Rozdział 5
30 dzień Ostatniego Siewu, Turdas, 433 rok 3 ery, roku Akatosha (jeszcze później).
Krople wody delikatnie pieściły moją twarz i wypieki na niej. Było mi chłodniej, a po chwili także mokro na kolanach. Otworzyłam oczy. Nie stałam w Otchłani, tylko przed Kvatch, a burza, która teraz przerodziła się w deszcz była bardziej zauważalna z powodu koloru nieba. Nie miało ono już krwistoczerwonego odcieniu, a ciemnoniebieskiego, miejscami szarego...
Uśmiechnęłam się. Udało mi się, rozbrzmiało w moich myślach. Przeżyłam... Przeżyłam i mogę dalej ratować Cyrodiil, tylko wystarczy powiadomić kapitana Matiusa.
Wstałam, podniosłam głowę z ciężkimi od deszczu włosami i ruszyłam za barykady, oglądając się za siebie czy na pewno nic nie zostało. Gdy doszłam do osłon jeden ze strażników wskazał mnie palcem. Savlian od razu się odwrócił i podekscytowany spytał:
- Udało ci się zamknąć Wrota?! Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć! - dodał, kiedy kiwnęłam głową na "tak". - To nasza jedyna szansa na kontratak! Musisz udać się z nami. Masz dużo większe doświadczenie bojowe, niż ci ludzie...
- Ach... - zaczęłam. - Jeśli nie stanowiłoby to żadnego problemu to chciałabym odpocząć...
- Oczywiście... Mogę poczekać, ale nie mamy wiele czasu. Musimy działać szybko, zanim zdążą zabarykadować bramę miejską...
Westchnęłam. Nie mogłam ich zostawić na łaskę bogów lub Deadr... Ramię dalej mnie bolało, a szmatka, której użyłam do zatamowania krwawienia zdążyła już przesiąknąć czerwoną cieczą. Spojrzałam smętnie w kierunku obozu u podnóża Kvatch i odparłam z wielkim trudem:
- Dobra. Idziemy.
Savlian uśmiechnął się szczerze, po czym wydał rozkazy pozostałym strażnikom, by uformowali się w szyk. W takim składzie ruszyliśmy do bramy. Było mi ciężko. Powrót był męczący, ale nie mogłam zostawić tych ludzi. Musiałam wykonać misję. Misję Uriela, misję Jauffre. Błoto, po którym musieliśmy iść, było większym problemem niż zamknięcie bramy. Jednak ja, jak zwinna akrobatka zdołałam przejść to zapadlisko na około po resztkach murów. Niestety żołnieże, zwłaszcza ci ciężko zbrojni, grzęzli w ziemi i nie mogli się ruszyć. Wystarczył tylko jeden celny strzał flarą przed ich stopy, a Kvatczycy zmierzali dalej w moim kierunku. Gdy wszyscy znaleźliśmy się na placu południowym, zobaczyliśmy jak wielkie znieszczenia sieję armia wroga. Domy były już tylko ruinami, w których ciężko byłoby mieszkać, a co dopiero je odbudować. Wszystko trawił ogień, nawet pomimo ulewy. Po wejściu w głąb placu, zaatakowały nas niedobitki z Otchłani, trzy diabliki i dwie deadry. Wszyscy wykrzyczeliśmy "Za Kvatch" i rozbiegliśmy się. Nie mogliśmy przecież uwolnić pozostałych z kaplicy, gdy na zewnątrz będzie grasowała banda Oblivionu. Ja z Savlianem rzuciliśmy się na humanoidalne stworzenia, a strażnicy na resztę. Mimo tego iż już miałam styczność z nimi, nie szło mi wcale lepiej niż za pierwszym razem. Mięśnie już lekko dawały oznaki przeciążenia, mój oddech stawał się mniej równy. Jednak Matius nawet nie wiedział jak się za nią zabrać.
- Oprzyj się o moje plecy! - krzyknęłam do niego. - Zaatakujemy je od dwóch stron tym samym osłaniając siebie!
Kapitan tylko kiwnął głową i już do mnie przywarł. Był to dobry wybór zwarzając na mój stan, a mimo zbroi dobrze wyczuwałam jego mięśnie i zapomniałam całkiem o potworach. Trwało to tylko kilka sekund, a jednak pomogło, gdyż dziwnym trafem odzyskałam prawie wszystkie siły. Choć pewnie yo zasługa adrenaliny. Dobrze nam szło... Na pewno lepiej niż na początku...
- Przerzuć mnie przez plecy! - zawołałam znów, mając świetny plan.
Savlian chwilę później złapał mnie za łokcie i przerzucił przez siebie. Ja natomiast, gdy ledwo dotknęłam podłoża, odbiłam się od niego i zaatakowałam z obrotu deadrę. Odciełam jej pancerz i wbiłam ostrzę sztyletu w miejscu, gdzie nie było już żadnej osłony. Padła. Niespodziewała się nawet takiego manewru z naszej strony. Odwróciwszy się do mężczyzny zobaczyłam, że on też sobie nieźle radzi. Właśnie swoim atakiem wytworzył szczelinę pomiędzy okryciem humanoida a skórą, która aż prosiła aby w nią trafić. Nie mogłam się oprzeć. Rzuciłam drugim sztyletem, który miałam w ręce i szybko chwyciłam pierwszy, wyciągając go z ciała potwora. Wpadł idealnie, a ja z uśmiechem na ustach i dumą w sercu zabrałam się za oporządzenie truchł.
- Uch! To tylko początek bitwy o Kvatch... O następniej fazie porozmawiamy, kiedy cywilie będą bezpieczni, a wreszcie możemy ich wyciągnąć z tej kaplicy. Chodźmy zobaczyć, czy wszystko z nimi w porządku - odparł spokojnie kapitan, jakby ćwiczył takie przemówienia codzinnie jak wstawał i kładł się spać.
Jednak bez chwili namysłu weszliśmy tam. Kaplica nie różniła się zbytnio od innych tego typu budowli. Była wykonana z białego, marmuropodbnego kamienia. W miejscach, gdzie powinny znajdować się okna, widniały piękne witraże przedstawiające żywot świętych albo jakąś opowieść związaną z bóstwem, któremu poświęcono świątynię. Wewnątrz natomiast, w oczy rzucał się wysoki sufit podpierany kilkoma kolumnami. W nawie głównej była ustawiona kamienna forma przypominająca ośmiobok z wgłębieniem w środku wypełnionym święconą wodą. Dookoła przystrojona ozdobnymi dywanami i świecami. Trochę bliżej nas były ustawiane ławki w dwóch kolumnach rozciągając się prawie do zejścia do katakumb, gdzie chowano rodzinę hrabiowską z danego miasta.
Tym razem jednak poprzesuwano siedzenia do bocznych naw, a na ich miejscu ustawiono śpiwory. Dywany były potargane, miejscami nadpalone, mimo tego nadal wyglądały ładnie... W niektórych miejscach. Nikogo nie oszukiwano. Był tam okropny burdel. Dbano tylko o to by jak najwiecej ludzi przeżyło. Gdy tylko weszliśmy, w środku było góra osiem osób. Jedna spała, kilka rozmawiało ze sobą i jeszcze kilka się modliło, a nad nimi wszystkimi pieczę sprawowało dwóch strażników. A raczej strażnik i strażniczka.
- To wszyscy? Nikt więcej nie pozostał? - spytałam jak kobieta walcząca kobietę walczącą, gdy znaleźliśmy się w środku. Jej skóra była mahoniowa, a włosy jak atramet, który związała w małe warkoczyki blisko głowy. Każdy strażnik patrzył się w nią jak w święty obrazek. Cóż była urodziwa, ale bez przesady.... Choć co ja mogę wiedzieć o upodobaniach mężczyzn?
- Pani, tylko my zostaliśmy. Berich Inian, ja i ci cywile... - wskazała ręką na zgromadzonych ludzi. - Byli oczywiście, jeszcze inni, ale nie chcieli się ukryć. Tłumaczyliśmy im, że to niebezpieczne, ale i tak odeszli. Pewnie nie żyją...
- Dobrze. Teren koło kaplicy został oczyszczony, ci ludzie potrzebują pomocy. Zapewnisz im eksortę do obozu na południe stąd... - odparł Savlian. Dopiero teraz zauważyłam, że jest blondynem, a opaska, którą miał zawiązaną na głowie ma kolor niebieski. Przez Wrota i czerwoną poświatę nad miastem nie byłam w stanie tego określić.
Nie było mi przykro spowodu tychp, co umarli na własne życzenie. Było mi przykro, że nie chcieli pomóc reszcie w ucieczce.
- Ależ panie?! Ja chce uczestniczyć w walce! - sprzeciwiła się kobieta.
- Wiem, żołnierzu. Dlatego wróć tu niezwłocznie, kiedy będą bezpieczni. Potrzebujemy każdego miecza, przed nami ciężka przeprawa...
- Tak jest! - powiedziała najwyraźniej zadowolona z takiego obrotu sprawy i szybko wyszła z cywilami, Berich Inian, został by "pilnować" świątyni. Zanim jednak ocalali opuścili katedrę, zdołałam zobaczyć brązowo-czarną czuprynę... Taką samą jak w moich wizjach...
- Udało nam się! - wykrzyczał kapitan Matius, gdy ocali wyszli, tym samym odwracając moją uwagę od zamkniętych już drzwi. - Nie wierzę! Nie spodziewałem się, że to zadziała! Może mamy jednak szansę w tej wojnie...
- Napewno...
- O tak. Jeszcze nie skończyliśmy... Wręcz przeciwnie! To był dopiero pierwszy krok. Jeśli chcemy odzyskać miasto, musimy się dostać do zamku. Zaszliśmy tak daleko... i to tylko dzięki tobie! - zwrócił się do mnie, a ja stanęłam jak wryta. - Będziesz nam dalej towarzyszyć? Nie poradzimy sobie bez ciebie... Jednak ostrzegam, to, co widzieliśmy do tej pory, jest niczym w porównaniu z bitwą, która nas czeka...
- Ech... - westchnęłam i zaczęłam myśleć. Co będzie jeśli polegnę? Może chodziło o to bym zamknęła tylko ten jeden portal... A może... - Raz kozie śmierć! Idziemy.
Zmęczone mięśnie przestały być problemem. Oddech wyrównał się w walce, a obowiązek wobec tych ludzi musiał być wypełniony.
- Świetnie. Naszym celem jest brama zamku. Powinniśmy tymi drzwiami dostać sie na plac przed zamkową strażnicą. Wiecie, co trzeba robić. Trzymajcie się razem i miejcie oczy szeroko otwarte. Ruszamy! - wykrzyknął Matius i wyszliśmy.
Gdy tylko znaleźliśmy się na świeżym powietrzu zaczęła się powtórka z rozrywki. Ja z Matiusem na deadry, a reszta na diabliki. I wszystko szło po naszej myśli aż do momentu, kiedy dotarliśmy do krat przed zamkiem hrabiowskim. Dlaczego? Brama była zamknięta.
- Szlag by to...! - wykrzyczałam uderzając ręką o metalowe pręty i rozmasowując bolącą kończynę wróciłam do reszty oddziału.
- Cholera jasna...
- No żeby tylko jasna - odparłam przechodząc koło kapitana. - Wszystkie kolory po kolei... Co w końcu zrobimy z tą bramą?
- Stąd nie da się jej otworzyć. Jedyny taki mechanizm jest w stróżówce...
- No to do stróżówki...
- ... a jedyne wejście do niej prowadzi przez północną wartownie. Ale ona jest zawsze zamknięta...
- Nie ma do niej klucza?
- Jest, ale ma je bodajże Berich Inian...
- Świetnie! Już po nie biegnę!
- Dobrze, gdy go zdobędziesz, dostań się do wartowni, znajdź przejście i otwórz bramę.
Wróciłam do katedry i od razu zauważyłam jedynego strażnika, który tam był. Wyglądał jak małe dziecko, jednak jego włosy lekko zsiwiały, przez co łatwiej było określić jego wiek. Twarz miał okrągła i dosyć ładną, a duże czekoladowe oczy wręcz przyciągały rozmówcę. Jednak to nie był czas na flirt, zwłaszcza z o wiele straszym mężczyzną.
- Jesteś Berich Inian? - zaczęłam.
- Tak.
- A masz klucz do stróżówki?
- Tak, mam go. Po co ci on?
- Muszę się dostać do zamku, ponieważ brama jest zamknięta.
- Zgadza się! Udało im się zamknąć wrota zamku chwilę wcześniej, niż zagonili nas tutaj. Ale... obawiam się, że nie będzie to łatwe. Wiele demonicznych pomiotów się tu pałęta... Lepiej pójdę z tobą... Będziemy musieli przejść przez krypty pod kaplicą, a potem przez to co zostało z miasta. Jeśli... nie dam rady... weź ten klucz i idź dalej beze mnie. Musisz dotrzeć do wieży na północnych murach miasta.
- Rozumiem. Chodźmy.
Kiedy zeszliśmy do podziemi nagle zdaliśmy sobie sprawę z tego, że wszystkie pochodnie są zgaszone. Wzięłam więc pierwszy lepszy kawałek drewna i podpaliłam flarą. To samo robiłam po drodze. W końcu dotarliśmy do miejsca, gdzie nie byłam potrzebna. Jednak zamiast pochodni paliły się półki i stare płótna. Nie zamierzałam tego gasić. Zwłaszcza, że trafiliśmy na wyjście, jednak żal mi było tych rzeczy. Tkaninę możnaby było odkazić w czymś mocnym i użyć ponownie. Ale po co myśleć...? Po co się tak rozczulam? Muszę wyjść, a nie martwić się nad losem starych, choć przydatnych, rzeczy. Po tym otrzaśnieciu ruszyłam dalej, a światło, pomimo złej pogody, raziło mnie. Niestety, takie są koszty bładzenia po kryptach...
Dalsza podróż mineła równie szybko jak dowiedzenie sie o zamknieciu bramy, ale nie równie ekscytujaco. Pięć minut później wracałam do Savliana z dobrymi wieściami. Berich natomiast poszedł do katedry i pewnie nadal siedzi na tym swoim krześle, na którym go zastałam i "czekał" na wezwanie do walki.
- Brama otwarta! - wykrzyczałam, gdyż byłam od zupełnie innej strony niż oni. Chciałam też by jak najszybciej przyszli, ponieważ właśnie rzucały się na mnie dwa małe postrachy klanów.
- Świetnie... E? Właściwie jak ty się nazywasz?! - spytał uradowany kapitan, dobywając swojego miecza i odciągając uwagę jednego stwora.
- Nazywam się Thorina. Thorina Hallwell. Ale wolę, gdy zwraca się do mnie per "Tho" - powiedziałam dzieląc krótkim mieczem postracha na pół.
- Naprawdę nazywasz się Hallwell? Słyszałem co-nie-co o waszej starej rezydencji w Cyrodiil, ale miejsce jej położenia zaginęło. - Zaciekawił mnie tym. Dobrze byłoby odbudować nasz status także w Cesarskiej Prowincji.
- Dziekuję za tę informację... - odparłam parując atak deadry, która stwierdziła, że zabije akurat mnie.
Mimo naszej jakże przyziemnej rozmowy, udało nam się zabić już cztery postrachy i jedną deadre, którymi głównie zajęli się strażnicy.
- Właściwie ile ty masz lat?
- Właściwie kobiet nie powinno się pytać o wiek... - odparłam rzucając mu karcące spojrzenie, jednak szybko dodałam studząc jego zapał i czerwoną od skrępowania twarz. - Już mi minęło osiemnście wiosen. W nastepnym roku będzie dziewiętnasta...
- Och Stendarze... osiemnastolatka walczy lepiej niż połowa mojego garnizonu... Uchowaj nas błagam od wojen... - powiedział teatralnie wznosząc oczy ku niebu.
Jednak po kilku chwilach plac przed wejściem do zamku był pusty i Matius wydawał kolejne rozkazy...
- Ten teren jest już czysty. Musimy dostać się do środka i znaleźć Hrabiego, zanim będzie za późno. Ustawić się po trzech w rzedzie. Przygotować broń i ruszamy!
Gdy skonczył mówić otworzyłam drzwi i jako pierwsza weszłam do pomieszczenia. Po przekroczeniu progu poczułam zapach palonej skóry, krwi, dymu, siarki i wszystkiego, co jest związane z ogniem. Nagle z zaskoczenia na ziemie powalił mnie mały diablik. Oszołomiona leżałam tak na zimnej posadzce i nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Pewnie bym umarła, gdyby nie szybka reakcja Matiusa, który przebił go mieczem na wylot i pomógł wstać.
- Nawet geniusze się mylą, ale to ty musisz być uważna na każdym kroku. Nie możemy sobie pozwolić na taką stratę... Kiedyś dasz szczęście jakiemuś mężczyźnie rodząc mu dzieci, a nam wspaniałych żołnierzy. Dbaj o siebie.
- Zapamiętam. - Tyle zdołałam wykrzysztusić pod wpływem wstrząsu.
Usiadłam na kamiennym schodku prowadzącym w górę i wyrównywałam oddech, podczas gdy reszta zajmowała się niechcianymi gośćmi. Gdy poczułam się lepiej wstałam i od razu trafiła mi się okazja do poprawy. Pięknie wystawiony diablik właśnie rzucał się od tyłu na kapitana. Bezmyślnie wyciągnęłam jeden z nielicznych noży do rzucania, znajdujących się w mojej torbie podręcznej i rzuciłam. Ostrze wbiło mu się między łopatki, jeśli takowe posiada. Savlian odwrócił się w stronę, z której oddano rzut i uśmiechnął się chłodno widząc mnie w lepszym stanie.
Dowódca wskazał dłonią na łuk drzwiowy prowadzący do Sali Przyjęć, w której odbywały się spotkania ludności z Hrabią. Tu także było pare przedstawicieli piekielnego nasienia, jednak znajdowali się w dalszych częściach pomieszczenia, dlatego nie udało nam się ich wcześniej wybawić.
- No dobra, to jest to! My zostaniemy tutaj, a ty pójdź dalej do wnętrza zamku poszukać Hrabiego. Nie możemy ryzykować wiekszą grupą i stratą wielu ludzi. Poza tym władasz ostrzami lepiej niż połowa tych chłopów.
Kiwnęłam tylko głową i posłusznie ruszyłam dalej. Po drodze natykałam się na, wysuszone od ognia, ludzkie szczątki, bądź takie, których brzuchy były rozciętę, a jelita wyjedzone. Nie było tu porządku, a nawet rzekłabym, że były burdel w Vivek przy tym to Pałac Królewski. Niestety nie ma co porównywać burdelu do przybytku, w którym mieszkał potomek Tibera Septima.
Wreszcie, po dość długim błąkaniu się po krętych korytarzach zamku hrabiowskiego Kvatch, weszłam do dawnych kwater prywatnych. Tu także nie było wyjątku od pozostałych części zamku. Gobeliny wiszące na ścianach były nadpalone, a dywanów nie było prawie w ogóle. Szłam prostym, krótkim i dość szerokim korytarzem, aż dotarłam do pokoju Hrabiego. Zapukałam. Nic, ani nikt się nie odezwał, co wzięłam za aporobatę.
Niestety spóźniłam się. Hrabia leżał na ziemi w kałuży własnej krwii. Nad nim pochylona deadra, wyjadała jego wnętrzności, a kiedy tylko mnie zobaczyła przetarła usta rękawem szaty i uśmiechnęła się złowrogo ukazując szereg prostych i czerwonych zębów. Ich kolor zapewne spowodował taki, a nie inny obiad, jaki sobie przygotowała. Teraz jednak liczyła na deser. W mojej postaci.
Szybko sięgnęłam po sztylety i zaczęłam ciąć jej szatę, by odsłonić jak najwięcej ciała. Potwór z uśmiechu przerobił grymas niezadowolenia. Najwyraźniej nie spodziewała się tak szybkiej reakcji, a co najważniejsze, nie przypuszczała chyba nawet, że posiadam broń. Od razu jak stwór padł, wykroiłam jego serce i podeszłam do Hrabiego. Westchnęłam tylko i pokręciłam współczująco głową. Nie mogłam nic na to poradzić. Podniosłam jego zimna dłoń i spróbowałam ściągnąć pierścień. Dopiero teraz zrobiło mi się niedobrze. Zapach jego martwego ciała nie należał do przyjemnych. Powstrzymując się od zwrócenia niewielkiego śniadania, spróbowałam zabrać jego sygnet. Napuchły palec skutecznie to uniemożliwił. Musiałam zrobić to, co konieczne, odcięłam mu palec serdeczny, na którym nosił pierścień z herbem Kvatch. Wzięłam go, a odcięty członek rzuciłam z powrotem w stronę martwego. Wyszłam i ruszyłam pewna siebie do Sali Przyjęć, tam nadal czekał na mnie Matius, a gdy tylko mnie zobaczył zaczął zaglądać mi za plecy. Szukał Hrabiego.
- Gdzie jest Hrabia? Czemu nie ma go z tobą? - zaczął wypytywać mni, gdy tylko się zatrzymałam.
- Przykro mi, nie udało mu się...
- Jesteśmy... za późno? - spytał o wiele spokojniej niż na początku.
Nie odpowiedziałam. Opuściłam tylko głowę na znak potwierdzenia. Smutnego potwierdzenia.
- Szlag! Cholera! - zaczął bluźnić Matius, a z jego ust posypało się jeszcze więcej epitetów, których lepiej nie przytaczać. - Gdybyśmy tylko dotarli wcześniej... to tylko moja wina...
- Nie obwiniaj się. To tylko ich wina. Nie zdołali się obronić.
Savlian tylko westchnaął.
- Zaiste, mroczny to dzień dla tych, którzy jeszcze pozostali. Ale dziękuję ci za twoją wielką pomoc, gdyby nie ty, nie doszlibyśmy nawet do bramy miasta... A właśnie, czy masz może pierścień Hrabiego?
- Wiedziałam, że o to spytasz - powiedziałam w lepszym nastroju - więc wzięłam go ze sobą. Na wszelki wypadek...
Podałam mu go, a on schował go w "bezpieczne" miejsce.
- Przynajmniej jest bezpieczny. Upewnię się, że będzie dobrze strzeżony do czasu mianowania nowego Hrabiego. Proszę, weź to. Nie przyda mi się, mam już dość walki. Może się jeszcze tobie przysłużyć, odparł i dał mi Kirys z Kvatch. Niby to lekka zbroja, ale nie była zbyt wygodna, a ruszać się prawie w ogóle nie mogłam. Podziękowałam tylko i przysięgłam sobie, że wcisnę to najbliższemu handlarzowi.
***
31 dzień Ostatniego Siewu, Fredas, 433 rok 3 ery, roku Akatosha (około godziny 2 rano).
Gdy wyszliśmy z zamku nikt już nie chciał walczyć. Po prostu wrócić, do domu, żony i dzieci, i opowiedzieć im jak ciężko było, jak to dzielna wojowniczka znacznie im pomogła. Lecz jeszcze się z tym nie spieszyli...
Szli wolnym krokiem w stronę kaplicy, a kiedy tam dotarli Matius zaczął:
- Inien... To koniec. Wracamy. Nasza "misja" jest wykonana. Nie ważne z jakim skutkiem. Nie pytaj o to.
I wyszedł. Cała brygada zeszła powoli do obozu, w którym schronienie znaleźli uciekinierzy z miasta. Zaczęła się zabawa, tańce i picie. Szczęściu nie było końca...
- Heeej... A Kvatch będzie wolne i Cyrodiil pozna naaas! - Obudziło mnie śpiewanie pijanych już strażników siedzących naprzeciwko miejsca, gdzie spałam.
Och... znowu przysnęłam... Czułam ciepło ogniska, które zostało rozpalone po naszym przyjściu tu i oświadczeniu, że miasto jest czyste od piekielnego ścierwa. Nie czułam się głodna, kobiety pozostałe w obozie rozdały nam po przydziale i tylko ja dostałam dokładkę. Oczywiście od razu po tym, jak dowiedziały się ile zrobiłam. Podrzucano mnie do góry na znak uczczenia moich zasług. Przygrywali nam minstrele z pobliskiego Anvil. Nie wiem jak się tu dostali. Teraz jednak musiałam rozprostować nogi. Nie chciałam mieć doczynienia z pijanymi kompanami, więc odeszłam w mrok pięknej nocy. Od razu jednak poczułam procenty, które wlałam w swoje ciało. Przechyliłam się niebezpiecznie, ale szybko złapałam równowagę i pewniej ruszyłam przed siebie. Gdy znalazłam się za namiotem i odetchnęłam zimnym powietrzem, które kuło mój nos, zrozumiałam czemu lubię akurat tą porę dnia. Po pierwsze, jestem prawie złodziejką, a złodzieje poruszają się zazwyczaj w nocy. Po drugie, ona miała coś w sobie... Coś takiego, że urzeka całe pokolenia. Bez wyjątku. A po trzecie, uwielbiałam widok wędrujących po niebie, ramię w ramię Massera i Secundy, dwóch księżyców i tych skyrimskich zorzy, które rozświetlają nawet najciemniejsze zakamarki tamtej prowincji. Zatęskniłam za tamtejszym niebem... Ale no cóż, nie mogę tu zbyt długo pozostać. Jutro wyjeżdżam.
Postanowiłam się przeciągnąć, a gdy tylko zaczęłam unosić ręcę zostałam pociągnięta za namiot i przygwożdżona do jego ściany.
- Nazywasz się Thorina Hallwell? - spytał męski głos. Od razu mi się spodobał, był taki... niezwykły... Niestety, nie mogłam zobaczyć właściciela tego pięknego tenoru, gdyż stał tyłem do księżyców.
- Tak - zdołałam ledwo powiedzieć te słowa, omamiona zapachem jaśminu i kolendry, który od niego wydobywał. Wypity alkohol też nie pomagał.
- Szukałaś niejakiego kapłana Martina?
- Tak - wydukałam.
- Czego więc ode mnie chcesz? - spytał uwalniając mnie z uścisku i ukazując swoją twarz. Na ten widok oniemiałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro