Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

27 dzień Ostatniego Siewu, Morndas, 433 rok 3 ery, roku Akatosha (później).

Nie mogąc nic zrobić, postanowiłam się rozejrzeć po pomieszczeniu. Chodziło mi głównie o upewnienie, czy wzięłam wszystko. Znalazłam krótki miecz. No coż, przez pewien czas mi wystarczy, a wtedy kupie sobie dwa miecze, albo sztylet...

Gdy już nic więcej nie znalazłam, zaczęłam badać ściany w poszukiwaniu pustej przestrzeni, będącej najprawdopodobniej zapowiedzią ukrytego pomieszczenia. Nie chciałam wracać do celi, to by mi nie pomogło. Gdy kończyłam sprawdzać ostatnią ścianę, przedostania została rozbita, a z wyrywy wyleciały szczury wielkości małego psa.

Szybko się z nimi uporałam. Nie byłam jednak zadowolona. Cięcia nie były czyste, mimo że miecz był bardzo dobrze naostrzony. Skrzywiłam się widząc moją mała porażkę. Pięć dni bez ruchu już cię osłabia moja droga?, słyszałam drwiny moicvg kuzyneczek. Szybko odgoniłam te myśli i postanowiłam zobaczyć co jest za ścianą. Znajdowały się tam szkielety, kilka kufrów (znalazłam trzy wytrychy i pietnaście septimów!) i łuk ze strzałami. W skrzyniach, które otworzyłam wytrychem były zardzewiałe topory i obuchy, których nie brałam. Koło strzał leżały kości, na których wisiała lekka zbroja. Ubrałam ją. Pasowała idealnie. Jednak czułam się dziwnie jako hiena cmentatna. Kim byli ci ludzie? Przechodziły mnie dreszcze jak pomyślę, że jeszcze kilka minut temu ta zbroja okrywała czyjeś szczątki. Do tej pory, skóra okrywająca moje ciało leżała zawsze tylko na mnie. Nie licząc zwierząt, których została ściągnięta.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu i znalazłam drzwi, a obok zwłoki maga, przy których był kostur i klucz. "Pożyczyłam" sobie broń licząc, że sprzedawca da mi za niego przynajmniej sto sztuk złota. Mimo wszystko jednak muszę na czymś zarobić, a jemu i jego rodzinie już się nie przyda. Kluczem natomiast otworzyłam drzwi.

Znalazłam się w zupełnie nowym otoczeniu. Już nie było ciemno, a jedynym światłem były zostawione pochodnie lub małe ogniska.

Gobliny.

Tylko one mieszkają w jaskiniach, bo Dwemerzy nie istnieją, tak samo jak śnieżne elfy. Zmarli dawno temu jeszcze przed drugą, a może nawet pierwszą erą... W każdym razie zaczęłam się skradać z napiętym łukiem na wypadek starcia.

Po drodze znalazłam rubin, topaz oraz szafir, niestety wszystkie ze skazą, samorodek złota, kolejne septimy i wytrychy. Stawałam się coraz bogatsza...

Kolejne ognisko.

Tym razem ktoś przy nim był. Wycelowałam i... puściłam strzałę. Trafiła idealnie w głowę. Odetchnęłam głebiej by uspokoić oddech na wypadek kolejnych strzałów. Musiałam być skupiona. Jednak zapachy gobliniej zupy wydobywające się z głębi jaskiń, nie zachęcały. Goblin osunął się z krzesła, na którym siedział, ukazując kolejne, a na nim najpiękniejszą rzecz jaką dzisiaj widziałam zaraz po: możliwości uzyskania wolności, wytrychach, lekkiej zbroi, sztylecie i parunastu sztukach septimów. To był moździerz i tłuczek nowicjusza, w którym tworzy się mikstury!

Alchemią parały się prababka i babka. Ja zaś tylko podglądałam mistrzynie przy pracy. Zestaw był gliniany, prosty. Najwyraźniej jego były właściciel nie mógł sobie pozowlić na nic wiecej lub potrzebował szybko nowego. Na najbliższe potrzeby wystarczy. Jeszcze tylko trochę pszenicy i będę ustawiona. Z resztą bałam się eobić cokolwiek poza miksturami uzdrawiającymi. Alchemia jest groźna, a ja nie chcę wysadzić siebie albo uniemożliwić sobie oddychanie na najbliższą wieczność.

Rozejrzałam się dookoła sprawdzając, czy jestem sama. Po drodze zdobyłam kilka kapeluszy sromotnika smrodliwego, grzybów mogilnych i grzybów ognika. Nie byłam pewna ich efektów. Zdecydowanie muszę kupić tablicę składników.

W następnej sali była kolejna zgraja goblinów. Podeszłam bliżej i moim oczom ukazało się dosyć gładkie nachylenie terenu, u podnóża którego chodziło kilka z tych niskich istot. Skryłam się za belkami na szczycie wzniesienia. Hmm... jak tu przemknąć? Wszystko jest w świetle, a ja jeszcze niepewna swoich kroków. Te istoty żyjąc w ciemnościach muszą mieć dobrze wykształcony słuch. Moje zastane stawy nie pomagały mi w tym.

Mój wzrok na chwilę spoczął na drewnianych belkach. No tak! Szybki plan nakreślony. Poczekałam na odpowiedni moment, kiedy goblint zebrały się w większą kupkę i zepchnęłam drewno. Chwilę potem byłam już na dole i przemykałam dalej cicho jak myszy w stodole z sianem.

Tym razem trafiłam na wąski korytarz. Wychyliłam się za pobliski zakręt. Mój błąd! Za zakrętem bowiem panoszył się zombie, który odrazu mnie zaatakował. Stęknęłam z bólu, lecz zdąrzyłam wyprowadzić skuteczny cios. I kolejny, i kolejny. Żywy trup padł martwy na ziemie, a ja ruszyłam dalej nie patrząc na błędnie wyprowadzone ciosy. Zacisnęłam brudną rękę nad małą raną, by nie krawić za bardzo. Znowu uspokoiłam oddech. Oderwałam kawałek materiału ze starej nogawki i przecięcie obwiązałam.

Wyszłam do największego jak dotąd pomieszczenia. Na jego środku leżało wiele rzeczy, nie koniecznie mi potrzebnych. Gdy tylko zdołałam tam wejść, napadły na mnie szczury, takie same jak te w "marmurowych kanałach". Gdy je zabiłam, podbiegłam do bezpańskich przedmiotów.

Było tam wiele jabłek i gruszek, kilka z nich zjadłam, gdyż nie dostałam śniadania, a także kilkanaście septimów. Niestety nie znalazłam wyrychów. Wzięłam jeszcze ciężką zbroje wyglądającą na dosyć dobrą. Przeszukałam szkrzynki, w których były narzędzia do naprawy. Użyłam ich na obu zbrojach. Jeśli chcę to sprzedać, to muszą wygładać na nowe. Poprawiłam też metalowe części mojego nowego odzienia.

Znowu korytarze, znowu małe ogniska goblinów, aż dotarłam do ogromnej jaskini. Najwyraźniej siedliska tych małych istotek. Nie mam szans na ciche załatwienie wszystkich "celów", nie ma tu półek skalnych, na które mogłabym wejść i zestrzelić każdego. Jednakże podkradłam się do jednego z "zielonych" i zabiłam go z ukrycia. Gdy podcinałam mu szyję, moja delikatnie się zacisnęła. Przełknęłam gulę, która powstała w moim gardle. Nienawidziłam tego robić. Zdecydowanie bardziej pasował mi łuk. Praktyczny brak styczności z ofiarą nie paraliżuje tak, jak zabieranie życia trzymając kogoś tak, by nie uciekł.

Gdy podniosłam swój wzrok wyżej ukazała mi się zagroda dla szczurów! Kto normalny hoduje szczury?! Nie obrzydzało mnie to, bardziej dziwiło. Nie rozumiałam tego. Oni pewnie też nie rozumią tego, co my robimy z krowami.

Zabiłam także i te, niestety wykryto mnie dlatego wstałam rozprostowując kości. Rozejrzałam się. Właśnie mnie atakowała goblińska czarownica. Umknęłam w bok posyłając w jej kierunku kilka strzał. Udało się zabiłam ją. Dzięki Talosowi, tylko ona tu jeszcze była. Podbiegłam do jej truchła, zabrałam kolejny kostur i kilka ziółek. Przeszukałam pomieszczenie znajdując jeszcze kilka młotków płatnerskich, dwadzieścia septimów i osiem wyrtychów. Jak dalej tak pójdzie, to po wyjściu z więzienia będę posiadaczką przynajmniej stu sztuk złota! Jeśli nie więcej! Uśmiechnęłam się na myśl o mojej pazerności i skąpstwie.

Pożegnałam się z tym miejscem, a za chwilę ukazały mi się kolejne drzwi, przez które przeszłam. Trafiłam na korytarz, najwyraźniej nie dawno skończony, przynajmniej czterdzieści lat temu. Na jego końcu był otwór, a dalej pomieszczenie wyglądało jak... Jest! Udało mi się do nich wrócić!

- Powinniśmy znaleźć punkt obronny i chronić Cesarza do chwili nadejścia pomocy - usłyszałam znajomy głos. To Baurus! Uf! Udało mi się wrócić!

- Pomocy? Na jakiej podstawie sądzisz, że pomoc dotrze tu wcześniej, niż ci dranie? Musimy wyprowadzić stąd Cesarza.

Rozległy się odgłosy walki, a ja jakby nigdy nic pojawiłam się za ich plecami.

- A niech to, to znowu ona! Zabić ją, możliwe że pracuje z tymi skrytobójcami - rozkazała kapitan. Ostrza, jeśli dobrze pamiętam, że tak nazywają siebie, juz podniosły katany.

Nie pozwolę na to! Ja jestem z wami!, krzyczał mój wzrok. Już chciałam się ustosunkować do tego polecenia kiedy...

- Nie. Ona nie jest jedną z nich. - Stanowczość Cesarza zaskoczyła mnie. Choć to tylko dlatego, że raczej był mało wylewny.  Mimo wszystko uratował moje życie. Znowu. - Może nam pomóc. Musi nam pomóc.

- Jak sobie życzysz, panie - powiedział Baurus wyraźnie zaskoczony jednak opuścił broń. Wyglądał jakby chciał podważyć intuicję monarchy, ale szacunek i stanowisko mu na to nie pozwalało.

Przy ciałach wrogów, znów były te szaty, ale nie brałam ich. Przygarnęłam za to kilka miksturek czarodziejstwa. Moje przyzwyczajenia walczyły z chęcią przetrwania. Moja głowa bolała mnie coraz bardziej. A może to przez zapach gobliniej zupy?

- Nie rozumieją, czemu ci ufam... - szepnął Uriel VII. - Ale nie widzieli tego, co ja... Jak to wytłumaczyć? Posłuchaj... Znasz Dziewięć Bóstw? Wiesz, że to ich niewidzialne dłonie kierują naszymi losami?

- Nie jestem w dobrej komitywie z bogami... - odparłam spuszczając wzrok. To była prawda. Oczywiście w Morrowind co jakiś czas chodziłam z rodzicami składać ofiary, mieliśmy posągi Dziewiątki, a także Trójcy, a raczej Viveka, fundowaliśmy różne rzeczy, ale to wszystko się zmieniło od kiedy skończyłam piętnaście lat... uch! Będę musiała to nadrobić, zwłaszcza za to, że wyszłam z mojej celi...

- Przez całe życie służę Dziewięciorgu i życie swe zapisuję cyklami niebios. Nieboskłon naznaczony jest niezliczonymi iskrami, każda z nich jest ogniem i każda niesie za sobą znak. Dobrze znam te gwiazdy i zastanawiam się... jaki znak był znakiem twych urodzin? - Zaczepiał mnie coraz bardziej, jakby chciał się upewnić, że moja aparycja go nie myli, że to właśnie ja mam go ochronić. Aż nagle oprzytomniałam. Nie! Tylko nie znak! Czemu musiałam urodzić się na konću cyklu? Czemu moje długie, chude palce tak bardzo wiąża mnie z rzeczywistością? Czemu mój znak daje ochronę nie tylko tym, którzy kroczą jego zacienioną ścieżką, ale i tym bardziej bezpośrednim?

- Złodziej... Mój znak to Złodziej... - odparłam zmieszana.

Podniosłam głowę by zobaczyć jego wyraz twarzy. Zdawał się być spokojny, jakby mówiący: Nie martw się, bycie pod ochroną Złodzieja to jeszcze nie grzech...

- Znaki, które teraz odczytuję, wskazują, że zbilżam się już do końca mej drogi. Moja śmierć, konieczne jej zakończenie, nadejdzie o właściwej porze.

Zmieszałam się jeszcze bardziej. Śmierć, co prawda, przychodzi do każdego w odpowiedniej chwili, ale... Ja mam go uratować, tak mam uratować Tamriel. Prawda?

- A co ze mną? - Jeszcze raz spróbowałam szczęścia. Może wyjawi mi to, co muszę zrobić. Upewni mnie w tym.

- Twoje gwiazdy nie są moimi, drogie dziecko. Dziś Złodziej poprowadzi twe kroki na drodze ku przeznaczeniu.

- Jesteś w stanie dostrzec co mnie czeka? - pytałam jak małe dziecko. Ale żadna z tych zagadek nie przybliżała mnie do zrozumienia swojej roli. Głowa bolała juz mniej, ale dalej dźwięki ciężkich pancerzy obijających się o ściany, czy inne metalowe części raniły me uszy.

- Moje sny nie pozwalają mi myśleć o zwycięstwie. Nie sięgają tego, co leży za drzwiami śmierci. Ale w twojej twarzy widzę towarzysza słońca. Wschód jasnej chwały Akatosha może odegnać nadchodzącą ciemność. Serce me musi zadowolić się tą nadzieją i obietnicą twej pomocy.

- Nie boisz się śmierci? - wyrzuciłam z siebie nie myśląc.

- Nie poprzedzają mnie trofea mych tryumfów. Ale miałem dobre życie i mój duch spocznie w pokoju. Człowiek jest jeno prochem marnym, mawiają. Wie, że spotka go koniec, lecz nie zna jego godziny... Spojrzę w twarz mojemu przeznaczeniu, a następnie zejdę ze sceny.

- Dokąd idziemy? - kolejne głupie pytanie, ale ten dostojny mężczyzna sprawiał, że przestawałam myśleć logicznie. Moja rodzina zawiodłaby się.

- Idę do grobu. Wzywa mnie głos, który przenikliwy jest bardziej niż wszelka muzyka. Przez czas pewien będziesz podąrzać za mną. Później musimy się rozstać...

Liczyłam na coś konkretniejszego, ale nie narzekam. Przeznaczenie to taka wredna suka, że nie umie odpowiedzieć wprost. Im szybciej się przyzwyczaję, tym lepiej sobie poradzę. Ruszyliśmy dalej, po drodze zabiliśmy sześciu skrytobójców, aż dotarliśmy do zaryglowanych krat. Nie mogąc nic zrobić, poszliśmy do drugiego przejścia. Tym razem bez nich.

Niestety był to ślepy zaułek. A więc Cesarz jednak umrze? Czy uda mi się go uratować? Skupiłam się jeszcze bardziej ignorując bół głowy i lekko rozruszane stawy. Nie czułam wilgoci wydobywającej się z tkaniny owiniętej wokół mojego przedramienia, nie czułam ciężaru pancerza i tego, jak uwierał mnie w niektórych miejscach. W moim oku zakręciła się łza, króra szybko upadła na posadzkę szykując miejsce dla krwi.

- To ślepy korytarz! Co teraz, sir?

- Są za nami! Poczekajcie tutaj, panie. - Kapitan Renault pobiegła do poprzedniegi pomieszczenia z kratą, ale już nie wróciła.

- Poczekaj tutaj z Cesarzem! Chroń go własnym życiem! - Baurus pobiegł chronić dowódczynie.

Nie było to rozsądne z jego strony. Nie ufano mi przecież. Jak mógł zostawić mnie samą z Cesarzem. Nie byłam w takiej formie jak oni.

- Nie mogę iść dalej. Musisz samotnie stanąć naprzeciw Księcia Zniszczenia i jego śmiertelnych sług. Nie wolno mu zdobyć Amuletu Królów! - powiedział Uriel Septim wręczjąc mi najcenniejszą dla całego Cesarstwa rzecz.

- Weź Amulet Królów i daj go Jauffre. Tylko on wie, gdzie szukać mojego ostatniego syna. - Oczy otworzyły mi się szerzej a moja koncentracja spadła lekko. Miałam wrażenie, że tak wartościowi ludzie nie udają się w objęcia... Ah! Cholerne więzienie! Teraz zaczynam mieć ideały zamiast realnie patrzeć na Mundus. - Odzukaj go i zamknij paszcze Otchłani.

To były jego ostanie słowa, ponieważ za nim otworzyło się tajne przejście. Z niego wyskoczył skrytobójca i wbił sztylet w plecy Cesarza. Uriel natomiast patrzył na mnie ze wzrokiem mówiącym Daj światu nadzieję, tak jak dajesz ją mi. Jednocześnie ukazywało się zrozumienie dla mojej nocnej wizji. Jakbyśmy rzeczywiście dzielili wszpólną przestrzeń.

- Wybierasz zły dzień na opowiadanie się po stronie Sepitmów! - wykrzyknął zabójca kierując się w moją stronę. Natychmiast oprzytomniałam i chciałam jak najszybciej się mu odpłacić za moją powolność. Ruchy pod wpływem adrenaliny od razu wydały się pewniejsze, płynniejsze. Ciężar miecza przestał mieć znaczenie. Cięłam w połowie na oślep, w połowie z powodu złości. Rozdarłam mu szatę i z nieznaną mi siłą, przygwoździłam go do ściany. Z dziwną rozkoszą zatopiłam miecz w jego klatce piersiowej. Ruchy, już nie tak płynne, sprawiały mu tylko większy ból. Gdy wyciągnęłam ostrze z jego ciała, od razu osłabłam. Było mi niedobrze z powodu swojego zachowania. Cieszyłam się, że nie mogłam spojrzeć sobie w oczy. To było okropne, co żal i wściekłość robi z ludźmi. Upadł na podłogę jak wielu jego pobratymców, z tą różnicą, że on zabił Uriela Septima VII, Cesarza... Byłego Cesarza Tamriel.

- O nie... niechaj Talos ma nas w swojej opiece... - odparł Baurus klękając przy ciele byłego władcy. Och, to będą trudne dni dla Cesarstwa... - Zawiedliśmy... Ja też. Ostrza poprzysięgły chronić Cesarza, a teraz zarówno, on jak i wszyscy jego spadkobiercy nie żyją. Amulet! Gdzie jest Amulet Królów? - Natychmiast zaczął się rozglądać bacznie mnie obserwując. - Nie było go przy ciele Cesarza...

- Dał mi go Cesarz - powiedziałam przyznając się i ukazując naszyjnik. Nie było potrzeby tego ukrywać. Nic nie ukradłam. Wręcz wypełniam ostatnią wolę Cesarza.

- Dziwne. Musiał coś w tobie dostrzec, skoro ci zaufał. Powiadają, że w żyłach każdego Septima płynie Smocza Krew. Mają szósty zmysł do oceniania ludzi. Amulet Królów jest świętym symbolem Cesarstwa. Większość ludzi sądzi, że jest nim Korona Czerwonego Smoka, ale to tylko biżuteria - Biżuteria, którą zawsze chciałam, zobaczyć. Zaczęłam się przyglądać podłodze, na krótej mieszała się krew Cesarza, jaśniejsza, z krwią mordercy. - Amulet posiada wielką moc. Ponoć może go nosić tylko prawdziwy dziedzic Krwi.

- Muszę go zanieść do Jauffre. Gdzie on właściwie przebywa?

- Jauffre? Tak powiedział? Czemu?

Baurus jak na typowego osiłka wreszcie zaczął być podejrzliwy. Oczywistym było, że nie chciał kolejnych śmierci, a skoro wrócił sam...

- Jest jeszcze jeden spadkobierca.

- Nic o tym nie słyszałem. - Nie dziwiło mnie to. Musiał mieć te wizje od bardzo dawna. Na pewno go ukrył przed wszystkimi, pokazując tym samym, że więcej synów nie ma, by choć jego ochronić. - Ale Jauffre napewno coś będzie wiedział. Jest wielkim mistrzem zakonu. Możesz z nim porozmawiać. Prowadzi cichy żywot mnicha w opactwie Weynon, niedaleko miasta Chorrol.

- Jak się tam dostanę?

- Najpierw musisz się stąd wydostać. Te drzwi muszą prowadzić do kanałów znajdujących się za zamkniętą bramą. Tam musimy się udać. To tajne wyjście z Cesarskiego Miasta. Przynajmniej miało być tajne. Prosze. Tym kluczem otworzysz ostatnie drzwi do kanałów.

Tym razem Baurus już pozwolił sobie na uśmiech. Choć widok kogoś, kogo miał chronić własnym życiem, nie był szczególnie radosny.

- Kanały?

- Na dole jest pełno szczurów i goblinów, ale z tego co widziałem zgaduję, że jesteś doświadczonym rycerzem. Mam rację?

Nie mogę mu powiedzieć, że jestem tak naprawde złodziejką. W każdym razie szlachcianką, która została wychowana przez szlachciankę, która parała się kradzieżami. Moja matka miała bardzo ciekawe życie. A może to była prababka?

- Słucham?! Tak, tak... Oczywiście, że jestem rycerzem... Tak! Właśnie! Rycerz to ja! - odparłam sztucznie. Niezbyt się tym przejęłam, kłamstwo i tak ma krótkie nogi, a pięć dni w samotności zdecydowanie stępiło mi język.

- Wiedziałem. Zawsze miałem racje co do ludzi... - Idiota. Jeszcze dłuższą chwilę temu byłam tylko zbiegiem, którego najchętniej by zabił. Poza tym, nie umie rozpoznać tak sztucznie wypowiedzianych słów. A może tylko udaje?

- A co z tobą? - spytałam starając odciągnąć go od marzeń. Dodatkowo nie miałam co robić wśród marmurów, w któych i tak spocznie Uriel VII.

- Zostanę tutaj, aby strzec ciała Cesarza i upewnię się, że nikt za tobą nie pójdzie. - Uśmiechnęłam się w ramach podziękowania. Ten prawie niegroźny idiota powienien dać sobie radę. - Ruszaj w drogę. Niechaj prowadzi cię Talos!

Talos... Tak, niech ma mnie w opiece...

Pożegnałam go i poszłam dalej do kanałów. Wyglądały tak samo, jak te poprzednie, z tą różnicą, że tam natknęłam się na szczury i gobliny, ale kogo to obchodzi? Gdy to piszę już dawno nie żyją. Trochę mi przykro, że te w pewnym sensie rozumne istoty musiały umrzeć. Niestety, w naturze panuje zasada zabij, zanim zabiją ciebie.

W pewnym momencie zauważyłam oślepiające, białe światło. Na początku myślałam, że to duch samego Cesarza, ale szybko się okazało, iż doszłam do ostatniej bramy. Otworzyłam ją i wyszłam na zewnątrz.

Ach! Powietrze nie pachnące stęchlizną to najpiękniejsza rzecz po tych kilku dniach, które były jak kilka miesięcy. Usiadłam pod murem i postanowiłam chwilę odpocząć zanim ruszę do Weynon. Napawałam się widokiem błękitu nieba nie zasłoniętego kratami. Rozciągałam mięśnie i pozwalałam im odpocząć przed pieszą wędrówką. Jednak bądź co bądź, ale mimo to, że te kanały są małe i wąskie, jednak dały w kość. Dosłownie. Odwinęłam szmatę z ręki i opłukałam ranę w jeziorze. Głowa zaczęła odpoczywać. Podsyłała mi natomiast inne myśli. Ciekawe jaki jest ten syn Cesarza? Jak wygląda? Wyobrażałam sobie jeszcze młodego chłopczyka, który bedzie potrzebował doradców i regenta.

Zapatrzyłam się w dal, lecz otrząsnęłam się z myśli o przyszłości. Liczyło się tylko tu i teraz oraz moja misja. Zaczęłam sobie przypominać co miałam zrobić i układać to wszystko w logiczną całość. Miałam pomóc tej krainie! Ale nadal do końca nie wiem, co złego się w niej dzieje... Nie licząc śmierci dotychczasowego monarchy.

Wstałam. Miałam już dosyć siedzenia. Jednak mój wzrok skierował się na jedną z najbardziej upragnionych przeze mnie rzeczy - wodę. Zbliżyłam się do zbiornika i ściągnęłam zbroje, którą starannie ułożyłam na brzegu. Weszłam do cieczy, która otulała mnie jak jedwab, była taka delikatna. Nie mogłam się powstrzymać, weszłam do kolan. Woda była niezbyt ciepła, ale to nie przeszkadzało mi zanurzyć się aż po szyję. Zapomiałam jak cudownie jest być czystym. Postanowiłam zanurkować, a gdy tylko skóra na twarzy poczuła zimno, napięła się przyjemnie. Chciałam tak siedzieć jak najdłużej, byleby czuć to co teraz. Niestety szybko wyszłam z życiodajnej cieczy i ruszyłam po ubrania. Nie czułam się komfortowo pod zbroją, ale zaradziłam temu wycierając się resztą lnianej szaty, którą miałam w więzieniu. Jednak i ona za dużo nie zdziałała.

Postanowiłam ruszyć do miasta z zamiarem sprzedania "zdobyczy wojennych". Po odwiedzeniu kupca i zarobieniu 208 sztuk złota, ruszyłam do Chorrol. Gdy trzymałam w ręku mieszek, nie myślałam o osobach, które ograbiłam, które zabiłam. Byłam ja i złoto. Ja i życie. Ja i droga, droga, która zajęła mi prawie półtorej dnia. W nocy spałam na drzewie, na które nie jest tak łatwo wejść jak w Morrowind. Bałam się ataku, byłam sama. Późnym rankiem dotarłam do celu i od razu wiedziałam, że nie pożałuję...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro