Rozdział 12
14 dzień Płomiennego Serca, Turdas, 433 rok 3 ery, roku Akatosha (po północy).
Krążyłam już od godziny po Dzielnicy Świątynnej. Obiecywałam sobie: "To już ostatni raz". Ale zawsze dodawałam: "Ten i jeszcze jeden. I jeszcze jeden...".
Szłam lekko chwiejnym krokiem, nie od tego, że napiłam się o łyczek za dużo Cyrodiilskiej Brandy, a ze zmęczenia. Nagle z transu w jaki popadłam wyrwało mnie skrzypnięcie drzwi przede mną. Zza nich wyjrzał strażnik, a ja uświadomiłam sobie co to dla mnie znaczy. Strażnik wychodził ze strażnicy. To jest okazja! Szybko podbiegłam do wieży, w której umieszczono strażnice, i popchnęłam uchylone skrzydło.
W pomieszczeniu ujrzałam dwóch strażników, a w wieży było tak jasno jak za dnia, pomimo tego, że zegary już dawno wskazywały kilka godzin po północy. Nie chciałam się pakować w tak duże bagno dla złodzieja jak rozświetlone pomieszczenie. Dziwiłam się bardzo bo nie zdawałam sobie sprawy, że są miejsca aż tak oświetlone.
Wycofałam się z wieży niezauważona. Nie chciałam być poszukiwana już na początku mojej "kariery". Wróciłam się do tymczasowej kwatery, która znajdowała się w karczmie. Weszłam do pokoju, przemyłam się wodą z metalowej misy i położyłam się na łóżku. Do rana nic mi się nie śniło.
***
14 dzień Płomiennego Serca, Turdas, 433 rok 3 ery, roku Akatosha (po godzinie trzynastej).
Kocham nocne zmiany. Zwłaszcza od chwili kiedy umarł Cesarz i jego prawie wszyscy synowie. Strażnicy są pilniejsi przez co lepiej pracują, ale i muszą lepiej wypocząć. Poza tym o trzynastej większość jest albo w karczmie jedząc obiad, na patrolu lub odsypiając zarwaną noc.
Kocham nocne zmiany. Weszłam spokojnie do strażnicy przez nikogo niezauważona. Za piętnaście trzynasta była zmiana warty. W tym czasie ci, którzy swoje odpracowali mogli się ułożyć wygodnie i spać, a reszta pilnowała porządku.
Wspięłam się po drabinie na górę. Pierwsze piętro należało do strażników, którzy spali w najlepsze. Drugie piętro także zajmowały łóżka z chrapiącymi mężczyznami. Na trzecim piętrze była sypialnia kapitana straży, Hieronymusa Lexa. Była ona cała zagracona, przez co trudno było mi cokolwiek zobaczyć w tym bałaganie. Jednak łóżko w jakiś sposób wyróżniało się sposród wszystkich rzeczy. Po lewo stała szafa, do której od razu podeszłam by poszukać listy i pieniędzy.
Uchyliłam drzwiczki zaglądając do wnętrza. Pudło - odparłam w myślach. W szafie był tylko mundur i koluczga, którą prawdopodobnie ubierał pod strój.
Rozejrzałam się po pokoju. Im dłużej w nim byłam, tym ten bałagan wydawał się mieć sens. Na przykład jakieś sztalugi czy płyty z drewna leżały nie daleko szafy, a hełmy i inne części zbroi dla nowych były porozrzucane po całym regale stojącym koło drabiny prowadzącej na dół.
W tym całym zachwycie zauważyłam pulpit obłożony dużą ilością pergaminu, które czekały na podpis. W tej samej chwili usłyszałam skrzypienie drzwiczek piętro niżej i stłumione, męskie głosy. Nie myśląc zbyt dużo schowałam się za płytami i czekałam aż dwoje nieznajomych sobie pójdzie.
- Jak myślisz kapitanie, uda nam się kiedyś złapać Armanda Christophe'a? - spytał pierwszy stojąc już w pokoju.
- Takim jak on szczęście przypisuje - stwierdził drugi. Ten na pewno należał do Lexa. - Ale nie na długo, passa kiedyś się musi skończyć. Jak skończysz to co zacząłeś, wyślesz list do wszystkich kapitanów straży w poszczególnych miastach z prośbą o jak najszybsze donoszenie o jakichkolwiek kradzieżach.
Lex niby mówił "głośno i wyraźnie", ale chrzęst przedmiotów wokół powodował taki szum, że trudno było zrozumieć niektóre zdania.
- Tak jest!
- Weźmiesz jeszcze to.
Kiedy tylko klapa drzwiczek została zamknięta, uważnie wyjrzałam zza drewna czy aby na pewno sobie poszli. Na szczęście obie postacie zeszły na dół, a ja miałam czas na poszukanie pieniędzy. W tym celu ruszyłam w stronę pulpitu, który był zamknięty. Włożyłam do zamka wytrych i zaczęłam nim otwierać biórko. Zamki w Cyrodiil nie należały do skomplikowanych. Wymagały tylko narzędzia oraz odpowiedniego podbijania i obracania wytrychem.
W Skyrim wygląda to inaczej, prababka mi o tym mówiła. Ludzie są tam mniej ufni i wolą mieć kontrole nad swoimi rzeczami czy domostwem. By otworzyć skyrimski zamek potrzeba nie tylko wytrycha, ale i noża ślusarskiego. Ale po co ci pamięniku wiedzieć jak otwieram zamki?
W każdym razie w pulpicie leżała lista podatków z wszytkich dzielnic i pięćdziesiąt trzy septimy. Wzięłam całą sumę i "Podatki z nadbrzeża", a potem po cichu zeszłam na dół. Kiedy byłam pewna, że nikt mnie nie widział wyszłam na zewnątrz. Pogoda jak na Płomienne Serce była cudowna. Słońce świeciło, ale wiał też lekki, ciepły wiatr.
Pieniądze schowałam do jednej z wielu kieszeni w skórzanym stroju gildii, a podatki włożyłam pod górną część kamizelki. Kiedy trafiłam do Ogrodu Darelotha była prawie szesnasta, a nad Chorrol zaczęły ukazywać się ostatnie promienie słoneczne tamtego dnia. Miałam pisać kolejny list kiedy pomyśłam, że to zły pomysł. Tamten pewnie jeszcze nie dotarł. Nie będę się narzucać. Pójdę popływać - stwierdziłam.
Podeszłam do jeziora Rumare od zachodniej strony wyspy, na której znajdowało się Cesarskie Miasto. Było tam mniej ludzi niż nad nabrzeżem, a przynajmniej w miejscu trochę oddalonym od jedynego mostu łączącego wyspę z kontynentem.
Wzięłam kostkę mydła lawendowego, zawinęłam je w lnianą szmatkę, a sama się rozebrałam i weszłam do zimnej wody. Kiedy tylko moja stopa postawiła pierwszy krok w cieczy, ciało natychmiast przeszedł dreszcz. Musiałam się śpieszyć. Pływanie o tej porze roku było głupotą. Czemu poszłam nad to jezioro? - pytałam siebie namydlając ciało.
Kiedy już się opłukałam i wytarłam, zaczęłam się pakować. W końcu trzeba było spotkać się z Armandem...
***
15 dzień Płomiennego Serca, Fredas, 433 rok 3 ery, roku Akatosha (Ogród Darelotha, po północy).
- Szary Lis się ucieszy! - powiedział Christophe po tym jak mu oznajmiłam, że pieniądze są u mnie, a nie u Lexa. - Postaramy się, żeby te pieniądze wróciły do obywateli. Dasz wiarę, że ten głupiec zebrał nawet tą żałosną sumę?! Zatrzymaj ją sobie. Chciałem tylko, by Straż zrozumiała, że posunęła się za daleko...
Prychnęłam tylko i wzięłam mały woreczek pieniędzy. W końcu muszę kupić sobie jakieś lokum... A rezydencja rodzinna nie wchodzi w grę...
- Cóż... - Armand westchnął głeboko, ale za chwilę dodał uśmiechnięty. - Chyba czas już awansować cię na Łotrzyka. Gratulację! A skoro tu jesteś, to mam coś jeszcze dla ciebie...
Tym razem twarz złodzieja przybrała dziwny, podejrzany wygląd, ale nie zwróciłam na niego uwagi.
- Gildię poproszono o zdobycie pewnej statuetki. Jest to popiersie Llathasy Indarys, zabitej niedawno hrabiny Cheydinhal*. Otrzymasz za to uczciwą zapłatę - zapewnił. - Piszesz się?
Nie myślałam długo. List od Martina jeszcze nie przyszedł, więc mogłam robić co mi się żywnie podoba.
- Tak.
- Doskonale! - ucieszył się, a jego twarz znowu wydała mi się dziwna. - Kiedy zdobędziesz popiersie przynieś mi je.
Od razu ruszyłam do stajnii, przygotowałam konia z Weynon i ruszyłam jak najszybciej.
***
16 dzień Płomiennego Serca, Loredas, 433 rok 3 ery, roku Akatosha.
Zatrzymałam się w karczmie. Nie była jakaś specjalna. Ot zwykła speluna, jakich nie mało w Tamriel. Wynajęłam pokój na cały dzień, którego większość przesiedziałam w zamknięciu. Dopiero pod wieczór, który teraz zaczynał się o wiele wcześniej niż w lecie, wyszłam na zewnątrz by pooddychać świeżym powietrzem. Rozciągnęłam się, ale nic więcej nie zrobiłam. W Cheydinhal domy są wysokie i wąskie, mają coś z architektury Brumy, dlatego nie podciągałam się czy jakkolwiek inaczej ćwiczyłam.
Musiałam znaleźć żebraka. Oni są uszami Szarego Lisa, więc pewnie wiedzą coś więcej o mieście i co się w nim dzieję. Nie szukałam długo, zaraz po wyjściu z karczmy mignął mi ktoś. Postanowiłam dowiedzieć się kto to jest.
- Przepraszam - odezwałam się grzecznie. - Kim pan jest?
Mężczyzna odwrócił się zdziwiony. Dopiero teraz rzuciło mi się w oczy brudne i podarte ubranie, które miał na sobie, a raczej same spodnie, choć noce wcale ciepłe nie były.
- Żebrakiem, jak większość moich znajomych.
- Wiesz kto to Szary Lis?
- O co pytasz?
Tym pytaniem kompletnie zbił mnie z tropu. Dłuższą chwilę się zastanawiałam zanim w końcu rzekłam:
- Co wiesz na temat popiersia hrabiny Llathasy?
- Ptaszki o tym rzeczywiście ćwierkają. I to dosyć głośno. Ile mi za to dasz?
- Piętnaście.
- Hrabia Indarys je zamówił. Podobno wyrzeźbiły je elfy. Teraz jest w jej grobowcu, w krypcie w kaplicy. Hrabia postawił tam również strażnika, aby nikt nie zakłócał jej spokoju. Kiedyś każdy mógł odwiedzić grób hrabiny, teraz to już nie wchodzi w grę. A nawet jeśli to krypta jest nawiedzona.
Podziękowałam pospiesznie, zapłaciłam i przerażona poszłam w stronę kościoła. Bałam się niesamowicie. Nigdy wcześniej nie zadawałam się z duchami. Pamiętam tylko co mówiła matka: "Nigdy nie bezcześć zwłok". Może tu tkwiło sedno sprawy?
Kiedy zapadł całkowity zmork, a ostatni wierni wyszli z miejscowej kaplicy Arkaya, do środka wkradłam się ja, zachęcona witrażami, które z zewnątrz wyglądały cudownie. Kościół wyglądał tak samo jak inne sakralne budowle w Cyrodiil. Miał wysokie sklepienie, dwa rzędzy ławek pomiędzy którymi rozłożony był czerowny dywan. Z jednej strony sięgał do ołtarza, przy którym każdy mógł się pomodlić, a z drugiej prowadził do krypt, w których składane były co ważniejsze osoby.
Przy wejściu do grobowców, a raczej ich systemu musiałam otworzyć drzwi zablokowane aż pięcioma spustami. Nie było łatwo, a na samo przedostanie się dalej poświęciłam dziesięć wytrychów. Czego się jednak nie robi by być szanowanym?
Po zamknięciu za sobą skrzydła drzwiowego ruszyłam przodem. W wyprostowanej do końca ręce trzymałam długi sztylet, którym w razie potrzeby miałam się bronić.
Grobowiec, mimo że był grobowcem wyglądał ładnie, jak na moje oko. Może się nie znałam, ale wyglądał estetycznie. Nagle moją uwagę przykuła rzeźba z kamienia stoją kilka metrów przede mną. Nadal patrząc się na nią skręciłam w lewo do krypty hrabiowskiej. Już miałam odwrócić głowę do przodu, gdy moje ostrze na coś się nadziało. Przełknęłam ślinę i zdałam sobie dwie sprawy. Pierwsza, że się nie skradałam, a druga, że mój sztylet przebił strażnikowi szyje na wylot.
Wzdrygnęłam się na ten widok i cofnął mi się obiad. Szybko odwróciłam głowę i pobiegłam przed siebię, zabrałam popiersie i jak najszybciej uciekłam nad rzekę przecinającą Cheydinhal. Zaczęłam łkać, a łzy mieszały mi się z zimnym deszczem, który zaczął padać. Zmusił mnie on do wrócenia do karczmy. Tam kolejne kilkanaście minut łkałam aż w końcu zasnęłam.
***
17 dzień Płomiennego Serca, Sundas, 433 rok 3 ery, roku Akatosha (w środku nocy).
Obudziłam się sama nie wiem o której. Wyrównałam oddech po łkaniu. Czemu tak zareagowałam? To nie była pierwsza śmierć jaką widziałam, a napewno nie pierwsza osoba, którą zabiłam. Czemu tak zareagowałam? Może to dlatego, że nie broniłam się jak było w przypadku Mitycznego Brzasku, to oni zaatakowali ja broniłam siebie, Martina i mnichów. Tym razem, mimo że niespecjalnie, zabiłam niewinnego człowieka, a co najgorsze czułam się jakby ktoś mnie obserował. Może to byli bogowie, których tak często wzywam, a może to demony, które namierzyły mnie w Tamriel?
Wstałam z łóżka by przeciągnąć się i rozruszać nogi. Wiedziałam, że już dzisiaj nie zasnę...
- Myślałem, że już nie wstaniesz - odezwał się głęboki głos z kąta sypialni.
Natychmiast podskoczyłam ze strachu i odwróciłam się w jego stronę.
- Masz twardy sen jak na mordercę. To dobrze. Aby zrobić to, co ci zaraz zaproponuje potrzebne jest czyste sumienie.
Postać mówiła powoli głębokim, niskim głosem. Wiedziałam, że to mężczyzna. Ubrany był w czarne, obszerne szaty. Spod niej widoczny był tylko kawałek twarzy i usta rzozciągniętę w nienaturalnym uśmiechu.
- Co pan tutaj robi? - spytałam po tym jak do siebie doszłam.
Przybysz jeszcze bardziej się wyszczerzył i wytłumaczył:
- Wszystko w swoim czasie, dziecko, wszystko w swoim czasie. Najpierw chciałbym się przedstawić. Nazywam się Lucien Lachance**, Mówca Mrocznego Bractwa.
Gdy to usłyszałam przeraziłam się. Chciałam krzyczeć: "To co myślałam w Cesarskim więzieniu to bujda! Żart! To było pod wpływem emocji! Nie chce zabijać niewinnych!". Jednak cichy głos w mojej głowie powiedział: "Nie ma ludzi niewinnych. Każdy ma coś na sumieniu...". Moje nastawienie lekko się zmieniło.
- Ty natomiast - ciągnął Lachance - jesteś bezlitosnym zabójcą, zdolnym odebrać życię bez chwili wachania. Nocna Matka obserwuje cię i jest zadowolona. Dlatego tu jestem. Mam dla ciebię ofertę. Możliwość... przyłączenia się do naszej niezwykłej rodziny.
Zaskoczyło mnie to, lecz nie mogłam wykrztusić ani jednego słowa. Zachęciłam go więc ruchem dłoni. Szybko zrozumiał co mam na myśli.
- O, ileż taktu. - Zadrwił. - A teraz posłuchaj. Na Zielonym Trakcie, na północ od Bravil, znajduje się gospoda Pod Złym Omenem. Przebywa tam człowiek imieniem Rufio. Zabij go, aby zakończyć swą inicjacię w Mrocznym Bractwie. Zrób to, a gdy uśniesz w miejscu, które uznam za bezpieczne dla siebie, objawię się raz jeszcze, przynosząc ci miłość twojej nowej rodziny. Weź ten sztylet nasączonym silną trucizną. To dziewicze ostrze spragnione krwi. - Zaśmiał się.
Ja także lekko zaśmiałam się, ale nie z tego, że to było zabawne, a raczej z nerwów, które towarzyszyły mi przez całe spotkanie.
- A teraz żegnaj - odparł teatralnie. - Mam nadzieję, że znów się spotkamy...
Kiedy skończył mówić zniknął zostawiając mnie z "misją", ostrzem i przerażeniem. Poszłam spać, ale na łóżku przeleżałam do samego rana.
***
18 dzień Płomiennego Serca, Morndas, 433 rok 3 ery, roku Akatosha.
Byłam już w Cesarskim Mieście, a o gospodzie nawet nie myślałam, aż do teraz. Sprzedałam niepotrzebne rzeczy i okazało się, że mam już ponad tysiąc septimów. Teoretycznie mogłabym kupić dom w stolicy, dowiedziałam się od jednej z cesarskich urzędniczek. Jednak ma to być chatka rybacka, a to mojej rodzinie by się nie spodobało... W sumie to nic więcej o niej nie wiem oprócz tego, że leży na nadbrzeżu...
Szybko wyruszyłam do dzielnicy Szarego Lisa, by przy okazji zaaranżować spotkanie z Armandem. Kiedy jednak znalazłam się na miejscu zobaczyłam coś czego bym się nigdy nie spodziewała. W Dzielnicy Nadbrzeżnej aż roiło się od Straży Cesarskiej. Przyległam do ściany jak najszybciej mogłam, ale usłyszałam jedno znaczące zdanie:
- Obywatelu, widziałeś Armanda Christophe'a?
Moje oczy natychmiast otworzyły się szerzej. A więc szukają Armanda... - przemknęło mi przez myśl. Jednocześnie poczułam ulgę z powodu tego, że nie chodzi o moją kradzież. Na pewno nie pokaże się o północy. Ogród Darelotha jest zbyt ryzykownym miejscem na spotkanie - myślałam dalej. Musiałam znaleźć jego kryjówkę, albo innych członków Gildii. Christophe nie byłby na tyle głupi by ukrywać się we własnej chacie, prawda?
Kiedy uznałam, że już czas ruszyłam sprężystym krokiem na oględziny chaty. Natychmiast jak ją zobaczyłam nie chciałam jej więcej widzieć. Nie miała do zaoferowania nic więcej niż inne na nadbrzeżu. Gdybym była zwykłą uciekinierką lub kimś mniej ważnym, może bym sobie ją kupiła, ale tu chodzi o funkcje reprezentacyjne. Nie wiem co się stanie z moją rodziną! A potrzebuje dla niej jak najlepszego lokum.
Po odejściu od chaty zaczęłam się rozglądać za kryjówką Gildii. Mimo, że domów nie było wiele i nie były duże, musiałam sprawdzić je wszystkie. Poszłam w najdłuższą alejkę z mieszkaniami. Minęłam dom Armanda, kogoś innego aż w końcu doszłam do miejsca, w którym kończyły się domy. Już miałam zawracać gdy świat rozmazał mi się przed oczami, a chwilę potem poczułam, że jestem wciągana do jednej z chat.
Przede mną stała jedna z uczestniczek "małych zawodów Armanda" dla mnie i dwójki pozostałych złodziei. Methredhel, bo tak nazywała się Bosmerka, była równocześnie zaniepokojona, ucieszona i podekscytowana. Nie mogłam sobie wypbrazić jak można czuć tyle naraz i nie wybuchnąć albo poddać się jednemu z uczuć.
- Dzięki bogom znalazłam cię! Zapewne wiesz, że Hieronymus Lex wydał nakaz aresztowania Armanda Christophe'a? - odparła przekazując te trzy emocje w całej jednej wypowiedzi.
- Właśnie się dowiedziałam -stwierdziłam sucho. - Jednak gdzie on jest? Gdzie jest Armand?
- Ukrywa się. Armanda oskarżono o kradzież popiersia Llathasy Indarys z Cheydinhal. - Moje oczy prawie wyszły na wierzch. - Ponoć doniesienie złożył sam hrabia Indarys.
W tym momencie zrozumiałam rozmowę Lexa z powładnym. On wiedział, że mamy zamówienia. Wiedział, że zadania daje Armand. On to wszystko wiedział! Tylko od kogo...?
- W takim razie co mam zrobić z popiersiem? Zwrócić je czy oddać na miejsce? - spytałam nadal niczego niepewna.
- Nikt nigdy nie zamówił u nas popiersia Llathasy. Armand wykorzystał cię, żeby pozbyć się szpiega infiltrujacego Gildię.
- W takim razie kto jest informatorem? - Wróciła suchość wypowiedzi tym razem pomieszana z pogardą dla nestora.
- Myvryna Arano - powiedziała z taką samą jak moją pogardą w głosie. - Chritophe potrzebuje twojej pomocy, aby ją unieszkodliwić. Obwinisz ją o twoją kradzież. Umieść popiersie w jej kredensie. Mieszka zaraz obok. Upewnij się, że cię nie widziała. Potem powiedz Lexowi, że to ona jest złodziejką. Pewnie ci nie uwierzy, wiec musisz go jakoś przekonać, żeby poszedł i to sprawdził...
___________________________
* Cheydinhal [czyt. Czejdinol] mniej więcej tak xD
** Lucian Lachance [czyt. Luszian Lesząns] mniej więcej tak xD (po raz drugi)
Hejka dawno mnie nie było, ale skończyłam (dopiero) poprawiać rozdziały w Annie *chamska reklama* (zapraszam wszystkich), wróciłam z wymiany (nie pytajcie jak było), no i jestem! Z tej okazji (a raczej z okazji tego, że Prolog ma prawie 100 wyświetleń, a cała książka ponad 550!!!) robię koncert życzeń. Piszcie pytania, oraz co byście chcieli zobaczyć w Lore, bo nie wiem o czym pisać, a świat Oblivionu jest ogromny! Tak więc Mehrunes powraca! Kto się cieszy?
Nierozgarnięta Po Wycieczce Enigma
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro