Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rodział 7

2 dzień Płomiennego Serca, Sundas, 433 rok 3 ery, roku Akatosha.

- Gdzie jest arcymistrz Jauffre?! - wykrzyknął brat Piner (jak się później dowiedzieliśmy).

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z mojego celu. A co jeśli coś mu się stało? Jeśliby teraz umarł nigdy bym sobie tego nie darowała...

- Erenor mówił, że modli się w kaplicy... - odpowiedziałam. To było pierwsze miejsce jakie przyszło mi na myśl...

- Chodźmy! Może nas potrzebować!

Pobiegłam tak szybko, że przegoniłabym strzałę lecącą w tym samym kierunku. Kiedy wparowałam do najmniejszego budynku w klasztorze, zauważyłam trzech zabójców zmierzających w kierunku Jauffre. Nie krzyczałam. Nie miałam wyjścia. Pierwsze, co przyszło mi na myśl, to rzut sztyletami. Tak też zrobiłam. Obydwa trafiły bezbłędnie. Kiedy agenci padli na ziemię arcymistrz odwrócił się jak na zawołanie i dobył swego miecza. Ostatni skrytobójca umarł koło swoich pobratymców, nadziany na ostrze klingi przez kapłna. Jakie to upokarzające...

- Powracasz! Dzięki niech będą Talosowi! - uśmiechnął się, złapał mnie za barki i ucałował trzy razy.

W tym momencie do kaplicy wpadł Martin i brat Piner. Na nasz widok uspokoili się i nawet zebrali na śmiech. Dziedzic stał trochę z boku, wyraźnie zmieszany spotkaniem. Nie dziwię mu się. Spotkać osobę, która mówi ci, że twoim ojcem był Cesarz Tamriel...

- Zaatakowali bez ostrzeżenia. Akurat modliłem się w kaplicy, kiedy usłyszałem krzyk opata Maborela. Zaniepokoiłem się trochę, lecz szybko zignorowałem tę sprawę. Zawsze mogłem sobie coś wymyślić... Jednak gdyby nie ty, nie byłoby mnie już...

- Dobrze, że żyjesz... Ja natomiast przyprowadziłam naszego dziedzica... - dopiero teraz przestałam mu zasłaniać Septima.

- Ach! Amulet Królów! - wykrzyknął Jauffre najwyraźniej przypominając sobie o nim, nie zwracając uwagi na Martina. - Obawiam się, że to właśnie on był powodem tego ataku.

- Musimy się upewnić, że jest bezpieczny - zaproponowałam i za arcymistrzem wyszłam z kaplicy.

Udaliśmy się do kwater mieszkalnych. Przez drzwi przeszłam koło Martina. Poklepałam go po plecach chcą dodać mu otuchy. Ponadto chciałam zobaczyć jego minę, gdy tylko zobaczy, że ma wchodzić po schodach bez balustrady. W momencie, gdy spostrzegł mistrza Jauffre i brata Pinera wchodzących po powoli blaknącym drewnie, podniósł brew, spojrzał na nich dziwnie jakby mówiąc: Ja po tym nie wejdę.

Zaśmiałam się i szepnęłam mu na ucho:

- Nic ci się nie stanie. Te schody nie są takie straszne.

Po czym ruszyłam na piętro, po drodzę odwracając się do niego jeszcze raz zachęcając.

Gdy w końcu wszyscy stanęliśmy na górze, chciałam się odwracać w stronę biurka, gdzie wcześniej siedział arcymistrz. Jednak Jauffre zwrócił się do szafy, na którą dotychczas nie zwracałam uwagi.

Jauffre pociągnął, przycisnął albo coś wyszepał w jej kierunku, nie wiem, zrobił to bardzo skrycie, jednak ona otworzyła się przed nami ukazując tajmny pokój, o którym, o dziwo, nie miałam pojęcia.

Weszliśmy tam tylko ja i arcymistrz. On zaczął szukać w komodach znajdujących się w tej malutkiej komnacte, a ja rozglądać. Była tak samo zaniedbana jak reszta klasztoru, chociaż może to tylko kwestia pieniędzy... Może jest tak jak w tym przysłowiu: "Nie ma brzydkich kobiet, są tylko zaniedbane", tylko w tym przypadku słowo "kobiet" byłoby zastąpione wyrazem "komnat". W każdym razie pokój był mały, jego ściany gołe, a całą przestrzeń zajmowała komoda, szafa i biurko.

- ZABRALI GO! Amulet Królów został zabrany! Mehrunes i jego Mityczny Brzask pokonał nas na każdym froncie...

Wiedziałam, że tak będzie! To byłoby zbyt piękne, zapalić Smocze Ognie od razu! Tobbyło tak przwidywalne jak śnieg w Skyrim. Chociaż nie wszystko jest stracone...

- Tak, ale my mamy Martina.

- Masz rację, ale następca Uriela nie może tutaj zostać - odparł wreszcie zwracając sie w kierunku bruneta, a ja chodziłam po komnacie i przeglądałam ją. Nagle znalazłam trzy pewne tomy, a ich okładki zawierały wiadomości o demonach i Otchłani, a także Dziesięciu Przykazaniach Dziewięciu Bóstw. Włożyłam je do torby. Byłam ciekawa o czym jest tam napisane. To chyba nie kradzież prawda? - Udało nam się odeprzeć ich atak, ale wrócą tu, kiedy tylko się dowiedzą, że Martin przeżył.

- W takim razie co proponujesz? Gdzie Martin będzie bezpieczny? - spytałam i kątem oka spojrzałam w kierunku wyjścia. Następca tronu rozmawiał z bratem Pinerem. Najwyraźniej o czymś, co go interesowało, gdyż żywo gestykulował. Co kilka słów jednak spoglądał w moim kierunku jakby szukając pocieszenia albo czegoś podobnego...

- Nigdzie nie jesteśmy prawdziwie bezpieczni. Pozostaje nam tylko grać na czas... Myślę, że w takim razie najlepsza będzie Świątynia Władcy Chmur. To twierdza Ostrzy ukryta w górach, nie daleko Brumy... Kilka żołnierzy może tam odeprzeć oblężenie całej armii.

- Aż tak jesteś tego pewny? - Znów zadałam pytanie.

- Jak niczego innego na świecie... W każdym razie musicie niezwłocznie wyruszyć w drogę. Skoro wróg ma Amulet Królów trzeba ukryć Martina. Przynajmniej dopóki nie odzyskamy biżuterii. - Z jego ust dało się usłyszeć autentyczną pewność. Wiedziałam, że Martin rzeczywiście będzie tam bezpieczny.

- Cudownie, ale jak my się tam dostaniemy?

- Możesz wziąć ze stajni konia opata Maborela. I tak już mu się do niczego nie przyda - zachichotałam pod nosem. Lubiłam takie gierki słowne. - A Martin dostanie karego wierzchowca, którego ostatnio dostaliśmy od mieszkańców Choroll.

- Mistrzu, a tak właściwie, co to jest ta Świątynia Władcy Chmur?

- Świątynie zbudowali dawno temu założyciele Ostrzy, za czasów Remana Cyrodiila. Leży wysoko w górach nad Brumą... Och! Nasza pradawna forteca, schronienie, nasz bastion... Martin na pewno będzie tam bezpieczny...

- Na tym nam najbardziej zależy... - podkreśliłam troszeczkę bezczelnie, jednak Jauffre nic nie powiedział. Wyszliśmy na korytarz, a on zamknął "drzwi" do tajemnego pokoju.

- Wyruszcie natychmiast. Na nic nie czekajcie.

Tym razem tylko kiwnęłam głową. Przywarliśmy do siebie w uścisku tak mocnym, jakbyśmy mieli się już nie widzieć... Jak to ludzie się ze sobą zżywają w tak krótkim czasie, złączeni jedną misją - ochroną Cesarza... Mała łza pociekła mi po policzku i została na lnianym ubraniu arcymistrza. Gdy puściliśmy się i pożegnaliśmy, opowiedziałam po krótce Martinowi, co wydarzyło się w pokoju, oraz co ustaliliśmy.

- Podąrzymy, więc dalej do Świątyni Władcy Chmur... Nie przespałem dobrze ani jednej nocy od ataku na Kvatch... - stwierdził kiedy usłyszał już wszystko.

- Nasza droga jednak będzie dłuższa niż podejrzewałam...

Konie już były osiodłane. Gdy zmierzałam do Weynon miałam nadzieje, że na eskorcie się skończy i tak zostanę zapamiętana. Później pojechałabym SAMA do Cesarskiego Miasta i dołączyła do Gildii Złodziei... cokolwiek byleby pomóc tym ludziom. Teraz jednak miałam odprowadzić Martina aż na drugi koniec Cyrodiil. W sumie nie przeszkadza mi to - pomyślałam, ale szybko skarciłam siebie za ten pomysł. Odegnałam głupie złudzenia i wsiadłam na konia. Zaraz po mnie uczynił to dziedzic i odparł:

- Im prędzej dotrzemy do Świątyni tym lepiej dla nas... Prowadź!

***

3 dzień Płomiennego Serca, Morndas, 433 rok 3 ery, roku Akatosha (wieczorem).

Siedziałam przy ognisku i czytałam zabrane tomy. Martin trzymał wartę, więc nie miałam się o co martwić. Jeśli wierzyć jego niezawodności...

Księgi, które mnie tak zainteresowały to: O Otchłani Moriana Zenasa, Księga Deadr i Dziesięć Przykazań Dziewięciu Bóstw. Najpierw zabrałam się za tą pierwszą:

O Otchłani
Morian Zenas

W odniesieniu do mieszkańców Otchłani często stosuje się - całkowicie niesłusznie - termin "demony". Jest to prawdopodobnie pozostałością Doktryn Allesjańskich proroka Marukha z czasów Pierwszej Ery, które zawierały między innymi sformułowanie zabraniające "znajomienia się z dajemonami", nie wyjaśniając jednak kim lub czym miałyby te "dajemony" być.

Na początku tekst nie był zbyt ciekawy i trudny do zrozumienia dla zwykłych ludzi, jednak w miare zgłebiania się w literach wciągał mnie coraz bardziej.

Najprawdopodobniejszym rozwiązaniem wydaje się być uznanie "dajemona" za przekręcenie lub próbę etymologicznego oddania słowa "Deadra", pradawnego, elfickiego określenia dziwnych i potężnych istot pochodzących z Otchłani, których cele pozostają nieznane dla śmiertelników. Napisany niemal tysiąc lat po Doktrynach Allesjańskich traktat króla Skyrim - Hale Pobożnego, porównuje machinacje jego politycznych przeciwników do "zła demonów Otchłani... Ich zepsucie równa się jedynie zepsuciu samego Krwawca, a są oni również okrutni niczym Boethiah, podstępni niczym Molag Bal i szaleni niczym Sheogorath". W ten sposób Hale Pobożny przedstawił pierwsze cztery Deadry, a jego tekst stanowi pierwsze pisane źródło wiedzy o tych istotach.

Szybko zaczęłam kojarzyć te imiona. Boethiah! Molag Bala! A nawet Sheogoratha! Prababka Meniora często mi opowiadała jak Deadry o nią walczyły. By właśnie ona była ich czempionką... W Morrowind Deadry nie były tematem tabu, zwłaszcza, że więkość Dunmerów czciła Azurę jako swoją matkę-stworzycielkę.

Materiały pisane nie stanowią jednak najlepszego źródła wiedzy o Otchłani i zamieszkujących ją istotach. Ci, który "znajomią się z dajemomami" raczej nie życzą sobie, aby informacje o tym trafiały do wiadomości publicznej. Wśród literackiej spuścizny Pierwszej Ery można jednak znaleźć dzienniki, pamiętniki, ogłoszenia o procesach czarownic i podręczniki zabójców Deadr, które to pozycje posłużyły mi za materiał źródłowy. Ich wiarygodność z pewnością nie jest mniejsza niż daedrycznych książąt, których przyzywałem i z którymi ucinałem sobie długie pogawędki.

No nieźle. Autor przyznał się do konszachtów z Deadrami. Ciekawe czy został już spalony na stosie przez wyznawców Stendarra... Oni często nie liczą się z logicznymi wytłumaczeniami, nawet jeśli on prowadził badania, które rządzą się własnymi prawami...

Otchłań, której zarys wyłania się z moich badań składa się z wielu krain, których nazwy uważane są w naszym świecie za synonimy ogólnego określenia - przykładem mogą tu być Mroźna Przystań, Bagnisko czy Cień Księżyca. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można również założyć, że każdą z krain Otchłani włada jeden z deadrycznych książąt. Najczęściej w starożytnych tekstach wyspępują imiona wyżej wspomnianych już Krwawca, Boethiaha, Molag Bala i Sheorogatha, a także Azury, Mephala, Clavicusa Złośliwego, Vearminy, Malacatha, Herma Mory (w kilku różnych wersjach pisownii), Namiry, Jyggylaga, Nocturne inaczej zwana Nocnicą, Mehrunesa Dagona i Peryite. Częstotliwość występowania w źródłach oczywiście nie może być stuprocentowym sposobem na weryfikacje prawdziwości czy też w ogóle istnienia takiego ducha, pozwala jednak na pewne uporządkowanie wiedzy Deadr dotyczącej.

Z moich doświadczeń wynika, że Deadry bardzo się między sobą różnią - jedynymi cechami wspólnymi dla w zasadzie wszystkich tych istot jest ich niesamowita potęga i skłonność do popadania w przesadę. Mimo to postaram się scharakteryzować pokrótce kilka z nich w celach czysto naukowych.

Mehrunes Dagon, Molag Bal, Peryite, Boethiah i Vaermina są najczęściej wymieniane jako "demoniczne" Deadry w tym sensie, że ich działania i zainteresowania najczęściej prowadzą do destrkucji. Inne Deadry również mogą być wyjątkowo niebezpieczne,

"Chyba, że jest się ich czempionem..." - pomyślałam.

...rzadko jednak niszczą bez powodu, jak to ma w zwyczaju wymieniona wcześniej piątka. Wcale nie oznacza to, że destruktywność tych istot objawia się w taki sam sposób - Mehrunes Dagon na przykład daje upust swojemu gniewowi najczęściej za pomocą katastrof naturalnych, takich jak trzęsienia ziemi czy erupcje wulkanów. Molag Bal najczęściej korzysta do tych celów z innych Deadr, Boethiah zaś - ze śmiertelnych wojowników. Specjalnością Peryite'a wydają się być wszelakie palgi, Vearminy zaś - tortury. Przygotowując kolejną pozycję z niniejszego cyklu pragnę zbadać bliżej dwie sprawy, które intrygowały mnie od początku mojej kariery badacza Deadr. Pierwszą z nich jest jeden z daedrycznych książąt, znanego w licznych pismach i starodrukach jako Hircyn, a także obdarzonego przydomkiem "Myśliwy" i "Ojcem Ludzkich Bestyj". Jak do tej pory nie udało mi się dotrzeć do nikogo, kto byłby w stanie przyzwać tę istotę. Drugą sprawę - być może nawet trudniejszą - jest próba znalezienia praktycznego sposobu, dzięki któremu śmiertelnicy mogliby dostać się do Otchłani. Podstawą mojej filozofii życiowej zawsze było przeświadczenie, że strachem ma nas prawo napawać jedynie nieznane - i z tą myślą pragnę kontynuować moją drogę do postawionego sobie celu...

Odłożyłam książkę i odwróciłam się plecami do Dziedzica. Całkiem, całkiem była ta pisanina.

- Aa - ziewnęłam przeraźliwie. - Dobranoc Martin...

- Dobranoc... Tho... - odparł spokojnie z troską w głosie.

I odpłynęłam na magicznej łodzi do krainy snów z przeświadczeniem iż powinnam o czymś wiedzieć, jednak byłam na tyle ślepa, że omijałam to usprawiedliwienie szerokim łukiem.

W ciągu nocy śniła mi się szczęśliwa rodzina. Ja, dziecko i mój mąż, którego twarzy nie zdąrzyłam zauważyć... Jego głos był taki znajomy i ciepły, a słowa, że zawsze będzie przy mnie, i nigdy nas nie opuści odbijały się echem w moim umyśle podtrzumując sen. Tak piękny sen...

Rozdział sponsoruje Twenty One Pilots - Stressed Out, dzięki któremu wzięłam się do roboty! W ogóle oglądałam ostatnio Gre o Tron na tablecie, odwiedzają cudowną stronę: kinoman.tv. Lecz ostatnio nie chce mi się włączyć strona moblina. Dlatego was pytam gdzie wy oglądacie Game of Throne?

Zdesperowana Enigma...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro