Rozdział 1
Pisane w 2020. Miłego czytania :3 (18+)
Pojechałam razem z „koleżankami„ na tydzień na biwak. Byłyśmy same, ponieważ żaden rodzic nie chciał ruszyć swoich czterech liter z domu. W sumie nie dziwiłam się. Sama nie chciałam z nimi jechać, ponieważ ostatnio bardzo mnie zraniły. Jednak to był pomysł jednej z mam tych znajomych. Nie chciała widzieć jak się kłócimy. Chyba za bardzo mnie lubiła.
Pojechałyśmy dużym autobusem. Pojazd zatrzymał się przy jednej ze stacji, która stała 11 mil od jeziora i miejsc biwakowych.
Gdy tam dojechałyśmy, zachodziło już słońce, a przy jezdni, stały z dwie, już kiepsko świecące latarnie. Dało się jeszcze coś przez nie zobaczyć, ale i tak każda z nas, zapaliła swoją latarkę dla bezpieczeństwa. Maszerowałyśmy po szerokiej ścieżce. Mogłyśmy iść obok ulicy, ale nie było przy niej chodnika.
-A jak?-Zaczęła rozmowę Magnolia. „Mądralińska".-Nie boicie się?
-Nie! Do puki Mirelia będzie ze mną, nic nas nie powstrzyma.- Olimpia, złapała Mirelię pod rękę i pocałowała ją w policzek. Moje domysły, że obie to lezby, utrwalają się.-Damy radę!
„Bachor" poprawiła swoją torbę, i odwróciła się do mnie. Ja szlam metr za nimi. Czułam jej wzrok na sobie, ale nie zamierzałam na nią patrzeć. Byłam zajęta szukaniem piosenki w telefonie. Gdy tylko „Pani Pasożytowa" to zauważyła, uszczypnęła dziewczynę, by zwrócić na siebie uwagę.
Była jeszcze Koralia. Ona czytała książkę. Co chwila, sprawdzała drogę, czy idzie w dobrym kierunki. Nie interesowały ją ich rozmowy.
-Witalia!
Usłyszałam nagle swoje imię. Niechętnie podniosłam głowę do góry i zdjęłam jedną słuchawkę z ucha. Magnolia widocznie chciała mnie pewnie obrazić. Tak jak w trakcie podróży.
-Wiesz. Nie chce być niemiła, ale fajniej by nam było tu bez ciebie.- Powiedziała, rzucając swoje włosy na drugie ramię.
-Powinnaś też opierdzielić o to moją matkę. To był jej pomysł.-Wtrąciła Mirelia.
-To jest dobry pomysł.
Kiedy tylko te trzy mendy, zaczęły mnie na głos obgadywać, wróciłam do poprzedniego zajęcia.
W pewnej chwili, zauważyłam jak Koralia nie zwraca swojej uwagi na drogę, tylko wczytania jest w książkę. Już miała walnąć w drzewo, kiedy to złapałam ją pod rękę i wyprowadziłam z transu.
-O mało co nie pocałowałaś drzewa.
Dziewczyna popatrzyła na nie, a następnie na mnie. Puściłam ją i już miałam iść dalej, kiedy to usłyszałam jej głos. Odwróciłam się.
-Dziękuję. -Koralia uśmiechnęła się serdecznie do mnie. Odwzajemniła gest i wróciłam do playlisty, którą jednak potem zostawiłam w spokoju."Krecikowa„ schowała książkę do torby i zamieniła ją na telefon i słuchawki w jednym uchu. Ja za to zdjęłam słuchawki, by rozkoszować się choć przez chwilkę, dźwiękiem szumiących drzew.
Szłyśmy jakieś 20 minut, kiedy to rozległ się niepokojący odgłos. Jakby czyjeś oddychanie. Nagle po tym, zaczęły szeleścić liście na drzewach. Jakby ktoś nimi się bawił.
-Słyszałyście to?- Zapytała zaniepokojona Mirelia. Olimpia schowała się za nią, dygocząc jak moja siostra w samochodzie podczas szybkiej jazdy. Zaczęłyśmy się rozglądać.
-Przestańcie! To żałosne. Tak samo, jak Witalia, kiedy zobaczy siebie w lustrze. - Wrzasnęła Magnolia.
I znowu się zaczyna.
Po chwili, straciłam z oczu Koralię. Jej rzeczy zostały rzucone na ziemi. Nigdzie nie mogłam jej znaleźć.
-Co Witalia? Boisz się żałosna kupo gówna? - Magnolia nie znała granic.
-Sory Cię bardzo, ale...co ja Ci takiego zrobiłam?- Spytałam, chcąc zachować spokój, by jak najszybciej zburzyć ją z równowagi.
-Może to, że skrzywdziłaś Mirelię?
-A czy to jest twoja sprawa?
-Tak!
-Jesteś jej adwokatem? Super. Powiedziała Ci samą prawdę, czy tylko kłamała?
-Nie bądź taka mądra. Mirelia jest tą poszkodowaną, a nie ty.
-Wiesz, sprawa zawsze jest zrozumiała i w dodatku łatwa do rozwiązania dla osoby, która zna obie strony sporu...,a nie tylko jedną. Żadna była z ciebie kiedyś przyjaciółka, nie chcąc mnie wtedy posłuchać... a nawet nadal nie jesteś.- Odparłam. Odwróciłam się, chcąc nadal poszukać koleżanki, która nagle zniknęła.
Magnolia już chciała mi odpowiedzieć, ale nagle coś ją złapało za nogi, związało jej usta i pociągnęło do siebie. Jej rzeczy zostały wyrzucone.
Po chwili, z tej strony, w której zniknęła jedna z dziewczyn z przed chwili, rozbryzgała się jej krew, a głowa koleżanki potoczyła się w naszą stronę.
Pobiegłam przed siebie, zostawiają tamtą resztę. Nie chciałam umrzeć. Nie chciałam skończyć jak tamta. Mój plecak był dość ciężki przez jedzenie i 7 par ubrań, a pod pachą miałam mały, samo-składający się namiot, ale mnie to nie interesowało.
W pewnej chwili, schowała się za dużym drzewem. Po jakiś 30 sekundach, zauważyłam jak Olimpia i Mirelia biegną tą samą drogą co ja. Jednak nagle, ogromny cień, złapał okularnice za nogi, a kiedy ta, spadła na twarz, tłuczące sobie przy tym okulary, a szkło, które wbiło jej się w oczy, nie dało jej się uratowań. Nawet gdybym „chciała" spróbować.
Mirelia schowała się za drzewem, stojące blisko mojego.
-Witalio...-Zaczęła.
-Nie rozmawiam z kłamczuchami. - Odparłam, chcąc zachować ciszę, by człowiek cień nas nie zauważył.
-Rozumiem, że nie chcesz ze mną gadać, ale... chciałaby Cię przeprosić za tamto. Zachowałam się okropnie.
Popatrzyłam na nią ze zrezygnowaniem.
-Mogłaś o tym pomyśleć, zanim je oszukałaś. Dla mnie to za późno na twoje przeprosiny. Nie jesteś już moją przyjaciółką. Nie tą, którą poznałam w podstawówce.
Po chwili, poczułam jeszcze mocniejszy strach, niż taki, jaki odczuwałam sprzed paru minut. Taki jakby chłód.
Nagle zauważyłam jak człowiek cień porywa Mirelię do siebie. Chciałam ją złapać szybko za rękę, ale było już za późno. Jedynie co zauważyłam to jasna krew, która prysnęły w moją stronę i leżące, martwe ciało obok mnie.
Nawet najlepszy psychoterapeuta nie pomoże mi przestać myśleć o tym co dzisiaj zobaczyłam. Oderwana głowa, jedna nawet bez oczu i martwe, zakrwawione ciało.
Bez najmniejszego zastanowienia się, ruszyłam w stronę jednej z tych latarni, którą po chwili zauważyłam. Myślałam, że uda mi się dobiec do jeziora, kiedy to zauważyłam człowieka cienia. Szybko skręciłam w lewo i pobiegłam przed siebie.
Już miałam nadzieję, że go już nie zobaczę, kiedy to nagle, wpadłam jakby do jakiejś dziury w ziemi. Była dość głęboka, ale kiedy tylko zauważyłam zielone liście, odetchnęłam z ulgą. Co się jednak okazało...wylądowałam na drzewie. Dookoła mnie były inne drzewa.
Po chwili, usłyszałam jak ktoś mnie woła. Popatrzyłam na dół i zauważyłam tam jakąś paczkę chłopaków.
-Nic Ci nie jest?- Zapytał jeden z chłopców z pomarańczowymi słuchawkami na głowie.
Drugi z nich, miał lokowane, brązowe włosy a, jeszcze jeden miał niebieskie włosy, a w ręku trzymał deskę do snów boardu.
-Yoh. Zostaw ją w spokoju. Niech tam siedzi.- Odezwał się chłopiec w kurtce zimowej.
Nagle usłyszałam jakieś szelesty liści. Po chwili, z korony tego drzewa, wyszła męska głowa.
-No hej. - odezwał się miło. Facet o jasnej karnacji z czarnymi włosami i brodą.
-Hej...- Odparłam z niepewnością w głosie.
-Nazywam się Rio i jestem tu, by Cię stąd ściągnąć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro