czterdzieści dwa
Ściana wody zmusza nas do ucieczki, chowamy się w kuchennym i tylko przez rozchylone poły podziwiamy nawałnicę. Pałatki wprawdzie nie przeciekają łatwo, ale nie ma nic przyjemnego w siekących wściekle po twarzy kroplach. Woda za to dostała mi się wierzchem do ledwie zawiązanych traperów i czuję nieprzyjemne zimno, przynajmniej dopóki nie zaczyna zagrzewać się od ciepła stóp. Klnę w duchu, że schowałam latarkę do kieszeni spodni, bo teraz, żeby się do niej dostać, musiałabym wygrzebać ją spod mokrego materiału.
- Mam nadzieję, że nasi zawrócą do obozu. Ta burza idzie prosto na nas. - Jak na zawołanie, huk piorunu prawie zbiega się w czasie z oślepiającym błyskiem. Gruba błyskawica, rozłożysta jak gałąź drzewa, musiała uderzyć w jezioro. Hałas jest potężny, mam wrażenie, że popękały mi bębenki, jakby dosłownie coś się waliło na głowę. Strach ściska mi gardło, kiedy myślę o Gargulcu i reszcie tych, co poszli na podchody. Wiem, że na pewno umieją zachować się w czasie burzy, z pewnością zachowują wszystkie możliwe środki bezpieczeństwa, ale i tak jest mi nieswojo.
- Wiesz, że musimy iść do namiotów do młodych i sprawdzić, czy wszystko u nich w porządku? Starszych odpuszczamy, nie? - Potakuję markotnie, a Majka szczelniej otula się pałatką i przesuwa snopem światła po wejściach do namiotów. - To co? Biegnij od początku, ja lecę do ostatniego, spotkamy się na środku. Na trzy. Raz, dwa, go!
Mam wrażenie, że wszystko wokół oszalało. Wiatr przygina leszczyny do samej ziemi, a wysokie sosny trzeszczą złowrogo przy każdym podmuchu. Kiedy tylko biorę się do rozsznurowywania namiotu, ktoś zaczyna mi pomagać z drugiej strony. Nikt tu nie śpi, rozgorączkowane głosy zdradzają przestrach.
- Macie latarkę? - Nie chce mi się grzebać pod pałatką w poszukiwaniu własnej, zresztą, przypomina mi się, że mam słabe baterie, niewiele by mi pomogła. Miałam je zmienić przed wartą, ale jakoś wyleciało mi z głowy. - Zapalcie, co?
Światło z kilku urządzeń natychmiast zalewa namiot, któraś z dziewczyn świeci mi przez moment prosto w oczy, przestaje dopiero, kiedy zakrywam się dłońmi.
- Wszystko w porządku?
- Namiot cieknie. Mundury nam zamokły. - Zuza smętnie pokazuje boczne ściany i pozdejmowane z linek mundury, ułożone na brzegach prycz. Na środku utworzyła się kałuża, bo z któregoś okopu wylała woda.
- Musicie jutro na nowo się okopać, bo będzie was ciągle zalewać. Za płytki dołek macie, i może trochę spad w tę stronę, dlatego tak zalało. Leje najbardziej od tej strony.
- Nie walnie nas piorun? - Nie wiem, czy w głosie Zuzy jest więcej ciekawości, czy niepokoju.
- Nie walnie. Raczej nie walnie. Zaraz powinno być lepiej, szybko się przemieszcza. Rano rozwiesicie rzeczy na słońcu, raz dwa wyschną. - Olbrzymi grzmot przeczy moim słowom, a dziewczyny zbijają się w ciasną gromadkę. - Idę dalej, przysznurujcie namiot, okej? Spokojnie, wokół są wysokie drzewa, jest jezioro, no i jest ten duży słup od energetyki na górce, kojarzycie? To powinno ściągać pioruny. Na tym terenie burze nie są takie straszne, pamiętacie? Specjalnie tak wybieraliśmy, żeby było bezpiecznie.
Zuza wydaje się zupełnie usatysfakcjonowana odpowiedzią, reszta niepewnie kiwa głowami, już mniej wystraszona, więc wbiegam prosto w ulewę i zabieram się za rozsznurowywanie kolejnego namiotu. Śliskie sznurki nie dają się złapać, ale w końcu udaje mi się dostać do środka. Tu też witają mnie spanikowane spojrzenia i gorączkowe pytania.
Prawie wszyscy są na nogach, jedynie pojedyncze osoby, odporne na hałas i zamieszanie wokół, śpią jakby nigdy nic. Praktycznie każdy namiot przemókł, ale i tak najważniejsze, że nic nikomu złego się nie dzieje, i że nie grozi nam ewakuacja. Burza w końcu przycicha, przechodzi dalej, wiatr traci na sile i w końcu przestaje lać.
Niepostrzeżenie minęła druga rano, a ja jestem wykończona. Pogoda się poprawiła, przynajmniej na tyle, by Parówa i Zuza mieli spokojną wartę. Przemyka mi przez myśl, że Majka maczała palce w tym ich dzisiejszym wartowaniu. Pewnie ma nadzieję, że jakoś się dogadają, że znajdą wspólny język.
Z ulgą zwalam się na śpiwór, zdejmuję tylko pałatkę i trapery. Nie udaje mi się nawet zaczekać, aż Lisek wróci się położyć, z miejsca odlatuję.
Szarpanie za stopy i rozgorączkowany głos Rudzielca wdzierają się w mój kamienny sen, ale nie mam siły i motywacji, żeby chociaż palcem ruszyć. Przetwieram odrobinę oko, tak na jedną małą sekundę, i zaciskam z powrotem powieki, udając sen.
- Ej, Herma, wstawaj. - Nagle ni z tego ni z owego gwiżdże mi nad głową tym swoim cholernym metalowym narzędziem tortur, aż zrywam się na baczność, a w mózgu i flakach nadal mi piszczy.
- Jezu, nienormalna jesteś, Lisie?! Zabić mnie próbujesz czy ogłuszyć na zawsze? Już nigdy nie będę dobrze słyszeć!
- Część naszych wróciła. No wiesz, z podchodów.
- Część? Jak...? - Zaczyna do mnie docierać, co przed chwilą powiedziała.
- Część, mówię. Jest Naczelna, Daniel, Mała i Dora. A reszta została u survivalowców.
- Możesz mówić jakoś jaśniej? Jakie została?
- Złapali ich. Przez Dorotę, tę młodą. Chodź do kadrówki, naradę mamy. - Rzuca mi klapki spod ściany i zakłada połę namiotu na dach. Od razu wlewa się do środka ciepłe, ale świeże powietrze, pachnące deszczem i mokrą ziemią.
- No, śpiąca królewno, w końcu wstałaś. - Damka uśmiecha się do mnie szeroko, z triumfem klepiąc miejsce na pryczy obok siebie. Jedyne wolne miejsce, odnotowuję, dlatego tak się szczerzy. Dużo nas dzisiaj, większość obozu wpakowało się do kadrówki.
Naczelna, wciąż brudna w ziemi na twarzy i ubraniu, z poczochranymi włosami pełnymi igliwia i trawy, unosi dłoń, żeby nakazać nam ciszę. Rozmowy milkną od razu, kiedy skupiamy na niej całą uwagę.
- No więc... Jak wiecie, w nocy poszliśmy na podchody. Do survivalowców. W ośmioro. Wszystko szło dobrze, tylko potem zaczęła się burza. Mieliśmy w sumie zrezygnować, ale byliśmy już za bagienkiem obok ich obozu, i nie chcieliśmy tamtędy wracać w deszczu i po ciemku. A niektórzy mocno, naprawdę mocno opóźniali nam drogę. - Drużynowa surowo mierzy wzrokiem Dorotę. To było do przewidzenia, ona jest tak złośliwa i bezmyślna, że musiała narobić kłopotów. Gdyby to była moja decyzja, nie zabierałabym jej wcale.
- No i jak walnął piorun gdzieś blisko, Dora zaczęła się drzeć - uzupełnia ponuro Mała, tak samo wysmarowana na ciele i ubraniu, jak Marta. Rzuca Dorocie niechętne spojrzenie, ale dziewczyna wzrusza tylko pulchnymi ramionami, obrażona. Przynajmniej jej kpiący uśmieszek gdzieś zniknął. - Wiadomo, usłyszeli nas, a ona była na samym końcu. Ciągle była na samym końcu.
- My byliśmy najbliżej, Gargulec, Zygmunt i ja - dodaje Daniel. - No i jak Dora zaczęła krzyczeć, survivale powyłazili z namiotów i zrzucili na nas z drzew siatki wojskowe. Takie z obciążeniem po bokach. Musieli się przygotować wcześniej, bo tyko pociągnęli za jakiś sznurek i tyle. Dobrzy są.
- Daniel jest niezły - mówi z uznaniem Naczelna. - Wydostał się spod siatki.
- Hania mi pomogła, podniosła brzeg tej siatki, ale potem, jak uciekaliśmy, wyłożyła się na jakimś korzeniu, i ją też złapali. No i Zygmunt... wpadł do dziury przykrytej gałęziami. Wylazł, ale i tak go dopadli, bo stracił za dużo czasu. - Daniel marszczy brwi w zamyśleniu. - Pewnie zechcą za nich okup.
- Gargulec jeńcem, ja nie mogę. - Damian skręca się ze śmiechu. Głupi dzban. Zrywam się na nogi i wpycham pomiędzy Lisa i Potterka, ignorując zbolałe spojrzenie przyjaciółki, mamroczę przy tym pod nosem niepochlebne, bardzo niepochlebne rzeczy pod adresem buraków, co cieszą się z nieszczęścia innych. Mam nadzieję, że chociaż część mojego burczenia do niego dotrze. Ciekawe, jak on by sobie poradził w takiej sytuacji, bohater.
- Podkradliśmy się do nich znowu jakieś pół godziny później, Bercik i ja, a dziewczyny czekały przed bagienkiem. Survivale przywiązali naszych do drzewek koło swoich namiotów. No i chcieliśmy ich uwolnić, Bercik podpełzł do Gargulca, ja do Bulewki. Udało mi się prawie rozsupłać jej ręce, ale nie zauważyliśmy, że wartownik stał za drzewem, bo oni naprawdę się dobrze maskują. Zupełnie nie było go widać. Mówię wam, jakby nagle krzak się poruszył i już mieli Bercika. No i Gargulec krzyknął, żebym uciekała, to uciekłam.
- U nas już dawno nikt nie bierze jeńców na podchodach. - Mała z niesmakiem ogląda brudne pazury, po czym wyskubuje spod jednego cały pasek ziemi. - Ciekawe, co za nich zechcą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro