¹⁵ - yᴇᴀʜ, ɪ ɢᴇᴛ ᴀ ʟɪᴛᴛʟᴇ ᴏʙꜱᴇꜱꜱɪᴠᴇ
↷ 너를 몰랐었던 그
때처럼 잘 살고 싶어
─── ・ 。゚☆: *.☆ .* :☆゚. ───
Nie mogłem w to uwierzyć w to, co przed chwilą zobaczyłem.
Jak on mógł wsiąść do auta jakiegoś obcego kolesia i nie powiedzieć mi wcześniej o tym?
A jak coś by mu się stało?
Kto by mu pomógł, jakby został ranny i trafił do szpitala?
Narastała we mnie złość, przyćmiewająca mój rozsądek, dlatego też niewiele myśląc zacząłem szukać wzrokiem samochodu Bama, który zamierzałem sobie pożyczyć.
Musiałem go chronić i pilnować, by był cały i zdrowy – tego chciałby Hyuk i jeśli moje rozumowanie jest prawidłowe, to właśnie Taj jedzie jednym samochodem z tym przeklętym świrem z klubu.
Jeszcze mi za tą nadopiekuńczość podziękuje.
Znajdując jego auto, poświęciłem kilka minut na otworzenie go i kolejnych dodatkowych minut na odpalenie.
Dziękowałem w myślach wszystkim bóstwom za sztuczki, których nauczyli mnie znajomi w czasach gimnazjalnych (nawet jeśli nie były one do końca legalne).
Zanim włączyłem się do ruchu ulicznego, odpaliłem aplikacje do śledzenia lokalizacji, którą zainstalował mi Hyuk, bym zawsze wiedział, gdzie są ważne dla mnie osoby w razie nagłego wypadku.
Widząc na ekranie migającą czerwoną kropkę, dodałem gazu i zacząłem zmniejszać dystans dzielący mnie a auto tego śliskiego gada.
Moje zachowanie było chaotyczne i działałem pod wpływem impulsu, jednak coś mówiło mi, że ten typ jest podejrzany i nie można mu ufać.
Zapewne miał co do niego dziwne zamiary i widząc jego atrakcyjne ciało, rzuci się na niego nie patrząc na delikatny charakter mężczyzny, a gdy się znudzi, to rzuci go w kąt jak zepsutą zabawkę.
O nie, nie mogłem do tego dopuścić.
Zdziwiłem się nieco, gdy po około trzydziestu minutach jazdy dotarło do mnie, że ten gad zawiózł go na same obrzeża miasta do małego drewnianego domku, położonego niedaleko wjazdu do lasu.
Zaparkowałem w bezpiecznej odległości i wyłączając silnik, czekałem na odpowiedni moment by interweniować, na razie tylko ich obserwując.
Pomimo dzielącego nas dystansu widziałem ich naprawdę dobrze i coś ściskało mnie w żołądku, gdy ten koleś przytulał Taja z uśmiechem a ten nie protestował.
„Co ja tu do cholery robię?" Zadałem sobie to pytanie w myślach, bijąc się z samym sobą czy to co właśnie robiłem, było słuszne.
Fryzjer nie był dla mnie kimś ważnym i poza byciem rodziną Hyuka – nic nas nie łączyło.
Tolerowaliśmy się nawzajem i tyle.
Tak naprawdę to nie była moja sprawa z kim się spotyka i z kim sypia.
Był dorosły i mógł to robić bez tłumaczenia mi się (to nie tak, że byliśmy co najmniej kochankami, by miało to jakiekolwiek znaczenie).
Fakt, zasługiwał na szczęście i bycie z kimś, kto na niego zasługuje, ale ja byłem na tysiąc procent pewny, że ta gnida na niego nie zasługuje.
Był chodzącym złem i czułem od niego zły vibe, nawet jeśli widziałem go tylko z daleka.
To była tylko kwestia czasu, jak ponownie zrobi mu krzywdę, dlatego musiałem działać.
Kwestia czasu, jak wyjdzie na moje i gdybym był takim chujem za jakiego mnie uważa, już dawno zostawiłbym go tamtego dnia, gdy odbierałem go z klubu – takiego poobijanego i bezbronnego.
Kręciłem się w błędnym kole – z jednej strony chciałem go nienawidzić i najchętniej ukręcić mu łeb przy pierwszej lepszej okazji a z drugiej strony musiałem wiedzieć co u niego i jak się czuje.
Przecież tak robią świeżo upieczeni znajomi, prawda?
Gdy moje ponure myśli wygrały i obraz Bama, który mógł być teraz przykładowo torturowany wygrały, postanowiłem zacząć działać i najciszej jak tylko mogłem zakradłem się pod dom, omijając ogrodzenia i kamery, który wisiały na wysokich sosnach.
Stanąłem w bezpiecznej odległości, by móc obserwować przez okno to, co się działo.
Niewiele rozumiałem z ruchu ich warg, ale po minach na ich twarzach i chaotycznych wymachiwaniu rękoma wydedukowałem, iż ta dwójka intensywnie się o coś kłóciła.
Różowa guma balonowa (bo tak w mojej głowie od teraz nazywa się ten koleś) coś tłumaczył Bamowi, a gdy ten nieprzekonany jego słowami próbował odejść, złapał go za ramię i mocno szarpnął w swoją stronę skracając dystans między nimi, szepcząc mu do ucha.
Byłem wściekły i chęć roztrzaskania go na drobne kawałki buzowała we mnie coraz silniej.
Jakim prawem miał prawo go dotknąć?
Kto, pytam KTO pozwolił mu na położenie tych obślizgłych łap na jego porcelanowej skórze?
Nie zamierzałem tak bezsilnie stać i patrzyć, do czego mógł posunąć się ten typ.
Podszedłem do drzwi wejściowych i na moje szczęście były otwarte, dzięki czemu mogłem po cichu wejść do środka, gdzie kierując się światłem padającym z pokoju naprzeciw, postanowiłem się udać.
Podwinąłem rękawy kurtki i zdecydowanym krokiem wszedłem do środka.
Nie myśląc za bardzo nad tym co robię i co mówię, wyszarpnąłem Taja spod jego uścisku i kazałem stanąć za mną, po czym zamachując się, trafiłem go swoją prawą pięścią w szczękę.
Gdy mężczyzna upadł na ziemię, ja kucnąłem nad nim i łapiąc go za przód koszuli, patrzyłem mu prosto w oczy z chęcią mordu w oczach.
Po jego parszywej minie widziałem, że chciał zrobić mu coś złego i gdybym się nie pojawił w odpowiednim czasie, to zapewne zrobiłby coś paskudnego.
— Jeszcze raz zobaczę cię, że kręcisz się gdzieś w jego pobliżu, to przysięgam ci, że twoje różowe kudły będą jedyną rzeczą, po której matka rozpozna cię w kostnicy — Wysyczałem przez zęby, po czym puściłem go.
Musiałem się hamować by nie zatłuc go gołymi pięściami aż przestałby oddychać.
Taki śmieć jak on nie powinien chodzić po tym świecie i w tym moja robota by tego dopilnować.
Patrząc płaczącemu Bamowi prosto w oczy, wyprowadziłem go stamtąd, nie puszczając jego dłoni aż do samych drzwiczek jego samochodu.
— Możesz mi do cholery jasnej wyjaśnić, co ty wyprawiasz? Kim był ten koleś? — Dopiero, gdy odjechałem spod posesji tego świra, zacząłem temat tego co wydarzyło się chwile temu.
Musiałem znać prawdę i nie zamierzałem odpuścić, dopóki się jej nie dowiem.
Nawet, jakbym miał dowiadywać się tej prawdy siłą.
— Nie powinno cię to obchodzić, Kim — Odpowiedział mi szorstkim tonem, który, gdyby mógł, to ciąłby lepiej niż niejeden dobrze naostrzony nóż — Dlaczego ty tu jesteś i masz mój samochód?
Nie potrafił spojrzeć na mnie, więc każde swoje słowo wypowiadał w stronę bocznej szyby, gdzie patrzył beznamiętnym wzrokiem na mijane krajobrazy.
Czuł wiele emocji na raz, ale to wstyd i smutek były tymi uczuciami, które aktualnie dominowały.
— Nie powinno mnie to obchodzić? Dobre sobie —Prychnąłem — Przestań zmieniać temat i odpowiedz do cholery na moje pytania; Co u niego robiłeś i czy to był ten sam koleś, który cię tak załatwił na tej imprezie?
Pytałem i pytałem, jednak on nic mi nie odpowiadał.
Nie chciał wydusić z siebie żadnego słowa, wpatrując się uparcie w tą głupią szybę.
Pewnie myślał, że będę chciał mu zaszkodzić, ale to nie prawda – chciałem tylko mu pomóc.
On nie może robić sobie krzywdy i to za pomocą TAKICH ludzi.
Potrzebuje pomocy.
Mojej pomocy.
Chcąc dodać mu nieco odwagi i pokazać, że moje zmartwienie jest autentyczne, złapałem go za dłoń, którą trzymał na kolanie i uśmiechnąłem się lekko w jego stronę.
— Proszę cię, powiedz mi. Martwię się o ciebie — Powiedziałem. — Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? A przyjaciele mówią sobie ponoć różne rzeczy i ufają w ciężkich chwilach; dlatego proszę, byś mi powiedział prawdę
Była to nieco ckliwa wypowiedź i właśnie strzeliłem sobie nią podwójnie w kolano, ale chciałem przede wszystkim by w końcu mi zaufał i zobaczył, że jestem kimś więcej niż chodzącym marginesem (za który mnie uważał).
Zapewniłem sobie tą przemową jego uwagę, którą mi dał, odrywając w końcu spojrzenie od drogi.
Jego poczerwieniałe oczy patrzyły na mnie, gdy zaciskał swoją dłoń mocniej na tej mojej.
Zupełnie tak, jakby bał się, że ten moment ucieknie równie szybko, jak się pojawił.
— Powiem ci o wszystkim, jak pojedziemy do mnie do domu. Nie chce o nim mówić teraz, zwłaszcza gdy jesteś widocznie zdenerwowany a życie nas obojga jest teraz w twoich rękach
Pokiwałem głową ze zrozumieniem i nie drążyłem już tego dalej.
Reszta drogi minęła nam w kompletnej ciszy, która potajemnie wchodziła mi do głowy i szeptała najróżniejsze, okropnie mroczne scenariusze prosto do ucha, wiedząc jak podatny na nie byłem.
Zwłaszcza jak dotyczyły jego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro