Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

trzynaście

Przytulam się z całej siły do jego pleców, czując pęd powietrza. To tylko polna droga, więc nie wzięliśmy kasków. Fryzurę dawno diabli wzięli, ale mam to gdzieś. Jestem szczęśliwa. Mój policzek dosłownie przylega do skórzanej kurki, dłonie splotłam na jego brzuchu. Czuję, jak mięśnie napinają się pod moim dotykiem, więc specjalnie przesuwam ręce niżej, pod kurtkę, pod T-shirt, wsuwam je odrobinę za spodnie. Czuję, jak się spina w czasie jazdy, jego skóra jest idealnie gładka i gorąca. Uśmiech wypływa mi sam na twarz, bo Arek zawsze tak reaguje na mój dotyk.

Stajemy na malutkiej polance przy rzece i  kładzie kurtkę na ziemi, żebym nie zamoczyła sobie spodni. Widzę, jak oczy mu się śmieją, kiedy na mnie patrzy. Nachyla się nade mną i całuje delikatnie w nos, w powieki, schodzi niżej, a ja rozchylam usta w oczekiwaniu. Kiedy przygryza moją dolną wargę, przyciągam go do siebie mocniej, chcę się w niego wtopić, nasze ciała są tak idealnie dopasowane, jak puzzle. Wodzi dłońmi po moich plecach, delikatnie dotyka wrażliwej skóry na łopatkach, czubkami palców przesuwa w dół pleców.

Jego oddech pachnie miętową gumą do żucia, język dotyka mojego, a usta wpijają się we mnie coraz bardziej dziko. Jestem samym pulsowaniem, jestem pragnieniem.

Kiedy wsuwa dłonie za pasek dżinsów, dosłownie brak mi tchu, opadamy na trawę, wciąż spleceni ze sobą, całując się jak wariaci. Moje ciało zaczyna się poddawać, kiedy całuje po kolei wszystkie czułe punkty na szyi, dotyka językiem wgłębienia obojczyka i piersi. Jego jasne włosy opadają na twarz, łaskoczą moją rozpaloną skórę, dreszcz przyjemności rozchodzi się falą po całym ciele. Zaczyna rozpinać mi dżinsy, unoszę się, by mu pomóc, ale nagle dociera do mnie, co robimy.

 Nie, przestań, nie możemy, poczekaj.  Odpycham go od siebie, czuję, jak pragnienie gorącem rozlewa się ciągle w dole brzucha, ale wiem też, że nie jestem na to jeszcze gotowa. 

Arek siada, drży cały, widzę, z jak wielkim trudem przychodzi mu zapanowanie nad sobą. Chowa twarz w dłoniach, nie patrzy na mnie, kiedy zadaje pytanie: 

 Czy ty w ogóle mnie chcesz? Basiu? 

 Musisz pytać? Nie widzisz?  Może ze mną coś jest nie tak. Boże, mam osiemnaście lat, jeszcze w życiu nie uprawiałam seksu, a kiedy człowiek, którego kocham najbardziej na świecie próbuje się ze mną kochać, najzwyczajniej tchórzę. Jesteśmy razem od trzech miesięcy, wydaje się, jakby to były lata, jakbyśmy zawsze byli razem, ale nie mogę przejść dalej, bo to dla mnie za szybko. Może powinnam się leczyć.

Bez słowa doprowadza ubranie do porządku i podaje mi dłoń, po czym podnosi mnie na nogi. Zarzuca mi na ramiona swoją kurtkę, bo drżę cała. Chcę mu powiedzieć tyle rzeczy, ale żal dosłownie dławi mnie w gardle, więc milczę. W drodze powrotnej nie jest już tak miło. Nie mam ochoty się przytulać. Zamykam oczy, łzawiące od wiatru, nie widzę więc momentu uderzenia. 

Kiedy podnoszę głowę i rozglądam się, leży przy kamieniach, motor przygniata mu nogi. Wokół głowy powiększa się kałuża krwi, z kącika ust wydobywa się powietrze, wiem to, bo bąbelki krwi spływają regularnie w dół. Próbuję zadzwonić na pogotowie, zadzwonić gdziekolwiek, ale moje palce tak się trzęsą, że nie jestem w stanie trafić w odpowiednie numery. Zauważam, że krew wypływa już bez bąbelków powietrza, przytulam głowę do jego twarzy, a z gardła wyrywa mi się zwierzęcy skowyt.

– Herma! Baśka! – ktoś trzęsie mną, wyzwalając mnie z koszmaru, a ja łapię spazmatycznie oddech, nie wiedząc, gdzie jestem. Serce wali jak oszalałe, próbuję się wyrwać z uścisku, ale nie daję rady. Bezsilnie walczę jeszcze chwilę, w międzyczasie przytomniejąc na tyle, że dostrzegam ściany namiotu i poznaję znajome już ramiona Gargulca, oplatające mnie uspokajająco. Opadam bezsilnie, wciąż drżąc i nie mogąc się otrząsnąć.

– Herma, co to było? – ramię Gargulca jest w tym momencie jedynym puntem, który ratuje mnie przed szaleństwem. Nie wiem, jak to robi, ale ból w mojej głowie odrobinę łagodnieje, wycisza się stopniowo, zostaje tylko tępe pulsowanie i dokuczliwe poczucie straty. 

– Herma? Czy ty nigdy nie odpowiadasz na pytania? 

– Nie chcę o tym mówić, okej? – to jedyne, co udaje mi się w miarę składnie ubrać w słowa. Dzięki Bogu, nie naciska. Nie domaga się odpowiedzi, chociaż wiem, że powinnam cokolwiek wyjaśnić.

Prawie co noc mam te cholerne sny. Wszystkie są takie same, a  jednak każdy inny. Ich punktem wspólnym jest to, że Arek umiera, a ja na to patrzę i nie mogę, nie umiem mu pomóc. Czasem budzę się z jego ostatnim oddechem, sama umierając razem z nim. Czasem, jak dziś, wyję lub wrzeszczę z bólu. Nie zawsze na głos, często bezgłośnie, a budząc się, mam oczy opuchnięte od niewypłakanych łez i gardło schrypnięte od krzyku. 

Dotyk Gargulca jest niespodziewanie kojący, chłopak układa się na mojej pryczy, cały czas obejmując mnie ramieniem. Ze swojego łóżka ściąga wolną ręką śpiwór i nakrywa nas oboje. Dotyk innego człowieka jest w tej chwili błogosławieństwem, więc wtulam się bez słowa w jego ciepłe ciało. Mogłabym do tego przywyknąć, ale nie zasługuję na to. Jestem wrakiem, zanim nie poskładam się do kupy i sama sobie nie wybaczę.

Czuję, jak jego mięśnie napinają się pod skórą, kiedy poprawia sobie podkoszulek. Ma bardzo silne ręce, zauważam niechcący. Jeszcze tli się we mnie żar z początku snu, nic na to nie jestem w stanie poradzić, zamykam więc oczy i wciągam jego zapach. Jest zupełnie inny, w niczym nie przypomina Arka. Arek zawsze pachniał motorem i gumą do żucia, miętową gumą.  A zapach Gargulca to zapach lasu. Mech, woda z jeziora, jakaś dzika nuta, której nie potrafię nazwać, ale czuję, że przyprawia mnie o szybsze bicie serca. 

Sięga drugą ręką po moją dłoń, rozprostowuje palce, które zaciskam z całej siły. Opuszki ma stwardniałe od strun gitary. Nie czułam wcześniej, jak bardzo paznokcie wpijały mi się w ciało, ale teraz, kiedy wygładza swoimi palcami poranioną skórę, zaczynam odbierać wszystko każdym pobudzonym nerwem. 

Powoli, Gargulec (nie wiem, czy kiedykolwiek przejdzie mi przez gardło jego prawdziwe imię) odpływa, rozluźnia się, a jego oddech staje się regularny i głęboki. Leżę wtulona w jego ramię, ale chociaż bardzo się staram, nie mogę znów zasnąć. W końcu daję za wygraną, najdelikatniej jak umiem wygrzebuję się z jego ciepłych objęć i spod śpiwora, cichutko odnajduję swoje buty, polar i ręcznik, po czym wymykam się z namiotu. Macham wartownikom, nie mam pojęcia, czy to druga warta czy trzecia, bo już widać nadchodzący świt, niebo zaczyna się lekko rozjaśniać, chociaż jest jeszcze ciemno. 

Schodzę ścieżką nad jezioro, ściągam z siebie ubranie. Znów nie mam cholernego stroju, zostaję więc w staniku i w majtkach, które na dobrą sprawę niewiele zasłaniają. Zanurzam się w wodzie. Przy moim rozgrzanym ciele wydaje się być lodowata, ale przynajmniej zmywa ze mnie pozostałości koszmaru i przywraca trzeźwość myślenia.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro