Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

trzydzieści dziewięć


- I co ty na to? Ha? - Stajemy na środku pustego placu, żeby móc cichutko porozmawiać. 

- Cholera. One na poważnie tak. Trochę nie dowierzałam, serio, jak mi powiedziałaś przedtem. Ale teraz... sorki, Lisie.

- W sumie mi ich jakoś szkoda. To musi być trudne, taka miłość. No wiesz, szkoła, przyjaciele, rodzina. Wydaje mi się, że trzeba mieć dużo odwagi, żeby tak się publicznie zdeklarować. - Nigdy tak o tym nie myślałam, w zasadzie chyba w ogóle nigdy o tym nie myślałam, bo w sumie nie miałam powodu myśleć, ale Majka ma w tym nieco racji. Nie chciałabym być na ich miejscu. Szczególnie przykro mi z powodu Małej, która jest tak strasznie zamknięta w sobie, i zastanawiam się, na ile cała ta sytuacja jeszcze bardziej przyczyniła się do jej małomówności. 

- Cóż to za narada wojenna tu się odbywa, lejdis? - Anka błyska swoim pięknym uśmiechem i zaczesuje palcami włosy za uszy. Ręka opada mu jednak, kiedy nie napotyka włosów (w końcu dał się ściąć prawie na łyso przez głupi zakład) i uśmiech przygasa. Zdaje się, że jednak żal mu kucyka. 

- Debatujemy, czy wystarczy nam surowca na zrobienie ci peruki. Ze szczotek po czesaniu na ciebie zbieramy, chcesz? - mówię żartobliwie.

- Wredne baby z was, a nie lejdis, wiecie? - Mruga łobuzersko okiem i znika w kadrówce, a my chichoczemy głupio, niczym nasze młode.

Poważniejemy jednak prawie natychmiast.

- Masz rację. Ja nigdy nie myślałam w ten sposób, ale masz rację. Nie chciałabym się zamienić  z żadną z nich. I za nic nie chciałabym, żeby się gorzej przez to czuły, czy ja wiem, żeby się czuły odrzucone czy coś. 

- Ja tylko się wściekam na Świra za to, że jedzie po Parówie. Bo pomyśl sama, w takiej samej sytuacji, jakby facet facetowi dziewczynę odbił, to nie robiłby temu pierwszemu świństw, przyznasz. A ona się nad nim prawie że znęca i to mnie wnerwia. Bo jakie ma do tego prawo niby? 

- Może powinnyśmy jej to zwyczajnie powiedzieć? Najwyżej się obrazi, ale w zasadzie w dupie mam jej obrażenie. Wracamy, co?

- Prowadź, królowo. Chrząkaj na wejściu tylko, bo ten nasz namiot to ostatnio w garsonierę się zamienia.

Chrząkamy jak dwa prosiaki, zanosząc się śmiechem, aż z pozostałych namiotów wychylają się głowy z mniej lub bardziej zaawansowanymi plecionkami. Jezu, popis chrumkań i kwików zwabił z powrotem Damiana, który zmierza w naszą stronę leniwym, lekko rozkołysanym krokiem. Oczywiście, zwala się na pierwsze wolne łóżko, w tym wypadku na łóżko Świruski, która łypie na niego wściekłym wzrokiem, ale się nie odzywa. 

- Co tam mówiłaś o naszym namiocie, Lisie? - Znów porywa mnie fala nieopanowanego śmiechu. Siadam w przejściu, uspokajając się odrobinę, żeby Majka mogła mnie poczesać. Zamykam oczy, z przyjemnością poddając się miłemu uczuciu. Lubię, kiedy ktoś mnie czesze, zawsze lubiłam. Godzinka zlatuje mi na przyjemnym odprężeniu, ale potem sama spędzam czterdzieści minut na wplataniu muliny w ogniste włosy przyjaciółki. Wybieram dla niej różne odcienie zieleni, które naprawdę pięknie wyglądają na jej głowie.

- Ej, dziewczyny, idziemy do was. Wiecie, że tam na górce za bagienkiem rozbiła się nowa drużyna? - Naczelna jest podekscytowana.

- A jak oni tam się rozbili? Tam miejsca tyle nie ma. 

Damka ma rację. Faktycznie, jak oni tam się zmieścili? Poza tym to nie za fajny teren, parę kroków  w nie tę stronę i można wpaść do kolan. Albo nawet głębiej. No i komary; na bagnie jest ich jeszcze więcej niż tu.

- To ta drużyna, co klub survival prowadzi, oni są gdzieś z okolic Gdańska. Kojarzycie ich z zeszłego roku, ze zlotu w Grunwaldzie? To oni. Mają trzy namioty, takie wiecie, ósemki, zwykłe turystyczne. Nie da się ich zabrać, najwyżej pospuszczać linki i powypinać szpilki z ziemi. Spróbujemy im zgarnąć proporce. To co? Podchodzimy? 

- Dziś? - Jęczy Świruska; wyjątkowo mam ochotę jęczeć razem, bo jeszcze wszystko mi boli po nocnym alarmie. 

- Jasne, jutro na pewno będą się spodziewać kogoś na podchodach, dziś niekoniecznie, skoro dopiero przyjechali. To co, piszecie się? 

- Na mnie nie patrz, my z Majką mamy wartę drugą. - Z ulgą znajduję wymówkę, ale Majka jest tak rozradowana, jakby dostała prezent pod choinkę.

- Ja się z kimś chętnie zamienię na tę wartę, sorki, Hermuś, ale chcę ich podejść. Mam nadzieję, że nam się uda. Pamiętasz, jak się chwalili w zeszłym roku, że ich nikt nie zaskoczy? Bo oni są przygotowani zawsze? Pierwsza noc to jedyna szansa, Marta ma rację. 

- A ja chętnie sobie z Basią na warcie posiedzę - z tyłu odzywa się Damka. Mało nie zgrzytam zębami. Naprawdę nie chce mi się iść, ale dwie godziny z Damianem to przesada, szczególnie w obecnej sytuacji, kiedy nie przyjmuje najwyraźniej do wiadomości swoich zerowych szans.

- Dobra, to zaraz po kolacji spotykamy się w kadrówce, co? Potem węzły i ognisko, szybkie spanie i lecimy. Gwiżdżesz kolację, Majka?

Ruduś, zdrajczyni podła, wyciąga gwizdek i świszcze nim ile sił w płucach, nawet nie wychodząc na zewnątrz. 

- Za pięć minut zbiórka na kolację!

Biorę swoje menażki z ciężkim westchnieniem. Trudny wybór. Kolejna zarwana noc albo dwie godziny z Damką. Po namyśle wracam do środka i wsypuję sobie do kubka kawę rozpuszczalną. Przyda mi się dzisiaj na pewno dobra dawka kofeiny, na cokolwiek się zdecyduję. Może w kuchennym jakieś mleko z poranka zostało, chociaż nie robię sobie wielkich nadziei.

Czuję dłoń Gargulca splatającą się z moją już w połowie drogi, o mało nie upuszczam wszystkiego, co niosę, bo standardowo nie słyszałam, jak podszedł. Od razu robi mi się cieplej na sercu. 

- Idziesz na podchody? - pyta.

- A ty? - odpowiadam pytaniem na pytanie.

- Idę. Jestem ciekaw, czy są tacy dobrzy jak się chwalili. To co, idziesz?

- Nie wiem, nie chce mi się, ale Damka się zgłosił na wartę za Majkę, więc chyba nie mam wyjścia.

Ściska delikatnie moje palce na znak zrozumienia. 

Przy kolacji o niczym innym nie mówimy, tylko o survivalowcach na bagienku. Wygląda na to, że większość z nas się wybiera, a to nie wchodzi w grę. Takich starych harcerzy jak oni trzeba podchodzić cichutko i cierpliwie, na pewno w grupie nie większej niż siedem, może osiem osób, reszta to już zbędny tłum. 

Patrzę smętnie na swoją kawę, znowu zaparzoną gorącą herbatą, w której tym razem, dla odmiany, mam też sporo mleka. To niezapomniany smak, bez wątpliwości. Arek unosi brew, patrząc jak piję moją super mieszankę, ale nic nie mówi. 

W końcu Naczelna oznajmia, że w kadrówce za dziesięć minut narada, że wszyscy chętni na podchody mają się stawić. Idę bez przekonania, ale dzięki Bogu plan jest taki, że warty zostają bez zmian, czyli zostaję z Majką. Nie krzyczę głośno z radości, ale w duchu się cieszę, że nie muszę nigdzie leźć.  

Marta i Gargulec idą jako starsi; chętnych jest tylu, że w końcu ciągną losy. Zdecydowaliśmy, że powinno iść ośmiu razem. Daniel uśmiecha się od ucha do ucha, kiedy łapie krótką zapałkę. Miejmy nadzieję, że nikomu nie skopie tyłka niechcący tym razem, wciąż pamiętam podbite oko Parówy. Idzie też Mała, Bercik i Hania Bulewka. I dwóch młodych, Dora i Zygmunt, którzy według mnie nie powinni iść, ale to już nie moja decyzja.

- Muffin mówił, że jutro rano do nas się wybierają na zajęcia z szyfrów, mają jakieś niezłe z ostatnich warsztatów. Może być całkiem ciekawie, a dawno nie mieliśmy zajęć z szyfrowania, co? - oznajmia Naczelna. Faktycznie, jakoś się nie złożyło, było tyle innych rzeczy do ogarnięcia, że  szyfry nam umknęły.

Arek patrzy na nas badawczo, zdziwiony.

- My mieliśmy przed wakacjami. To najlepsze zajęcia, u nas jak długo nie ma, to się sami dopominają. Wynajdują jakieś cuda z internetu, że serio złamać się nie daje. Czasem godzinę wszyscy myślimy i główkujemy, a bez podpowiedzi zero, nic  nie wychodzi. 

- Tak, ale u was sami faceci, to inaczej. U nas dziewczyny wolą Samarytankę, faceci są zdominowani, i tyle.

Śmiejemy się wszystkie z tego zdominowania, bo to lekka przesada. Nasi faceci są w znaczącej mniejszości, ale na pewno nie są zdominowani. 

- Okej, skład na noc mamy, trzeba robić węzły, bo potem niektórzy muszą się wyspać. Gwiżdż, Majuś, tylko litości, ciszej trochę.

Parówa burczy pod nosem, że też chciał iść, ale nikt nie zwraca na niego uwagi. Patrzy spode łba na Małą, która poprawia coś przy włosach Świruski. Uśmiecham się do niego ponad głowami i widzę, że jego wyraz twarzy zmienia się z naburmuszonego na prawie pogodny. I dobrze, nie powinien teraz pokazywać dziewczynom, jak bardzo go zraniły.

Zaraz później Arek siada z tyłu i obejmuje mnie ramionami, a wszystkie mądre myśli ulatują ode mnie gdzieś, gdzie nie mogę ich dosięgnąć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro