Obsesja z Zaświatów
Ostrzeżenie. Opowiadanie może zawierać drastyczne sceny.
GRUPA NOS
One Shot pisany pod patronatem niesamowitej grupy
GrupaNOS
Gorąco zachęcam do przeczytania opowiadań dziewczyn, które podjęły się tego nie lada wyzwania.
JWrotters
satner-
Mahakali_
Queenie_132
Bookowa
Jo___anna
MiriaMaddie
Lovvska
thegirlfromstarsxox
trohical
izostworek
Natalia_E_Fox
Obsesja z zaświatów
Moje serce wręcz krwawi z tęsknoty za moim ukochanym. Ból, który obecnie doświadczam nie mogłabym porównać z niczym innym. Jest uzależniający. Sprawia, że tracę zdrowy rozsądek.
Chociaż od śmierci Rodneya minął ponad rok dalej nie pogodziłam się z tym. Moje serce cały czas tylko i wyłącznie dla niego bije. Nasza miłość była wyjątkowa. Była definicją szczęścia i obłędu zarazem. Nie widzieliśmy świata poza sobą.
Ile bym dała za to, aby nasza sielanka trwała wiecznie. Tylko przy nim czułam, że żyłam. Od chwili jego śmierci czuję, że moja dusza umiera. Nie czuję kompletnie nic, zostałam wyprana z uczuć.
W tej chwili znajduję się w moim i Rodneya domku w lesie Dering Woods. Podobno uważa się ten las jednym z najbardziej nawiedzonych miejsc w Wielkiej Brytanii. Mroczny klimat tego miejsca sprzyja mojemu usposobieniu. Sama chatka znajduję się głęboko w lesie, z dala od zgiełku miasta, a nawet jakichkolwiek oznak cywilizacji. Lubiliśmy z Rodneyem żyć w odosobnieniu. Byliśmy parą samotników, którzy do szczęścia potrzebowali jedynie siebie nawzajem.. Otaczający nasz dom las wzbudzał podziw i równocześnie przerażenie. Niekończąca się mgła nadaje tajemniczości tej okolicy.
Sam parterowy domek jest wykonany z drewna. Wygląda niczym upiorna chatka z krwawej wersji bajki o czerwonym kapturku. Mało kto nas tutaj odwiedzał. Wszyscy twierdzili, że .to miejsce zabije nas od środka.
Zawsze sceptycznie podchodziłam do tego typu ostrzeżeń. Moim zdaniem był to wymysł ludzkiej głupoty podżegany wierzeniami w życie pozagrobowe. Rodney natomiast był przeciwieństwem mnie. Zarzekał się, że jeśli przyjdzie mu umrzeć, znajdzie sposób na to, aby powrócić. Stałby się moją obsesją z zaświatów.
Pojedyncza łza spływa po moim policzku na wspomnienie o zmarłym mężu. Właśnie nadchodzi ostatnia noc. Jutro ponownie wychodzę za mąż. Tym razem z rozsądku, nie z miłości. Moje serce dla nikogo innego mocniej nie zabije. Gdyby nie rosnący dług . Rodneya nigdy nie zdecydowałabym się wyjść za Stanleya Baileya.
Całkiem niedawno odkryłam w dzienniczku mojego męża dość niespodziewaną dla mnie nowinę. Okazuję się, że obaj mężczyźni byli kiedyś najlepszymi przyjaciółmi. Dlaczego więc o tym nie wiedziałam? Czyżby Stanley próbował coś przede mną ukryć? Rodney Howard także nie okazał się lepszy. W perfidny sposób ukrywał przede mną, fakt, że jest winien arystokracji pół miliona funtów. Najgorszy jest fakt, że po prostu dla mojego bezpieczeństwa sprzedał mnie niczym bydło na rzeź. Należność jaką winien był Rodney zostanie spłacona, a ja stanę się posłuszną żoną bogatego snoba.
Chcę mi się dosłownie wyć. Cudem ubłagałam Stanleya, aby ostatnią noc przed naszym ślubem pozwolił mi spędzić w moim i Rodneya domku. Ostatni raz chcę zasnąć w łóżku, którym dzieliłam się ze swoim ukochanym.
Bailey nie rozumie tego. Uważa to miejsca za mordercze. Według niego nikt o zdrowych zmysłach sam z siebie nie zostałby tam na noc. Cóż kto uważa, że ja Genevieve Howard jestem normalną kobietą jest w ogromnym błędzie. Mrok mnie wzywa. Ten domek jest kwintesencją mojej duszy.
Zapada zmrok. Z głębi lasu słyszę kobiecy krzyk, który równie dobrze mógłby być jedynie świstem wiatru, uderzającego o korony drzew. Wpatruję się w okno umiejscowione w dawnym gabinecie Rodneya. Pokój został skromnie urządzony. Oprócz biurka, krzesła, brązowej sofy, regału na książki i antycznego lustra nie znajduje się tutaj nic. W końcu zza oknem zapada kompletna ciemność. Nawet księżyc kapryśnie schował się za burzowymi chmurami. Czym prędzej zapałkami zapalam świeczki w pokoju. Umieszczam je na parapecie, biurku, oraz przy lustrze. Dopiero gdy pomieszczenie oświetlił płomień z świec, dostrzegam rondel, który kupiłam Rodney'owi ma pchlim targu. Kolejny raz uroniłam łzę. Ten rondel był pierwszym moim prezentem dla niego. Zdecydowałam się mu go podarować, ponieważ w pełni pasował on do charakteru mojego męża. Rondel ze stali nierdzewnej dla Howarda, aby nigdy jego serce nie zardzewiało. Zawsze sobie z tego tak żartowaliśmy.
Nagle pojedynczy piorun uderza w drzewo za oknem. Siła uderzenia jest tak silna, że zatrzęsło chatką. Na szyi czuję powiew zimnego powietrza, podobny do ludzkiego oddechu. Odwracam się twarzą do lustra. Widzę w niej sylwetkę mężczyzny, posturą zbliżonego do Rodneya. W tym momencie piorun uderza jeszcze bliżej, a postać z lustra znika.
Przełykam głośno ślinę i postanawiam udać się spać. Wyobraźnia płata mi dziś zbyt duże figle. Mogłabym przysiądz, że w lustrze zamiast swojego odbicia widziałam Rodneya. Popadam w paranoję. Pewnie jest to stres związany z jutrzejszym ślubem.
Wchodzę do sypialni. Ścielę sobie łóżko, Następnie zakładam białą koronkową koszulę nocną i kładę się spać. Leżąc już w łóżku automatycznie przymykam oczy. Widzę przed sobą Rodneya, który czulę się do mnie uśmiecha. Mój ukochany czemu los w tak okrutny sposób mi ciebie odebrał? Płaczę przez sen. Na zewnątrz rozpętała się straszna burza, a ja kompletnie nie zwracam na to uwagi. Grzmoty stają się coraz głośniejsze. Gałęzie drzew stukają w szyby okien, tworząc przerażające cienie rodem z horroru. Nie ma tutaj nikogo prócz mnie. Mam zamknięte oczy, czuję na swoim ciele dotyk, który łudząco przypomina pieszczotę Rodneya. To tylko moja wyobraźnia Rodney od roku nie żyję, został zepchnięty z drogi. Mimowolnie jęczę pod wpływem tego niezrozumiałego dla mnie zjawiska. Wiercę się w łóżku, nie mogę znaleźć dla siebie wygodnej pozycji do spania. Mimo tego, że mam rozpalony w kominku ogień czuję chłód. Otwieram oczy, aby rozejrzeć się po pomieszczeniu. Coś ewidentnie nie daje mi spokoju. Z jakiegoś powodu nie potrafię zasnąć, ktoś zakłóca mój sen.
Nic nie przykuwa mojej uwagi. Może to ta burza tak na mnie działa? Postanawiam udać się do kuchni po szklankę wody. Biorę do ręki świecznik i wychodzę z sypialni. Przechodząc obok gabinetu Rodneya zauważam, że drzwi są otwarte. Głowę dałabym sobie uciąć, że na pewno je zamykałam. Może ich zwyczajnie nie domknęłam po prostu? Zaglądam do środka i zamieram ze strachu. W lustrze widzę Rodneya całego we krwi, a jego usta zostały zszyte nićmi. Postać ta była widoczna jedynie kilka sekund, a mimo wszystko mną wstrząsnęła.
Z paniką rezygnuję z wypicia wody i wbiegam do sypialni. Chowam się pod pierzynę i zamykam oczy, powtarzając sobie w myślach to tylko moja chora wyobraźnia. Rodney mnie kocha i nigdy nie zrobiłby mi krzywdy. Także po śmierci. Z tymi przemyśleniami w końcu zasypiam.
Przez sen czuję jak ktoś delikatnie głaszcze moje ciało. Zimny oddech, który odczuwam w okolicach swojej cipki koi moje zszargane nerwy. Śni mi się Rodney. Konkretnie to jak mnie pieprzy. Dosłownie bierze w posiadanie moje ciało, doprowadzając mnie do ekstazy. Kochaliśmy i czciliśmy się nawzajem. Natomiast podczas seksu stawaliśmy się wręcz zwierzętami. Mieliśmy w sobie dzikość, którą jedynie my mogliśmy ugasić. Mimo tego, że doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że jest to tylko sen. Mam wrażenie, że naprawdę czuję na sobie dotyk Rodneya. Wariuję prawda? Wiercę się przez sen, a moja koszula nocna podwija się do góry, odkrywając moją kobiecość. Cichutko jęczę, gdy przez moje ciało przechodzi delikatny prąd. Mimowolnie, niczym marionetka prowadzona przez lalkarza rozkładam szerzej nogi. Na waginie czuję coś w rodzaju pocałunku. Jest mi bardzo błogo i przyjemnie. Moje wyuzdane myśli, prowadząc do Rodneya. Centrum mojego wszechświata. Kojąca pieszczota, zamienia się w kontakt czegoś chłodnego z moją muszelką. Chłód powoli wkrada się do mojego wnętrza. Torturuję mnie ta przyjemność. Czuję w sobie coś stalowego ( zimnego i twardego) jak rączka od rondla z gabinetu Rodneya.
Oczami wyobraźni dostrzegam przed sobą twarz mojego ukochanego. Chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że to co się tej chwili ze mną dzieję jest tylko wytworem mojej fantazji. Podświadomie pragnę tej bliskości. Coraz częstsze wyładowania atmosferyczne nadają rytmu mojemu sercu. Chłód owiewa moje ciało. Drżę cała pod wpływem impulsywnego dotyku. Obraz kochającego się ze mną Rodneya utkwił w mej pamięci.
- AAAAAAAAAAAA- krzyczę z rozkoszy przez sen.
Czuję jak coraz intensywniej moja kobiecość zostaje wypełniona. Chłód stali potęguję te doznania. Jestem zdana na całkowitą łaskę. Kogo? Czyją marionetką w tej chwili jestem? Ta przyjemność rozrywa moją duszę na pół.
Fizycznie zdaję sobie z tego sprawę, że nie jest to realne, aby był to Rodney. Jednak podświadomie tego pragnę. Rozpaczliwie chciałabym, aby materialnie leżał obok mnie mój prawowity mąż. Pan mego serca i ukojenie mojej zbłąkanej duszy.
Gdy coraz bardziej odczuwam tajemnicze pchnięcia w moją muszelkę, w końcu postanawiam otworzyć oczy. Chociaż panicznie boję się, że gdy to zrobię obraz Rodneya na zawsze zniknie. Ku memu przerażeniu widzę jak wchodzi we mnie rączka od rondla. Samoistnie się porusza. Jest kierowana przez nieznaną mi siłę. Przeraża mnie to, a równocześnie podnieca. Sprawia, że wszystko wokół nabiera dosłownie innego znaczenia.
Nie mogę opanować swoich emocji, które się skumulowały w moim umyśle. Jestem nienasycona doznaniami, które buzują wewnątrz mnie samej.
Odwracam wzrok w kierunku okna dokładnie w chwili gdy błyskawice rozświetlają nocne niebo. Za oknem stoi mężczyzna, a raczej jego cień otulony płaszczem stworzonym z micro wyładowań elektrycznych. Postać ta była widoczna jedynie parę sekund. W tem nieznana mi siła drastycznie wygina moje ciało w łuk. Nagle do mojej głowy zaczynają przychodzić tajemnicze wizje. Ułamki wspomnień chaotycznie, ze sobą sklejonych.
Widzę w nich jak mężczyzna kieruję pojazdem. Mimo niesprzyjających warunków pogodowych dzielnie przeszywa się przez tajfun stworzony ze ściany deszczu. Jedzie wolno, nawet mniej niż wskazuje na to ograniczenie prędkości. Wjeżdża na pomost. Wszystko dzieję się bardzo szybko. Gwałtownie duże terenowe auto uderza w tył samochodu z mojej wizji. Odczuwam panikę kierowcy. Mimo wszelkich starań w końcu spada w otchłań. Spada. Spada. Spada. Nie może zapanować nad pojazdem. W końcu samochód rozpędzony z urwiska zaczyna dachować. Jedno dachowanie równało się jednemu chrzęście kości. W końcu zatrzymuję się na wiekowym drzewie, by zająć się ogniem. Znikąd nie otrzymał pomocy.
- Zamordowano mnie Genevieve!!!!- postać z samochodu wrzasnęła do mnie.
Był to
Był to
Był to
Był to
Był to
Rodney mój mąż.
Wstrząśnięta tą przerażającą wizją, czy też może wspomnieniem zdzieram sobie gardło. Czuję się bezsilna, nawet na to by płakać.
A co jeśli to prawda? Czyżby faktycznie Rodney został zamordowany? A teraz próbuję się ze mną z zaświatów skontaktować?
- Rodney jeśli to ty daj mi jakikolwiek znak?- szepcze cicho w przestrzeń.
W sypialni znikąd uformowała się bardzo gęsta mgła, która powoli płynie w moją stronę. Mimo tego, że nie jestem już pod wpływem tajemniczych sił nadprzyrodzonych nie jestem w stanie ruszyć się na milimetr. Jestem przytwierdzona do łóżka, a randel gwałtownie w mocnym i przyspieszonym tempie wdziera się we mnie. Burzy moje wszystkie mury. Mgła unosi już się nade mną. Niespodziewanie przemienia się w Rodneya. Konkretnie jego bardziej demoniczną część. Przeraża mnie ta wersja. Została wyprana z wszelkich uczuć. W źrenicach tej istoty fizycznie przypominającej mego zmarłego męża przez krótki moment dostrzegłam bezdenną studnie zła. Postać ta emanowała czystym złem. Stworzona z mgły i wyładowań elektrycznych. Ukrywa się za maską Rodneya. A może to jest Rodney? Tym się właśnie stał po śmierci?
Nie wytrzymuję. Moje ciało opada z sił. Tracę świadomość.
Ranek następnego dnia
Zdezorientowana budzę się ze snu. W pamięci mam mój nietypowy sen, w którym nieznana siła rżnęła moją cipkę rondlem. Na wspomnienie o tym, czuję jak moja nabrzmiała, mokra i rozpalona za razem kobiecość zaczyna niepohamowanie pulsować. Łaknie dotyku. Odsuwam kołdrę. Pomiędzy moimi udami leży wyżej wymieniony rondel.
- KURWA- tylko tyle udaję mi się wypowiedzieć.
Gdy do środka sypialni wchodzi właśnie Stanley. Mój narzeczony, z którym właśnie dziś mam wziąć ślub. Patrzy się w moją stronę wygłodniałym wzrokiem. Momentalnie znalazł się przy mnie. Dosłownie kładzie się na mnie i łączy nasze usta w brutalnym pocałunku. Jedną dłonią przytrzymuję mnie za szyję, a drugą bez ostrzeżenia wchodzi w moją kobiecość. Krzywdzi mnie i sprawia przyjemność. Brutalnie zaciska dłonie na mojej szyi. W kontrolowany sposób mnie poddusza. Staję się coraz bardziej mokra tam na dole. Stanley zmusza mnie, abym patrzyła mu w oczy, gdy robi mi dobrze dłonią. W końcu orgazm przeszywa do głębnie moje ciało. Narzeczony wpycha mi do gardłą palce swej dłoni nasiąknięte moimi sokami. Płonę ze wstydu. Właśnie uświadomiłam sobie, że Stanley na mnie oddziałuje. A mi się to podoba.Tym sposobem kradnie mi orgazm.
- Genevieve dzisiaj staniesz się moja- szepcze Stanley dosłownie kilka milimetrów od moich ust.
Chociaż tego nie chcę w najbliższym czasie zbliżać się do mojego obecnego narzeczonego, rozochocona dziwnym nocnym zjawiskiem łączę nasze usta w niedbałym pocałunku. Pragnę wypędzić z mej głowy erotyczne myśli.
Stanley bardzo szybko przyjmuje inicjatywę, wręcz niczym wygłodniałe zwierze atakuje me usta. Prawą dłonią sięga do mej kobiecości, torturuję ją w bardzo podniecający sposób. Drażni moją łechtaczkę, jednocześnie pozbawiając mnie tchu poprzez pocałunek. Łkam z podniecenia i poczucia winy.
Jak mogę to robić Rodneyowi? Czy po tym wszystkim będzie uważać mnie za zwykłą dziwkę? W myślach osądzam samą siebie. Czuję do siebie odrazę, ponieważ pragnę Stanleya.
Cichutko jęczę. Stanley na chwilę przerywa nasz żarliwy pocałunek tylko po to, aby dość szybko pozbyć się swoim spodni.
Kurwa to się nie dzieję za moment mój narzeczony z przymusu kolejny raz doprowadzi mnie do orgazmu. Tym razem swoim chujem.
- Jesteś taka mokra Genevieve. Taka moja- charcze gardłowo, gdy ustawia swój sprzęt tuż przy wejściu do mojej rozpalonej cipki.
- Stanley- łkam ze wstydu i odwracam głowę w stronę okna.
Stanley jednym pełnym ruchem wchodzi we mnie. Dopełnia moją kobiecość.
- Aaaa- pojękuję pod wpływem tego dość przyjemnego doznania.
W końcu mój kochanek przyspiesza ruchy. Wręcz atakuje moją kobiecość. Próbuję znaleźć dogodny dla nas rytm. Chce dostosować się do mojego ciała i potrzeb. Mimo tego, że robi to w dość agresywny sposób, wiem, że nie zrobi mi krzywdy. On kontroluję całą sytuację. Jestem zdana na niego. Niespodziewanie zagryza mój sutek i szybko go zasysa. Przez moje ciało przechodzi prąd.
Przymykam na chwilę oczy, a gdy je ponownie je otwieram w szybie okna widzę trupio bladą twarz Rodneya. Jego oczy stanowią kompletną ciemność. Ze strachu zaciskam powieki.
Stanley przyspiesza, swoimi ruchami sprawia, że moje ciało niczym szmaciana lalka porusza się po łóżku. Co chwilę zmienia tempo, dążąc do obopólnego orgazmu.
- Kuuuuuurwaaaaaa- w końcu moja bariera runęła dosłownie zaczynam tryskać.
Nagle głośny huk nas rozprasza. Zdezorientowana gwałtownie spycham z siebie Stanleya. Moje serce w tej chwili bije w niespokojnym rytmie. Chaotycznie rozglądam się po pomieszczeniu. Z przerażeniem odkrywam, że szyba w oknie, za którą zauważyłam mojego zmarłego męża uległa całkowitemu zniszczeniu. Drobinki szkła leżały na podłodzę.
Nie było to najgorsze. Przesuwam wzrok na ścianę w kierunku drzwi. Wyryty pazurami został na niej napis.
Genevieve jest moja, nawet po mojej śmierci.
- Odwróć się proszę- w końcu decyduję się na to, aby zabrać głos.
- Co do chuja?- przeklina głośno Stanley, gdy zauważa to dziwne zjawisko.
W pokoju zaczyna unosić się gęsta mgła. Zahipnotyzowani razem ze Stanleyem wpatrujemy się w nią. Tak jakby miała nad nami władzę. Jesteśmy sparaliżowani. Nie jesteśmy w stanie nawet mrugnąć. Mgła przekształca się w sylwetkę mężczyzny, a postać, którą stworzyła mgła, przeobraża się w Rodneya. Przeraża mnie to zło odbijające się w jego oczach.
Nie jest to mój Rodney. Nie takim go zapamiętałam. Ta postać, która chwilowo przejęła kontrolę nad moim ciałem z całą pewnością nie mogłaby się okazać moim zmarłym mężem. Zgromadzone w niej jest zbyt wiele nienawiści.
Silny podmuch wiatru unosi Stanleya i rzuca nim o całą długość pokoju. Zatrzymuję się dopiero na ścianie, na której jeszcze przed chwilą widniał napis. Teraz po nim nie pozostało ani śladu.
Wciąż z niedowierzaniem wpatruję się w Stanleya, który leży bezwładnie na podłodzę. Nie mogę po prostu uwierzyć w to, że jakaś nadludzka siła rzuciła nim, jakby nic w ogóle nie ważył.
Po chwili paraliż nóg mija. Postanawiam szybko podejść do rannego towarzysza, a mały włos potknęłam się o własnej nogi. Koordynacja w tym wypadku wyjątkowo żmudnie mi wychodzi.
Kucam przy mężczyźnie, aby następnie ostrożnie go szurnąć. Chociaż nie jestem zwolenniczką naszego ślubu. Nigdy nie chciałabym, aby stała się mu jakakolwiek krzywda. Owszem zdarza mu się być chujem, ale bądź co bądź wykupił dług Rodneya, dzięki czemu mogę czuć się wolna. Małżeństwo z nim nie jest wygórowaną ceną. Każdy przecież chociaż raz w życiu musi się czegoś wyrzec. Ale co z uczuciami? Czy od dzisiejszej ceremonii jestem zdana tylko na aranżowane małżeństwo, bez żadnych perspektyw na czyste uczucie?
Pożądanie, a miłość to dwa skrajne emocje. Pożądanie jest impulsywne, krótkotrwałe. Może spalić nas od środka. Wysysa z nas energię. Pragnie tylko więcej, więcej i więcej. Miłość jednak jest czymś budującym. Stymuluję nas do odkrywania samych siebie, poznawania bliżej naszego wybranka. Ogrzewa nas. Otacza opieką. Jest czymś wyjątkowym.
Ewidentnie nie kocham Stanleya, lecz nie mogę powstrzymać swoich łez, gdy widzę go w takim stanie. To moja wina. Moja wina. Moja wina. Mogłam przerwać nas stosunek, gdy zauważyłam w oknie twarz Rodneya. Chociaż wiem, że mogłyby to być halucynacje. Poczucie winy zżera mnie od środka.
Całą noc czułam się obserwowana. Niekiedy wydawało mi się, że czuję fizyczny dotyk swojego zmarłego męża. Zupełnie jakby cały ten dom był przesiąknięty jego obecnością. Uczucie to potęgowało podczas mojego snu. Snu, który najprawdopodobniej okazał się jawą. Nie miałabym przecież aż tak pojebanych snów, w których uprawiam sex z nawiedzonym rondlem. Skoro zostawiłam go w gabinecie Rodneya jak mógłby znaleźć się w moim łóżku? I jeszcze te moje zwidy, w których dostrzegam ducha Rodneya. Nie wiem już sama w co mam wierzyć. Czy mój własny wzrok mnie zawodzi? Czy tęsknota po jego śmierci odebrała mi rozum? Czy przeze mnie Bailey będzie cierpiał katusze?
Wycieńczona płaczem pomagam mu podnieść się z podłogi. Przyglądam mu się bliżej. Nie wygląda na rannego. Jednak pozory mogą kłamać. Zmierzwione blond loki delikatnie opadały na jego policzki, kontrastując z jego opalenizną. Widzę jak jego nieprzesadnie umięśniona klatka piersiowa równomiernie unosi się w górę i w dół. Dzięki Bogu żyje. Delikatnie głaszczę go po policzku. Otwiera swe brązowe oczy. Wpatrujemy się w siebie nawzajem w ciszy. Żadne z nas nie ma odwagi zacząć tej rozmowy. Jak możemy nazwać to co między nami się stało? Jak możemy nazwać to co stało się z nim?
- Nic ci nie jest?- udaję mi się w końcu sformułować jakieś racjonalne pytanie.
- Nie. Chociaż wolałbym jak najszybciej opuścić to nawiedzone miejsce- uśmiecha się do mnie krzywo.
- Masz racje za parę godzin nasz ślub musimy się przygotować- próbuję obrócić to paranormalne doświadczenie w żart.
- Nie przypuszczałbym, żeby duch Rodneya z premedytacją mógłby chcieć mnie zabić- śmieje się- Mam nadzieję, że pożegnałaś się z tą uroczą chatką, gdyż jutro zostanie przeznaczona do rozbiórki- nokautuje mnie tym stwierdzeniem.
- Coś ty kurwa powiedział?!!- pytam się go głośno.
Ledwo się powstrzymuję, aby nie wybić mu jedynek w uzębieniu. Jakim prawem rozporządza się moim i Rodneya domem? Gniewie podchodzę do łóżka, biorę w rękę rondel i rzucam nim w stronę swego narzeczonego. Robi niedbały unik. Ewidentnie nie spodobało mu się moje zachowanie. W dupie to mam.
- Popatrz na to logicznie. Jako moja żona nie możesz mieszkać w takiej ruderze? Nie możesz nawet tutaj przebywać. Naprawdę chcesz być na językach wszystkich?- racjonalizuje swoje poglądy
- Nie zapominaj, że to ty pchasz się w to nasze małżeństwo równie dobrze mogę zerwać te śmieszne zaręczyny?- nie daję za wygraną.
- Nie ryzykowałabyś tak. Przecież w dzienniczku Rodneya wyraźnie jest napisane, że po jego śmierci masz polegać wyłącznie na mnie- mówi spokojnie i zaczyna się ubierać.
- Skąd wiesz o tym dzienniczku? Nie mówiłam ci o tym. A Rodney zaczął go prowadzić po waszej kłótni?- pytam się go pełna podejrzeń.
- Głupia gąsko sama mi to wyjawiłaś. Masz tyle ostatnio na głowie. Naprawdę się o ciebie martwię. A sama przyznaj z tym miejscem jest coś nie tak- Bailey wpatruję się we mnie zatroskanym wzrokiem.
Nie wierzę on naprawdę się boi o moje bezpieczeństwo. Takiego spojrzenia nie da się wyreżyserować. Jest pełne szczerości do bólu.
- Dobrze wyniosę się stąd, jednak to miejsce ma pozostać nienaruszone- negocjuje z nim.
Bailey chwile mi się przygląda, drwiąco unosi przy tym kącik ust. Ta jego pewność siebie jest wkurwiająca czasami.
- Zabierz najcenniejsze dla siebie stąd rzeczy, za piętnaście minut wyruszamy- rozkazuje mi.
Pozostaję bez ruchu. Jakoś nie usatysfakcjonowała mnie jego propozycja. Nie chcę, aby to miejsce od tak po prostu zostało zburzone. Jest przecież świadectwem mojej i Rodneya miłości, choćbym miała i umrzeć dom ten pozostanie nienaruszony.
- Obiecuję, że nie każe rozebrać tej chawiry. Zadowolona?- Stanley unosi dwa palce do góry.
- Powiedzmy, ale pamiętaj obiecałeś? A obietnic się dotrzymuję, inaczej padnie na ciebie klątwa- chichroczę.
Tak zawsze żartował sobie ze mnie Rodney Howard. Chociaż traktował to wszystko poważnie. Był strasznym fanatykiem zjawisk paranormalnych. Wzbudzały w nim pełen rodzaj pasji. To między innymi dlatego zdecydował się zamieszkać w chatce pośrodku nawiedzonego lasu, zdala od cywilizacji. Nie rozumiałam kompletnie tego, ale akceptowałam. Teraz w tym miejscu trzymają mnie jedynie wspomnienia, z bólem serca mogę się z nim pożegnać.
Zamykam oczy, w myślach powoli odliczam od dziesięciu w dół. Przede mną pojawia się Howard. Niczym nie różni się od żywego człowieka. Tym razem mogę się mu bliżej przyjrzeć. Dokładnie przestudiować jego ciało. Stoi w kompletnym bezruchu tak jakby sam dawał mi na to przyzwolenie. Takim go właśnie zapamiętałam jako umięśnionego bruneta z blond pasemkami. Smutne szare oczy, ukrywają się pod okularami. Niemal blada cera daję mu małego uroku. Był nietypowym połączeniem intelektualisty i mięśniaka. Z całą pewnością był bardziej wysportowany od Baileya.
Tak bardzo pragnę pogłaskać chociaż ostatni raz jego twarz. Musnąć delikatnie opuszkami palców jego policzek. Poczuć na dłoni ciepło jego ciała. Jeszcze raz móc zatracić się w jego idealnym ciele, utopić się w jego przygnębiającym spojrzeniu.
Jak zahipnotyzowana wyciągam rękę w jego stronę. Niepewnie przybliżam ją do jego twarzy. Boję się, że to wszystko może okazać się okrutnym złudzeniem. Moje serce pragnie, aby Rodney się zmaterializował. Ono chcę, aby mój pierwotny mąż wciąż dalej żył. Gdy tylko udaję mi się dotknąć zjawę, ta znika. Pozostawiła po sobie jedynie specyficzny zapach jakiś mokradeł.
- Powinniśmy się zbierać. Zostało nam pięć godzin do naszego ślubu Genevieve- z zamyślenia wyrywa mnie głęboki głos Stanleya.
- Masz rację, spakuję tylko kilka drobiazgów i ruszam za tobą- wymuszam z siebie cień uśmiechu.
- Chyba nie myślisz, że po tym co tu się stało zostawię cię samą na chociażby minutę?- ożywia się
- Rodney by mnie nie skrzywdził- mówię, ledwo udaję mi się powstrzymać łzy.
- On nie. Jednak nie znasz istoty jaką się stał. Nie wiesz co nim teraz kieruję. Może okazać się, że Howarda jakiego znałaś już dawno nie ma- wbija mi kolejne szpilę
- Wierzę w to, że przy nim jestem bezpieczna- nie daję za wygraną.
- Lepiej się pośpiesz za dziesięć minut wyjeżdżamy i pojedziemy moim autem- Bailey nie daję za wygraną.
Z delikatnym opóźnieniem wyruszamy w podróż do Pluckey w Kent. Malowniczej wioski, w której w kościele ST Nicholas Church miał się odbyć nasz ślub. Nie mogłam opuścić swego dawnego domu bez rondla, które w niewyjaśnionych okolicznościach dostało jakieś dziwne zdolności paranormalne, oraz dzienniczka Rodneya, z którym praktycznie nigdy się nie rozstawał. Może w nim znajdę właśnie odpowiedź na to dlaczego w ramach długu, jestem zmuszona wyjść ponownie za mąż.
Droga mija nam w kompletnej ciszy. Jestem w stanie policzyć każdy oddech Stanleya. W pełni jest skupiony na prowadzeniu pojazdu. W końcu przyspiesza. Gwałtownie coś uderza w przednią szybę, momentalnie pojawia się krwawy ślad przypominający odcisk ludzkiej twarzy. Krwawa plama w końcu zaczęła tworzyć coś w rodzaju liter. Słyszę stukot w szybie pasażera, z przerażeniem odwracam się w kierunku źródła dźwięku. Zmasakrowana twarz Rodneya przylegała do szkła.
Nie
Nie
Nie
Nie
Nie mogę złapać powietrza w płuca. To się nie dzieję naprawdę.
Palący ból zdominował moje dłonie. Na ich zewnętrznej stronie piekielnym sposobem zaczyna tworzyć się napis. Krwawe litery sprawiają, że zostaję oznaczona.
Rodney Rodney Rodney
- Stanley zatrzymaj się- spanikowana ryczę na całe gardło.
Szybko wcisnął hamulec. W momencie w którym samochód staje, krwawy ślad po prostu gdzieś wyparowuje, kątem oka dostrzegam oddalającą się mglistą postać. Mógłby być to Howard.
- Co cię opętało Genevieve?- karci mnie mój narzeczony.
- Nie widziałeś tego krwawego śladu na przedniej szybie?- zarzucam mu.
- Przebywanie w tamtej ruderze, sprawiło, że stałaś się podatna na omamy wzrokowe- burczy pod nosem.
Nie odpowiadam mu na tą zaczepkę. Czyżby miał racje? Czy zaczynam powoli tracić świadomość? Pojedyncza łza uparcie spływa po moim policzku. Stanley pochyla się nade mną i w subtelny sposób scałuje ją. Ta bliskość stała się zupełnie innym wymiarem. Subtelną obietnicą bezpieczeństwa.
- Genevieve zdaję sobie sprawę z tego, że mnie nie kochasz. Nasz ślub w głównej mierze jest kontraktem. Jednak obiecuję ci, że zrobię wszystko co będzie w mojej mocy, aby rozpalić w nas ten ogień miłości- wyznaje mi Stanley.
Jego ciepłe wargi kradną mi pocałunek. Ta błoga chwila trwa parę sekund. Czuję jak rumienię się na policzkach.
- Seksownie wyglądasz taka zaróżowiona Vieve- w czuły sposób zdrabnia moje imię- Pozwól, że teraz ruszę. Nasz ślub jest dla mnie prezentem od losu- puszcza w moją stronę oczko.
W końcu dojeżdżamy do wioski, gdzie ma odbyć się nasza ceremonia ślubna. Stanley specjalnie na tę okazję, załatwił nam obojgu miejsce, w którym możemy na spokojnie się przebrać. Oboje zdecydowaliśmy się na opcję bez wesela. Stwierdziliśmy, że najważniejsza jest ceremonia. Nie potrzebuję zbędnego tłumu, aby cieszyć się naszym jakby to powiedzieć szczęściem.
- Genevieve nie zapominaj czyją naprawdę żoną jesteś- słyszę szept Rodneya.
Chaotycznie poszukuję jego ducha, lecz bezskutecznie. Przełykam nerwowo ślinę. Ta cała sytuacja dość mocno odbija się na mojej psychicę. Jak tak dalej pójdzie, wkrótce nie będę mogła odróżnić halucynacji od rzeczywistości.
- Rodney spełniam jedynie twoją wolę. Twój dług jest winny temu, że jeszcze dziś stanę się żoną Stanleya- odpowiadam mu w myślach.
-Zapomnij, że się na to zgodzę!!!- szept w mojej głowie, zmienia się w krzyk.
Niespodziewanie przedmioty w moim tymczasowym pokoju zaczynają lewitować w powietrzu, aby następnie z głośnym hukiem spaść na podłogę. Z bezradności jedynie zakrywam uszy.
- Genevieve ni ci się nie stało?- błyskawicznie znajduję się przy mnie Stanley.
- Chyba nie. Ja sama nie wiem co to właściwie było- próbuję jakoś to wszystko wytłumaczyć.
- Nie musisz nic mi tłumaczyć.- całuje mnie czule w czoło.- Za ponad godzinę staniemy się jednością. Nawet nie wiesz jak długo tego pragnąłem- wyrywa się Bailey'owi z ust.
- Najwyższy czas, abym założyła suknie ślubną- uśmiecham się do niego promiennie.
Stanley Bailey autentycznie cieszy się, że żeni się ze mną Genevieve Howard. Wdową po jego ponoć dawnym przyjacielu. Mimo tego, że od dawna nie utrzymywali ze sobą kontaktu bez zbędnych pytań spłacił zobowiązania pieniężne Rodneya i zgodził się spełnić jego prośbę.
Absurdalność tej całej sytuacji wciąż nie mieści mi się w głowie. Nie mogę za tym nadążyć.
Po wypędzeniu narzeczonego z pokoju postanawiam przygotować się do ceremonii. Po krótkim zastanowieniu decyduję się na make-up no make- up. Po co poprawiać to co już jest doskonałe? Burzę naturalnie kręconych rudych loków pozostawiam rozpuszczoną. Jedynie delikatny wianek z białej lobelii. Jeśli chodzi o samą suknie ślubną postawiłam na prostotę. Prosta zwiewna suknia w kolorze ecru z szyfonowymi rękawkami. Skromna, jednak daje ten efekt wow.
Kościół przyozdobiono białymi konwaliami i lobeliami. Zdecydowanie Aileen młodsza siostra Stanleya spisała się. Nie przesadziła ze zdobieniami. Udało jej się uzyskać skromny efekt przy tak wysokim budżecie. Jestem jej wdzięczna, ponieważ uszanowała moją wolę.
Aileen równocześnie jest moją świadkową.
Moją smutną rzeczywistością było to, że oprócz Howarda dawniej praktycznie nie miałam nikogo. Jestem jedynaczką, której rodzice dawno zmarli. Nie pamiętam ich zbyt dobrze.
Blondwłosa kobieta ma na sobie elegancką pastelowo błękitną lejącą sukienkę. Idealnie podkreślała jej piękno.
- Stanley od dawna marzył o znalezieniu godnej naszej rodziny kobiety- zagaduję mnie Aileen.
Odwracam się w jej stronę, zatrzymuję wzrok na jej czekoladowym spojrzeniu. Zadaję jej nieme pytanie. Kompletnie nie wiem. o co w tym wszystkim chodzi.
- Łączy nas z twoim bratem tylko układ- burczę pod nosem.
- Mój brat jest zbyt mądry na to, aby dać się wmanewrować w takie intrygi- puszcza do mnie oczko- A teraz pora już ruszać, zapewne wszyscy czekają już w kościele- pośpiesza mnie młodsza.
- Bez mnie nie zaczną- teatralnie przewracam oczami.
Odpowiada mi niekontrolowanym chichotem. Jej optymizm jest wprost zarażający. Niemal udaje jej się doprowadzić do zaśmiania. się.
Tuż za nią dostrzegam czarny kontur mężczyzny. Istoty, która już nie powinna należeć do świata żywych. Stał bezruchu, a ja zaczynam czuć się jak na jakimś egzaminie. Stres wkrada się w mój umysł, a strach nim kieruję. Nie mam żadnej gwarancji, że nic nikomu się nie stanie.
Jak najszybciej chcę się stąd wydostać, znaleźć się .jak najdalej od tej mrocznej istoty.
Wybierz mądrze Genevieve - rozbrzmiewa w mojej głowie sugestia, którą równie dobrze mogę potraktować jako groźbę.
Jak w transie przechodzę drogę z domu do kościoła. Milczę całą drogę. Boję się wypowiedzieć chociażby słowa. Coś z całą pewnością jest nie tak.
- Genevieve do cholery jasnej stój- szarpie mnie za ramię Ailleen- Co się z tobą dzieję, ledwo mogłam cię dogonić taki szwung dostałaś, szłaś jak przeciąg. Z resztą wyglądasz jakbyś ducha zobaczyła- nie przestaje szczebiotać jak najęta.
- Widziałaś coś?- skupiam na jej swoją uwagę.
- Co niby? Ducha, bardziej martwiłabym się gdybym tutaj żadnego nie spotkała- zbywa mnie.
- Mam wrażenie, że Rodney próbuję mnie powstrzymać od wzięcia ślubu ze Stanleyem- żalę się towarzyszce.
- Masz rację wydaje ci się tylko- zbywa mnie, a jej ton staje się odrobinę chłodniejszy.
Z obawą ruszam w stronę ołtarza. Widzę przy nim Baileya, który wygląda wprost zniewalająco niczym demon, który przeobraził się w anioła. Czerń zdecydowanie podkreśla jego piękno. Dlaczego wcześniej tego nie potrafiłam dostrzec?
Łzy szczęścia powoli zaczynają zbierać się w kąciku moich oczu. A może uda mi ponownie być szczęśliwą? Niesforna myśl dała mi nadzieję na początek czegoś wyjątkowego.
Nadal kocham swojego zmarłego męża, to uczucie nigdy nie zgaśnie. Ale w tym momencie czuję, że mogę być ponownie szczęśliwa u boku mężczyzny. Wierzę w to, że pan młody będzie dla mnie dobry zadba o mnie. Mogę mu zaufać. Przecież Rodney chciałby mojego szczęścia.
Znajduję się już przy panie młodym. Wita mnie czarującym spojrzeniem. To jest właśnie to. Wiem już, że powinnam się tutaj znajdować.
- Możemy zaczynać?- zadaje nam pytanie pastor.
- Tak- odpowiada spokojnie Stanley.
Jego pewność siebie ociepla moje serce. On tego naprawdę chce. Nie jestem dla niego krępującym zobowiązaniem.
- Jestem gotowa- szepcze.
Dalej nie potrafię w to wszystko uwierzyć. Ponownie wychodzę za mąż. Po raz pierwszy od chwili naszego poznania decyduję się spojrzeć w oczy Stanleyowi. Ich czekoladowy odcień przywołuję na myśl coś trwałego. Ten niby powszechny kolor oczu staje się wyznacznikiem mojego szczęścia. Nie mogę oderwać wzroku kolory jego tęczówek.
Przez ułamek sekundy wydaję mi się, że zmieniły się w oczy Rodneya. Szare, przyprawione szczyptą nostalgii. Temperatura w kościele drastycznie spadła. Za Stanley'em ukazuje się Rodney. Jest wyraźnie rozwścieczony. Nim zdążam chociaż pisnąć, widzę jak wchodzi w ciało mojego narzeczonego. Sprawia, że ciało Baileya w nienaturalny sposób się wygina. Każdy krzyż znajdujący się w świątyni odwraca się do góry nogami. Szybko kieruję wzrok na pastora. Jego usta wyparowały.
Mój krzyk dominuje całe pomieszczenie. Ogromny krzyż wiszący nad ołtarzem gwałtownie spada na ziemie. Siła uderzenia sprawia, że drewno łamie się na pół. Bezwładne ciało mojego narzeczonego zaczyna się unosić. Złowroga siła po kolei łamie mu nadgarstki, łokcie, ramiona. Przerażający wrzask Baileya łamie mi serce.
Nie jestem w stanie wypowiedzieć ani słowa. Coś skutecznie zakrywa mi usta. Mogę jedynie obserwować te tortury. Stopy mojego narzeczonego momentalnie się o sto osiemdziesiąt stopni. Nie wytrzymuję i wymiotuję, jest to dla mnie zbyt mocne. W końcu kość gnykowa od wewnątrz przebija jego szyję. Piekielna siła rzuca ciałem Stanleya wprost na naostrzony koniec złamanego krzyża. Morze krwi pojawia się znikąd. Jej poziom gwałtownie wzrasta. Po dosłownie dziesięciu po pas stoję w cieczy tak przypominającej krew.
Stanley nie żyję. Jego torturowane ciało wisi nabite na pal. Wnętrzności z jego ciała się wylewają się na powierzchnię.
- Jesteś tylko moja Genevieve- głos Rodneya maltretuję mój umysł.
Z całego serca dziękuję wam za przeczytania mego dzieła. Mam nadzieję, że chociaż w małym stopniu na trochę dłużej zagości w waszych serduszkach.
Nie zapomnijcie przeczytać opowiadań wspaniałych dziewczyn, które napracowały się podczas tworzenia tych One Shot'ów
atriabooktok
kuczynskaola
JWrotters
satner-
Mahakali_
Queenie_132
Bookowa
Jo___anna
MiriaMaddie
Lovvska
Natalia_E_Fox
thegirlfromstarsxox
izostworek
trohical
Serdecznie chciałabym podziękować za stworzenie tej niesamowicie mrocznej, ale przedewszystkim cudownej okładki naszej niezastąpionej Queenie_132
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro