#31
Kevin spojrzał na siedzącego obok Viktora, po czym wrócił do czytanej przez niego książki. Nie tak sobie wyobrażał spotkanie z Czechem. Co prawda, był od niego o kilka lat starszy, ale wiek nie gra znaczącej roli. Tu jednak grał. Polašek zupełnie pogrążony był w innym świecie, nie potrafili znaleźć wspólnego tematu. Rozmowa się nie kleiła. Czuł się nie komfortowo. Poza tym Viktor cały czas zerkał na telefon, jakby czekał na coś ważnego. Może miał ktoś do niego zadzwonić? Tego nie wiedział.
- Na co czekasz? - zapytał w końcu zniecierpliwiony. - Ma ktoś do ciebie dzwonić?
- Nie - zażenowany, że Amerykanin zwrócił mu uwagę, zaczerwienił się. - Tylko Vojtech udał się na te poszukiwania. A po tym, co się ostatnio stało... No jest trochę inny. Mniej pewny siebie, zamyślony. Nie odzywa się, tylko buja w obłokach. To przyjaciel, więc się o niego martwię.
Bickner pokiwał głową. Rozumiał go. Vojtech był dla niego bliskim przyjacielem, od najmłodszych lat. Wspólnie zdecydowali się trenować tą samą dyscyplinę sportową. To ich na pewno jeszcze bardziej do siebie zbliżyło.
Amerykanin nie ma ze skoczkami dobrego kontaktu. Jest niczym wiatr. Dyskretny, cichy, ale czasami potrafi zaskoczyć. Nie przyjaźni się z nikim. Wymiane ze sobą słów na przywitanie nie można uznać za przyjaźń. Tego mu właśnie brakuje. Przyjaciela ze skoczni, z którym łączyłaby go mocna więź. Wie, że chcieć, to móc. Tylko jest bariera, którą Kevin nie może ominąć. Nie jest przystojny jak Wellinger, utytułowany jak Schlierenzauer czy zabawny jak Stoch. On jest skryty, stojący w ich cieniu, starający się swoimi skokami dochodzić do perfekcji. Zacząć być dostrzeganym w świecie skoków.
Rozległ się dźwięk dzwonka, a Viktor poderwał się z miejsca. Uśmiechnął się do Kevina, po czym szepnął:
- To Vojtech.
Odebrał. Przyłożył telefon do ucha, jednak po chwili położył go na trawie włączając na głośnomówiący.
- Hej - odezwał się starszy z Czechów po drugiej stronie.
- Cześć - odparł mu Viktor. - Jak poszukiwania? Znaleźliście go?
- Nadal nie. Jesteśmy w drodze na wodospad. Wiesz, lepszy widok. Może akurat teraz się uda.
- Na to każdy liczy - Polašek pomachał do Kevina, aby się do niego przybliżył. - Trzymacie się razem?
- Zrobiłem krótki postój, żeby do ciebie zadzwonić. Zaraz do nich dołączę. Jeszcze chciałem cie przeprosić. Za moje zachowanie. Wiem, że śmierć Veronici wpłynęła też na ciebie. Zachowuje się teraz jak egoista. Jakbym zapomniał, że też masz uczucia.
- Nie musisz się tłumaczyć - przerwał mu Viktor. - To była twoja dziewczyna. Ty podejmowałeś decyzję. Wiem, że samemu trudno byłoby mi się po czymś takim pozbierać.
- Co nie zmienia faktu, że zachowuje się względem ciebie nie fair. Przepraszam.
- Przeprosiny przyjęte - uśmiechnął się do ekranu.
- Jakie szczęście - roześmiał się również Vojtech. - Jest tu ktoś?
- Vojtech?
Po drugiej stronie zapadła na chwile cisza. Viktor podgłośnił telefon. Dalej nic. Niepewnie spojrzał na Bicknera. Coś się dzieje. Amerykanin szturchnął go w bok, aby się odezwał. Viktor założył ręce na kark, po czym zapytał:
- Vojtech? Słyszysz mnie?
- Uciekajcie!
Rozległ się strzał. Głos Sturšy umilkł. Viktor zaczął gorączkowo wypowiadać do ekranu imię przyjaciela. Jednak po drugiej stronie linii zapanowała cisza. Jedynie przez ułamek sekundy dało się słyszeć świszczący oddech. Następnie kroki. Szmer. Ktoś podniósł telefon do góry.
- Tik tak, tik tak - po plecach Viktora przebiegły ciarki. Pamiętał ten głos. Aż za dobrze. - Tak się martwił o nią, że zapomniał o sobie. Przykre. Szkoda, że przygoda dobiega powoli końca. Nie będzie happy endu. Żegnam.
Rozłączył się, pozostawiając roztrzęsionego Polaška i zaskoczonego Bicknera bez odpowiedzi.
***
Siedzący w namiocie Polacy usłyszeli strzał. Maciek od razu się zaniepokoił. Tam był Dawid. Może to był strzał skierowany właśnie w niego? Musi iść to sprawdzić.
- Dokąd idziesz? - zapytał Piotrek, widząc zarzucającego na plecy bluzę przyjaciela.
- Sprawdzić, czy nic się nie stało.
- To ja lepiej pójdę.
- O nie - powstrzymał go ruchem ręki Kot. - Ktoś musi zostać i w razie czego poinformować o wszystkim resztę.
- To ty jesteś od tego - burknął niezadowolony Żyła. - Wiesz, że mam problemy z udzielaniem wywiadów.
- To przyjaciele. Wśród skoczków możesz być sobą.
Żegnając Piotrka, Maciek opuścił namiot. Rozglądnął się na wokoło. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się normalne. Jednak czy takie było?
Przeszedł kilka metrów, bacznie się przyglądając. Wszystko tak jak wcześniej. W takim razie, co oznaczał ten strzał? Może tylko mu się wydawało? Chociaż Żyła też go słyszał. Nie mógł być przypadkowy.
Wtem dostrzegł wychodzącego zza kampera Daniela. Chłopak chwiejnym krokiem szedł w jego stronę, zupełnie się na niego nie patrząc. Wzrok miał wbity w ziemię. Niespodziewanie się schylił i podniósł przedmiot leżący na ziemi. Obrócił nim w dłoni, przyglądając się mu. Kot zaczął iść w jego stronę, starając się zachować jak największą ciszę.
Tande jednak usłyszał go. Był przewrażliwiony. Potrafił usłyszeć najcichszy szelest, głos. Stał się inną osobę. Przede wszystkim starał się unikać kontaktu z innymi obozowiczami. Myśl, że ktoś z nich jest mordercą Johanna budziła w nim lęk, ale też złość. Chciał znaleźć tę osobę jako pierwszy i sam wymierzyć jej sprawiedliwość. Śmierć za śmierć.
- Nie podchodź - podniósł trzymany w ręce pistolet i skierował go w stronę Polaka.
- Spokojnie! - zawołał Maciek.
Nie chciał niepotrzebnie sprowokować Norwega. Widziała, w jakim jest stanie. Cały czas drżał, a ręka, w której trzymał broń trzęsła się na boki. Jeden przypadkowy ruch i może pociągnąć za spust.
- Pomogę ci, tylko proszę cię, połóż pistolet na ziemi.
- To ja mogłem pomóc! - odwrotny skutek. Daniel jeszcze bardziej się zdenerwował.
- Nie rozumiem o czym ty mówisz!
Tande na chwile spuścił wzrok. Pociągnął nosem. W kącikach jego oczu pojawiły się łzy.
- Jego z nami na tym obozie nie ma. Przyjechał pomóc. Tamtej nocy, co zginął Gregor rozmawiałem z nim. Powiedział, że nas z tego wyciągnię, żebym się o nic nie martwił. Pożegnałem się się z nim. A mogłem go powstrzymać!
Maciek wykorzystał to, że Daniel się na niego nie patrzy i zrobił dwa kroki wprzód.
- Jeśli połączymy siły, to go znajdziemy!
- To nie on zabił Johanna. Nie potrafiłby.
Mówił dalej, jednak z każdym kolejnym słowem Maćkowi wydawało się, że myślami jest nieobecny. Ciałem tak, ale spojrzenie miał zabłąkane. Może w tym, co mówi, jest ziarnko prawdy, ale czy na pewno?
- Ich musi być dwóch - kontynuował Daniel. - Nie jeden. Pomagają sobie. Są bardzo skuteczni. Gdyby działał tylko jeden, prędzej czy później popełniłby błąd.
Daniel usiadł na trawie, odrzucając pistolet na bok. Maciek szybko podbiegł, chwytając go i chowając w tylną kieszeń spodni. Następnie podszedł do Norwega. Tande zasłonił twarz rękami i głośno płakał. Kot przykucnął obok niego i położył mu dłoń na ramieniu.
- Znasz tożsamość mordercy? Kto nim jest?
Daniel otarł łzy, po czym spojrzał na Polaka. Krzywo się uśmiechnął. Skoro on zadał pytanie, to musi na nie odpowiedzieć. Niech inni poznają prawdę, którą ukrywał. Morderca teraz nie będzie zagadką. Wyprostował się, po czym odparł do Maćka:
- To Granerud.
-------------
Zaskoczeni?😎
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro