Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

pięć

Nie wiem, jak długo tak leżę, ale kiedy czuję, jak ktoś nakrywa mnie kocem, jestem cała odrętwiała. Wszystko mi jedno, kto to jest, odpływam w sen, jak zawsze po takim ataku bólu. Kiedy się budzę, strój jest już suchy i słyszę głosy wracających z nad jeziora. Siadam i widzę, że jestem nakryta kocem Gargulca. Przebieram się szybko w szorty i czysty top. Wieczorem czeka mnie pranie albo będę zmuszona wybierać najczystsze ubrania wśród brudnych. Składam porządnie pożyczony koc i odkładam na miejsce.

Na placu trwa wojna o linę. Trzeci raz dzisiaj, że też się nie nudzą. Przechodzę obok grupki, w której Mała opowiada, jak wskoczyła niechcący do wody w jedynych butach, które jeszcze były w miarę czyste. Uśmiecham się, bo jest w niej coś radosnego, co i we mnie kiedyś było. Taki optymizm, który zaraża wszystkich. Może i mój kiedyś wróci, myślę po cichu.

– Żywicy podać? – Słyszę za plecami znajomy drwiący głos. Odwracam się powoli, drżąc nagle. Mam nadzieję, że nie zauważy, jak na mnie działa. Nie chcę tego. Niepotrzebne mi kolejne komplikacje. Zauważa chyba, że nie ma co ze mną żartować, bo milknie i tylko obserwuje mnie uważnie. – Co się dzieje?

– Nic – odpowiadam i wzruszam ramionami; spodziewam się, że jak wszyscy, zostawi mnie w spokoju. On jednak nigdy nie robi tego, co wszyscy, zaczynam to dostrzegać. To też mnie wkurza. Cały jest wkurzający.

– Daj spokój, widziałem, jak wybiegłaś z wody, jakby ktoś cię gonił, i jak chowałaś się w namiocie. Nie chcesz, nie gadaj, ale jak coś, wiesz gdzie mnie szukać. – I po prostu sobie wychodzi. Jego zgrabna sylwetka fascynuje mnie, nie mogę oderwać od niego oczu.

Chyba teraz ja jestem mu winna przeprosiny, więc wlokę się noga za nogą do miejsca, w którym usiadł. Siadam obok i mówię "Przepraszam, to nie twoja wina". Patrzy na mnie chwilę, po czym obejmuje ramieniem i przyciąga do swego boku. Siedzę najpierw sztywno, ale ciepło jego ciała jest kojące, daje poczucie bezpieczeństwa, i w końcu poddaję się, opieram się cała o jego bok i pozwalam wtulić się w ramię. Czuję spokojne bicie jego serca, podczas gdy moje wali jak oszalałe. 

Siedzimy tak, obserwując przepychanki młodszych, i nie odzywamy się w ogóle. Niewiele osób dobrze znosi wspólne milczenie. Może jednak będziemy mogli zostać przyjaciółmi... kiedyś. Kiedy przestanie być taki denerwujący.

Przed kolacją idziemy do namiotu, jego dłoń odnajduje moją i okazuje się, że idealnie do siebie pasują. Splatamy palce, Arek uśmiecha się do mnie lekko z tych swoich ponad metr dziewięćdziesięciu. Nie wiem, co powiedzieć, więc nadal nie mówię nic. 

Kiedy bierzemy swoje mundury, żeby się przebrać, czuję pustkę, jakby czegoś mi nagle zabrakło, ale nie mam siły ani chęci o tym myśleć. 

Nie zdążam nawet porządnie poużalać się nad sobą, kiedy wpadają do namiotu Majka i Świruska, zanosząc się śmiechem. Świruska zwala się na moją pryczę, i nadal rży jak... Świruska.

– Nie uwierzycie, co Mała zrobiła Parówie. Ale jazda. – Krótka przerwa na wycie i zaczerpnięcie oddechu. – Parówa ciągle zostawia skarpety na półce na plecaki, i te jego skarpety to już niedługo tam przylgną na amen. Smród i tylko muchy się zlatują. No to Mała trochę im pomogła. W tym przylgnięciu, znaczy.

– Czyli, że co zrobiła? Przykleiła je gdzieś czy wyrzuciła? – Nie łapię, o co im chodzi. Mała jest tak spokojnym dzieciakiem,  jeszcze większym milczkiem, niż ja.

– Gdzie tam. Wzięła kamień od ogniska, no i przybiła Parówy skarpety do półki. Mówi, że ciągle jej ręce po tym śmierdzą, chociaż myła je z pięć razy.

No i weź człowieku się nie roześmiej. Wyobrażam sobie okrągłego Parówę, jak próbuje oderwać nieszczęsne skarpety od desek, i chichoczę jak wariatka z dziewczynami, Gargulec też uśmiecha się pod nosem.

– Parówa te skarpety od początku obozu tak nosi, mówi, że nie będzie matce prania dokładał, a samemu mu się nie chce prać. Może w końcu weźmie nowe. – Mówi poważnie, chociaż oczy mu się uśmiechają.

Potterek, który zagląda do namiotu z zewnątrz, rzuca mimochodem:

– Może też sweterek mu przybijcie, bo nosi go na drugiej stronie? Odkąd jest tutaj, trzeci raz  już stronę zmieniał, że niby ta pierwsza czystsza od drugiej. – Co oczywiście wywołuje kolejną salwę śmiechu i ściąga do nas następnych gości.

Przekrzykują się, mówiąc o planowanej zemście Parówy, chichocząc i wyjąc jak opętani. Patrzę na nich, śmieję się razem i czuję, jak bardzo uwielbiam tych ludzi, jak bardzo ich istnienie pomaga mi żyć i znowu jestem w stanie normalnie oddychać.

***

Ognisko po dzisiejszym wieczornym apelu miało być oficjalne, bo zaprzyjaźniona drużyna zapowiedziała się z wizytą. Goście nie pojawili się jednak, chociaż są nad jeziorem obok. Jeżeli się nie pofatygują, możemy spodziewać się podchodów w nocy. W sumie mamy sporo młodych, dobrze im zrobi trochę nocnego ganiania po lesie.

Naczelna mimo wszystko każe nam zostać w mundurach, chociaż mieliśmy małą nadzieję, że zlituje się i pozwoli nam się przebrać. Właśnie czuję, jak podły komar gryzie mnie w łydkę nad getrami. Mogłam włożyć czarne dżinsy, ale oczywiście, były dużo brudniejsze niż mundurowa spódnica. Ubijam krwiożercę i zaczynam drapać nogę. Ale się nażarł, skubany. Swędzi okropnie, a ja mam uczulenie na komary, więc skoro zaczęłam, nie mogę już przestać drapać.

Nie zauważam Gargulca, który siada obok, ani jego dłoni, która nagle unieruchamia moją, nie pozwalając drzeć paznokciami ranki po komarze. Sztywnieję momentalnie, ale nic nie mówię. Siedzimy tak, bez ruchu i bez słowa, słuchając Naczelnej, która opowiada o początkach harcerstwa tym, którzy dopiero zaczynają tu swoją przygodę. On nie cofa ręki, ja nie zabieram swojej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro