Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

czterdzieści trzy


- Baaaczność! W dwuszeregu, frontem do mnie, zbiórka! Spocznij! - Komenda Naczelnej zaskakuje mnie przy kawie z miętą i mlekiem, nowym wynalazku Liska. - Baczność! Do trzech odlicz! 

Moja pyszna kawa stoi na ziemi i jeśli to długo potrwa, pewnie nalezie do niej robali. To, że muszę pluć listkami, da się przeżyć, jako że smak jest naprawdę niesamowity, ale robale to już niekoniecznie. Krzywię się w myślach i wysyłam tęskne spojrzenie w stronę prawie pełnego kubka.

- Jedynki, idziecie po drewno do lasu i przygotowujecie ognisko obrzędowe na wieczór. Dwójki, okopujecie namioty, naprawiacie co tam burza zepsuła, wyciągacie do suszenia to, co pomokło, pewnie też sznurki na suszarkę trzeba nowe porozciągać. Trójki, robicie porządek z latrynami i z prysznicem. Trzeba trochę zasypać ziemią, parę centymetrów, i wysypać dezynfekcję. A prysznic wiatr rozwalił, musicie zbudować nowy szkielet i nakryć jeszcze raz. 

Czemu jestem nieszczęsną trójką? I czego Damka znowu szczerzy się jak rekin? Że gówna razem będziemy zasypywać? Pajac.

- My wychodzimy za piętnaście minut, ja, Anka i Potter. Idziemy uzgodnić warunki uwolnienia jeńców, w tym czasie Majka pełni funkcję. Na wieczór będą goście na ognisku obrzędowym. Wysuszcie sobie mundury. Nie zapomnijcie rozsznurować trepów, bo nie wyschną w środku. Chyba że macie suche, to nie trzeba. Spocznij! Rozejść się.

Ledwie się odwracamy, a kolejny rozkaz osadza wszystkich w miejscu. 

- Baczność! W szeregu, frontem do mnie, zbiórka! Spocznij! Dora, ty masz karny dyżur w kuchni. Obierasz ziemniaki na obiad. Sama. - Dorota rozdziawia usta, jakby miała coś powiedzieć, ale zamyka je z namysłem, może przypomniała sobie, że po pierwsze, nie może nic mówić, kiedy stoi na baczność, a po drugie, że przez nią właśnie złapali naszych. - Spocznij. Rozejść się.

Powstrzymuję grymas niezadowolenia, bo miałam cichą nadzieję, że to ja pójdę do survivalów. Zamiast tego utknęłam przy sprzątaniu kibli z Damką, i to w rozmokłej po ulewie ziemi. 

- Herma, zaczekaj chwilę, chodź na słówko, co? 

Kiwam głową, bo Marta wygląda na poważną. Schylam się tylko po kubek, wyławiam mrówkę, paprochy i coś zielonego z szybko poruszającymi się nóżkami, czego nawet nie próbuję identyfikować, zanim udaje mi się pociągnąć łyk.

- Wiem, pewnie wolałabyś iść z nami, ale może przyjechać ktoś z naszego hufca, a ty się z nimi najlepiej dogadujesz. Wszystkie papiery wam zostawiam, wiecie z Majką, co zwykle chcą zobaczyć. 

- O kurde... Przypał, że akurat dziś, jak się taki bajzel przez burzę zrobił.

- Właśnie. Za latryny to się zabierzcie od razu, bo po tym deszczu całe są paskudne. I zabezpieczenia poprawcie, żeby ktoś nie wpadł do środka, bo też się poluzowały. Zresztą, co ja ci będę mówić, wiesz lepiej ode mnie, co robić. 

Wzdycham teatralnie, udając załamaną, ale przynajmniej teraz rozumiem jej dzisiejsze decyzje.

- Lećcie, bo nasi tam korzenie zapuszczą. - Klepię ją w ramię, po czym wołam swoje trójki. Każę im zgarnąć sprzęt, łopaty, rękawice i grabie. Sama zabieram śmierdzące paskudztwo z proszkiem dezynfekującym, niby ekologicznym, ale śmierdzącym tak, jakby z ekologią nic wspólnego nie miał. Nie szkodzi środowisku, ale jakimś sposobem ten specyfik tylko pełnoletni i przeszkoleni mogą wysypywać. Czasami myślę, że albo ta ekologia jest lekko na wyrost, albo niektóre przepisy są wyjątkowo idiotyczne, tak jak właśnie ten. Nie mam pojęcia, czy ktoś serio myśli, że taki piętnasto- czy szesnastolatek w domu nie miewa kontaktu z płynami do mycia sedesu albo nawet głupim odplamiaczem do ubrań? 

W każdym razie, kiedy docieram na stronę, większość ludzi już na mnie czeka. Przez kolejne pół godziny przysypujemy, poprawiamy "konstrukcję nośną", zarzucamy nowy daszek (stary gdzieś odfrunął, pomimo poszukiwań nadal nie wiadomo, gdzie go wywiało), wieszamy papiery toaletowe, grabimy pięknie brzegi. Zwalniam wszystkich na piętnastominutowy odpoczynek, bo i tak muszę wysypać proszek do latryny i na jej brzegi. 

Boże, ale mam chęć na kąpiel. Znowu z nieba leje się żar, do tego czuję, jakby moja skóra była cała klejąca i śmierdziała paskudztwami z dołu. Wzdragam się z obrzydzenia. 

- Herma, my nie odpoczywaliśmy, tylko zaczęliśmy już naprawiać prysznic. Jak szybciej skończymy, to jezioro, co? Miej litość. - Parówa przewraca komicznie oczami, uśmiecham się całą gębą, bo chyba w myślach mi czyta. Rozpromienia się w odpowiedzi, wystawiając przed siebie oba kciuki.

Teraz faktycznie robota idzie nam migiem. Zbijamy na nowo stelaż, wieszamy beczkę i napełniamy ją wodą, a na koniec dajemy nowe zasłonki z plastikowej płachty na miejsce tych podartych przez wichurę.

- Wiecie, że wszystko nam zajęło tylko godzinę? Zbieramy się nad wodę, narzędzia na miejsce, tu ogarnijcie, żeby żadne gwoździe się nie walały, bo ktoś jeszcze nadepnie i się skaleczy. Za dziesięć minut gotowi do wyjścia, okej?

Jesteśmy gotowi w niecałe trzy minuty, i wkrótce pędzimy w dół ścieżki jak wariaty, wymachując ręcznikami i pohukując jak sowy. Jakby ktoś nas teraz zobaczył, na pewno zwątpiłby w nasze możliwości intelektualne i zdrowie psychiczne. Chlapiemy się wodą niczym rozbrykane dzieciaki, a Parówa i Anka rzucają się jakimś kłębem wodorostów przyniesionym przez wodę, dopóki ich zabawka nie rozpada się na mnóstwo brunatnozielonych strzępków. Gdyby nie dzisiejsi goście, którzy nie wiadomo o której i czy w ogóle przyjadą, siedzielibyśmy w wodzie przez całe przedpołudnie. Skoro jednak nie ma wyjścia, zarządzam odwrót. Trzeba pomóc w ogarnięciu terenu, może uda się namierzyć też nasz dach od latryny, swobodnie fruwający w okolicy. Jak znam życie, jeśli go nie znajdziemy, pojawi się sam znikąd w najmniej odpowiednim czasie.

W połowie drogi przypominam sobie, że miałam na plaży zegarek. Zawracam, chociaż nie cieszy mnie perspektywa ponownego wspinania się na ścieżkę. Parówa i Anka, stare konie,  ganiają się jeszcze po trawie, chyba mieli do tej pory za mało ruchu, a Damka podziwia krajobraz, odwrócony w stronę wody. Śmieszy mnie jego udawana nostalgia i udawany romantyzm, wyrachowane gesty i wystudiowane ruchy, obliczone na robienie dobrego wrażenia. Na mnie robi odwrotne. Ostatnio całkiem przestałam go tolerować, dosłownie włosy na ciele ustawiają mi się na sztorc, kiedy się do mnie zbliża. 

Opasuję się dokładniej zjeżdżającym ręcznikiem, kiedy słyszę za sobą czyjeś pospieszne kroki. 

- Hej, Herma, poczekaj, gonię cię. - Cholera, to Damka, serio goni mnie w jednym bucie założonym na nogę, a drugi ściska w dłoni. Ręcznik przewiesił sobie przez szyję, mokre szorty oblepiają nogi, włosy ma malowniczo zmierzwione, i cholera, tego nie da mu się odmówić, jest diablo przystojnym facetem.

- Gdzie masz ubranie? - pytam z niechęcią, której nawet nie próbuję ukryć.

- Na dole. Chciałem z tobą porozmawiać, ale szybko poszłaś. - Próbuje założyć but na brudną stopę, a kiedy w końcu mu się to udaje, podchodzi bliżej. - Myślałem, że mnie lubisz. W co ty grasz?

Że co? W życiu nie czułam się bardziej zszokowana, zważywszy ostatnie dni i to, jak staram się trzymać go na dystans. Przecież dosłownie od niego uciekam. Jak może być tak ślepy, żeby tego nie dostrzec?

- Lubiłam cię. - Kiedy udaje mi się wyjść z osłupienia i wykrztusić cokolwiek, jest dużo bliżej, niż na początku. - Nie trzeba było zachowywać się jak pajac. 

Coś w jego oczach, jakaś ledwie dostrzegalna zmiana, przyprawia mnie o dreszcze. Chociaż staram się tego nie okazać, z trudem powstrzymuję chęć cofnięcia się. 

Kiedy robi krok w moją stronę, reaguję z opóźnieniem, i jest już za późno, bo stoję przyciśnięta do drzewa, wbita między chropowaty  pień a półnagiego Damiana, z unieruchomionymi rękoma. Przez chwilę jestem tak zaskoczona, że się nie ruszam, ale zaraz wraca  mi normalne myślenie i próbuję go odepchnąć. Jest jednak silniejszy ode mnie i zdesperowany, jego mokre szorty nie pozostawiają wątpliwości, co go napędza. Gryzę go w wargę w chwili, gdy jego usta wpijają się w moje, naprawdę mocno go gryzę. W odpowiedzi wydaje z siebie jakiś dziki okrzyk i całuje mnie nadal, jeszcze bardziej zajadle. 

Jego dłoń ściska mi pierś i dotyka sutka, a druga wędruje na mój pośladek i dalej, i chociaż zaciskam nogi z całej siły, udaje mu się wepchnąć rękę pomiędzy moje uda. Zalewa mnie fala paniki, wyrywam się, wykręcam głowę i całe ciało jak tylko mogę, żeby uwolnić się od jego dotyku.

Nagle coś odrywa go ode mnie i odrzuca na bok. Zupełnie nagle, zaczynam trząść się jak w febrze. Nie mogę utrzymać się na nogach, zjeżdżam bezwolnie po pniu, aż pośladkami dotykam trawy, a łzy zalewają mi twarz.

- Co ty wyrabiasz? Won stąd, zboku! Spierdalaj! - Anka wyciąga dłoń, żeby podnieść mnie z ziemi, a Parówa odcina nas od Damki, wycierającego krew z rozciętej wargi. - Nic ci nie zrobił? 

Jedyne, na co się zdobywam, żeby się nie rozsypać, to pokręcenie głową. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro