cztery
Oczywiście, udaję, że go nie zauważyłam, chociaż serce o mało nie wyrywa mi się z piersi. Rozglądam się, po czym ruszam prosto do Majki. Posyłam jej pytające spojrzenie.
– No co? Zostali do końca obozu, jakoś dogadali się z Naczelną, dorzucają się do żarcia i biorą warty. Ale jazda cię ominęła, żałuj, że cię nie było. – Majka już się śmieje, aż oczy zaczynają jej łzawić. – Kojarzysz Pottera? Tego co wygląda jak Harry Potter, Hermionko, kochanie.
Herma jest skrótem od Hermiony, bo chyba zapomniałam o tym wspomnieć, z powodu dobrych ocen itepe. Majka zaczęła nazywać mnie Hermioną, kiedy okazało się, że mam najwyższą średnią w naszym roczniku. Przyjęło się, ale tu, w drużynie, imię przeszło szybką metamorfozę. Z Hermiony najpierw zostałam Hermusią, Herminką, Hermcią, aż w końcu zatrzymało się na Hermie. W zasadzie było i nadal jest mi to totalnie obojętne. Mnóstwo rzeczy było mi ostatnio obojętnych, aż samej robi mi się czasem głupio, że tak jest.
– Dobra, dawaj historię, Lisku Chytrusku. – Czasem tak nazywam Majkę, kiedy chcę jej się odgryźć. Poza tym, co tu dużo gadać, jest tak ruda, że jej czupryna aż świeci.
– Potterek, grzeczny chłopczyk, miał być też grzecznie w domku, bo rodzice nie puścili go na obóz. Bo Potterek opuścił się w nauce, ma słabe oceny i w ogóle zasłużył na szlaban. Ale Potterek zgodę podpisał za mamusię, zapłacił z własnego kieszonkowego i kiedy była zbiórka, Potterek poszedł z pieskiem na spacer. Pieska wcisnął sąsiadce z parteru, że niby na pięć minut, po czym zadowolony pojechał na obóz. Miał jakieś ciuchy i śpiwór w szafce w harcówce, nikt nawet nie pomyślał, że z domu na obóz ucieka. I tu uważaj, wpada kobietka, wściekła jak jasny gwint, do nas, za nią zdyszany facecik w okularach wypisz wymaluj jak Potterek i wyje coś o odpowiedzialności, o idiotach, połowy zrozumieć nie można. Mówię ci, furia w czystym wydaniu. Facecik ciągnie ją za bluzkę, ta się wyszarpnęła, kazała mu się uspokoić, gość stulił uszy i już tylko dreptał w miejscu. No i na to, proszę cię, najlepsza część, flegmatycznie wchodzi na plac Potter. Mamusia dopadła do niego jednym skokiem, zaczęła go tulić jak zgubionego szczeniaka, a on cały czerwony. Każdy by odpadł, taka siara. Jak mu się udało wyrwać matce, to chyba coś tam jej tłumaczył i obiecywał. Negocjowali z godzinę, już się nudno zaczęło robić, aż w końcu Naczelna wkroczyła, obiecała matce, że sama codziennie z nim posiedzi nad matmą pół godzinki, a ja go podciągnę z angola. No i pojechali. Wyobrażasz sobie? Powiedzieć w domu, że idziesz z psem i zmyć się na kilka dni? Odjechany, co? – Oczy jej błyszczą podejrzanie, coś jest na rzeczy, i zaczynam się nawet domyślać, co.
Faktycznie, odjechany, myślę sobie, pasuje do ciebie, jak ulał. Majka jest jedną z najfajniejszych, najmniej egoistycznych osób, które znam. I, w przeciwieństwie do mnie, jest dobrym człowiekiem.
Siadamy pod drzewem, mamy jeszcze parę minut wolnego przed zajęciami. Jest straszny upał, żar leje się z nieba, więc Naczelna zarządziła dzień bez munduru, oczywiście do wieczornego ogniska. Poubierałyśmy się lekko, ale nawet krótkie spodenki i T-shirty kleją się już od wilgoci. Czuję, jak strużka potu ścieka mi po plecach, a włosy skręcają się w spiralki. Zamykam oczy, słuchając radosnego paplania Majki, kiedy coś rzuca na mnie cień.
– Kimkolwiek jesteś, stój tak jak stoisz, bo robisz mi naprawdę dobrze. – Mruczę sennie i uśmiecham się błogo, nawet nie trudząc się patrzeniem na sprawcę cienia.
– Łatwo zrobić ci dobrze, jak widzę. – Tubalny głos zmusza mnie do natychmiastowego otwarcia oczu. Oczywiście, kto mógłby to być, jak nie on.
Odrywam głowę od pnia, mając na końcu języka ciętą ripostę, ale tylko gwałtownie wciągam powietrze i jestem w stanie powiedzieć jedynie cienkie "ała". Moje włosy trzymają się kory jak przyklejone. Pierwsza myśl, że ktoś zrobił mi głupi dowcip, ale chwilę potem odzyskuję jasność umysłu. Upał i drzewo, żywica. Żywica, panikuję, próbując odkleić się od pnia, ale sporo kłaków zostaje w miejscu, gdzie siedziałam. Majka też się szarpie, oprócz włosów uświniła całą koszulkę. Ładnie się załatwiłyśmy, nie ma co. Lalunie z miasta puścili do lasu. W namiocie finkami wycinamy sobie nawzajem posklejane kołtuny, Majka ściąga T-shirt, który jest tak brudny, że nie ma sensu go ratować.
Wychodzimy w końcu z powrotem na słońce, przez te czarne włosy jest mi okropnie gorąco w głowę, wracam więc jeszcze po czapkę z daszkiem. Znajduję ją na samym wierzchu, a kiedy odwracam się, Gargulec stoi w przejściu, tarasując je swoim wielkim ciałem. Nie jestem niska, ale i tak sięgam mu ledwie do ramienia. Patrzy na mnie, nie odzywając się, ale oczy ma płonące. Przechodzi mnie dreszcz, a ciało pokrywa się gęsią skórką.
– Przepraszam za ten tekst pod drzewem. Czasem jestem chamem, ale nie miałem nic złego na myśli. – Tego z pewnością się nie spodziewałam. Przeprosiny Gargulca? Niezły tytuł na gazetkę szkolną. Tak, oczywiście piszę do gazetki szkolnej. Cóż.
– Ok, nie przejmuj się – mówię, sama nie wierząc, że jestem w stanie się odezwać. Stoję nadal bez ruchu, pół metra od niego i wpatruję się w niego jak głupia. On odsuwa się pierwszy, dając mi wolne przejście.
Nie mam pojęcia, o czym są kolejne zajęcia. Kiedy się kończą, idziemy pływać. Pierwszy raz w życiu czuję się skrępowana w kostiumie kąpielowym. Mam wrażenie, jakbym była prawie naga, chociaż jest jednoczęściowy i raczej skromny. Szybko wskakuję do wody, żeby ukryć zmieszanie i żeby uniknąć konfrontacji z Gargulcem.
Woda poprawia mi nastrój, jest chłodna, ale nie za bardzo i aksamitna w dotyku. Rozgarniam ją ramionami spokojnie, aż dopływam na środek jeziora. Mogę wypływać daleko, bo jestem ratownikiem i jestem pełnoletnia, więc rozkoszuję się słońcem, bujając się na falach. W zeszłym roku tak kołysaliśmy się z Arkiem, trzymając się za ręce. W zeszłym roku, zanim kazałam mu spadać z mego życia i szukać innej idiotki do roli żony. Żal ściska mi gardło, już nie ma nic przyjemnego w kołysaniu fali ani w aksamitnej gładkości wody.
Widzę, że Gargulec jest tuż tuż, jest niezły, ale mnie napędza ból i tęsknota, wymijam go więc tak szybko, na ile mnie stać i oddalam się bez słowa. Nie widzę jego reakcji, nie odwracam się za siebie, nie mam siły niczego analizować ani wyjaśniać.
Łapię ręcznik, odmeldowuję się i wracam do namiotu. Zamiast się przebrać, rzucam się na pryczę, a ręcznikiem nakrywam głowę. Czuję, jak ból rozsadza mi serce, jak tęsknota za Arkiem odbiera mi zdolność myślenia, więc spazmatycznie wciągam powietrze, zachłystuję się nim, ten ból jest przynajmniej fizyczny. Mam ochotę wyć z bezsilności, z nieodwracalności tego, co się stało. Znów dopada mnie rozpacz, której nie da się pokonać, bo wyrasta z wyrzutów sumienia, z cholernego poczucia winy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro