Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

trzydzieści cztery


Budzi mnie niesamowity upał. Czuję, że jestem cała mokra od potu. Próbuję wykopać się spod przygniatającego mnie ciężaru, ale zarabiam tylko cios piętą w zęby. Natychmiast wraca mi całkowicie przytomność i spycham z siebie czyjeś bezwładne cielsko, owinięte częściowo w rozpięty śpiwór. Co za ulga. Co prawda możliwe, że będę miała siniec na linii szczęki, ale przynajmniej nie ugotuję się żywcem.

- Ej, Herma, czemu zepchnęłaś mnie na ziemię? 

- Bo kopnęłaś mnie w zęby! - Dopiero dociera do mnie, że stłumiony śpiworem głos dochodzący spod łóżka należy do mojego Liska. Chwilę później  pojawia się jej płonąca czerwienią czupryna. Otrzepuje się z piachu i resztek tego, co przyczepiło się do niej na ziemi, każe mi się posunąć i z powrotem zwala się ciężko na moje posłanie.

- Nie mam siły. Ale gorąco - mówi, leżąc bez ruchu jak zdychający kurczak. Jej usta są śmiesznie przyciśnięte do materaca, tworząc ptasio-rybi dzióbek. - Czego rżysz?

- Bo wyglądasz jak zdychająca kura - odpowiadam zgodnie z prawdą, czując szturchnięcie w żebra. Na więcej ani ona, ani ja nie mamy siły. - Mięśnie mi bolą. Nie ruszam się dzisiaj.

- Ani ja. Tak będę leżeć. Dziękuję, już nie chcę siku.

- Ale ja muszę siku, Lisku Chytrusku. I wcale nie dziękuję. Ale też tak będę leżeć. Tu zrobię. - Deklaruję leniwie.

- Świniaku, wynocha, idź za namiot. - Teraz Majka ze śmiechem spycha mnie z pryczy, a ja piszczę, tak bardzo muszę iść. O rany, ale mi się zachciało. Nie wstanę z kucek, normalnie, albo się zsikam w gacie.

- Zaraz popuszczenia przez ciebie dostanę. Nie mogę wstać, bo się zsikam! - jęczę, a Majka dusi się z rozbawienia.

- Co wy wyrabiacie? Czemu Herma chowa się za łóżkiem? - Boże, tylko nie Damka. Będzie zaraz świadkiem mojej porażki. Niezrażony ani moim zabójczym spojrzeniem, ani kolejnym wybuchem śmiechu mojej podłej przyjaciółki, wchodzi do środka i rozsiada się na wolnym posłaniu Majki. Udaje mi się w końcu stanąć na nogi i z jaką taką, aczkolwiek nieco sztywną, godnością, opuścić namiot.

Kiedy wracam, są dokładnie w tym samym miejscu, tylko Damka teraz leży, gapiąc się w nasz sufit, a Lisek grzebie na siedząco w kosmetyczce. W zębach trzyma szczoteczkę do mycia zębów, więc zapewne szuka pasty. Ja schylam się do plecaka i wyjmuję swoją, miałam ją w osobnej kieszeni, wybieram szczoteczkę i kiwam zachęcająco głową, żeby Majka szła razem. Chłopak nadal leży i studiuje materiał nad głową, wychodzimy więc bez słowa, po drodze zgarniając też kubki, kawę i talerze z menażek.

Wszyscy ruszają się w spowolnionym tempie. W nocnym bieganiu nie uczestniczyły tylko Majka i Naczelna, reszta nie miała ulg. Ale sam alarm i im dał się we znaki. Przy jedzeniu panuje wyjątkowa cisza, a część chyba jeszcze odsypia. Dobrze, że Marta pozwoliła na późniejszą pobudkę bez gimnastyki.

Ostrożnie biorę łyka kawy, sprawdzając, czy nie jest gorąca. Wolałabym nie powtarzać ostatnich doświadczeń z oparzonymi ustami. Jeszcze trochę boli, kiedy zaciskam wargi albo jem, ale przynajmniej nie jestem opuchnięta jak przedtem.

- Idziemy pływać? - Potterek wciska się między nas bez ostrzeżenia, przez co mało się nie krztuszę kolejnym łykiem, a Majka uśmiecha się szeroko na powitanie. W jej oczach pojawia się ocean czułości, gdy na niego patrzy.

- Naczelnej zapytaj.

- Pozwoliła.

- Zabieracie i mnie? - Słyszę głos Gargulca zza pleców, podszedł jak kot, w ogóle go nie słyszałam, za to czuję jego spokojną, ciepłą dłoń na ramieniu. Mam ochotę zamruczeć pod tym pieszczotliwym dotykiem.

- Jasne. Nic młodym nie mówcie, bo też zechcą. - Franek wyciąga rękę do Majki i pomaga jej wstać, a ja wyłażę zza stołu z wdziękiem dziewięćdziesięciolatki złamanej przez reumatyzm, w myślach wyrzekając na bolące łydki i uda. Bolą mnie nawet mięśnie na żebrach i plecach, nieprzywykłe do takiego wysiłku. 

Majka idzie jeszcze po strój, ale ja mam zamiar wykąpać się w getrach i T-shircie, brudnych i zapoconych po nocnych wariacjach. W nosie mam wszystko, dlatego opieram głowę o ramię Arka, łowiąc jego zdziwione spojrzenie. W końcu jednak zaczyna się poruszać, jakby coś mu przeszkadzało, więc się odsuwam.

- Sorry, ale wlewasz mi do buta resztę kawy z kubka... - Ja zawsze muszę coś narobić. Faktycznie, kubek się przechylił, chociaż wciąż trzymam go za uszko, i resztki kawy z mlekiem spływają od kolana tworząc ścieżkę znikającą w bucie. Schylam się i wyciągam róg koszulki, żeby wytrzeć szlaczek, ale sam przeciera łydkę otwartą dłonią. Jego oczy śmieją się do mnie, zieleniejąc radośnie. Serce znowu mi się ściska na myśl, jak ważny stał się w tak krótkim czasie. Boję się, siebie bardziej niż czegokolwiek innego. Mimo strachu, odwzajemniam uśmiech.

- Hermuś, on dalej tam leży i gapi się w górę. - Majka sprowadza mnie na ziemię, chociaż najpierw nie załapuję, o kim mówi. W końcu przypominam sobie mego nachalnego adoratora zalegającego na łóżku Rudzielca. 

- Niech leży, nic mu nie będzie. - Nie chce mi się przejmować Damianem i jego melancholijnym nastrojem, bo sama ledwie stoję na nogach. 

Brew Gargulca idzie w górę, kiedy wchodzę do wody tak jak stoję, bez rozbierania się. On sam ściąga przez głowę czarny T-shirt, odsłaniając opalone ramiona. Mimowolnie zjeżdżam spojrzeniem w dół, zatrzymując się na wklęśnięciu pępka. Oddycham głęboko, z trudem odrywając wzrok od wyraźnie zarysowanych mięśni. Czym prędzej wchodzę głębiej i zaczynam rozgarniać wodę ramionami. Jestem parę metrów od brzegu, kiedy mnie dogania. 

- Powiesz mi, kto leży u nas w namiocie? 

- Damian. Damka leży. Gapi się w sufit i się nie odzywa. 

- Czemu? 

- Co ja, wróżka? Leży, to leży. - Nie chciałam, żeby zabrzmiało to tak opryskliwie, ale chyba wyszło niemiło. - Przepraszam, on mi źle działa na nerwy. Nie wiem, po co przylazł. Nie pytałyśmy, myślałyśmy, że sobie pójdzie. Ale nie poszedł i dalej leży.

- Płyniemy na plażę na drugą stronę? 

- Jasne. Tylko nie na tę od pijawek. - Jeszcze mnie trzęsie na wspomnienie paskudztwa, które wgryzło się we mnie ostatnio. Ble.

Kładziemy się na brzegu tak, że całe ciało leży w wodzie, oprócz głowy. Słońce przygrzewa bez litości. 

- Przesuniemy się w cień? Tam za tatarakiem jest coś jakby zatoczka - proponuje.

Faktycznie, ulga jest ogromna, bo mamy z jednego boku tatarak, z drugiego osłaniający nas pas trzciny, co daje chociaż odrobinę ochłody. Powietrze wygląda na szare z upału, mam wrażenie, że woda paruje wokół nas. Zamykam oczy.

- On się w tobie zabujał. 

Milczę, ale otwieram oczy. Arek opiera się na łokciu, wciąż zanurzony w jeziorze, jakby czekał na odpowiedź. 

- Możemy o tym nie rozmawiać? - Nie chcę marnować czasu na rozmowę o Damianie, unoszę szybko głowę i wykradam mu całusa. Z jękiem nachyla się nade mną i wpija ustami w moje usta. 

- Wariuję, kiedy widzę go obok ciebie - szepce cicho, ledwo go słyszę. 

Poddaję się pocałunkom, moje dłonie odnajdują ścieżki na jego plecach, przesuwam po nich palcami, a on wciąga gwałtownie powietrze, obejmując mnie mocniej. Zjeżdża opuszkami palców wzdłuż mojej szyi, docierając do materiału koszulki, wzdłuż linii żeber, do pośladka, a wtedy jego dłoń tam już zostaje, przesuwając się zaledwie odrobinę. Czuję bolesne pulsowanie w całym ciele, zasysam jego skórę na piersi, aż wydaje zduszony odgłos. Przesuwa się na mnie i rozsuwa moje nogi kolanem, po czym układa się tak, że czuję go na najwrażliwszej w tej chwili części ciała. Mokre getry opinają mnie jak druga skóra, unoszę pośladki, ocierając się o jego ciało, czuję, jak porusza się pode mną, jakby żył własnym życiem.

Przesuwa usta niżej, na moją szyję, przez mokry podkoszulek łapie zębami wypukłość piersi, wyrywa mi się okrzyk zaskoczenia i przyjemności, znów wciskam się w niego, unosząc biodra, bezwstydnie, zaborczo. Unosi zębami brzeg bluzki i całuje mój odsłonięty brzuch, odsłania piersi, które w pierwszym odruchu chcę zakryć, ale łapie mnie delikatnie za rękę i całuje po kolei wszystkie palce, po czym wraca do tego, co robił. 

- Jesteś piękna. Piękna - mówi pomiędzy pocałunkami. Zaczyna poruszać biodrami, a nacisk w tym dokładnie miejscu, co trzeba, robi ze mną coś dziwnego, czego jeszcze nigdy w swoim życiu nie doświadczyłam. Moje ciało zamienia się w ogień, dostosowuję się do jego rytmu, zgrywam swoje ruchy z jego, i nagle moje wnętrze eksploduje całą serią skurczy i spazmów, wbijam palce w jego ramiona i zagryzam usta na jego piersi, żeby powstrzymać krzyk. Arek nieruchomieje nagle, zaciskając dłonie na moich pośladkach, czuję gwałtowne pulsowanie, po czym przetacza się tak, że leżymy wtuleni w siebie, bez sił, wciąż do połowy zanurzeni w wodzie. 

- To było... niesamowite - mówię bez zastanowienia. A przecież to nawet nie był seks, byliśmy ubrani. Czy był? Rany.

- Było. Dlatego warto czasem zaczekać. Nie trzeba się spieszyć. - Całuje mnie czule. - A teraz nie podglądaj, ale muszę doprowadzić do porządku kąpielówki. Trochę mi się, no wiesz, pobrudziły.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro