Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

30 dzień Ostatniego Siewu, Turdas, 433 rok 3 ery, roku Akatosha.

Po chwili, przepełnionej obrazami z różnych miejsc i z różnymi ludźmi, udało mi się wstać. Gdy podniosłam głowę przestraszyłam się, gdyż wokół mnie nie było już zrujnowanego Kvatch, a krwistoczerwona przestrzeń podobna do płaskowyżu z wyjątkiem doboru kolorystycznego... Podłoża było mało. Tam, gdzie go nie było w ogóle, płynęła lawa, która dawała dużo ciepła i oświetlała tą krainę. Światło to było podobne do tego znad Kvatch, lecz o wiele silniejsze.

Nagle zdałam sobie sprawę, że jestem przecież w Otchłani. Muszę zamknąć Wrota. Wstałam z kolan, otrzepałam je i ruszyłam przed siebie, byleby uratować Cyrodiil...

Będząc trochę dalej, zauważyłam jak jakiś mężczyzna walczy z Małym diablikiem. Postanowiłam mu pomóc. Wyjęłam jedną strzałę z kołczanu, naciągnęłam cięciwę łuku i... jest! Trafiłam go prosto w głowę! Mężczyzna obrócił się. Na twarzy miał wypisane przerażenie, lecz gdy zobaczył, że się przyjaźnie uśmiecham najwyraźniej odczuł ulgę. Był niewiele starszy niż ja. Miał średniej długości, brązowe włosy, takie same oczy i opaloną skórę, która w świetle panującym w Otchłani była soczyście pomarańczowa. Podeszliśmy do siebie, a ten zaczął mówić:

- Dzięki niech będą Dziewięciorgu! Nie sądziłem, że zobaczę jeszcze przyjazną twarz...

- A co z pozostałymi?

- Pozostali... Zabrali... Zabrali ich do wieży.

- W porządku - uspokoiłam go. - Co się dzieje?

- Kapitan Matius wysłał nas, byśmy spróbowali zamknąć bramę. Wpadliśmy w zasadzkę i wybito nas, jeden po drugim. Udało mi się uciec, ale pozostali leżą pokotem na tamtym moście... Zabrali Meniena do tej wielkiej wieży. Musisz go ocalić! A ja wynoszę się stąd!

I bardzo dobrze, bohaterem może być tylko jedna osoba, pomyślałam. Duma, że przeżyłam tę podróż, podniosła mnie na duchu. Tak samo jak celny strzał.

- Dobrze, wracaj tam... Kapitan Matius potrzebuje pomocy w utrzymywaniu barykad... - odparłam.

- Kapitan wciąż broni barykady? Myślałem, że przeżyłem już tylko ja... Ach... W porządku... Postaram się wynieść się stąd i dać kapitanowi znać, co się dzieje... - Pobiegł ostatecznie, a ja ruszyłam przed siebie w kierunku wieży, która wystawała znad wzgórza.

Droga nie była zbyt długa, ale bardzo ciekawa, spotkałam nieznane mi dotychczas rośliny. Jedna wyglądała jak czerwona, z resztą jak wszystko w Otchłani, trawa, druga natomiast jeśli było się zbyt blisko niej, wydzielała chmurę dymu, który otępiał zmysły. Pierwszą nazwałam Krwistą trawą, a dla drugiej nie wymyśliłam nic. Zbytnio odstraszyła mnie od siebie i nawet nie zebrałam próbki. Krwistą trawę, natomiast, ugryzłam i kawałek zjadłam. Wiem, że to było zbyt ryzykowne jak na "bohaterkę", ale jeśli ktoś miał to zrobić dla pozostałych alchemików, to musiałam to być ja. W każdym razie, efekt był widoczny już po trzydziestu sekundach... Stałam się niewidzialna! Od razu pobiegłam do wieży, gdyż nie była daleko i zaatakowałam Małego diablika pilnującego wejścia. Podeszłam do niego i poderżnęłam mu gardło. Strzyknęła krew, a diabelski pomiot osunął się na ziemie. Wypuściłam powietrze, jak zwykle by się uspokoić. Czym prędzej weszłam do budynku i zamarłam... przede mną stała Dremora! Powoli przechodziłam obok niej, nie wiedząc czego mam się spodziewać, lecz niestety zapomniałam o kończącym się "kameleonie". Potwór zobaczył mnie akurat, gdy miałam wychodzić przez kolejne drzwi, poczym na mnie ruszył.

Była dosyć wysoka, ale i tak wyższa ode mnie, miała niebieską, kobiecą twarz wykrzywioną w niemiłym dla oka łuku, oczy emanowały chęcia mordu. Wyglądała prawie jak kobieta, gdyż jej ciało przypominało najbardziej ciało mężczyzny, co kolidowało z jej wyglądem. Z głowy wystawały jej? Jemu? Czerwone rogi i odziana była w dziwną zbroję, którą widziałam po raz pierwszy w życiu. Nie wyglądała na zrobioną z żelaza, korundu czy rafinowanego malachitu... Dziwne, ale może tak wyglądała moda w Otchłani? Grzesznicy nosili zawsze modne szaty pokutne, a dremory i tym podobne stwory ubierały się w coś, czego nigdy nie widziano... No chyba, że po śmierci i wcześniejszym oddaniu się jakiemus demonowi.

Nie miałam wyjścia i musiałam zaatakować. Zaczęłam od podstawowego zaklęcia, Flary, posyłając w jej kierunku ogień. Kupiłam sobie trochę czasu, jednak Dremora była bardziej odporna na żar. Nie pomyślałam o tym. Następnie jak najszybciej wzięłam strzałę z kołczanu i wycelowałam w nią... i jeszcze raz... i jeszcze! Strzelałam, dopóki stwór nie podszedł do mnie na tyle blisko, by zadać cios mieczem. Szybko go uniknęłam, ale po chwili i ja nie byłam nietknięta. Rana nie była zbyt głęboka, ale nieźle krwawiła. Jednak były tego plusy... Napędziło to mnie tak, że chwilę potem daedra leżała martwa na czerwonym piachu. Przeszukałam jej ciało, ale nic specjalnego nie znalazłam.

Nagle natrafiłam na otwór w jej klatce piersiowej, rozszerzyłam go powstrzymując się od odruchów wymiotnych, spowodowanym niezbyt przyjemnym zapachem i wykroiłam serce. Nie byłam pewna jego właściwości. Deadry do tej pory były rzadko spotykane w Tamriel. Mimo to zabrałam je. Lepiej mieć niż nie mieć. Szybko przypomniałam sobie o ranie, którą jak narazie obandażowałam. Znów ruszyłam w kierunku drzwi, tym razem przeszłam przez nie. Korytarze, które mijałm, nie różniły się zbytnio od innych, dlatego trudniej było mi się poruszać. W wolnych chwilach między walkami z potworami, a błąkaniem się w tej wieży, szkicowałam układ pomieszczeń, tak by się nie zgubić. Jednak niezbyt mi to wychodziło, a zanim poukładałam w myślach jakikolwiek jej plan, wyszłam na balkon prowadzący do kolejnego umocmienia. Przeszłam dalej, a moim oczom ukazała się duża i otwarta przestrzeń, której pilnowała kolejna poczwara. Wiedząc jak i gdzie atakować, zaabiłam ją kilkoma szybkimi ruchami, serce znowu wykroiłam uważając na tryskającą krew z tętnic. Gdy byłam pewna, że nie żyje sprwadziłam swoją ranę, zagoiła się! Zdziwiło i ucieszyło mnie to. Może to natura Otchłani, wchodzisz, możesz umrzeć, ale jak zostaniesz zraniony, możesz być pewny, że zrośnie się ona szybciej niż w Mundusie. Gdyby nie fakt, że dążą do zniszczenia świata, mogliby rozgłaszać "cudowne" właściwości Otchłani w miastach hrabiowskich, a zwłaszcza w Kvatch...

Wychodziłam powoli po schodach wieży w górę, bo tylko taka opcja istniała, aż doszłam do wielkiej klatki, w której był stary, roznegliżowany mężczyzna! Na szczęście miał półcienne spodnie, więc jeszcze oczu nie trzeba mi wydłubywać. Za nim panoszyła się dremorą, którą musiałam pokonać. O skradaniu nie było mowy. Gdy i ona leżała na podłodze, zabrałam klucz od klatki, serce oraz jej miecz. Może na coś mi się przyda...

- Szybko, szybko! Nie mamy dużo czasu! - zaczął mężczyzna kiedy stanęłam przed klatką. - Musisz się dostać na sam szczyt tej wysokiej wieży. Nazywają ją Twierdzą Pieczęci. To dzięki niej Wrota Otchłani są otwarte! Znajdź Kamień Pieczęci! Usuń go, aby zamknąć Wrota! Strażnik ma klucz, musisz go zdobyć!

- Dzięki ci dobry człowieku - odpowiedziałam ucieszona na myśl, że wiem gdzie się udać. Odwracałam jednak wzrok od jego osoby i wręczyłam mu ciężką zbroje, która zagracała mój ekwipunek, a następnie wyjaśniłam jak się stąd wydostać.

Przez chwilę szliśmy razem, ale szybko poszłam sama do wieży, on wrócił do Tamriel. Cała ta konstrukcja była strasznie skomplikowana. Dlugo po niej błądziłam, aż przez przypadek otworzyłam jedne drzwi, chcąc się wrócić kolejnymi. Stanęłam na balkonie połączonym ze schodami wewnątrz fortyfikacji. "Schody" były tak na prawdę tylko czerwoną, no bo jaką inną, błoną, która nie była tu niczym dziwnym, choć widziałam ją po raz pierwszy. Weszłam po niej powoli, starając się nie robić zbyt dużego hałasu, jednak dremory najwyrażniej miały czuły słuch, a jedna się na mnie rzuciła. Kolejna wyczarowała Diablika, a ja zostałam sama jak palec. W stronę tej drugiej, co chwilę posyłałam Flarę, a pierwszą dźgałam sztyletem. Gdy dremora-mag padła na ziemie, a za nią przyzwany Diablik, mogłam w pełni skupić swoją uwagę na wojowniku. Z pochwy, którą zawsze mocuję na udach, wyjęłam kolejny nóż i z zmasowaną siłą raniłam ją. Taka scena powtórzyła się jeszcze tylko raz, u samej góry wieży, w której zdobyłam kilka Nędznych klejnotów dusz, narazie były dla mnie bezużyteczne, nie miałam zaklęcia pułapki dusz na żadnrj z broni, żelazny krótki miecz, czterdzieści Septimów, srebrny samorodek, sześć dremorowych strzał bojowych, dwa wytrychy oraz trzy mikstury czarodziejstwa. Walka była bardziej śmiertelna niż zwykle, dlatego zużyłan od razu jedna z nich. Prawie się wykrwawiłam, gdyby nie reszta starej tuniki więziennej, już by mnie chyba nie było...

Podeszłam do Kamienia. Nie był zbyt piękny. Wyglądał na gładki, emanował lekką, ledwie widoczną poświatą. Aż się prosił by go podnieść i zabrać ze sobą. Wyciągnęłam bezmyślnie ręcę, a po chwili miałam powtórkę z rozrywki...

Gdy Kamień pieczęci znalazł się w moich dłoniach znowu poczułam znajome uczucie - przepływ zdarzeń, które nastąpią... Jednak tym razem były one bardziej miłe... Szczęśliwe... Wiedziałam to, czułam... Kolana jeszcze raz mi się ugięły, ale tym razem nie bałam się tego. Osunęłam się na podłoże z nadzieją na lepsze czasy...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro