10. O pięć odcieni ciemniej
– Mamo, mamo! Tu śpią jakieś bezdomne panie! – Obudził je dziecięcy głos i szum liści. Promienie słoneczne przebijały przez korony drzew, rzucając na ich blade twarze nieregularne cienie, trawa łaskotała je po policzkach, a motyle lądowały na poplątanych włosach, by szybko poderwać się ponownie do lotu i ruszyć w stronę kwiatów.
– Kochanie, ile razy ci mówiłam, żebyś nie podchodził do takich ludzi?
Jakaś gałąź złamała się głośno, kiedy starsza kobieta zajrzała w poszukiwaniu dziecka za krzaki i spostrzegła leżące tam czarownice. Z jej ust uciekł przerażony jęk, może dlatego, iż wszystkie trzy siostry były poszarpane, blade ze zmęczenia i wyglądały jak trzy nieszczęścia, dosłownie.
Felicity zerwała się na nogi jak oparzona, aż zakręciło jej się w głowie.
Matka chwyciła dziecko za rękę, przyciągając je odruchowo do piersi i po obrzuceniu Lucy oraz jej sióstr obrzydzonym spojrzeniem, wróciła na ścieżkę, ciągnąc za sobą małego chłopca.
– Na Rogatego Boga, głowa mi pęka – wymruczała Ekaterina, powoli budząc się ze swojego snu.
Rudowłosa opadła na kolana z westchnieniem, po czym delikatnie szturchnęła Roze, która nadal znajdowała się w pozycji embrionalnej.
– Hmmm...
– Musimy stąd iść – stwierdziła Lucy zachrypniętym od wypowiedzianych zeszłej nocy inkantacji głosem. Przeczesała dłonią osłaniające je krzaki i spojrzała przez nie na plac. – Jest tu coraz więcej ludzi. Jeśli nie chcemy być pośmiewiskiem, to proponowałabym szybkie ulotnienie się do mieszkania. Myślę, że nie tylko ja potrzebuję pójścia w kimono.
– Gdzie są koty? – spytała Roze przecierając zaspane oczy i krzywiąc się pod wpływem porannego słońca.
– Tutaj – odparła powoli Katty, tłumiąc ziewnięcie i wskazała na wiklinowy koszyk, z którego wystawały dwa ogony.
– Dziewczyny, ruchy! Wstajemy i idziemy, jazda! – pospieszała je Felicity biorąc w ręce koszyk z kotami. Dwie zwinne sylwetki wyskoczyły z niego, dumnie pokazując, iż nikt nie musi ich nieść, bo same potrafią chodzić.
Roze jęknęła wstając, a Katty chwyciła Felicity pod ramię, podtrzymując nawzajem swoje wycieńczone ciała.
Dziewczyny ruszyły w stronę wyjścia, starając się omijać tłumy ludzi, którzy gdy już je zauważyli, rzucali im podejrzliwe spojrzenia.
Czarownice jednak były już przyzwyczajone do nieprzychylnych spojrzeń, szeptów, a nawet dziwnych plotek, które krążyły po okolicy na ich temat.
Oczywiście nie było to coś komfortowego, między innymi dlatego chciały się przeprowadzić. Jednak wolały być uważane za kociarę, nimfomankę i funkcjonującą na dopalaczach lekarkę, niż uciekać przed tłumem z pochodniami, ukrywać się przed policją czy okradać przydrożne sklepiki, by przeżyć. W tej kwestii nie pomagał też fakt, iż wszystkie były kobietami, które szukały siebie. Miały odmienne zdanie niż większość społeczeństwa i nie dawały się łatwo zaszufladkować. Nieposkromione stanowiły zagrożenie dla tych u władzy i obiekt drwin dla nierozumiejących je kobiet.
Przy wejściu wpadły na właścicielkę budynku, w którym wynajmowały mieszkanie. Kobieta była wścibska i sceptycznie nastawiona do trzech sióstr, co było słychać za każdym razem, gdy dochodziło do jakiejkolwiek wymiany zdań między nimi. Postawa właścicielki, pani Jones bardzo przypominała „Panią Dulską", która żyła w zakłamaniu i obłudzie tylko po to, by chwalić się przed sąsiadami. W tym przypadku właścicielka Jones martwiła się o imponowanie wszystkim dookoła, tylko nie siostrom den Vespertine.
Gdy te chciały ją grzecznie oraz w milczeniu wyminąć, kierując się na schody, ta nie pozwoliła się zignorować i po chwili w korytarzu poniosło się echo jej skrzeczącego głosu:
– Olaboga! Jak wy wyglądacie? Wstyd przed sąsiadami, co wy znowu wyczyniałyście?
Felicity skuliła się na te słowa, chcąc schować się za rogiem lub zapaść pod ziemię. Roze zignorowała staruchę, zbyt zmęczona by się tym przejmować, a Katty prychnęła w ostentacyjny sposób, na co Pani Jones głośno wciągnęła powietrze przez usta.
Kiedy Ekaterina zatrzymała się, by zrewanżować się jakąś uwagą, Roze poczuła falę zmęczenia. Naprawdę nie chciała, by jej siostra wykłócała się teraz ze starszą kobietą. Felicity również zerknęła na czarnowłosą, kręcąc głową z nadzieją, że nic się nie wydarzy, a one w spokoju wrócą do pokoju.
I jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, myśli dwóch sióstr odnalazły się nawzajem, a ich energia połączyła, mając ten sam cel i zmieniła rzeczywistość.
Pani Jones zamarła w pół ruchu, jej pomarszczona twarz zastygła z otwartymi ustami i małymi oczkami wpatrzonymi w Katty. Felicity ruszyła dalej po schodach, nie zauważając dziwnego impasu, a Roze pociągnęła za sobą Tinę, która z rozdziawioną buzią wskazywała na zamrożoną staruchę.
Gdy kobiety w końcu znalazły się w domu, każda w ciszy poszła do swojego pokoju, po czym położyła na łóżku.
Natomiast mieszkająca pod nimi właścicielka otrząsnęła się, rozejrzała po pustym korytarzu i z dziwnym wrażeniem, jakby coś ją ominęło, wróciła do mieszkania, by dalej piec szarlotkę.
Późnym popołudniem, gdy siostry miały okazję nadrobić kilka godzin snu, którego zabrakło im zeszłej nocy, wnętrze mieszkania ożyło. Najpierw do salonu weszła Felicity, na jej twarzy wciąż było widać oznaki zmęczenia. Kobieta włączyła radio, po czym zajęła łazienkę na niemal całą godzinę, by zmyć z siebie pot, łzy i zmęczenie. Z wciąż wilgotnymi rudymi włosami weszła do kuchni, otworzyła lodówkę i wyciągnęła resztki obiadu z zeszłego dnia. Kiedy z westchnieniem opadła na kanapę i zaczęła jeść, do salonu weszła ziewająca Katty. Kobieta chwyciła pierwsze lepsze rzeczy do jedzenia i zaczęła wciskać je sobie do ust, jakby głodowała od kilku dni. Jednocześnie wsłuchała się w muzykę, aż ta nie została przerwana przez audycję. Dopiero wtedy odezwała się do siostry.
– Wyspana?
– Nie, ale nie mogę przeleżeć w łóżku całego dnia.
– Jak to nie? Mnie obudził głód, zjem coś i wracam do spania! – obwieściła Katty, siadając obok siostry. Zapadło milczenie, lecz czarnowłosa nieznosząca ciszy i niezręczności szybko ją przerwała: – Ale wczoraj się działo, co nie? To chyba jedna z najbardziej szalonych rzeczy, która nam się ostatnio przytrafiła.
Rudowłosa drgnęła i rzuciła siostrze zirytowane spojrzenie.
– I czyja to niby wina?
– Wina? – powtórzyła jak echo Ekaterina, wiercąc się. – Chyba zasługa. Umarłybyście z nudów gdyby nie ja.
Talerz stuknął głośno o blat, gdy Lucy odłożyła go z impetem.
– Ależ ty jesteś egocentryczna!
– O co ci znowu chodzi? Robisz z igły widły.
– Nie jesteś poważna... – Rudowłosa zmierzyła ją spojrzeniem i uniosła brwi. – Serio? Czy którakolwiek z nas, ja lub Roze prosiłyśmy o urozmaicenie nam dnia?
– No niee...
– I tego nie potrzebowałyśmy! Czemu ty zawsze musisz wpadać w kłopoty?! I czemu zawsze nas w to wciągasz? Mi nie przeszkadza rutyna i przeciętne życie! Skończ ciągle myśleć o sobie!
– Mówi to baba, która zamordowała swojego kochanka! W czym problem? Rytuał przebiegł bezproblemowo, połączyłyśmy siły, użyłyśmy magii, zabawiłyśmy się i po sprawie. Po co ciągle do tego wracać? – wzruszyła ramionami Tina, odgryzając spory kawałek jabłka.
– Wiesz, że go nie zabiłam, nie specjalnie. I co jeszcze? Bezproblemowo... – Lucy prychnęła, zerwała się z kanapy i wpatrzyła w siostrę, opierając dłonie na biodrach. – Zostanie wyciągniętym z koła ochronnego przez duchy jest dla ciebie bezproblemowe?! Naprawdę jesteś okropna.
– Żyjesz przecież! Skończ robić z siebie ofiarę. Poza tym to niby moja wina, że się rozproszyłaś podczas inkantacji?
– Gdyby nie ty, wcale by do tej sytuacji nie doszło! – wykrzyknęła Felicity.
– Skończyłyście już? – Zimny jak północny wiatr głos oderwał dwie starsze siostry od ich kłótni. Gdy spojrzały na Roze, która wkroczyła do pokoju w otoczeniu kotów, zassały głośno powietrze.
Dziewczyna wyglądała jakby była na skraju śmierci. Blada, szara wręcz skóra wydawała się napięta na jej ciele, oczy podkrążone, a włosy od nasady siwe, jak u staruszki, którą dziewczyna zdecydowanie nie była.
– Co ci się stało? – spytała szczerze zdziwiona i zmartwiona Tina. Jej reakcja była jak najbardziej wskazana, zwłaszcza iż gdy opuszczały park, włosy Roze były wciąż ciemnym blondem.
Kobieta spojrzała na siostry spode łba. Jej oczy pociemniały, a w kącikach zabłysły łzy. Dłonie zacisnęła w pięści, aż w końcu wysyczała z wyrzutem:
– Wy.
– Roze, jak się czujesz? Pokaż mi się. Trzeba to koniecznie zbadać – zaczęła Feilicity, ale młoda czarownica odwróciła się na pięcie i otworzyła drzwi wyjściowe.
– Będę wieczorem – wyszeptała cicho i wyszła.
Na niebie pojawiła się chmura, rzucając cień na miasto. W mieszkaniu pociemniało i jakby powiało chłodem, gdy siostry wymieniły się zdezorientowanymi spojrzeniami. Nagle Felicity przypomniała sobie o ich kłótni i odwróciła głowę.
– Będę dzisiaj ogarniać. Trzeba tu posprzątać tak, by ta stara raszpla mogła przejrzeć się w odbiciu na wypolerowanej podłodze. Lepiej nie wchodź mi w drogę i nie przeszkadzaj.
– Oczywiście. Zaszyję się w swoim pokoju i będę udawać, że mnie nie ma – warknęła Tina. Wstała z kanapy, wzięła do ręki butelkę z wodą i paczkę żelków, po czym zatrzasnęła drzwi do swojego pokoju.
Felicity wpatrzyła się w sufit i westchnęła. Poczuła szczypanie, więc przymknęła powieki hamując łzy i stała tak przez parę minut zbierając myśli. W tym samym czasie z pokoju Tiny zamiast ciszy dochodziły uderzenia i trzaski, jakby kobieta wyżywała się na swoich meblach. Tyle w kwestii udawania, że jej nie ma, pomyślała Lucy, otwierając oczy.
Rudowłosa czarownica przystąpiła do sprzątania, pakowania pudeł, wycierania kurzy i składania ubrań. Zajęło jej to cały dzień. Pod wieczór wyszła z transu, w który wpadła, sprzątając. To był jej sposób ucieczki – wpadanie w wir pracy. Mimo to była bardziej nabuzowana i zła niż zanim zaczęła. Czemu miała robić to wszystko sama?
Wiedząc, że to nie pomoże, zadzwoniła do swojej przyjaciółki i o dwudziestej wyszła z winem w ręku. Kiedy Gabi ubrana w szlafrok otworzyła drzwi, Felicity była gotowa opowiadać o swoich problemach aż upije się i uśnie na sofie.
Jednak tego wieczoru, gdy kobieta zdała sobie sprawę, że chce czuć się potrzebna i kochana, Gabi zaproponowała jej niewinny urok.
– Przecież wiesz, co się stało ostatnim razem – zaoponowała Felicity.
– Och, ale to może być rytuał-zabawa. Jedna wielka improwizacja. Nie musisz do tego używać magii. Chodzi o samą czynność i wyrzucenie z siebie tego, co ci leży na sercu.
– Hm... No dobra – dała się przekonać czarownica.
Kobiety po kilku kieliszkach wina zdjęły swoje stroje, zapaliły świece i otworzyły okna, by światło księżyca mogło wpaść do środka. Wyciągnęły zioła, czekoladę, czerwone wstążki, zasuszone kwiaty i igłę.
Dały się ponieść. Szept Felicity uciekł w noc, gdy pozbyła się uprzedzeń i zaczęła recytować słowa, które ślina przyniosła jej na język. Życzyła sobie przyjaciela i kochanka. Osoby ciepłej, wyrozumiałej, miłej i skoncentrowanej na niej. Kogoś kto będzie ją wspierał i motywował do działania, ale jednocześnie nie będzie niezdrowo na jej punkcie zakręcony. Gabi siedziała z boku, chichocząc do siebie i przyglądając się przyjaciółce, która po przypieczętowaniu zaklęcia skropiła wstążkę krwią i opadła na podłogę ze śmiechem.
– Wyglądałaś jak rasowa czarownica – wybełkotała Gabi, czkając głośno.
Delikatny wietrzyk owiał ich nagie piersi, poruszył włosami. Felicity wydało się, że czuje jakby jej ciało zelżało. Miała rumieńce na policzkach, oczy jej błyszczały, a uśmiech rozświetlał twarz.
Iskra świadomości przypomniała jej nagle, że przecież chce zrezygnować z magii. Stwierdziła, że ten krótki wygłup i tak nie wpłynie na jej życie. Uznała go po cichu, za pożegnanie z magią na dobre. Rudowłosa spoważniała, wypiła z Gabi ostatki wina i obie zasnęły, a księżyc zniknął za chmurami na czarnym niebie.
Roze chodziła bez celu po mieście przez parę godzin. Nie miała ochoty zostawać w mieszkaniu z siostrami, nie chciała spotkać przyjaciół czy rozmawiać z ludźmi. Miała wszystkich dość. Kaptur bluzy naciągnięty na głowę zakrywał jej osiwiałe od nasady włosy. Chciało jej się płakać.
Czuła się osamotniona, wykorzystana i przede wszystkim zdradzona przez własną rodzinę. Ból i ciężar mocy, który uderzył w nią, gdy starsze siostry przerwały inkantację i opuściły krąg, odgrywały się w jej głowie jak zacięta płyta. Była wyczerpana i można było to zaobserwować gołym okiem.
Kobieta domyślała się również, czym spowodowane było je siwienie. Nadwyrężyła się, wykorzystała więcej magii, niż powinna. Naruszyła swoją energię witalną, by zakończyć rytuał. I po co to było? Dla kogo? Czemu wciąż ufała złym ludziom? Czemu krzywdzili ją ci, których podejrzewała najmniej?
Przypomniał jej się kucharz George i znów poczuła obrzydzenie. Nie wiedziała jednak, czy do siebie czy do niego.
Gdy była już zbyt zmęczona by chodzić, skierowała się do biblioteki. Stojący tam automat zaopatrzył ją w ciepłą czekoladę - jakimś cudem nie było tam opcji herbaty, tylko kawa lub czekolada. Roze wybrała książkę „Historia samotności i samotników" Georgesa Minoisa lecz po przeczytaniu czterdziestu stron jej umysł uciekł w świat fantazji i rozmyślań, a oczy mimo iż krążyły po tekście, już go nie odczytywały. Czuła wewnątrz pewne zmiany. Jakiś nieznany jej chłód i ciężar zagościły w jej sercu, a dziewczyna powoli doszła do konkluzji, że nie lubi i nie potrzebuje ludzi w swoim życiu. Istniało w końcu takie mądre powiedzenie – umiesz liczyć, licz na siebie.
Miała zamiar żyć zgodnie z tymi słowami.
Mimo to nadal była w złym humorze. W końcu wyjrzała za okno. Na ulicach pociemniało, a miasto rozbłysło światłem latarni i neonów. Ludzie spieszyli się do domów. Roze śledziła ich wzrokiem. Kobiecie w czarnym płaszczu zerwało się ramiączko torebki. Mężczyzna idący za nią potknął się o jakiś przedmiot i runął na ziemię. Facet ze wzrokiem wlepionym w telefon nie zauważył idącej z naprzeciwka staruszki i przy ostrym mijaniu się nawzajem wylał kawę na swój garnitur.
Czujne oczy Roze podążały za tymi ludźmi i gdy dostrzegła przewracającego się mężczyznę, nie mogła nic poradzić na złośliwy uśmiech, który rozciągnął jej usta. Niemniej nie zdała sobie sprawy, że jej zły humor wpłynął na los tych ludzi i namieszał w ich życiu, doprowadzając do drobnych katastrof.
Gdy pracownica biblioteki poinformowała Roze o zamknięciu lokalu, czarownica pozbawiona wyboru podniosła się z krzesła i wróciła do domu. Ku jej uldze był pusty. Na blacie leżał krótki liścik, napisany niedbałym pismem należącym do Katty: Felicity pije u Gabi, a ja piję w klubie. Jak chcesz pić w domu, to przynajmniej nie sama – to przynosi pecha i nie kończy się dobrze.
Roze parsknęła pod nosem i zgniotła kartkę, następnie wyrzucając ją do kosza. Nie lubiła alkoholu.
Lubiła za to długie i ciepłe prysznice, podczas których przyjemne igiełki uderzają w jej skórę, obmywają ciało i relaksują.
Z pokręconymi, nierozczesanymi włosami włączyła film, przygotowała sobie jedzenie i otoczona kotami zapatrzyła się w ekran.
– Co ja tu robię? – wyszeptała, czując nagle przypływ smutku i gulę w gardle. Ciepłe łzy spłynęły jej po policzkach.
– Czemu ja tu nadal jestem? Po co? Jaki jest cel w tym wszystkim? – jęknęła, szlochając. Wystraszone koty zeskoczyły z kanapy.
Oddech dziewczyny stał się niespokojny, zaczęła pociągać nosem i płakać na głos, dając upust swojej frustracji. Jej ciało drżało, łzy skapywały na sofę. Roze jęknęła pokonana.
– Ale robię z siebie ofiarę – mruknęła, uśmiechając się na siłę. – Ludzie mają poważniejsze problemy na głowie.
I z tymi słowami otarła policzki, wyłączyła ekran i zakopała się pod kołdrą w swoim pokoju, by spokojnie przespać całą noc.
Słońce zalało świat krwawą czerwienią, wychylając się wreszcie zza horyzontu. Czarnowłosa leżała na wznak na dachu wysokiego apartamentowca, smagana wiatrem wpatrując się w pocięte chmurami niebo. Na górze panował błogi spokój, mącony tylko od czasu do czasu odgłosami klaksonów dochodzących z zakorkowanych ulic. Kobieta powinna była wstać, zebrać swoje rzeczy i opuścić zaśmiecony przez zeszłą imprezę parkiet. Lecz nic z tym nie zrobiła. Nawet nie próbowała.
Jej zielone oczy były utkwione w rozjaśniającym się nieboskłonie. Nie przejmowała się sukienką, która zamiast okrywać jej ciało, leżała na jej nagich nogach pełniąc funkcję koca. Wokoło rozchodziły się najróżniejsze zapachy – od alkoholu, słodkich perfum po woń ziemi oraz roślin doniczkowych ustawionych pod szklaną barykadą. Katty widziała w tym momencie jedynie bezkres nieba. Czuła się jak ptak, przed którym świat stoi otworem. W takich chwilach między imprezowaniem, a dostaniem kaca czy wróceniem do domu, czuła się wolna. Spełniona.
Mogła robić to, na co miała ochotę, iść gdziekolwiek i z kimkolwiek, nawet jeśli byliby to nieznajomi. Była dorosła. Nie zatrzymywali jej żadni ludzie, zobowiązania czy związki. Lecz mimo wszechobecnej swobody, wolności, czuła się boleśnie pozbawiona znaczenia.
Kim była dla obcych ludzi, których poznawała i zapominała na imprezie? Czym było flirtowanie, śmiech i całowanie, gdy na następny dzień każdy znikał z pola widzenia pogrążony w swojej rzeczywistości?
Czuła, że czegoś jej brakuje.
Wreszcie chłód poranka zaczął nieznośnie szczypać jej skórę, zmuszając kobietę do wstania. Poprawiła opadłe ramiączko czarnego stanika i zwinnie wślizgnęła się w swoją kusą kreację. Jej buty zaginęły w akcji, więc musiała poświęcić kilka minut na odnalezienie ich rozrzuconych po dachu. Kiedy już założyła szpilki, chwyciła torebkę pod ramię i wymknęła się zanim ktokolwiek inny został wyrwany z objęć snu.
Zatrzymała taksówkę i wróciła do domu.
Mieszkanie wciąż spowijał mrok, gdy cicho wślizgnęła się przez drzwi. Wzięła szybki prysznic, po czym zmieniła ubrania. Nie miała jednak zamiaru zostawać, aż jej siostry się obudzą. Spakowała ciepłą bluzę do materiałowej torby i wyszła na śniadanie do pobliskiego Subwaya.
Ostatnie dni minęły właśnie w taki sposób – Ekaterina szybko spakowała swoją część rzeczy i spędzała w mieszkaniu tylko niezbędne minimum. Imprezowała więcej i bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Poznała wielu ludzi, odwiedziła kilka muzeów i barów, a jej lista kontaktów w telefonie wydłużyła się o pare nowych pozycji. Tylko częściowo wiedziała, co działo się z jej siostrami. Roze w przeciwieństwie do niej spędzała całe dnie w pokoju malując, czytając i szlifując podstawy magii. Uciekała w uczenie się, zamartwianie swoim poziomem zdolności artystycznych i ogólnie rozumianą pracą nad sobą. Felicity natomiast powoli kończyła pakowanie, wychodziła na zakupy więcej niż zwykle, jej makijaż również stał się mocniejszy. Każda z sióstr była w rozsypce, lecz przeżywały wszystko osobno i na swój sposób. Nie dostrzegały, jak bardzo się od siebie oddaliły.
Wszystko to było wynikiem rytuału wypędzającego duchy i osobistych problemów, które czarownice trzymały w sobie, wolały zapić lub dzieliły się tylko z przyjaciółkami. Dni zaś mijały, a termin wyjazdu znalazł się tuż za rogiem.
– Dobra, a co z kotami? – spytała od niechcenia Ekaterina, biorąc ostatnią walizkę.
Rudowłosa zachłysnęła się powietrzem.
– Na śmierć o nich zapomniałam! – jęknęła Felicity chwytając się za głowę. – Szybko, daj telefon. Trzeba zadzwonić do babci Imogen, ona na pewno coś poradzi.
Rudowłosa czarownica stuknęła w ekran i włączyła telefon na głośno mówiący.
– Halo, skarbie? Co tam?
– Baaabciuuu! – zaczęła Lucy.
Po drugiej stronie rozległ się chichot.
– Co się dzieje?
– Zapomniałyśmy o kotach. Jak my je mamy przewieźć w samolocie, wszystkie pięć? Przecież na to są potrzebne osobne dokumenty!
– Och, to nie problem. Macie może dużą miskę z wodą i jakieś lustro?
– Chcesz je teleportować? A tak można? Przecież to żywe stworzenia, a nie książki.
– Spokojnie, nie ufasz mi?
– Ufam, ufam. Daj nam chwilkę – poprosiła Felicity i pobiegła do łazienki, by wrócić z dużą, plastikową miską.
– Dobrze, nalejcie do niej nieco wody i połóżcie na dnie lustro, to bardzo ważne. Dodajcie na środek szczyptę soli i zanurzcie po jednej z łap każdego kota w misce, tak by dotykały lustra.
– Roze, gdzie jest Styks? – spytała Tina, niosąc pod pachą dwa koty. Młoda czarownica obejrzała się w poszukiwaniu. Znalazła zwierzę śpiące na parapecie. Niezadowolone z przerwanego mu snu, łaskawie pozwoliło się podnieść.
– To już wszystkie? – upewniła się Lucy.
– Tak. Co dalej babciu? – spytała Tina, próbując usadowić koty wokół miski z wodą.
– Pamiętajcie o lustrze na dnie. I teraz każdy kot musi zanurzyć jedną ze swoich łap w wodzie. Resztę zostawcie mnie – odpowiedziała cierpliwie staruszka.
– Niech to szlag, co za uparty futrzak – stęknęła Ekaterina, na siłę próbując zanurzyć łapę opierającemu się Acheronowi. Miauknął niezadowolony, gdy ciecz dotknęła jego łapki.
Wtem ze słuchawki dało się słyszeć kilka słów, po czym zadzwonił cichy dzwoneczek.
Tafla wody zadrżała, lustro zalśniło jak diament, a koty rozwiały się jak mgła.
– Zadziałało? – upewniała się Roze, w trosce o zwierzęta.
– Och, tak kochanie. Wszystkie są już u mnie. Myślę, że Czort ucieszy się z dodatkowego towarzystwa.
– Babciu jak zwykle ratujesz nam tyłki – stwierdziła Tina.
– Od tego jest rodzina. A teraz, czy nie powinnyście wychodzić na lotnisko?
– Masz rację! – Felicity chwyciła za walizkę i zamknęła drzwi na klucz. – Dobra, jedziemy. Odezwiemy się, jak będziemy na miejscu. Do zobaczenia.
– Bezpiecznej drogi – pożegnała się babcia i zerwała połączenie.
Siostry opuszczając budynek, w którym spędziły ostatnie pięć lat swojego życia, miały mieszane uczucia. Lecz moment przekazania kluczy pani Jones, która ponownie nie mogła powstrzymać się od mamrotania pod nosem, utwierdził je w przekonaniu, że mają dość San Francisco i potrzebują tego wyjazdu. Wsiadły więc do taksówki z lekkim duchem i nadzieją, że ich dalsze życie potoczy się inaczej, a może nawet lepiej.
– Na pewno wszystko mamy? – spytała jeszcze kilkakrotnie rudowłosa czarownica w drodze na lotnisko.
– Tak, zluzuj sutki – odparła Tina, na co druga siostra naburmuszyła się i zamilkła.
Roze wyglądała za okno i nawet gdy dojechały na miejsce, odzywała się tylko wtedy, gdy było to konieczne. Pozostałe siostry nie zwróciły uwagi na jej zachowanie. Tina zajęta była pilnowaniem bagaży, a Felicity stresowała się, że pomyli dokumenty potrzebne do przejścia przez bramki.
Kiedy już znalazły się w sali odlotów, czekając na swój samolot, zadzwonił telefon.
– Halo? – Odebrała go Lucy.
– Dziewczęta, wszystko czyste i świecące, ale co ma oznaczać ta miska na środku drogi? – To Pani Jones musiała zawracać im głowę.
Siostry wymieniły się spojrzeniami.
– Wszystko w mieszkaniu tak się świeci i błyszczy właśnie dzięki tej misce. Przecież czymś trzeba było posprzątać.
– No ale żeby tak na środku drogi? Każecie to mnie teraz przenosić... I gdzie jakaś szmatka? Same z wami problemy.
– Miłego dnia Pani Jones i do widzenia – pożegnała się Felicity i szybko rozłączyła. Spojrzała na Tinę i obie roześmiały się na myśl o misce na środku ich byłego mieszkania.
Ostatecznie wszystko poszło bezproblemowo i siostry zasiadły w samolocie, podekscytowane powrotem do domu, w którym tkwiły wspomnienia z ich dzieciństwa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro