trzydzieści osiem
Hej :)
Dzięki, że jeszcze jesteście XD
Dajcie znać, gdyby błędy lub powtórzenia się trafiły, please!
Pozdrawiam,
yannissonne
Cisza, która zapada po jej wyznaniu, jest aż gęsta od niewypowiedzianych słów. W końcu Parówa wypowiada to, o czym chyba wszyscy myślimy:
- Ty normalna jesteś? Czy cię całkiem pogięło?
Dziewczyna zwiesza głowę, ale fakt, czy jej przykro czy nie, nic nie zmienia. Dłubiąc w gnieździe szerszeni naraziła na niebezpieczeństwo wiele osób, cud, że nikomu nic się nie stało. Jesteśmy daleko od szpitala, daleko od miasta, a jej się bawić w jakiegoś cholernego zoologa zachciało.
- Zuza, to, co zrobiłaś, było nieodpowiedzialne. Zdajesz sobie sprawę, co mogło się stać? Masz karę. Dodatkowy dyżur w kuchni jutro cały dzień, piętnaście minut karnej musztry przed kolacją, Parówa prowadzi. - Naczelna patrzy z powagą, bez uśmiechu. Nieczęsto coś tak bardzo wyprowadza Martę z równowagi. Jestem z niej dumna, że zachowuje taki spokój, bo ja mam ochotę przywalić tej głupiej pannicy w pusty łeb, aż zadzwoni. - Majka, zwołaj wszystkich na plac, please.
Majka idzie na górę, nie czekając na resztę, a po chwili dobiega nas głośny gwizd. Czekam na Arka, który zdjął T-shirt i próbuje go wykręcić.
- Chyba niechcący uprałeś sobie drugi komplet ciuchów - żartuję, wpatrując się w jego złocistobrązową skórę. Nagle, bez ostrzeżenia, łapie mnie na ręce i wskakuje do wody razem ze mną.
- Ty też. - Całuje mnie prosto w usta, kiedy właśnie mam zamiar powiedzieć coś niecenzuralnego. W głowie zaczyna mi wirować, więc łapię go za szyję i przyciągam bliżej, ale on z westchnieniem rozplata moje dłonie i odstawia mnie na ziemię. Przypominam sobie, że nie jesteśmy sami. Co on ze mną wyczynia, skoro od samego pocałunku wariuję.
- Herma, Gargulec, wyłaźcie z tej wody, zbiórka na placu za dwie minuty! - Majka szczerzy zęby u góry ścieżki, jakby zobaczyła coś ekstra fajnego, małpiszon mój rudy.
- Całość baczność! W dwuszeregu frontem do mnie zbiórka! Spocznij! - wykrzykuje po chwili, już w swoim żywiole. - Baczność! Kolejno odlicz!
- Chyba już wiecie, czemu zawdzięczacie dodatkową zbiórkę. Nie wolno drażnić os, szerszeni, pszczół, ani niczego innego co rusza się szybciej niż wy. Nie dotykacie gniazd. Żadnych. Czy jest ktoś uczulony na owady? Nikt? To przynajmniej tyle. Pamiętajcie, że jeżeli cokolwiek was ugryzie, macie natychmiast zgłosić się do kadry. Dzisiaj bądźcie szczególnie ostrożni, bo ktoś... - Naczelna zawiesza głos i wbija surowe spojrzenie w Zuzkę, której twarz czerwienieje niczym dorodny pomidor. - Ktoś wybitny rozdrażnił szerszenie w gnieździe. To wszystko. Baczność. W tył rozejść się. Spocznij.
Zuza umyka do namiotu, jakby się paliło. Z jednej strony szkoda dziewczyny, jest pierwszy raz na obozie, dopiero niedawno dołączyła do drużyny, ale z drugiej strony dzisiejsza akcja była wyjątkowo bezmyślna.
- Co o niej myślisz? - Majka kładzie mi głowę na ramieniu, wyraźnie zatroskana.
- Wygłupiła się.
- Da sobie radę? Nie bardzo się nadaje na harcerza, co?
- Yhym, nie bardzo - potwierdzam.
- Brak jej instynktu samozachowawczego. Nie wiem, co z nią robić.
- Ej, laski, ona tak zawsze. - Parówa stoi dwa kroki od nas. - No co, nie podsłuchiwałem, cały czas tu stoję.
- Skąd wiesz? Znaczy, że ona tak zawsze? - pytam.
- Bo jest ze mną w klasie. Zawsze wszystko musi obejrzeć, zobaczyć co jest w środku, jak działa. Kiedyś w szkole na wychowawczej powiedziała, że chce być genialnym naukowcem. Potem wszyscy się z niej nabijali, że szalony Einstein. Taki klasowy freak.
- Nie wiedziałam, że się znacie.
- Bo się nie znamy. Uczymy się razem, nigdy z nią nie gadałem. Nikt z nią nie gada u nas. Nie wiedziałem nawet, że jest u was w drużynie.
- Idź sobie, Parówa, bo nie zapunktowujesz. - Chłopak wzrusza ramionami i znika w namiocie kadry. Co z tą nieszczęsną Zuzką jest nie tak, że nikt w klasie z nią nie rozmawia? Teraz jest mi jej szkoda, pomimo historii z szerszeniami.
- Idziemy do niej? - Maja prostuje się i poprawia rozwichrzoną kitę. Kiwam niemrawo głową; wiem, że powinnyśmy, ale mokre ubranie lepi mi się do skóry.
Zuza leży na swojej pryczy w suchej sukience, zwinięta w kulkę jak mały dzieciak, mokre ciuchy leżą na ziemi. Jej ramiona drżą, więc domyślam się, że płacze. Przysiadamy na brzegu łóżka, skrępowane. Co właściwie mogłybyśmy jej powiedzieć? Naprawdę zachowała się idiotycznie.
- Zuzka. - Rudzielec dotyka ramienia dziewczyny. - Nie masz co płakać. Każdemu się zdarza zrobić coś głupiego.
- Ja ciągle robię coś głupiego. Wszędzie. Myślałam, że tu... Że znajdę tu... - Zanosi się szlochem, takim z głębi serca.
- Wszystkim się zdarza. - Boże, biedny dzieciak, teraz i mi łzy kręcą się w oczach. Czy chciała powiedzieć, że myślała, że tu znajdzie przyjaciół? Rany, tak powinno być. Powinno. Może to my gdzieś zawaliliśmy sprawę? A ona znowu została sama, nawet tu. - Nie martw się, tu nikt nie jest pamiętliwy, co rusz ktoś na diabła narobi. Nie płacz. Tylko nie rozbrajaj więcej szerszeni, co?
Bulgocze coś cicho, ale nie bardzo ją rozumiem. W końcu wyciąga spod śpiwora rolkę papieru toaletowego, siada i smarka głośno nos. Zapłakana, wygląda bardziej jak dzieciak niż jak nastolatka. A już na pewno nikt by nie powiedział, że jest w jednej klasie z Parówą.
- Chciałam tylko zobaczyć, ile mają wejść. Bo wiecie, myślałam, że to osy. A osy budują tak gniazda, że powinno mieć dwa wejścia. No i ja zatkałam oba. Ale to były szerszenie. I one w gnieździe zwykle mają jedno wejście, nie dwa, a przy nim powinien być wartownik, a nie było. Chciałam tylko zobaczyć, jak to gniazdo jest zbudowane. - Smarka ponownie, a kawałek mokrego papieru przykleja jej się pod nosem.
Wymieniamy z Majką spojrzenia. O rany.
- Papier. No, papier ci się przylepił na nosie. - Wyciera wierzchem dłoni twarz, a zasmarkany kawałek odpada i ląduje na śpiworze. - Chodź do dziewczyn, będziemy robić warkoczyki z muliny.
- Chyba nie mogę. Bo mam tę karną musztrę przed kolacją.
- Zdążysz, chodź. Bierz mulinę, masz ze sobą, tak?
Trochę się rozpogadza, na tyle, że wyciąga z plecaka torebeczkę z kolorowymi nitkami.
- Ej, czekaj, Zuza, a co ty tam masz w tej torbie jeszcze? - Majka z przestrachem wlepia wzrok w przezroczystą jednorazówkę, przez którą widać jakiegoś wielkiego, czarnego żuka z rogiem na głowie.
- To nie żyje, spokojnie. Znalazłam go tam, gdzie te zgniłe kłody leżą, już nie żył. Rohatyniec nosorożec się nazywa.
- Jezu, jaki wielki robal.
- Chrząszcz. Nie robal. Miałam szczęście, że go znalazłam, rzadko się go spotyka. Chcecie popatrzeć? - pyta z nadzieją.
- Eee, no wiesz, może innym razem, co? Ja tak za bardzo żuków nie lubię.
- Pokaż mi - decyduję z męstwem, wysuwając dłoń przed siebie, chociaż jeszcze mniej lubię żuki, niż Rudulek. Zuzka, cała rozpromieniona, wyciąga gołą ręką swoje trofeum. Faktycznie, ładny zwierzak, ale żywego bym się przestraszyła. - Duży jest raczej.
- Larwy mają nawet dwanaście centymetrów i czasem aż pięć lat im trzeba, żeby się przepoczwarzyły. To samiec, widzicie ten róg? Samice mają tylko takie jakby wypukłości na głowie. Fajny, co? - Jakoś "fajny" nie jest określeniem, którego użyłabym do określenia żuczyska wielkości kciuka, ale wolę zmilczeć tym razem.
- O, Parówa idzie. Parówa chętnie robala zobaczy.
- Chrząszcza. - Dziewczyna odruchowo poprawia Majkę, wybierając truchło z mojej nieruchomej dłoni.
- Co macie? Jecie coś? - Ten jak zawsze, o jednym. Tylko by jadł i jadł.
- Nie, ale zobacz, co Zuzka znalazła.
- Ale zaje... no, zawalisty. Skąd masz? - Młoda wygląda, jakby się zawstydziła. Znowu spaliła buraka, aż końce uszu ma czerwone.
- Znalazłam. Rohatyniec...
- ... nosorożec. - Kończy Parówa, a Zuza uśmiecha się szeroko, ukazując śliczne, głębokie dołeczki w policzkach. - No co, na bioli mieliśmy. Daj popatrzeć.
Powoli wychodzimy z Majką z namiotu. Może to właśnie ten moment, kiedy znajdą jakiś wspólny temat i przynajmniej zaczną ze sobą rozmawiać.
- Chodź do plecaka po nitki, zrobię ci taką plecionkę, że hoho.
- Jak ostatnio, dwa tygodnie nie wyplączę, a potem trzeba będzie obciąć? - Patrzy na mnie z wyrzutem. - Dobra, Chytrusku, możesz mi nawet dwa naplątać, dużo mam włosów. Przebiorę się przy okazji.
W naszym namiocie już trwa wiązanie, Świruska prawie kończy pierwszy zielono-żółto-czarny warkoczyk Małej.
Właściwie to nie jest tak naprawdę warkoczyk, tylko pasmo włosów na ścisło oplecione kolorową muliną, za to wygląda ślicznie i zajmuje kupę czasu, tak naprawdę na krótszych włosach przynajmniej pół godziny trzeba na jeden. Często robimy takie zajęcia na wyjazdach, dobierając pary w losowaniu, bo to świetna zabawa integracyjna, akurat taka, żeby lepiej poznać jakąś osobę. Dziś Naczelna zarządziła, że dobieramy się jak sami chcemy.
Wybieram sobie żywe, jaśniejsze kolory, bo na moich czarnych lokach ciemnych nici w ogóle nie będzie widać. Jaskrawa czerwień i jasny zielony, Majka mówi, że to miętowy kolor, ale ja jakoś nigdy nie łapałam, o co chodzi z tymi nazwami odcieni. Majka mówi, że mam mózg faceta, bo to faceci nie odróżniają barw. Trudno, może przeżyję z taką dysfunkcją. Lisek krzywi się z dezaprobatą; ona uwielbia różowy, ale przy jej włosach nijak nie pasuje, więc zawsze próbuje mi coś różowego przemycić w zamian. Dorzuca właśnie do moich nitek takie pasmo, co ma barwę landrynek dla dzieci.
- Co z tobą nie tak? Ślepa jesteś? - Mała wyrywa Świrusce nożyce, łapiąc z jej rąk cały pukiel obciętych włosów przy okazji. - Miałaś nitkę obciąć, nie mi włosy!
Tak się drą, że Majka ciągnie mnie na zewnątrz.
- Chodź, zaczekamy, aż skończą się awanturować.
Siadamy sobie przy ścianie namiotu. Cisza zapada dwie minuty później, więc wracamy. Nie jest to widok, którego się spodziewam. Majka chyba też nie. Świruska i Mała stoją przytulone, wtulone w siebie jak jakieś siostry syjamskie. Wycofujemy się cicho. Kolejny raz dzisiaj brakuje mi słów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro