Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

Na początku chce przeprosić za lekki poślizg (troszke kłopotów z internetem) ale jestem! Mam nadzieje, że w wakację (czego nie obiecuje, bo raczej jeszcze bardziej nie będzie mi się chciało i tak dalej) rozdziały będą dodawane systematycznie.

9 dzień Płomiennego Serca, Loredas, 433 rok 3 ery, roku Akatosha (po południu).

Cesarskie Miasto. Miejsce, do którego ciągną ludzie z całego Tamriel. Najlepsze miejsce, by ukryć Gildię Złodziei.

Pamiętam jak prababka Meniora mówiła i opowiadała o złodziejstwie. Nie zawsze jest ono wcieleniem zła. Niewinne dzieci będąc sierotami kradną jedzenie, by przeżyć.

Nie wiem co mnie podkusiło, by TO zrobić. Mam nadzieje, że wiesz o co mi chodzi. Ale wracając i opowiadając po kolei...

***

7 dzień Płomiennego Serca, Turdas, 433 rok 3 ery, roku Akatosha (przed południem).

Dojechałam do stolicy Cyrodiil i całego Tamriel. Konia zostawiłam w stajnii, a pieszo ruszyłam w Cesarskie Miasto. Na budynkach i przy bramach widniał jeden plakat - list gończy za Szarym Lisem. Podeszłam do niego, gdyż wcześniej nie miałam okazji do przyglądnięcia się.

Na pergaminie widoczna była twarz, jeśli da się to tak nazwać, gdyż twarzy prawie nie było widać. Zasłaniała ją niedokładnie uszyta maska z niebieskimi znakami runicznymi. Oczy, włosy i nos były zasłonięte, więc nikt tak naprawdę nie wiedział jak Szary Lis wygląda.

Po obejrzeniu wizerunku przestępcy zaczęłam czytać list gończy:

POSZUKIWANY!

W tym miejscu znajdowała się jego podobizna, a pod nią napis: Szary Lis

Poszukiwany za kradzież, defraudację, fałszerstwo, wałamania, usiłowanie kradzieży, unikanie płacenia podatków, zniesławienie, oszustwa, prefidię i bezczelność.

OPIS: nosi szary kaptur, który skrywa jego wygląd. Prawdopodobnie mężczyzna, Colovianin*. Wzrost: sto pięćdziesiąt - sto osiemdziesiąt centymetrów. Przeciętnej wagi. Kolor włosów i oczu nieznany.

Obywatele posiadający informacje na jego temat winni skontaktować się ze Strażą Miejską.

Kapitan Straży
Hieronimus Lex

Odeszłam zastanowiając się gdzie, rzeczywiście jest teraz Szary Lis i jak dołączyć do gildii. Zaczęłam, więc zadawać sobie pytania: Co najczęściej robi złodziej? - To co mu się najbardziej opłaca. Co mu się najbardziej opłaca? - Kradzież. Kogo najczęściej okrada? - Bogatych. Kogo, więc chroni i ceni? - Biednych! - po takim wywodzie szczęśliwa, że wpadłam na pewien pomysł, pobiegłam w stronę Dzielnicy Handlowej.

Po przejściu przez bramę uderzył we mnie zapach drogich przypraw, sprowadzanych z dalekiego wschodu, aż do Cyrodiil. Wozy zaprzęgane w pary koni, bądź wołów, przekupki noszące swoje towary na rękach i wreszcie dostawy broni, panczerzy, ale także jedzenia i składników alchemicznych. Było tam cudownie! Miasto tętniło życiem, a ludzie spotykani po drodze byli tak uprzejmi, że nawet nie mając grosza przy duszy, pożyczyliby kilka septimów. Ja natomiast szukałam jakiegoś nędzarza, ubogiego, bezdomnego... Wszystko jedno byleby dostać informację o gildii. To było dla mnie takie ważne ze względu na tradycję. Była ona podtrzymywana przez moją często wspominaną prababkę Meniorę, jej prababkę - o której nie wiem nic, poza tym, że żyła w Daggerfall - a także prababkę tej prababki podróżującą po Tamriel. One wszystkie dokonywały wielkich rzeczy jednak płaciły za to wysoką cenę. Zanim udało im się wypełnić swoje przeznaczenia kradły i tylko nasza rodzina była powiernikiem tej tajemnicy. Nikt więcej.

Teraz ja też podtrzymując tajemnicę, starałam się znaleźć biedaka. Akurat, jak na zawołanie, moim oczom ukazała się kobieta odziana w jakąś starą lnianą szmatę, służącą zapewne jako ubranie. Nazywano ją Simplicią Powolną.

Podeszłam do niej i od razu się przywitałam.

- Witaj.

- Witaj. Zbieram pieniądze na leki - odparła, nikło się uśmiechając.

Siwe włosy opadały jej na twarz uwydatniając kości policzkowe. Tworzyło to wrażenie, że jej rysy były bardziej szlachetne niż wychudzone.

- Proszę. - Okazałam sercę. - Masz tu siedemdziesiąt pięć sztuk złota.

- O! Dziękuje, Pani! To wielki dar! Odwdzięczę się, pani, kiedy tylko będę mogła - podziękowała prawdopodobnie widząc największą ilość pieniędzy w życiu.

- O, Simplicio. Nawet nie wiesz jak szybko będziesz mogła mi pomóc... - odprałam teatralnie. - Wiesz gdzie znajdę Szarego Lisa? - dodałam ciszej.

- Szukasz go? - spytała szepcąc, a mimo to jej głos był dobrze słyszalny dla ucha będącego blisko niej. Najwyraźniej plotki, sekrety, tajemnice były chlebem powszednim sług mistrza Gildii Złodziei.

- Tak, chce dołączyć do gildii.

Simplicia gdy tylko usyszała moją odpowiedź, zmarszczyła czoło myśląc głęboko. Jednak wreszcie odrzekła:

- Chyba ufam ci na tyle, żeby powierzyć ten sekret. Aby dowiedzieć się więcej na temat Szarego Lisa, udaj się o północy do Ogrodu Darelotha. By go znaleźć, rozejrzyj się w dzielnicy nadbrzeżnej Cesarskiego Miasta. A i jeszcze zwróć uwagę na mieszkańców domów w dzielnicy świątynnej. Nie mogę powiedzieć nic więcej.

Podziękowałam i ruszyłam w kierunku dzielenicy świątynnej, tak jak radziła Simplicia.

Gdy przekroczyłam próg dzielnicy uderzyła we mnie sterylność tego miejsca. Nigdy nie widziałam czystszego miejsca. Wszystko było na swoim miejscu, nigdzie nie leżały śmieci ani śpiwory bezdomnych. Możliwe, że to ze względu na to iż byłam w dzielnicy świątynnej, a nie handlowej. Tam na ulicach leżały końskie odchody, niesprzątane przez właścicieli zwierząt. Tutaj jednak panował ogólny porządek i mistyczność.

Przed samym wejściem znajdowała się świątynia poświęcona któremuś z Dziewiątki. Nie zgłębiałam się w to. Nie miałam dobrych stosunków z bogami. Moje odwiedziny świątyń odbywały się jedynie przy składaniu jakiś ofiar. Zdecydowanie bardziej lubiałam Daedry. Nie żebym była przeciwko wiarze obecnie panującej w Cesarstwie. Nie, nie, nie! Po prostu uważałam Daedry za bardziej przyjazne gdyż one raczyły porozumiewać się z ludźmi, w przeciwieństwie do dumnych Aedr.

W każdym razie z jedenej z kieszeni zbroi wyciągnęłam mały kawałek pergaminu i węgielek, i przechodząc obok domów rysowałam mapę. Tak dla lepszej orientacji... Po prostu wiedziałam, że rzadko będę w tej dzielnicy i nic większego mnie tu nie spotka. Nie wiedziałam jak bardzo się myliłam...

Najbardziej zwracałam uwagę na tę domy leżące na zboczu dzielnicy z dala od centrum i schowane skomplikowanymi przejściami między uliczkami. Jednym z takich domów należał do Amantiusa Allectusa... był dobrze schowany i nie wyróżniał się zbytnio. Szybko jednak zawitał na mojej małej mapie.

Po wyjściu i ruszeniu w kierunku dzielnicy nadbrzeżnej okazało się, że już zmierzcha. Szybko pognałam do domów zamieszkiwanych niedaleko portu by znaleźć ogród Darelotha. Naszczęście nie było trudno gdyż domy raczej były ubogie i tylko jeden miał ogród. Mały, ale jednak.

Usiadłam na pieńku znalezionym w ogrodzie i zaczęłam myśleć. O rodzinie, o mojej misji, o prababce... Wszystko zaprzątało mój umysł w takim stopniu, że nie zauważyłam kiedy spod skórzanej zbroji wysunął się łańcuszek od medalionu. Medalionu z herbem naszego rodu - gryfem. Była to jedyna rzecz, której nie zdołano mi zabrać. To i pierścień rodowy.

Ujełam zawieszkę w dłoń i utworzyłam ją. Od razu ukazał się cytat mojej prababki, nawet nie wiem której: Cokolwiek zrobisz postępuj według swego sumienia, ono zawsze jest dobrym przewodnikiem.**

Uśmiechnęłam się i postąpiłam według sumienia - wyciągnęłam kartkę papieru, pióro i kałamarz, i napisałam list do rodziców. Napewno martwili się o mnie. Nie dawałam im znaku życia od wyjazdu. Pasowałoby powiadomić ich o paru rzeczach...

Gdy skończyłam pisać zapaliłam czerwoną świeczkę, a kiedy ta wypaliła się na tyle by dać mi wosk, przechyliłam ją nad poskładanym listem i zapieczętowałam go. Najpierw woskiem, następnie przyłożyłam pierścień rodowy do zasychającej cieczy. Wstałam z pieńka. Jednak kiedy chciałam znaleźć jakiegokolwiek kuriera spostrzegłam iż niebo nad zatoką Niben jest ciemne. Schowałam list do kieszeni zbroi.

Nie wiedziałam, która jest godzina. Miałam nadzieję, że za niedługo wybije północ i będę mogła zostać członkiem gildii. Los jednak miał troszeczkę inne plany...

Do ogrodu wszedł jeden z Argonianinów, których często widywałam na ulicach Vivek. Ten jednak odznaczał się skórą pokrytą łuskami w kolorze rubinowym i czymś na podobę włosów ułożonych we wszystkich kierunkach. Odziany był w szmiacianą kamizelkę.

- Również pragniesz dołączyć do Gildii Złodziei? - spytał otwarcie kiedy ujrzał mnie czekającą.

Odpowiedziałam mu jedynie delikatnym kiwnięciem głowy. Nie byłam w stanie wydusić ani jednego słowa, zwałaszcza po tym jak przypomniałam sobie różne zamieszki w Morrowind, nie tylko z Argonianami, ale także Khajitami i Mrocznymi Elfami.

- Może będziemy braćmi cienia... Jedynie Armand to wie. - Ciągnął dalej bez względu na to czy ktoś go słucha, czy nie.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Miła osoba. Jednak zastanawiałam się kim ten Armand jest...

W między czasie dotarła do nas elfka. Niestety nie zauważyłam jaka, ponieważ było ciemno. Nie na tyle, żeby nie widzieć własnych rąk, ale jednak...

- Więc także wy szukacie Gildii Złodziei. Armand Christophe zadecyduje, kto jest jej wart, a kto nie - stwierdziła dumnie. Gdyby nie jej niski wzrost uparłabym się, że pochodzi z Summerset i jest Wyskoką Elfką, ale po przyglądnięciu się jej cerze uznałam, że to Bosmerka***.

- Od lat przygotowuję się do dołączenia do gildii. Więc lepiej nie wchodź mi w drogę - odparła kierując słowa do mnie. - A jeśli będziesz się dobrze zachowywała wobec mnie to może nauczę cię paru sztuczek... - dokończyła, a mną wstrząsnęły emocję obrzydzenia. Nie odezwałam się jednak, nie chciałam od razu narobić sobie milion wrogów. Wystarczy mi Mehrunes Dagon i Mityczny Brzask...

Chwilę jeszcze staliśmy w mrokach nocy. Nagle w oddali za zakrętem ulicy wyłoniło się małe światło, które najwyraźniej należało do pochodni.

Nie myliłam się. W kierunku ogrodu Darelotha zmierzał ciemnoskóry człowiek, najprawdopodobniej Breton, niosący pochodnie oświetlającą mu mroki nocy.

Kiedy do nas doszedł, stanął pod samym murem otaczającym ogród. Wtedy zrozumiałam, że to on nazywa się Armand Christophe i od niego zależy nasza przyszłość - w gildii albo poza nią.

- Żebracy kazali wam mnie szukać? - zapytał głębokim głosem. Jedyną odpowiedzią jaką dostał to twierdzący ruch głową. - Mnie to wystarczy. Żebracy są oczyma i uszami Szarego Lisa.

Wiedziałam! Więc myślenie i wyciąganie wniosków się przydaje...

- Jest Królem Złodziei w Cyrodiil. Możesz myśleć o nim, jak o Mistrzu naszej gildii, choć on nie zgodziłby się na to, by tak go nazywać.

- A co z wstąpieniem do gildii? - spytałam pewna siebię.

- Wszyscy już są? Zaczynajmy - odparł gdy nie usłyszał odpowiedzi przeczącej. W ogóle nie dostał odpowiedzi. - Każde z was pragnie wstąpić do Gildii Złodziei. Wiedzcie więc, że Gildia Złodziei nie jest legendą. Jesteśmy sługami Szarego Lisa, a ja jestem jego nestorem. Odnajdując mnie udało wam się przejść pierwszą próbę - odparł, a ja z mieszanymi uczuciami wsłuchiwałam się w to, co ma mi do powiedzenia.

Co do uczuć... Z jednej strony cieszyłam się z tego, że udało mi się przejść tą próbę, ale z drugiej martwiłam się o to czy następne nie będą trudniejsze...

- Nieczęsto mamy trzech potęcjalnych nowicjuszy... - stwierdził myśląc długo. Jego pochodnia rozświetlała nam mroki nocy, a jednocześnie dodawała miłego klimatu. Jednak Armand musiał kiedyś dokończyć... - Cóż zamiast próby umiejętności przeporwadzimy małe zawody.

Zatarłwszy ręce (co wyglądało przezabawnie pamiętając iż w jednej dłoni trzymał pochodnię) Armand uśmiechnął się, a ja znowu bałam się. Musiałam podtrzymywać tradycję. Co prawda dotyczyła tylko co czwartego pokolenia, ale jednak była.

- To niesprawiedliwe! - wykrzyknął Argonianin na tyle głośno, by pokazać swoje niezadowolenie i na tyle cicho, na ile mu odwaga pozwalała.

- Methredhel, znasz zasady - powiedział Christrophe ignorując jaszczura - ale dla Amunsei i... Właściwie to jak ty się nazywasz?

Nie mogłam wydusić słowa. Jeżeli przepowiednia Meniory miała być prawdziwa to nie chciałam, by wszyscy wiedzieli o tym gdzie przynależę...

- Czarna Wdowa - wydukałam wymyślone na poczekaniu przezwisko. Użyłam takiego chyba ze względu na stratę prababki, ale równie dobrze mógł to być impuls.

- Dobrze, skoro się już znamy to pora wyjaśnić zasady zawodów: ten, kto przyniesie mi dziennik Amantiusa Allectusa, nie zabijając go, zostanie przyjęty do gildii.

- Uda mi się, nim wzejdzie Słońce! - odparła dumnie Methredhel.

- Słuchajcie, to gdzieś w Cesarskim Mieście. Żebracy za pewną cenę pomogą znaleźć wam to miejsce. Ja mogę sprzedać wytrzychy, jeśli ich potrzebujecie. A i jeszcze jedno! - odparł gdy sięgałam do moich notatek, a reszta ruszała w kierunku centrum miasta. - Podczas tej próby nie wolno wam zabijać się nawzajem. Jesteśmy złodziejami, nie mordercami.

Kiedy zrozumieliśmy, że skończył natychmiast ruszyłam szybkim krokiem wyciągając notatki. Kątem oka obserwowałam elfkę. Stanowiła dla mnie największą konkurencję. O Amunseiu też nie mogłam zapominać, ale nie wierzyłam w jego zdolności.

Przeglądałam szkice węglikiem aż natrafiłam na ten przedstawiający dzielnicę świątynną. Zaczęłam jechać palcem po domach. Nagle trafiłam na napis: Amantius Allectus. Naprowadzona pobiegłam jak najszybciej do celu.

Gdy znalazłam się na tym samym placu, co kilka godzin wcześniej kątem oka zauważyłam ruch. Methredhel -przemknęło mi przez myśl. Szybko ruszyłam do domu Cesarskiego. Kiedy dotknęłam placami gałki, ta nie chciała ustąpić mi miejsca.

- Niech to szlag! - przeklnęłam cicho sięgając po wytrychy.

Jeden z nich włożyłam do zamka. Pchnęłam go do samego końca chcąc wiedzieć ile zapadek ma ten zamek. Gdy mój magiczny klucz dotknął tyłu mechanizmu, podniosłam go do góry. Nic. Pusto. Opuściłam urządzenie i przesunęłam w swoim kierunku. Kiedy byłam pewna, że odległości są zachowane znów podniosłam wytrych do góry. Znowu nic. Po powtórzeniu tego zabiegu okazało się, że zamek na tylko trzy zapadki. Oznaczało to iż otworzenie ich nie jest zbyt męczące.

Gdy podnosiłam wytrych i po raz pierwszy od dawna usłyszałam ten stukot zapadek, które podbite upadały. W oku zakręciła mi się mała łza. Pomimo to nadal wykonywałam swoją pracę. Po podbiciu zapadki szybko przekręcałam wytrych w lewo, by zablokować zamek.

Po kolei wykonywałam te same ruchy, a kiedy drzwi ustąpiły popchnęłam je lekko i powoli weszłam do środka. Stojąc w nowym pomieszczeniu szybko zaczęłam analizować fakty, znowu zadając sobie pytania: Co mam znaleźć? - Dziennik. Gdzie znajdują się dzienniki? - W biblioteczce.

Rozglądnęłam się po pokoju. Była tam biblioteczka, pulpit, szafa i stół jadany. Podeszłam do regału i zaczęłam kraść książki nie zauważając wśród nich dziennika.

Jeszcze raz musiałam pomyśleć, a myślenie jest strasznie trudne! W każdym razie po przeględnięciu ubogiego wyboru mebli zdecydowałam się na pulpit.

Otworzyłam klapę i o dziwo znalazłam dziennik.

Uśmiechnięta ruszyłam w kierunku drzwi. Jednak gdy miałam sięgać do klamki usłyszałam tupot stóp u góry.

Spanikowana nacisnęłam na drzwi i wydostałam się z domu Cesarskiego. Jak szybko mogłam, tak pognałam do dzielnicy nadbrzeżnej, by pójść w ślady Meniory. Kiedy tylko znalazłam się na miejscu, Armand spokojnie na mnie czekał.

- Mam go. Mam dziennik Amamtiusa - powiedziałam lekko zdyszana.

- Gratulację! Witam cię w Gildii Złodziei! - odparł przyjaźnie jak na złodzieja. - Teraz twoim najwyźszym zwierzchnikiem jest Szary Lis, który ustanowił dla nas Trzy Zasady. Masz się ich trzymać!

Armand zagroził mi palcem jakbym była małym dzieckiem.

- Co to za zasady? - spytałam nieśmiale.

- Po Pierwsze, nie okradaj drugiego członka gildii. Po Drugie, nigdy nie zabijaj postronnych osób. To nie Mroczne Bractwo! Jeśli to konieczne, możesz zabijać zwierzęta i potwory. I po Trzecie, nie okradaj ubogich - Nawet jeśli to co? Przecierz nie mają nic ciekawego. - Wieśniacy i żebracy są pod osobistą ochroną Szarego Lisa, szczególnie ci z dzielnicy nadbrzeżnej. To właśnie oni są najlepszym źródłem wiadomości. Wszędzie mają oczy i uszy. Pamiętaj jednak, że za informację się płaci. Za darmo nic ci nie powiedzą. A już na pewno nie prawdę...

- Jeśli to tyle, to pozwól, że pójdę spać. Jest już dostatecznie późno - odparłam przeraźliwie ziewając.

- Tak, tak. Dobranoc. Ja jeszcze poczekam na resztę...

- Dobranoc - pożegnałam się i ruszyłam w stronę najbliższej karczmy.

••••

* Colovianin - mieszkaniec Colovii (Hm... ciekawe jak na to wpadłam)
* Colovia - historyczna nazwa regionu Tamriel, położonej między Rzeką Niben a Morzem Abecean (tłumaczenie jest z angielskiej TES Wikii). Colovia jest częścią nowoczesnej prowincji Cyrodiil, ale kulturalnie wywodzą się z wschodniej części Cyrodiil i są znani jako Nibenay.
** Cytat wymyśliłam sama, chociaż ktoś mógł wypowiedzieć podobne słowa
*** Bosmer = Leśne Elfy

Słuchajcie. Wiem, że niektórzy z was mogą nie rozumieć paru rzeczy związanych z nazewnictwem i geografią Tamriel, więc postanowiłam przybliżyć wam trochę świat Oblivionu i co 5/10 (zależy jak chcecie) dodam rozdział opisujący świat przedstawiony. Z miejsca chciałabym poprosić @WantsYourSoul o kontrolę nad treścią, która będzie prezentowana w tych rozdziałach.

Jeśli zaś chodzi o Mehrunesa, to u niego wszystko w porządku. Śpi, wypoczywa, leczy się i mówi przez sen swoje plany odnośnie Thoriny.

Jeśli się wam podobało gwiazdkujcie i komentujcie.

Enigma

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro