Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Niebo robiło się coraz ciemniejsze, co sprawiło, że z łatwością było można zobaczyć gwiazdy.
-Co teraz robimy? - Zapytał trochę zmęczony Trey. - Najlepiej by było znaleźć jakiś nocleg.
-Teraz to już trochę na to za późno. Możemy się przespać tutaj...
-...Gdzieś niedaleko zauważyłem jakieś ławki. - Wtrącił Lennemu, Yoh.
-Przecież ja mam namiot. Może i nie jest bardzo duży, ale sądzę, że chociaż 3 osoby się zmieszczą.
- Wyciągnęłam namiot z materiałowego opakowania, a on sam się rozłożył. - Trzeba będzie tylko go przymocować kołkami do ziemi.
Co się okazało, to był jednak ten większy namior dla 3 osób dorosłych. Chłopaki by mogli się tam zmieścić... beze mnie i Rio.
- Faktycznie. Nie mały namiocik. - Odparł Lenny.
-Myślałam, że będzie mniejszy..., ale w sumie...zmieścicie się.
Popatrzyłam na Rio z niepewnym spojrzeniem. Mężczyzna jednak uśmiechnął się, chcąc się zaśmiać.
-Spokojnie. Spanie na zewnątrz dobrze mi zrobi. Na trawie na pewno będzie wygodnie.
Chłopcy poszli spać do namiotu, a ja i Rio, położyliśmy się na kocu. Pierwsza zasnęłam ja, ale czułam jak Rio obok mnie, trochę się wiercił.

Następnego ranka, obudziło mnie słońce, które zaczęło opalać mi twarz. Kiedy otworzyłam oczy i popatrzyłam na Rio, który jeszcze chrapał, a jego jedna ręka leżała na moich biodrach. Powoli ją ze mnie zdjęłam i wstałam. Przeciągnęłam się i popatrzyłam na krajobraz przed sobą. 5 minut później, z namiotu wyszedł Joco.
-Hej Joco. Jak się spało?
-Nawet dobrze...nawet jak Trey przygniótł mnie całym, swoim, grubym cielskiem... - Odparł, przeciągając się. - Słyszałaś może, o krokodylu, który zaadoptował psa?
-Nie?...A co? - Odparłam zdziwiona.
-Bo Kroks ostatnio od niego zwiał. - Odparł, pokazując mi swojego kroksa.
Na początku nie chciałam się zaśmiać, bo to co powiedział było głupie, ale jednak było na tyle głupie, że aż zabawne i po prostu zaczęłam się głupio śmiać.
Po chwili, kiedy pojawił mój duch się przy mnie, przeszedł mnie bardzo dziwny dreszcz. Jakbym poczuła wiatr, który wieje mi zza pleców.
-Narumi?- odezwał się po chwili Ōku. Wiesz może co to było?- jakby poczuł dokładnie to samo.
-Chodzi Ci o ten dreszcz? Tak... co to było?
-Wróciło wasze połączenie. Najwidoczniej kiedyś byliście ze sobą bardzo dobrze zsynchronizowani.- odparł Yoh, wychodząc z namiotu, po którym od razu pojawił się nadal zmęczony Lenny.
-Idioto. Skoro Ōkuninushi jest i był jej duchem stróżem przez ten cały czas, to jego obecność i więź, która ich łączy, nie powinna Narumi dziwić. To normalne, jeżeli potrafi się dogadać ze swoim duchem.- wyjaśnił najnormalniej jak potrafił.
Zrobiliśmy sobie wszyscy szamański trening. Każdy z nich, pokazał to co potrafił najlepiej, a później sama spróbowałam. Jak to zawsze bywa na początku, było okropnie trudno, dość męcząco i beznadziejnie. Oni uważali, że całkiem nieźle sobie poradziłam, jak na pierwszy trening, po powrocie na stare tory.
Przez parę dni, idąc przez lasy, pola i inne rzeczy, cały czas od rana do nocy, przypominałam sobie wszystkie ataki, a dodatkowo powolutku wracałam do mojej poprzedniej formy. Ōku opowiadał mi o wszystkich moich walkach w dzieciństwie i o tym, jak dobra byłam. Podobno moim ulubionym atakiem była „Wirująca maskarada!" Wtedy to otwierałam parasol, kręciłam nim parędziesiąt razy dookoła i uderzałam w przeciwnika wielką trąbą powietrzną, która wystrzeliwała na parędziesiąt km. Był jeszcze „Kołowrotek", którym sprawiałam, że wszystkie rzeczy (, a czasem nawet osoby) wirujące dookoła mnie, wszystkie lądowały na przeciwniku. Opowiedział mi jeszcze o „Wichrowym utonięciu". Dzięki parasolce, czerpie energię z chmur, potem pojawiają się błyskawice, które uderzają w przeciwnika, a jeżeli jest mi mało, mogę dodatkowo zabrać calusieńką deszczówkę i zalewam przeciwnika w taki sposób, żeby jak najszybciej się udusił lub utopił.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro