Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

10 dzień Płomiennego Serca, Sundas, 433 rok 3 ery, roku Akatosha (z samego rana).

Gdy tylko dowiedziałam się gdzie mieszka Armand Christophe musiałam do niego pójść. Nie wiedziałam od czego zacząć w gildii. Ten chaos trzymał mnie w napięciu.

Kiedy stanęłam przed progiem jego domku, stojącego na nadbrzeżu, rozglądnęłam się. Nikogo nie było, mogłam spokojnie wchodzić. Bez pukania otworzyłam drzwi i weszłam do pomieszczenia tak szybko, że nawet gdyby jakiś strażnik to widział, to i tak nie zareagowałby.

- Co ty tu robisz? - usłyszałam za sobą znany głos. Armand.

- Witaj - odparłam odwracając się powoli.

To co zobaczyłam zwaliło mnie z nóg. Breton był bez koszulki. Mocno zaskoczona usiadłam przy małym stoliku, nie dając po sobie poznać uczuć. Nadal z pewnym siebie uśmiechem, odpowiedziałam na zadane wcześniej pytanie.

- Przyszłam po więcej informacji.

- A mianowicie? - odparł zakładając cieńką, lnianą koszulę spod, której nadal był widoczny zarys mięśni. Niestety był nikły, więc niezbyt zwróciłam na nie uwagę.

- Praca. Jakieś zlecenie... Cokolwiek. Wezmę wszystko.

- Praca?! - spytał po czym roześmiał się, a mój uśmiech przerodził się dumnę, którą miałam wypisaną na twarzy. - To dobre! Dawno się tak nie uśmiałem! Praca? Jesteśmy złodziejami, nie murarzami czy skrybami. Słuchaj, nie jesteśmy zwykłą gildią, ale hierarchia musi być utrzymana. Dlatego to ja jestem nestorem, a ty nowicjuszem. Jednak złodzieje są odpowiedzialni tylko za siebie. Idź znaleźć odpowiedni dom. Potem obserwuj go i zapamiętaj, kiedy stoi pusty. Kiedy właściciel opuści swoją posiadłość, możesz się włamać i ukraść kosztowności. Później łup sprzedaj u pasera w Brumie - Ognara. Nie potrzebujesz na to niczyjej zgody, ani rozkazu.

- A specjalne zadania? - spytałam dumnie.

- No cóż, czasami gildia otrzymuje specjalne zadania - przyznał. - No wiesz. Gwarancja zapłaty za pozyskanie pewnych przedmiotów dla specjalnych klientów. Od czasu do czasu skonsultuj się ze mną albo swoim następnym nestorem, spytaj się o zlecenia. Może coś się trafi... A kiedy wniesiesz dostateczny wkład na rzecz gildii - dodał, a ja od razu wiedziałam, że chodzi mu o zyski z paserstwa - znaczy, opylisz mnóstwo łupu Ognarowi - to może coś się dla ciebie znadzie. Wróć później.

Jedynie kiwnęłam głową i ruszyłam ku drzwi.

- Poczekaj - zatrzymał mnie Armand równocześnie zerkając na zegar pod ścianą. - Policz do dziesięciu.

Co?! - przemknęło mi przez myśl, ale mimo to policzyłam.

Kiedy skończyłam otworzyłam drzwi i mojemu zaskoczeniu byłam centralnie na środku warty. Dwóch strażników pilnujących porządku stało do siebie tyłem. Bo bokach ulic także nikt nie przechodził. Dzięki małemu płotkowi umieszczonemu między filarem podpierającym dach a ścianami, udało mi się szybko przedostać koło wartowników. Nie chciałam konfrontacji. A co jeśli spytałby się: Skąd się tu wzięłaś?, Czemu kręcisz się koło domu Christophe'a? Nie mogłam sobie na to pozwolić. Zważywszy na fakt iż od wczoraj, dopiero jestem nowicjuszką w gildii.

Á propos gildii... Trzeba podskoczyć w hierarchii - podpowiadało mi sumienie. Nie chciałam czekać. Musiałam od razu zajść wyżej. By to zrealizować muszę jedynie poczekać do nocy...

***

10 dzień Płomiennego Serca, Sundas, 433 rok 3 ery, roku Akatosha (długo po zachodzie słońca).

Jak-gdyby-nigdy-nic stałam spokojnie oparta o ściane jednego ze sklepów. Strażnicy za chwile mieli się zmienić. To była dobra okazja. Zwłaszcza jeśli mówimy o przepychu. Nawet małe przybytki jawnej kradzieży zwanej potocznie sprzedarzą, były dość bogate.

Ostatni ze strażników, przechodził sprawdzając stan ulic przed zmianą warty. Udałam bezdomną. Dzięki szatom podróżnym, które dostałam od Jauffre przy pierwszym spotkaniu, udało mi się to. Były one podarte i brudne, dodatkowo nasiąknęły zapachem krwii, kurzu oraz czegoś czego nie mogłam określić. Przez dziurę w kapturze, naciągniętym na moją głowę, zobaczyłam iż meżczyzna się nad mną nachyla. Strażnik tylko cmoknął i z przekąsem powiedział:

- Trzeba było pracować, a nie kraść, pić, czy cokolwiek robiłaś. Taka piękna twarz, a tak się zmarnowała! Chociaż... Jedyne miejsce, do którego byś się teraz nadała to zamtuz. Przynajmniej tam byś troche zarobiła, dodatkowo może nawet przez coś co lubiłaś, a może polubisz...

Kiedy skończył położył pochodnie w bezpiecznym miejscu, tak by jak najlepiej widział i napisał list. Zwitek pergaminu włożył mi do dłoni, po czym odszedł odwracając się co chwilę aż zniknął za zakrętem.

Szybko odrzuciłam szatę by zostać w nowej skórzanej zbroji. Właściwie wyglądało to jak ubranie dla początkującej pracownicy burdelu. Dlaczego? Cała skóra była odpowiednio wymierzona i zszyta. Zbroja tak przylegała do ciała iż trudno było mi ukryć atuty.

Tak, ukrywałam atuty. Nie chciałam żeby traktowano mnie lepiej, inaczej. Identycznie myślałam o szlachectwie, które straciliśmy po przyjeździe prababki do Morrowind. Jednak ona, zostając Neverejczykiem, odzyskała je. Od tamtej pory zrozumiałam, że nawet zwykły chłop pracujący w polu może zostać szlachcicem, nawet księciem. Oczywiście jeśli pola strasznie mu obrodzą i tak co kilka lat. Mimo to, to był jeden z wielu powodów by nie szczycić się swoim pochodzeniem.

A atuty. Nie lubiłam ich. Jako chyba jedyna kobieta na świecie. Za bardzo ułatwiały sprawy związane z mężczyznami i niektórymi kobietami. Chociaż od tych drugich wolałam się trzymać z daleka. Na początku pobawię się z chłopcami, a potem może zaryzykuje z dziewczynami. Chociaż nie. Zostane przy mężczyznach.

Wracając... Skóra tak przylegała do ciała, że moja pupa wyglądała jeszcze krąglej niż zwykle, a biust wydawał się większy o pół łokcia więcej materiału. Miałam jedynie nadzieje iż gdy ubiore zbroje bez przepaski te rozmiary się zmniejszą. Takie same oczekiwania miałam wobec lnianej bielizny.

Przez całą noc włamywałam się do sklepów i kradłam wszystko, co popadnie. Rano odziałam się w nową szatę podróżną z szafy w Świątyni Władcy. Nie chciałam, by ludzie, a zwłaszcza mężczyźni spoglądali za mną i gwizdali lub krzyczeli. Jeszcze zanim otworzono sklepy wymknęłam się do stajni, tam wykupiłam wóz. Sama na drwenianym siedzeniu jechałam szybko jak wiatr w kierunku Brumy.

Stając ponownie u drzwi miasta opatuliłam się mocniej szatą i weszłam w głąb mało skomplikowanych uliczek. Szybko więc udało mi się znaleźć jego dom. Z wewnątrz dobiegały niepokojące dźwięki. Jednak weszłam a moim oczom ukazał się niedokładnie rozstawiony parawan. Za nim Ognar okryty jedynie lnianym ręcznikiem. On natomiast był bardzo stary. Chociaż stary w jego wypadku jest niedopowiedzeniem. I to bardzo dużym.

Mężczyzna nie zainteresował się swym odzieniem i robił to w czym mu najwuraźniej przeszkodziłam. Przy łóżku zdjął ręcznik ukazując pomarszczone pośladki. Dalej nie patrzyłam. Odwróciłam wzrok, patrząc na stół i udając jaki ciekawy nie jest. Kątem oka jednak widziałam, że szuka w szafie ubrań. W końcu wybrał szafirowy dublet podkreślający jego atuty. Chociaż on jeden to robił - przemknęło mi przez myśl.

Ubranie zasłaniało jego brzuch, więc nie mogłam stwierdzić czy jest gruby. Nawet zbytnio nie chciałam się tego dowiadywać. Gdybym poznała prawdę oznaczałoby to jedno - noc w domu Ognara, pod jego obecność. Jednak nie chciałam ryzykować i analizowałam swego pasera dalej. Spodnie, które ubrał tak bardzo uciskały go tu i ówdzie, że trudno było oderwać wzrok od pewnych miejsc, którymi jednak nie mógł się pochwalić. Na resztę nie zwróciłam uwagi. Nie miałam na to czasu. Musiałam w końcu zacząć rozmowę...

- Ty jesteś Ognar?

- A chcesz się o tym przekonać? - spytał, a ja miałam w głowie pewien obraz, na który ten stary dziad mógł mieć ochotę.

Leżałam na jego łożu z nogami rozszerzonymi jak tylko mogłam. Krzyczałam jego imie. Tak się ponoć często działo.
Jedna z moich starszych kuzynek opowiadała mi o tym jak miała jednego narzeczonego. Podczas podobnych akcji kazał jej wykrzykiwać swoje imie. Jednak gdy tego zabiły potwory, ona została bez ukochanego. Drugi życzył sobie tego samego. I trzeci. A z czwartym żyje do dzisiaj, jednak nie jest on jej narzeczonym, a mężem. Jak wygląda ich życie nie wiem, ale nie zbyt chce wiedzieć.

- Nie - odparłam gdy tylko zdołałam się otrząsnąc na tyle by odpowiedzieć treściwie. I pozbyć się obrzydzenia. - Wole sprzedać pewne rzeczy swojemu paserowi.

- Nowa, tak? - zapytał retorycznie.

Gdy tylko to usłyszałam wzniosłam oczy ku niebu i porosiłam bogów o opiekę.

- Nie, stara. Nie pamiętasz, przecież się znamy...

- Dobrze, już dobrze... - powiedział i zaczął wyceniać kradzione towary.

Po wszystkim wstałam, gdyż Ognar sprawdzał rzeczy przy stole. Kiedy miałam wychodzić odparł:

- A może zostaniesz na herbatce?

Nie odpowiedziałam, tylko kiwnęłam głową potakująco i usiadłam przy stoliku, od którego niedawno odeszłam. Ognar w tym czasie nalał naparu i znowu zaczął:

- Ile chcesz za ten płaszcz? - popatrzyłam po sobie, a kiedy miałam odpowiadać złapałam go na grze.

Prawdopodobnie chciał mnie rozebrać ze wszystkiego dawając dobre ceny. Zwłaszcza, że od mojego siedzenia do łóżka nie było daleko. Właściwie możnaby mnie na nie wepchnąć. Poza tym gdybym zdjęła płaszcz, Ognar zobaczyłby prawie moje ciało. Ochota by się wzmogła i... Nie wiem co by mi zrobił. Wole nawet nie wpisywać tu tych przemyśleń...

- Nic nie chce...

- To znaczy, że oddasz mi go za darmo?

- Nie. W ogóle ci go nie oddam.

- Napewno? Dam dobrą cenę.

- Nie, i dziękuje za herbatę - powiedziałam i wyszłam, a kiedy przekroczyłam bramę miasta, by wrócić na następny dzień do stolicy, zemdlałam.

***

12 dzień Płomiennego Serca, Tirdas, 433 rok 3 ery, roku Akatosha.

Ocknęłam się na wolno jadącym wozie. Tym samym, który wynajęłam.

- Nic panience nie jest? - spytał woźnica. Poczciwy człowiek...

- Nie, jestem cała. Skąd się tu wzięłam?

- Jak to skąd? Z łona panienki matki - odparł i chyba stwierdził, że będzie to śmieszne, jednak po mojej minie wyjawił prawdę. - Wynajęła mnie panienka do przewozu. Udaliśmy się do Brumy. Panienka wysiadła i gdzieś poszła. Ja czekałem przy Siwej i Łysku, to znaczy koniach, jaśnie panienko! No i czekałem, i czekałem, aż panienka po około godzinie wróciła do powozu. Jednak kiedy panienka miała sobie siadnąć... to znaczy usiąść, panienka zemdlała i upadła twarzą na deski. Jakieś pięć minut później przyszedł człowiek w podeszłym wieku, twierdzący, że panienka jest jego żoną... albo kochanką... A może chodziło mu o to, że panienka sprzedała mu całe swe odzienie, może nawet i więcej, i uciekła z pieniędzmi... Nie ważne. Ważne dla niego było to, bym przyniósł mu panienkę i odjechał. Jednak ja na to: "Ta kobieta wynajęła mnie bym zawiózł ją do Brumy i zabrał z powrotem do stolicy". On natomiast przekonywał mnie do swoich racji. Ja byłem nieugienty. Zanim zdąrzył wpaść na jakiś pomysł i postawić na swoim odjechałem czym prędzej zwalniając dopiero nie dawno.

- Dziękuje - powiedziałam po wyjaśnieniach woźnicy. Zrobił dla mnie dużo chociaż go o to nie prosiłam. Cóż dla jednych to dużo, dla innych nic.

A Ognar... Uch! Już go nienawidze! Chciał mnie wykorzystać! A to dziad! Tym bardziej muszę szybko awansować i uciec od tego niewyżytego nieroba. Muszę jak najszybciej zmienić pasera...

- Drogi panie woźnico, nie mógłby pan pogonić te konie? - spytałam.

- Ależ oczywiście! Wio! - Konie przyśpieszyły tak szybko jakby wystrzelono je z łuku. Ja natomiast położyłam się w wozie i patrzyłam w piękne, błękitne niebo. Niebo, które tak rzadko mi przyszło oglądać

***

- I co udało się?

- Nie. Ona jest za cwana. Za mądra. Skąd ona jest?

- Nie wiem. Przedstawiła się jako Czarna Wdowa.

- Wdowa? Dziwne. Taka młoda i miała męża?

- Nie sądze. Uważam, że jej pseudonim nie ma nic wspólnego z nią. A przynajmniej nie w jakimś większym stopiniu...

- Jeszcze herbatki?

- Nie muszę wracać na służbę. Trzeba przypilnować paru osób... Tu, w Cesarskim Mieście i paru innych miejscach... Do widzenia.

- Policz do sześciu.

- Nigdy nie zrozumiem waszej ostrożności, złodzieju.

- Paserze...

- Jak chcesz. Żegnaj.

Wyszedł, a ja dopijałem jeszcze niedawno zaparzoną herbatę. Kim Ona jest? - grzmiało mi w głowie. Lecz to nie było najważniejsze. Ona stanowiła zagrożenie. A bractwo wiedziało o niej. Nie wiedzieli jednak jak wygląda. To był ich największy problem...

Mimo woli sięgnąłem po pergamin, wosk i sygnet. Po napisaniu listu, zapieczętowałem go i wysłałem czymś o wiele szybszym od dwóch koni ciągnących wóz...

***

13 dzień Płomiennego Serca, Middas, 433 rok 3 ery, roku Akatosha (w samo południe).

Wróciłam do Cesarskiego Miasta. W Brumie nie miałam odwagi, a może ochoty, odwiedzać Martina, Jauffre... Kogokolwiek, kto przypominałby mi o moim zadaniu. Możliwe, że również i poświęceniu...

Znowu stałam przed domem Bretona, oparta o jedną ze ścian jego sąsiada. Kiedy strażnicy znów byli odwróceni do siebie plecami szybko ruszyłam do małej klitki.

- Przepraszam, że nie zdąrzyłam na noc. Miałam pewne... komplikacje.

- Komplikacje? - spytał mężczyna.

- Tak, ale nie martw się - uspokoiłam go. - Wszystko jest w porządku. A przynajmniej taką mam nadzieje - dodałam w myślach.

- Cóż, nie tylko ty masz problemy. Dosiegło to też Gildii...

- Jakie problemy? - od razu spytałam podekscytowana, ale i lekko zmartwiona. W Brumie zarobiłam troche ponad pięćset septimów. Może uznają za nie długo, że nie potrzebuje już Ognara.

- Sam Szary Lis poprosił mnie bym roziwązał pewną sprawe. Zajmiesz się tym - powiedział, lecz kiedy zobaczył moją minę, dokończył zły. - Hieronimus Lex zebrał podatki od wszystkich mieszkańców dzielnicy nadbrzeżnej, wyobrażasz sobie?! Twoja robota: odzyskać te pieniądze. Piszesz się?

- Tak - odparłam bez namysłu.

- Cudownie. Będziemy potrzebować też listy zbieranych podatków. Komuś te pieniądze trzeba oddać.

Tym razem tylko kiwnęłam głową i ruszyłam w stronę koszar.

- Policz do siedmiu - zatrzymał mnie nestor, a ja zrobiłam co kazał.

Kiedy wyszłam wdrapałam się na dach i uciekłam do miasta. Do Dzielnicy Świątynnej. Może mi się poszczęści...

Po pierwsze chce podziękować wam wszystkim, którzy tu jesteście za: 496 wyświetleń, 46 gwiazdek i 41 komentarzy! Komuś może wydawać się to mało, ale dla mnie jest całym światem! Dziękuje jeszcze raz wam wszystkim i mam nadzieje, że będzie was tylko przybywać!

Po drugie wiem. Poślizg. I tak rozumiem: wakacje, więcej czasu i tak dalej, ale czy tylko ja nie mam weny w wakacje? Tak wena... Spokojnie rozdziały będą się raczej pojawiały w jednakowych odstępach, bądź napisze ich dużo i wam nimi zaspamuje. Teraz zajmę się kolejnym rozdziałem i dwoma specjalnymi związanymi z Lore Oblivionu.

Po trzecie udanego końca wakacji! (Właściwie to 2 dni xD).

Enigma

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro