Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III. Czarownik z Krainy Oz

   Namjoon spędził tamto popołudnie na łóżku taniego hostelu młodzieżowego, wpatrzony w ścianę naprzeciwko; pewnie robiąc zeza, jak zawsze kiedy nie miał okularów korekcyjnych (to by wyjaśniało dlaczego mężczyzna, który wszedł do pokoju półtorej godziny po nim posłał mu dziwne spojrzenie...).

    Po całym wieczorze namyślania się, Namjoon uznał, że przecież nie sprawdził w jakich warunkach żyje chłopiec – Taehyung, jak już wiedział – więc logicznym było, że musiał się tam udać jeszcze raz.

    Zawalczyć o chłopca, jeżeli zajdzie taka potrzeba.

    Może by się na to nie zdecydował i może by odpuścił, gdyby mały Kim Taehyung go wtedy nie przytulił – przytulił tak jak przytula się tylko kogoś bliskiego i ukochanego, i jak tylko potrafi przytulić dziecko: z ufnością, przywiązaniem i żalem, że spotkanie zaraz będzie musiało dobiec końca. Mimo faktu, że chłopiec nie znał Namjoona i na oczy go wcześniej nie widział... Najwyraźniej świadomość, iż ten jest jego wujem wystarczyła.

    Namjoon nie nadawał się na rodzica. Ani na opiekuna. Nie nadawał się na wsparcie, na towarzysza zabaw ani tym bardziej na modelową sylwetkę w oczach dziecka – był starym kawalerem, bez rodziny czy przyjaciół, którego jedyny sukces stanowiła satysfakcjonująca, w miarę dobrze płatna, praca.

    Ale przytulenie od Taehyunga sprawiło, że chciał się stać kimś lepszym – kimś, kto zasłuży na tyle ciepła od małego siostrzeńca.

    Może to była kwestia magii chłopca – słyszał przecież od siostry, że Tahyungie jest bardzo uzdolniony. Być może właśnie dlatego Maegi oddała go pod opiekę nauczyciela...?

    Czy magia chłopca mogła być powiązana z emocjami? Czy to dlatego tak szybko przywiązał się do Namjoona? Jak w takim razie musiał się czuć, wrażliwy na wszelkie emocje, te pochodzące z otoczenia, ale też z samego siebie, żyjąc żałobą...?

    Dobre wiadomości były jednak takie, iż czarnoksiężnik, jak bardzo szorstki w obyciu (do czego miał pełne prawo, biorąc pod uwagę okoliczności), sprawiał wrażenie – przynajmniej na pierwszy rzut oka – osoby odpowiedzialnej. Dosyć surowej, ale chyba (chyba) nie miał złych intencji względem dziecka.

    To odrobinę pocieszało Namjoona.

   Ale nowo nabyte odwaga oraz determinacja nie pozwalały mu odpuścić i zrzucić ciężaru opieki nad siostrzeńcem na barki obcego – nie tym razem, nie ponownie, nie kiedy chodziło o Taehyunga (a może chodziło o samego Namjoona...?).

   Następnego dnia mężczyzna znowu przyszedł do szkoły – tym razem go nie wpuszczono. Najwyraźniej czarnoksiężnik – Namjoon zdał sobie sprawę, iż nadal nie wie jak mężczyzna ma na imię – zabronił go wpuszczać.

    Ale szkoła miała katakumby; zapłaciwszy uczniakom, którzy wyszli podczas pauzy do jednego z pobliskich spożywczaków, został wprowadzony do budynku podziemnymi przejściami i znalazł się na korytarzu młodszych klas jeszcze przed dzwonkiem obwieszczającym lekcję.

   Trzej uczniów, którym wypłacił „kieszonkowe" pożegnali go krótkimi machnięciami dłoni, życząc powodzenia (tłumaczył, że szuka wnuczka, ale na portierni uznano go za łajdaka – jako dowód pokazał zdjęcie przesłane przez siostrę.

    Namjoon błądził po parterze, bojąc się zajrzeć do poszczególnych klas. Zaczekał więc do kolejnej pauzy, kiedy też dzieci wysypały się na korytarz i zalały go, niczym biblijny potop ziemię. Mężczyzna skulił się, nieco przestraszony, po czym zbiegł do męskiej łazienki, gdzie czekał, zatrzaśnięty, aż do dzwonka.

    Kiedy szum na korytarzu już nieco ucichł, wrócił. Zaczął rozważać swoje opcje, snując się do jednej z rozstawionych pod ścianami ławek. Widział tam kilka okruszków, pewnie jakieś dziecko jadło kanapkę, ale nie zwracał na nie uwagi.

    Opcje miał dwie: mógł wrócić do schroniska lub czekać dalej, licząc na szczęście. Istniała minimalna (maciupcia) szansa, że jego siostrzeniec będzie tędy przechodził między lekcjami lub po ich zakończeniu. Może pójdzie do łazienki? Siedzenie niedaleko jej drzwi wydawało się więc strategicznym posunięciem.

    – A?

    Namjoon drgnął się nieznacznie, gdy, gdzieś po lewej, usłyszał cichy, piskliwy głosik.

   Odwrócił głowę.

    Taehyung, ściskając pod pachą komicznie duże, w porównaniu do jego małego ciałka (ile mógł mieć? Sześć, siedem lat?), mapy nieba, stał, wpatrując się w mężczyznę.

    Buzia chłopca była otwarta w niemal rysunkowym zaskoczeniu, dwie brakujące jedynki oraz różowy języczek wyraźnie widoczne.

   Równie szeroko były otwarte duże, brązowe oczy zacienione przez czarną, kręconą grzywkę.

   Namjoon pomyślał, że chłopiec nieco przypominał jego ojca z tych kilku dziecięcych zdjęć, które zawieruszyły się w domostwie Kim'ów. Ale miał usta swojej matki, zaś fryzurę taką samą jak Namjoon za młodu, ni to grzybka, ni to pazia, a generalnie bałagan podcinany nieumiejętną, matczyną ręką.

  Mały Taehyung oraz dorosły Namjoon patrzyli na siebie dłuższą chwilę, obaj zaskoczeni, zszokowani, wmurowani w podłogę, niezdolni cokolwiek zrobić.

  – TaeTae, strasznie długo cię nie ma?! Znalazłeś mapy? – rozległ się czyjś głos, Namjoon rozpoznał w nim czarnoksiężnika. Krzyk dobiegał z jednej z klas, tej, która miała uchylone, pomalowane kolorową farbą, drzwi.

   Chłopiec odwrócił główkę i jakby zastanowił się dłuższą chwilę, po czym wrócił wzrokiem do wuja.

   Namjoon nadal nie był w stanie się poruszyć – choć wiedział, że jego szansa, jego łut szczęścia – właśnie przecieka mu przez palce, jak piasek w klepsydrze.

  – Już idę! – odkrzyknął chłopiec swoim piskliwym, dziecięcym głosikiem. Oczy, tym razem poważne, nieco zmrużone – jakiś poeta pewnie posunąłby się do stwierdzenia, że o twardym jak skała spojrzeniu – pozostawały uwieszone mężczyzny. Kilkulatek sprawiał wrażenie nad wyraz poważnego, chyba nawet nie mrugał.

  Po czym ruszył dziarskim krokiem, nadal komicznie skupiony w swoim małym, filigranowym ciałku, ku sali.

  Kilka drobiących, zawziętych kroczków wystarczyło, aby znalazł się w z powrotem w klasie, zostawiając Namjoona na pastwę samotności, po środku korytarza.

  Namjoona, który dopiero przy dźwięk zamykanych drzwi, zdał sobie sprawę co zaszło.

  Taehyung, patrząc mu prosto w oczy i... mówiąc do niego? Złamał zaklęcie.

  Namjoon mógł się z nim kontaktować.

  Mógł walczyć o opiekę nad siostrzeńcem, teraz, kiedy odzyskał prawo kontaktu.

  Pierwszą myślą, po krótkim ataku euforii, że kilkulatek w ogóle chce aby wujek o niego walczył, Namjoon jednak przestraszył się, czy malec nie zostanie ukarany za złamanie zaklęcia.

  Czy czarnoksiężnik mógł wyczuć, że zostało złamane, czy też musiał zobaczyć skutki na własne oczy...?

  Na wszelki wypadek Namjoon całą lekcję – a potem wszystkie kolejne, wyłączając przerwy, podczas których chował się w łazience – stał przy drzwiach klasy, uważnie nasłuchując, czy przypadkiem mały Taehyung nie jest upominany, skrzyczany, lub, co gorsza – karany cieleśnie.

  Namjoon przesłuchał wszystkie lekcje poprowadzone tego dnia przez czarnoksiężnika – były rzeczowe, jasne, a mężczyzna sprawiał wrażenie cierpliwego. Dzieci zadawały dużo pytań, trochę się wygłupiały, jak to dzieci, ale generalnie na zajęciach panował spokój.

  Czarnoksiężnik miał miły dla ucha, choć nieco zdarty (cecha belfra, jak zgadywał Namjoon) głos, a do tego mówił na tyle ciekawie, że sam Namjoon zdołał się w pewnym momencie zasłuchać – a przecież miał wszystkie te fakty w małym paluszku.

  Kim niemal podskakiwał ilekroć z ust czarnoksiężnika wyrywał się chichot – wcześniej jakoś nie przeszło mu przez myśl, iż ten w ogóle JEST W STANIE chichotać – a cały tężał, ilekroć, między głosami dzieci (zdołał zapamiętać imiona kilku z nich) wyłapywał ten należący do Taehyunga.

  Taehyung brał udział w lekcjach, ale jednocześnie pełnił funkcję czegoś na wzór asystenta nauczyciela – kiedy inne dzieci nie znały odpowiedzi na zadawane pytania, czarnoksiężnik zachęcał aby Taehyung odważył się im wytłumaczyć, często też zapraszał go z tym czy innym kolegą czy koleżanką do tablicy lub wykonania protego eksperymentu: wskazania gwiazdy na mapie, prześwietlenia kartki latarką, przeczytania tekstu z podręcznika.

  Taehyung był też odpowiedzialny za pilnowanie materiałów, jeszcze kilka razy chodził po mapy lub inne pomoce naukowe, przy każdej z okazji posyłając wujkowi ciekawskie spojrzenie. Podczas ostatniego kursu zdobył się nawet nieśmiały na uśmiech, a Namjoon miał wrażenie, że coś w jego sercu jakby podskoczyło, w gardle podeszło do góry... Nie był pewien, czy przypadkiem nie chce mu się płakać.

  Taehyung miał uśmiech bardzo podobny do swojej babci.

  Kiedy lekcje dobiegły końca, Taehyung nie ruszył do głównego holu za innymi dziećmi, gdzie czekali już na nie rodzice. Nie wyszedł też z tura uczniów śpiących w szkolnych dormitoriach. Zarówno on jak i czarnoksiężnik zostali w klasie.

  Namjoon przestraszył się; że teraz właśnie chłopiec zostanie skrzyczany za nieposłuszeństwo, pobity albo nawet zgwałcony.

  Mężczyzna prawie zdobył się na to, żeby wbiec do sali, niesiony adrenaliną i tym, zastygłym dotąd jak magma pod ciężką skorupą, uczuciem, które chyba nazywało się troską, ale tak po prawdzie to chyba już zapomniał jak się nazywało...! Jednak wówczas usłyszał spokojne głosy zza uchylonych (nie zamkniętych przez ostatnie z wychodzących dzieci) drzwi.

  – Wyjmij książki, TaeTae. Wziąłeś elementarz?

  Namjoon przysłuchiwał się, cały spięty, ucho tuż przy futrynie.

  Czarnoksiężnikowi odpowiedziało ciche, „tak", szelest oraz szuranie krzeseł.

  Dopiero po dwóch-trzech minutach Namjoon spostrzegł się, iż czarnoksiężnik oraz chłopiec musieli usiąść do dalszych lekcji. Może związanych z talentami Taehyunga, o których jego matka wspominała w SMS-ach?

  Namjoon zastał samego siebie w trudnej sytuacji: z jednej strony chciał zostać i przypilnować czy na pewno chłopcu nie stanie się krzywda. Z drugiej, wiedział, że jest intruzem na terytorium drugiego czarownika i, moralnie oraz prawnie rzecz biorąc, skoro ten najwyraźniej NIE ROBIŁ Taehyungowi żadnej krzywdy, Namjoon nie powinien się wtrącać. Ale jednocześnie mały Tae wyraźnie życzył sobie bliskości wujka...

  Jednakże powstały konflikt moralny, który w głowie Namjoona zdążył urosnąć do rozmiarów konfliktu o Helenę Trojańską, sytuacja rozwiązała się za niego.

  A w zasadzie – ktoś ją rozwiązał.

  I, rzecz jasna, był to znowu czarnoksiężnik.

  Mężczyzna, po jakimś kwadransie od rozpoczęcia lekcji indywidualnej (który dla Namjoona wydawał się wiecznością) wyszedł z sali i spojrzał wprost na podsłuchiwacza, jakby jego obecność była nie tyle nawet spodziewana, co nawet przewidziana z długim wyprzedzeniem.

  Czarnoksiężnik sprawiał wrażenie zrezygnowanego oraz zmęczonego kiedy zlustrował przyciśniętą do ściany sylwetkę Namjoona. Po chwili westchnął głęboko – Namjoon był pewien, że jego serce zaraz stanie ze stresu – żeby rzucić krótkie...

  – Wejdź – ...po czym samemu ponownie zawrócić ku pomieszczeniu.

  Namjoon, nerwowo poprawiając rękawy swojej znoszonej szaty, przekroczył próg sali lekcyjnej. Taehyung, siedzący przy niskim, kwadratowym stoliku, uniósł swoją rozczochraną, loczkowatą główkę. Spojrzał wielkimi, brązowymi oczami wprost na wuja.

  Namjoon miał wrażenie, że przewierca mu tymi oczami duszę i naprawdę nie podobało mu się co chłopiec mógłby w niej znaleźć.

  Na szczęście, jakkolwiek uzdolniony, kilkulatek zapewne nie posiadał zdolności przewiercania dusz (po prawdzie, nikt takowej nie posiadał), więc Namjoon mógł czuć się względnie bezpieczny – nawet jeżeli jego nerwy oraz roztrzęsione do stanu galarety nogi mówiły inaczej.

  – Usiądź – powiedział czarnoksiężnik, pokazując ławeczkę pod tablicą.

  Namjoon posłusznie zajął miejsce, tuląc do piersi torbę niczym tarczę.

  Czarnoksiężnik nie posłał mu nawet jednego spojrzenia, przeglądając coś przy swoim biurku, zaś Taehyung wręcz przeciwnie – co chwila rzucał nowemu przybyszowi czujne spojrzenia, jednocześnie udając, iż nadal skupia się nad swoim elementarzem (który zaczął nucić z niecierpliwości Bacha, jak zwykła czynić większość magicznych elementarzy).

  Po chwili przed Namjoonem pojawiła się lewitująca butelka a zaraz za nią szklana czara, która wyglądała jak coś kupionego w tanim sklepie ze starociami – Namjoon nieśmiało złapał nóżkę naczynia, a lewitująca butelka napełniła ją do jednej trzeciej objętości.

  Skołowany Namjoon spojrzał na małego Taehyunga (który roztropnie udawał, iż niczego nie widzi), a następnie na czarnoksiężnika, który, bez żadnego skrępowania, stał z siostrzaną, ale barwioną na niebiesko, czarą, pełną do połowy.

  Bordowe wino chlupotało cicho, gdy brał duże łyki, odchylając przy tym głowę i eksponując grdykę. Porzucona szpicruta leżała na ławce obok, nie domagając się w żaden sposób uwagi właściciela (co było stosunkowo rzadkie jeżeli chodzi o magiczne przedmioty).

  Namjoon, uznając, że niegrzecznie będzie odmówić, wziął wielki łyk wina, niemal się nim krztusząc (nie wiedział czy to on nie zna się na winie, czy też to konkretne fermentowało nie w tę stronę w jaki trzeba) po czym pił dalej, tym razem siorbiąc małymi łyczkami, chcąc za wszelką cenę uniknąć urażania gospodarza.

  Wolał nie pytać czy picie jest dozwolone w szkole.

  – Ponieważ mały łobuz postanowił samodzielnie zdjąć zaklęcie... – zaczął czarnoksiężnik, odejmując czarę od ust. Wskazał dłonią Taehyunga, na co chłopiec drgnął lekko, ale udawał, że nic nie słyszy. – Po prawdzie, nie sądziłem, że będzie w stanie, nie sądziłem też, że wykombinuje, że potrzeba do tego komendy werbalnej – przyznał mężczyzna, spoglądając na podopiecznego z mieszkanką rozczulenia oraz reprymendy. – Ale skoro już do tego doszło i mały TaeTae najwyraźniej chce cię przy sobie... – tu spojrzał na Namjoona, a jego spojrzenie stwardniało, choć nie było już tym samym kawałem lodu co poprzedniego dnia – ...mam warunki.

  – Nie masz stałego miejsca zatrudnienia, prawda? Maegi wspominała, że utrzymujesz się z fundatorów oraz mecenasów – wyjaśnił, dalej popijając ze swojej czary. Namjoon skinął głową. – Właśnie. Więc mam propozycję: zostaniesz tutaj... – zrobił krótką pauzę – ...będziesz mi pomagał. Szkoła opłaci cię jako woźnego, a ja od jakiegoś czasu potrzebuję pomocnika, jednocześnie robię pracę doktorancką – tłumaczył dalej. – Dotąd nieco wysługiwałem się TaeTae, ale z tobą nie musiałbym się martwić, że zostaje bez opieki.

  Namjoon na wszystko kiwał głową, bojąc się zaprotestować.

  – Zamieszkasz razem z nami w kwaterach nauczycielskich, mam dodatkową wnękę sypialną, mały śpi ze mną na swoim tapczanie – tłumaczył dalej, dolewając wina do czary; ręcznie, jak zauważył Namjoon. Najwyraźniej latająca butelka była tylko dla gości... – Wymagam całkowitego posłuszeństwa, nie zamierzam tolerować szwędactwa czy eksperymentów na terenie szkoły – stwierdził twardo, biorąc od Namjoona jego naczynie, już niemal puste. Niezwykle agresywnym, jak na tak trywialną czynność, ruchem, dolał mu wina i oddał czarę z powrotem. – Nie wymagam od ciebie wiele, pomocy przy lekcjach i sprawiedliwego podziału przy TaeTae. No i uszanowania faktu, ze prawnie opieka ona do mnie – zaznaczył. – W zamian oferuję równy, sądowy podział jeżeli zobaczę, że faktycznie nie zamierzasz porzucić dzieciaka po pół roku i znowu uciec do swojego Amsterdamu.

  – Rotterdamu... próbował cicho poprawić Namjoon, ale natychmiast się speszył.

  Czarnoksiężnik musiał to zauważyć, bo uniósł jedną brew. Ostatecznie jednak nic nie powiedział. Skinął tylko krótko głową, przyjmując własną pomyłkę do informacji.

  – W takim razie... toast? – czarnoksiężnik z wahaniem uniósł czarę, czekając, czy Namjoon do niego dołączy.

  Namjoon, lekko zdenerwowany, nie odważył się czekać i nieporadnie wstał, jak zwykle mając wrażenie, że plącze się we własnym, zbyt dużym i zbyt kończynowatym, ciele, żeby stuknąć czarą o czarę i unieść kwaśnie wino do ust.

   Umowa została przypieczętowana.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro