szepnął mi do ucha, szturchając znacząco łokciem, bym odpuścił.
— Znam się na tym, moje dziecko. Może ty tego jeszcze nie wiesz, ale wasza cudowna babcia potrafi przewidzieć przyszłość
— No dobrze, niech będzie. Za bardzo cię pokochałem halmeoni, by się kłócić — Powiedziałem pokonany — Pozwól mi chociaż dać ci nową fryzurę. Będziesz wyglądać jeszcze piękniej, niż teraz
— Daj ten karton do bagażnika, Kim. Nie, nie tam bo tapicerkę mi zniszczyć kretynie
Od dwudziestu minut próbowałem poinstruować go odnośnie tego jak ma układać kartony w moim samochodzie jednak tak naprawdę się kłóciliśmy, wyzywając od pacanów i nie mogąc się dogadać.
Ja nie zamierzałem się męczyć przy dźwiganiu ciężkich rzeczy, a on był niemal dwa razy większy ode mnie co samo przez siebie mówiło tym, że musiał mi pomóc.
Po coś tutaj przyjechał, by służyć za mojego niewolnika.
— Spierdalaj! Przestań mnie poganiać jak swojego pachołka — Krzyknął wkurzony, kończąc układać w bagażniku tak, by zmieściło się jak najwięcej pudeł, bez ich zniszczenia — Daj tu, zanieś tam, to jest źle. Sam to noś jak ci nie pasuje
— Ja cię nie poganiam, tylko uczę jak masz robić to prawidłowo
— To sam sobie je układaj pajacu — Burknął w moją stronę, rzucając ostatnim kartonem na ziemię i odchodząc na bok, przeklinając pod nosem.
— A z wielką chęcią, odsuń się i patrz na mistrza — Wziąłem to, co upuścił i chciałem wsadzić to do środka, by pokazać mu jak bardzo się myli, jednak nie podniosłem go nawet na pięć sekund, a już leżałem prawie z nim na podłodze.
No właśnie prawie.
Jak to?
Otóż zza moich pleców wyskoczyła para wielgachnych rąk, która asekurując moje ruchy, pomogła mi uporać się z mega ciężkim kartonem, zamykając go z całą resztą w samochodzie.
Gdy cofałem się od niego o kilka kroków w bok, odruchowo złapałem go za palca, gdy próbowałem nie wdepnąć w wielki kamień randomowo leżący na środku chodnika.
Przeszedł mnie dziwny prąd, którego nie potrafiłem wytłumaczyć i lekko zdenerwowany, podszedłem na drugi koniec samochodu, gdzie nie mogłem się już o niego otrzeć w żaden inny sposób.
— Ty naprawdę nie umiesz dźwigać ciężkich rzeczy — Zaśmiał się dźwięcznie, na co pokiwałem speszony, czując falę ciepła zalewającą moje poliki.
Co zaczynało się ze mną dziać?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro