Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

28 dzień Ostatniego Siewu, Tirdas, 433 rok 3 ery, roku Akatosha.

Stałam niedaleko opactwa, które zostało zbudowne z kamienia i prezentowało się znakomicie. Było złożone z dwóch budynków połączonych ze sobą łukiem i jednego wolno stojącego, najmniejszego z nich. Świetnie! Teraz trzeba tylko oddać Amulet Jauffre...

Rano jeszcze całe Tamriel spało, ale teraz coraz więcej ludzi poruszało się traktem. Jak najszybciej ruszyłam do pierwszysch drzwi na lewo, weszłam do środka i od razu poczułam przyjemne ciepło bijące od kominka. Obok niego był stolik z dwoma księgami - bodajże "Żywot Uriela Septima VII" i notatka (?), jakieś ogłoszenie (?) "Skrytobójstwo". Zaciekawiły mnie... a najbardziej ta notka. Przy stoliku siedział mężczyzna, więc choćbym nie wiem jak bardzo ciekawska była, mnich by ją skutecznie osłabił. Był ubrany jak zwykłą w ciemną, wełnianą szatę. Miał wygolony jedynie środek głowy, a reszta jego rudo-brązowych włosów spoczywała na podłużnej głowie. Usta nie były zbytnio widoczne, tak samo z policzkami i kośćmi jarzmowymi. Najprawdopodobniej wstąpił do zakonu by nie żyć w biedzie, gdyż jego rysy nie były szlachetne.

- Opat Maborel. W czym ci mogę pomóc? - spytał.

- Muszę porozmawiać z Jauffre - odparłam zaciekawiona wnętrzem. Nie było bogato zdobione, jak na opactwo przystało, ani zubożałe. Po prostu sprawiało wrażenie nie wykończonego. Brakowało barierek na drewnianych schodach, a ściany były gołe, pomijając oczywiście wielkie szafy.

- Jest na górze. No śmiało. - Ostanie zdanie dodał widząc moje wahanie. Na moim miejscu każdy by rozważał dwie opcje. Poświęcić swoje życie na niepewnych schodach lub ucieczka i sprzedanie amuletu.

Westchnęłam. Nienawidzę swojej lojalności, upomniałam siebie w duchu i końcu ruszyłam na piętro. Deski, co zaskakujące, nie skrzypiały. Gdy dotarłam na pół piętro skręciłam w prawo do otwartego pokoju, umeblowanego tak samo jak przedsionek. Mimo tego znaleziono miejsce jeszcze dla trzech pulpitów do pisania i jednego biurka, przy którym siedział sędziwy mężczyzna. Także miał wygolony tył głowy jednakże dodatkowo łysina "łączyła" mu się z czołem. Odziany był w brązową szatę. Więcej nie zdąrzyłam zauważyć, gdyż zaczął:

- Jestem brat Jauffre. Czego chcesz?

- Cesarz kazał mi cię odszukać - odpowiedziałam narazie nie mówiąc mu o pewnej rzeczy, którą posiadałam.

- Cesarz Uriel? Wiesz coś o jego śmierci?

Spuściłam tylko głowę i powiedziałam na tyle cicho by zachować powagę i smutek, ale na tyle głośno by usłyszał:

- Dane mi było być przy jego śmierci...

- Wytłumacz się. Natychmiast! - Wstał. Wyraz jego oczu, mimo że mówił spokojnie, ukazywał ogromny gniew, jakby sugerował, że to ja go zabiłam.

- Dał mi Amulet Królów...

- Przynosisz mi Amulet Królów? - przerwał. - To niemożliwe. Pokaż mi go.

Zaczęłam szukać go w mojej torbie podróżnej, ale szybko zdałam sobie sprawę z tego, że nosiłam go przy sobie, na wypadek kradzieży albo napadu.

Gdy go wyciągnęłam, dałam go mnichowi, a ten z otworzonymi szeroko oczyma wpatrywał się w niego, jak w górę złota.

- Na Dziewiątke! TO JEST Amulet Królów! - wykrzyknął w końcu, ale szybko się opamiętał. Odsunął cesarską biżuterię z zasięgu moich rąk, usiadł i kontynuował. Od razu ukazał swoją podejrzliwość. - Kim jesteś? Skąd to masz? Co wiesz o śmierci Cesarza?

Lawina pytań posypała się w zastraszającym tempie. Nie byłam w stanie wyjaśnić swojej misji, opowiedzieć jak trafiłam do tego więzienia, przez tych tępych strażników granicznych. Mnich już nie wytrzymał, złapał mnie za klapy zbroi i zaczął wypytywać jeszcze bardziej, wciąż nie dając mi dojść do słowa. W tamtej chwili czułam się jak prawdziwy więzień. Znowu. I wiem jedno, nie chcę tego powtarzać...

Kiedy wreszcie wtrąciłam się między jego słowa, nie odpuściłam. Zabrałam jego ręcę z odzienia, wyprostowałam się jeszcze bardziej i z wyższością zaczęłam opowiadać o tym, co mnie spotkało. Mimo że to jemu należał się szacunek, musiałam zarysować granicę. Nie byłam przecież byle chłopką, byle złodziejką. W trakcie postępu historii jego twarz łagodniała. Więzienie, uratowanie przez samego Cesarza, wspólna droga przez kanały i wyrecytowanie z pamięci ostatnich słów Uriela VII. Te wspomnienia były na tyle żywe, że bez trudu zachowałam spójność. Wymienienie, najwyraźniej znanych mu imion, też było przydatne.

- Choć ta historia brzmi nieprawdopodobnie, wierzę ci. Tylko dziwaczne przeznaczenie Uriela Septima mogło cię zaprowadzić do mnie z Amuletem Królów. - Odetchnęłam z ulgą, jedyna na tyle mądra, albo głupia, osoba, która mi uwierzyła.

- Kto to jest Książe Zniszczenia? - spytałam przypominając sobie "przepowiednie" w kanałach.

- Książe Zniszczenia, o którym mówił Cesarz, to Mehrunes Dagon, jeden z władców demonicznego świata Otchłani. Jego słowa, Zatrzasnąc paszcze Otchłani, z pewnością sugerują, że widział zagrożenie z jej strony. Ale wszyscy uczeni zgadzają się, że magiczne bariery chronią świat śmiertelnych przed deadrami z Otchłani...

- Jak zatem Otchłań może nam zagrażać? - spytałam. Ich słowa, Cesarza i Jauffre, mimo że się zazębiały, dochodziły do zupełnie różnych wniosków. Jednakże moje powołanie zaczynało się coraz wyraźniej nakreślać. Dalej miałam pewne wątpliwości. Jak pokonać Deadre, która miała całą domenę dla siebie? Czy da się je pokonać? W Morrowind byli ludzie czczący te demony, jak często ich nazywano w mojej rodzinie. Niestety przez to, za dużo nie wiedziałam o samych stworzeniach.

- Nie jestem pewien. Tylko Cesarze w pełni rozumieją znaczenie rytuałów koronacyjnych. Amulet Królów to potężny artefakt. Sama Święta Alessja otrzymała go od bogów. To święta relikwia o wielkiej mocy. Po koronacji nowy Cesarz używa Amuletu, aby zapalić Smocze Ognie w Świątyni Jedynego w Cesarskim Mieście. Skoro Cesarz nie żyje i nie ma żadnego następcy, Smocze Ognie pozostaną zgaszone, po raz pierwszy do wieków... Nie wykluczone, że Smocze Ognie chroniły nas przed zagrożeniem, o którym wiedział jedynie sam Cesarz...

- Uriel Septim VII kazał mi odszukać syna.

- Jestem jednym z niewielu, którzy wiedzą o jego istnieniu. Wiele lat temu służyłem jako kapitan straży przybocznej Uriela, zwanej Ostrzami. Którejś nocy Uriel wezwał mnie do swoich prywatnych komnat. W koszyku leżało niemowle. Cesarz rozkazał zabrać je w bezpieczne miejsce... Nigdy nie powiedział mi nic więcej o tym dziecku, ale ja wiedziałem, że to jego syn. Od czasu do czasu Uriel pytał tylko, czy z chłopcem wszytko w porządku. Wygląda na to, że ten syn z nieprawego łoża jest prawowitym dziedzicem tronu Septimów... - Potwierdziły się moje przypuszczenia. Ludzie błądzą, choć w tym przypadku może wiedział co robi. - Jeśli jeszcze żyje...

Co to oznacza "Jeśli jeszcze żyje?" - spytałam w myślach.

- A więc, gdzie go znajdę? - Chciałam to mieć jak najszybcej za sobą...

- Nazywa się Martin. Służy w kaplicy Akatosha, w mieście Kvatch, na południe stąd. - Ładne imie... podsunął mi tę myśl umysł. Szybko ją odunęłam i skupiłam się na tym, że nie szukam młodego chłopca, ale dorosłego mężczyzny. - Musisz udać się do Kvatch i niezwłocznie go znaleźć. Jeśli wróg wie o jego istnieniu, co wydaje się prawdopodobne, jest w straszliwym niebezpiczeństwie... I proszę, daj mi znać, jeśli będziesz czegoś potrzebować. Mam ograniczone możliwości, ale spróbuję pomóc.

- A co z Amuletem?

- Ze mną będzie najbezpiecznejszy. Kiedy wrócisz z Martinem, zastanowimy się nad następnym posunięciem...

- Jauffre... Mistrzu Jauffre, w kanałach poznałam niejakiego Baurusa... Wiesz coś o nim?

- Tak. Był jednym z najmłodszych Ostrzy w przybocznej straży Cesarza. Cieszę się, że przeżył, ale obawiam się, że bardzo zasmuciła go śmierć Uriela.

- A o co chodzi z tym Bractwem? Ostrza? To prawda, że jesteś kimś ważnym?

- Tak. Baurus dobrze ci powiedział. Jestem arcymistrzem Ostrzy. Służymy Cesarzowi i rodowi Septimow. Talos jest naszym patronem. - No tak. Talos. Niech Talos cię prowadzi... - Dziwi cię, że tu jestem? - dodał, najwyraźniej zmieszany moim zamyśleniem. - Naszym hasłem jest dyskrecja. Niewielu z nas ma zaszczyt pełnić publiczną służbę w Straży Cesarskiej.

Tylko pokiwałam głową na znak, że rozumiem. Nagle zauważyłam przed sobą krzesło. Czemu wcześniej na nim nie usiadłam, a przede mną jeszcze długa droga...

- A co z Martinem?

- Jest kapłanem w kaplicy Akatosha w Kvatch. Nigdy się nie dowiedział, że jest synem Uriela Septima... - Szlag! No pięknie, kilka dni za kratami i przekleństwa same pchają mi się na język. Ktoś musiał mu to kiedyś oznajmić. Ale nie będzie robił problemów jeśli jego zdolności poznawcze są tak samo rozwinięte jak u Baurusa. - Musisz go odnaleźć i sprowadzić tutaj.

- Oczywiście. Powiedz mi jeszcze kto to jest Mehrunes Dagon? - spytałam, przypominając sobie o ostatnich słowach Uriela.

- Książe Daedr, Pan Zniszczenia. Odwieczny wróg wszystkich śmiertelników. Jego działania doświadczyliśmy w spisku Jaggara Tharna przeciw Cesarstwu, wiele lat temu. Nie dziwi mnie, że znajdujemy jego rękę również w obecnych nieszczęściach.

Prababka opowiadała mi o tym jak zamknął Cesarza na dziesięć lat w, bodajże, bańce czasowej. Wspominała coś jeszcze, ale ta rzecz ciągle mi umykała.

- Kto w takim razie będzie panował gdy Uriel Septim nie żyje?

- Zgodnie z pradawnym zwyczajem, Rada Starszych rządzi pod nieobecność Cesarza. Obecnie, przewodzi jej kanclerz Ocato, i rządzi Cesarstwem, o ile o kimś można to powiedzieć. Lecz oczywiście Ostrza odpowiadają wyłącznie przed Cesarzem. Nie jesteśmy organem rządu.

- A te Smocze Ognie? - Co prawda byłam już kiedyś w Cesarskim Mieście, ale to było dawno. Byłam małym dzieckiem. Bardziej interesowała mnie Wieża z Białego Złota niż coś czego nie dawałam rady zrozumieć. Dodatkowo do Morrowind nie dochodzi za dużo wiadomości o otaczającym nas świecie, a jak dochodzą to często z opóźnieniem... Dlatego prawie nic nie wiem o swoim ludzie. By utrzymać prestiż i poziom bytowania musieliśmy wyrzec się niektórych zwyczai. Tak zawsze powtarzała mama.

- Koronacja każdego nowego Cesarza kończy się rozpaleniem przez niego Smoczych Ogni w Świątyni Jedynego przy pomocy Amuletu Królów. Smocze Ognie Akatosha płoną do śmierci Cesarza. Jego następca musi rozpalić je ponownie, nim wstąpi na tron. Teraz, gdy Cesarz Uriel nie żyje, a następca nie został koronowany, w Świątyni, po raz pierwszy od wieków, zapadną ciemności...

- Dziękuje ci Jauffre za tą rozmowę - powiedziałam, wstając z zamiarem ruszenia do Kvatch. - Jeśli tylko mógłbyś mi pomóc byłabym niezmiernie wdzięczna...

- Oczywiście. W skrzyni trzymam kilka rzeczy dla zaopatrywania podróżników z Bractwa Ostrzy. Bierz, co tylko jest ci potrzebne. - Zakończył już z uśmiechem, a potem podszedł do owej skrzynki, otworzył ją zostawiając mnie sam na sam z jej zawartością. Wzięłam trzydzieści stalowych strzał, trochę mało, ale musi starczyć, stalowy łuk, nowy skórzany pancerz, sześć mikstury, w tym dwie leczenia, a na koniec zwój Porażenia.

Oczywiście wziełabym więcej. Złota im więcej tym lepiej, ale nie mogłam. Ostrza chyba jako jedyne rzeczywiście przejmowały się tą sytuacją. Ocato w pewnym sensie cieszył się z krótkiego awansu. Najpotężniejsze rodziny królewskie już tworzyły plany zajęcia tronu. Westchnęłam. Jeszcze raz za wszystko podziękowałam i wyszłam z Weynon... będę tęsknić...

***

30 dzień Ostatniego Siewu, Turdas, 433 rok 3 ery, roku Akatosha (wczesnym rankiem).

Podróż zajęła mi dwa dni tak, że u podnóża Kvatch byłam rano w Turdas. Już właśnie zaczęłam się wspinać na górę, gdy podbiegł do mnie jakiś Elf Wysokiego Rodu i zaczął mówić, dysząc przy tym jakby ktoś go ścigał...

- Dalej! Biegiem, póki jeszcze jest czas! Strażnicy nadal blokują drogę, ale długo już nie wytrzymają!

- Przed czym mam niby uciekać? - spytałam lekko skołowana. Zwłaszcza zwracając uwagę na to, że słońce świeciło mi prawie w oczy.

- Na krew bogów, ty nic nie wiesz, prawda?

- No tak się składa, że nie...

- Zeszłej nocy Kvatch zaatakowały Daedry! - A niech to! Wiedziałam, żeby skrócić postoje to bym dotarła wczoraj! Ach! Trudno, co się stało to się nie odstanie...

- Za murami były lśniące portale! Bramy do samej Otchłani! Był wielki stwór... Jak z koszmaru... Przelazł nad ścianą... Pluł ogniem. Wiły się wokół niego... Zabijały... - Jego wypowiedź stawała się coraz bardziej zawiła, a ja coraz mniej rozumiałam...

- Ale... przecież całe miasto nie może ulec zniszczeniu...

- Idź i zobacz na własne oczy! Kvatch to dymiąca ruina. Zostaliśmy tylko my, rozumiesz?! Wszyscy inni zginęli!

- Skoro więc inni zginęli to jak tobie udało się uciec?

- To był Savilian Matius... Niektórzy ze strażników... Pomogli nam uciec... Przedarli się przez bramy miasta... - Znów zaczął mówić skrawki inforamcji, tylko nie te, które były dla mnie najważniejsze...

- Savlian mówi, że mogą utrzymać kontrole nad drogą. Nie... nie wierze im. Nic ich nie powstrzyma. Kto to widział, ten wie... Uciekam stąd nim będzie za późno! Będą tu lada chwila, mówię ci! Uciekaj, póki możesz!

Kolejny szaleniec. Pobiegł dalej traktem byleby jak najszybciej uciec. Idiota... Przecież nie jest tak źle, prawda? W każdym razie ruszyłam przed siebie. Gdy weszłam na pagórek moim oczom ukazał się mały prowizoryczny obóz.

Rozejrzałam się.

Od razu zauważyłam małe ognisko, a nad nim zawieszony garnek. Rzuciłam się w jego kierunku, ponieważ ostatnie co jadłam to obiad, a rano chciałam jak najszybciej być w mieście. Nałożyłam sobie trochę zupy i wzięłam chleb by zjeść jak najmniej, a żołądek mieć wypełniony. Ruszyłam od razu jak przełknęłam ostatni kęs.

Po przejściu dwudziestu kroków spotkałam kolejnego mnicha. Był to już sędziwy mężczyzna z łysiną na środku głowy. Jego twarz była podłużna i bez wyrazu, przeorana głębokimi zmarczkami świadczącymi o wieku... Z początku miałam nadzieje, że to Martin, choć szybko odruzciłam tę myśl. Mimo wszystko podeszłam i rozpoczęłam rozmowę...

- Dzień dobry... Co się stało? - dodałam widząc jego niewyraźny wyraz twarzy, po czym od razu się zbeształam.

- Nie ma już nadziei... Cesarski ród wygasł... Przymierze zostało zerwane... Wróg zwyciężył...

- Znasz Martina...? - Nie zdążyłam dokończyć, ponieważ mi przerwał. Może to nawet dobrze... Nie powinnam od razu nazywać go Septimem. W końcu jeśli rzeczywiście w mieście panują walki, to on jest ich celem.

- Jeśli chodzi ci o kapłana, nie sądzę, żeby udało mu się uciec z miasta. Niewielu z nas udało się przeżyć tą ucieczkę... - Łzy zaczęły mi napływać do oczu, więc odwórciłam wzrok. Tylko on mógł mi pomóc. Szybko jednak uaktywniłam refleksyjną część mojej osobowości. Od kiedy chcę płakać nad kimś kogo nawet nie znałam? To niepoprawne... - Ale Savlian Matius może wiedzieć coś więcej. Dowodzi grupą straży miejskiej, która broni miasta...

- A przed kim go bronia?

- Nieprzyjacielem jest Lord Dagon. To Książe Zniszczenia, a daedry są jego sługami...

O nie! - zaczęłam kojarzyć fakty. Może ten wysoki elf nie był do końca idiotą... Skoro to Mehrunes to Książe Daedr, to jest potężniejszy od innych zwykłych, piekielnych stworzeń, tym samym może być tą wielką postacią, która chodziła, ponoć, ponad miastem.

- Kaplica runęła w gruzach, a wierni... moi przyjaciele... Wszyscy nie żyją... Nie przyjaciel zwyciężył, a my zostaliśmy zniszczeni...

Przez tego kapłana i rozmowę z nim stałam się jeszcze bardziej przygnębiona, niż byłam po pierwszym zdaniu... Jednak chcąc się czegoś dowiedzieć trzeba pytać, a nie zostawie siebie z pytaniami bez odpowiedzi... Nawet tak smutnej...

- Mógłbyś mi powiedzieć o jakie przymierze ci chodziło?

- Cesarska dynastia wymarła, a bogowie opuścili nas... Gdzie są nasze błogosławieństwa?! Gdzie ochrona?! Gdzież nasi bogowie?! Nieprzyjaciel truimfuje, a my umieramy sami...

Pokiwałam tylko głową na znak, że bardzo przejmuje się tym, co powiedział i na koniec zapytałam:

- W takim razie gdzie znajdę tego Saviliana Matiusa?

- Przy barykadzie na szczycie drogi. Koordynuje wysiłki tych, którzy uszli z życiem...

Pożegnałam się i ruszyłam ospale do Kvatch. Z każdym przebytym przeze mnie metrem niebo coraz to bardziej pochmurniało i zmieniało swój kolor na czerwony... Gdy byłam u samej góry rozpadało się, a na dodatek pioruny zaczęły pojawiać się to na horyzoncie, to zaraz obok wzgórza... Przy barykadach nie było nikogo, co mnie lekko zdziwiło. Jednak wystarczyło obrócić głowę trochę w lewo, by zobaczyć jak strażnicy Kvatch odpierają atak Młodych diablików.  Chciałam im pomóc, lecz gdy tam dotarłam ostatnia niska, prawie goła bestia kończyła swój piekielny żywot...

Mężczyźni wrócili za barykadę, a do mnie odezwał się jedyny z nich bez hełmu:

- Odsuń się, cywilko! To nie miejsce dla ciebie. Wracaj do obozu! - Miał... Trudno określić jego wiek z powodu dużego natężenia czerwonego światła... Jednak nie różnił się zbytnio od innych: krótkie, sztywne włosy, wysoki, ciemne oczy, jakby pomalowane czarną farbą linie rzęs... Nawet nie wiem czy to element jego makijażu, czy barwy wojenne. A jak na kobietę przystało powinnam się zacząć malować... ale ta kwestia nie jest priorytetem na tę chwilę. Teraz muszę znaleźć Martina lub jego ciało.

- Co się stało?

- Straciliśmy całe, chędożone miasto, ot co się stało! Wszystko działo się zbyt szybko... Zmiażdżyli nas... Nie zdąrzyliśmy nawet ewakułować wszystkich mieszkańców... Wciąż są tam ludzie... - Na początku swej przemowy sprawił wrażenie wulgarnego, ale potem zrozumiałam, że troszczył się o obywateli Kvatch...

- Niektórzy dotarli do kaplicy, ale pozostałych po prostu zarżnięto na ulicach. Hrabia i jego ludzie nadal bronią się w zamku. A teraz nie możemy wrócić nawet do miasta, by im pomóc bo drogę zablokowały nam te cholerne Wrota do Otchłani...

- Więc... co teraz zrobisz?

- Jedyne, co możemy zrobić... - odparł tajemniczo i spojrzał w stronę 1miasta.

- Spróbujemy utrzymać nasze pozycje. Jeśli nie obronimy tej barykady, te bestie z ogromnymi uszami będą mogły po prostu przemaszerować tędy i zrównać obóz z ziemią... Muszę starać się ochronić tych nie licznych cywilów, którzy przeżyli. Nie mogę już zrobić nic więcej...

- A... Kvatch...?

- Mój dom... Mój cholerny dom, płonie... - odpowiedział smutnie... - Dobija mnie to, że nie mogę wejść do miasta i czegoś zrobić... Nie moglibyśmy być na to mniej przygotowani... Wydaje się, że pojawili się znikąd... Było ich tak wiele... Gdybyśmy tylko znaleźli sposób, żeby przeprowadzić kontratak... Ale nie możemy opuścić barykady, dopóki wciąż otwarta jest Brama do Otchłani.

- A może... Mówię czysto hipotetycznie... może mogłabym pomóc?

Wszyscy, to znaczy cztery osoby, się na mnie popatrzyli jak na idiotke. Czy powiedziałam coś źle? Cóż... Chyba moja propozycja do nich nie docierała. Albo dziewczyna pomagająca dojrzałym mężczyznom to wstyd i uma na honorze.

- Chcesz pomóc? Kpisz, prawda? - spytał Matius rozszerzając oczy, przez co wyglądał jeszcze dziwniej niż zwykle. Głównie przez kontury wokół oczu...

Oczywiście przytaknęłam na pierwsze, a zaprzeczyłam na drugie pytanie...

- Hmm... Jeśli mówisz poważnie, możesz mi się przydać. Prawdopodobnie będzie się to równało twojej śmierci... - Wiedziałam. Miał mnie za kogoś kogo się ratuje. Mimo to nie mogłam odrzucać tej myśli. Otchłań. Oblivion to nieprzyjazny dom nieprzyjaznych istot. Może to właśnie tak uratuje Cyrodiil? Oddam za nie życie?

- Cóż... zrobię co w mojej mocy - odpowiedziałam i ponuro się uśmiechnęłam.

- Nie wiem, jak zamknąć Wrota, ale musi być taka możliwość, wróg zamknął przejścia otwarte podczas pierwszego ataku... Na ziemi nadal są widoczne miejsca, gdzie stały. Pośrodku znajdowały się Wielkie Wrota... Wysłałem tam ludzi, żeby spróbowali je zamknąć... Nikt nie powrócił. Spróbuj ich znaleźć jak już będziesz w środku... - To co powiedział dotarło do mnie po chwili. Przecierz zgodziłam się tam wejść. Nieświadomie, ale jednak.

- Jeśli żyją, pomóż im wykonać zadanie. Jeśli nie, musisz działać w pojedynkę... Mogę ci tylko życzyć powodzenia. Będziemy tu na ciebie czekać... - Jak miło! Jednak wierzą, że wrócę! To przecież oczywiste, że dam sobie rade! Nie mogę się wahać. Muszę dać sobie rade...

Już miałam ruszać w kierunku piekielnego przejścia, gdy zaświtała mi myśl: Poznaj słabości wroga, a swoje zalety, czy jakoś tak... Skoro zalety znałam, przyszedł czas na poznanie wad... Zapytałam więc:

- Czym właściwie są Wrota?

- To jakieś przejście do Otchłani. Wróg wykorzystał je do ataku na miasto . Pojawiły się pod murami i wypadły z nich daedry! Jedną otworzyli tuż przed bramą miasta - odparł, gestykulując żywo rękoma. - Dopóki ktoś nie zamknie tej Bramy, mogę najwyżej utrzymywać barykady...

- A wiesz coś o Martinie S...? - zaczęłam pytać, ale nie mogłam mu zdradzić czyim synem jest, na szczęście nie zauważył tego i zaczął odpowiadać po wypowiedzeniu prze mnie imienia.

- Chodzi ci o tego kapłana? - przytaknęłam. - Widziałem, jak wraz z całą grupą udawał się do kaplicy Akatosha...

Uff! Dzięki ci Talosie, przodku Martina! Dzięki Ci, że poprowadziłeś jego ścieżkę ku uratowaniu się! - krzyczałam w myślach. Cieszyłam się. Moje żołnierskie morale wzrosły. A odwołanie się do boga... W końcu muszę poprawić swoje relację.

- Jeśli miał szczęście, utknął tam z resztą, jeśli nie... - kończył, ale nie chciałam go słuchać motywowało mnie tylko to, że on może żyć...

Jak to czasem jeden mężczyzna działa na kobietę... Nawet jak się go nie zna. W każdym razie ruszyłam w kierunku Wrót, a gdy stanęłam przed nimi zawachałam się, jednak ostatecznie musialam tam wejść. Nagle zalała mnie nieposkromiona fala wspomnień albo mi się tylko tak wydaje... Może to przyszłość... Widziałam czarne włosy, smoki, Cesarskie Miasto w płomieniach i malutkie dziecko... ale co to miało znaczyć? Wizji było jeszcze więcej, ale nie mogłam utrzymać się na nogach... Po prostu upadłam... Nawet nie wiedziałam na co i gdzie...

Na wstępie chcę wam podziękować za gwiazdki i ciepłe przyjęcie. Jednak w grze The Elder Scrolls, na ktorej się wzoruję, istnieją różne gildie, stowarzyszenia itd. Mam już w planach pare pobocznych rzeczy, ale chętnie poruszę jakieś zadanie by urozmaicić przeżycia bohaterki. Chcę też wstawić rozdziały dotyczące Lore gry i świata. Jeśli będziecie zainteresowani.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro