#7
- Czyli zostawiacie mnie samego?
Dawid usiadł na swojej walizce i rzucił ukradkiem spojrzenie na Maćka. Wspólnie z Piotrkiem rozkładali namiot, który mieli dzielić ze sobą. Kubacki czekał na decyzję Kamila. Był prawie pewny, że będzie z nim. Ku jemu niezadowoleniu Stoch wystawił go. Rozmawiał właśnie z Peterem, który przekonał go do zmiany decyzji.
Dawid musiał szukać teraz osoby, która nie ma pary, albo zdecydować się na mieszkanie w namiocie samemu. Z jednej strony mu to odpowiadało. Miałby więcej miejsca dla siebie. Spokój, prywatność. Z drugiej strony gdyby miał kompana byłoby mu raźniej. Nie czułby się aż tak samotny przez te kilkanaście dni.
- Wiem z kim możesz mieć namiot - Piotrek usiadł obok niego. - Skoro Peter będzie z Kamilem, to Lanišek zostanie sam. Ja na twoim miejscu pogadałbym z nim.
- Skąd wiesz, że nie on nie ma przy sobie narkotyków? - wtrącił się Maciek. - Wiecie, jakie chodzą słuchy na skoczni?
Przyjaciele zgodnie przytaknęli. Od Norwegów słyszeli plotki, że Anze handluje narkotykami. Nie były to potwierdzone informacje. Nikt również nie wiedział, czy Słoweniec sam je bierze. Co prawda czasami chodził pobudzony i roześmiany od ucha do ucha, jednak to nie musiały być przyczyny zażycia ich. Dobrym samopoczuciem Anze może chciał pokazać, że przed konkursem jest dobrej myśli i nie stresuje się. Starał się roźmieszać innych i uświadamiać im, że przede wszystkim przed oddaniem skoków potrzebne jest pozytywne myślenie i odpowiednie podejście. Inaczej może cię zjeść stres.
- Nie mam nic do stracenia. Pójde zapytać.
Blondyn z cichym westchnięciem podniósł się z walizki i uśmiechnął do Maćka i Piotrka. Ci życzyli mu powodzenia i przespanej nocy. Rano znów się zobaczą i wspólnie będą mogli zwiedzić okolice.
Dawid minął kilku skoczków, rzucając im pospieszne "cześć". Wśród nich był Kamil, który streścił mu swoją decyzję, przeprosił i wskazał drogą do namiotu Anze. Kubacki podziękował mu i udał się do Słoweńca. Znalazł go rozpalającego ognisko. Widząc Polaka uśmiechnął się do niego i poklepał miejsce obok siebie.
- Właśnie się do ciebie wybierałem - roześmiał się.
- Jestem pierwszy - odparł mu Dawid i od razu przeszedł do rzeczy. - Słuchaj, mam pytanie. Masz może miejsce w namiocie? Znaczy... Troche głupio to zabrzmiało. Dzielisz z kimś namiot?
- Jakbyś przyszedł tu godzine temu, to powiedziałbym ci, że tak - lekko uśmiechnął się. - Teraz jednak odpowiedź jest inna, czyli jak możesz się spodziewać - nie.
- Peter wystawił cie?
- A ciebie Kamil?
- Dokładnie.
- W takim razie - zaklasnął w ręce Lanišek. - Proch is real.
- Szczerze, to nigdy o czymś takim nie słyszałem, ale może masz rację.
***
- Słyszałeś to?
Celina wstała z łóżka i przetarła oczy. Włożyła nogi w swoje miękkie kapcie i wolnym krokiem podeszła do stolika. Zabrała z niego stojący kubek i nalała sobie wody. Upiła z niego kilka łyków i spojrzała na Johanna. Przekręcił się na bok i nadal spał w najlepsze. Wcale nie zwrócił na nią uwagi. Forfang miał bardzo mocny sen i trudno było go obudzić.
Prawie upuściła na ziemie kubek, kiedy usłyszała pukanie dochodzące od strony drzwi. Kto to mógł być o tak późnej porze? Wzięła w ręke telefon Johanna i odblokowała ekran. 2.40. Przełknęła śline i spojrzała na małe okienko przy drzwiach. Wydawało jej się, jakby zobaczyła czyjś ruch. Osobe, która właśnie przebiegła obok ich kampera.
Po cichu podeszła do chłopaka i złapała go za ramię. Lekko nim potrząsnęła. W odpowiedzi usłyszała głośne chrapnięcie i Norweg przekręcił się na drugi bok, twarzą w jej strone.
- Johann - odezwała się do niego szeptem Celina. - Wydaje mi się, że ktoś jest przy kamperze.
- Yhm - mruknął Forfang. - Połóż się. Pewnie to jakaś wiewiórka albo inne zwierze.
- I puka do drzwi niczym człowiek? - upierała się przy swoim dziewczyna. - Proszę cię, musimy to sprawdzić.
- Daj mi spać - nie przejmując się jej słowami Johann zakrył się kołdrą aż po samą głowe.
- Sama pójde to sprawdzić...
Zdeterminowana dziewczyna nałożyła na siebie szlafrok i zabrała ze sobą swój telefon. Kluczykiem otworzyła drzwi od kampera i ostrożnie wychyliła się na przód. Włączyła w telefonie latarke i ruszyła przed siebie. Oświecała sobie droge, rozglądając się, czy nikt nie ukrywa się za drzewami. Mógł być to jakiś głupi żart któregoś ze skoczków. Może uważających się za zabawnych Czechów?
Po kilkunastu minutach wędrówki stwierdziła, że Johann miał rację i przesłyszała się. Wracała tą samą drogą do kampera w przekonaniu, że to wszystko przez oglądnie co wieczór horrorów z Johannem. Później wydawało jej się, że słyszy jakieś głosy, dźwięki, jakby zupełnie zwariowała. Musi z tym przestań, bo naprawdę oszaleje.
Minęła mały strumyk, kiedy usłyszała za sobą trzask łamanych gałęzi. Pomyślała, że to Johann jednak za nią poszedł upewnić się, że wszystko jest okej. Tylko dlaczego się do niej skradał, zamiast normalnie podejść? Zawiązała mocniej wokół talii pasek szlafroka i ruszyła dalej. W jej twarz zawiał zimny podmuch rannego wiaterku, więc przyspieszyła kroku.
- Dokąd się tak spieszysz?
Głos, który usłyszała za sobą dosłownie zmroził jej krew w żyłach. Był on chłodny i głęboki. Musiał on należeć do mężczyzny. Celina nie miała odwagi się odwrócić i spojrzeć na niego. Stanęła więc w miejscu i czekała na dalszy przebieg wydarzen. Poczuła na swojej szyji zimny oddech. Był tuż za nią. Tak blisko. Za blisko. Nie wiedziała, jakie ma zamiary. To ją przerażało.
- Odwróć się - jego głoś był pewny siebie, stanowczy i... przekonywujący.
Wykonała jego polecenie, co okazało się dla niej błędem. Błędem, za który zapłaciła największą stawke. Napastnik widząc, że dziewczyna odwraca się w jego stronę nie zawahał się ani sekundy. Wbił najmocniej jak potrafił przedmiot trzymany w ręce, po czym wyciągnął go i uśmiechnięty odbiegł od Celiny.
Dziewczyna czuła, że minęły sekundy, kiedy ostrze wydobyło się z jej brzucha. Wydała głośny krzyk przerażenia. Widziała, jak mężczyzna się śmieje. Triumfuje. Odbiega, pozostawiając ją samą ranną. Starała się powstrzymać łzy, który napływały jej do oczu. Przyłożyła ręce do rany i poczuła, jak spływa po nich czerwona ciecz. Czuła, jak robi jej się słabo. Położyła się. Coraz ciężej jej się oddychało. Brakowało tchu. Z rany nadal płynęła krew. Musiała być ona głęboka. Kilka centymetrów i wbiłby jej nóż w serce. Trafił kilka centymetrów w dół. Wiedział, co robi.
Chciał jej przyspożyć cierpienia. Aby nie zginęła od razu. Tylko powoli, z biegiem czasu. Zaplanował to perfidnie. Zaczął jej się rozmazywać obraz. Słyszała w oddali kroki. Ktoś biegł do niej. Usłyszał ją. Jednak jest już za późno na ratunek. Nie zdąży. Po policzkach dziewczyny spłynęły łzy. Słone łzy, oznaczające cierpienie. Nie chciała umierać. Nie teraz. Z ostatek sił krzyknęła na tyle głośno, jak mogła:
- Johann, kocham cię i zawsze będe kochać!
Po czym jej oczy zamknęły się. Ręce bezwładnie opadły na ziemie. Celina zapadła w sen. Sen, z którego już nigdy się nie obudzi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro