044. PRAWDA
Podróż powrotna do Avonlea upłynęła im w ciszy. Ania wyraźnie przeżywała to, co wydarzyło się w sierocińcu, i bez względu na to, jak bardzo Adelina próbowała nakłonić ją do zwierzeń, nic nie skutkowało.
Gilbert również milczał, siedząc na miejscu za Adeliną. Jego wzrok błądził po krajobrazie za oknem, śledząc mijające drzewa, podczas gdy w dłoniach obracał kwiat lilii. Adelina nie miała pojęcia, skąd wziął ten kwiat, ale Gilbert nieustannie przenosił wzrok z niego na brunetkę. Jego zachowanie sprawiało, że czuła się kompletnie zagubiona.
Oprócz zagubienia Adelina czuła też strach. Wiedziała, że nadszedł moment, by w końcu powiedzieć Gilbertowi o wszystkim, a sama myśl o tym, jak trudne to będzie, przyprawiała ją o dreszcze. Miała opowiedzieć mu o problemach w swojej rodzinie, o własnych zmaganiach, odsłonić przed nim swoje słabości — i to ją przerażało. Nie wiedziała, jak Gilbert to wszystko przyjmie.
W końcu, kto, do diabła, chciałby mieć coś wspólnego z kimś tak skomplikowanym? Sama na pewno by tego nie chciała.
Westchnęła, odpychając myśli o Gilbercie na dalszy plan i koncentrując się na Ani. Położyła dłoń na jej ramieniu, co sprawiło, że rudowłosa odwróciła się do niej z marsową miną.
– Wszystko w porządku? – zapytała, choć w jej oczach brakowało typowego dla niej blasku ciekawości.
– To ja powinnam zadać ci to pytanie – odparła Adelina, uśmiechając się do niej, próbując skłonić przyjaciółkę do odwzajemnienia tego gestu, ale bezskutecznie. – Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć, prawda? Cokolwiek wydarzyło się w sierocińcu, chcę cię wspierać.
Adelina przekręciła się twarzą do Ani i chwyciła jej dłoń. Ta westchnęła cicho, skinęła głową i delikatnie zacisnęła swoje palce wokół tych jej.
– Wiem, Dela, i jestem za to niesamowicie wdzięczna. – Ania w końcu na nią popatrzyła. – Ale nie mam nic do opowiedzenia. Nie poznałam żadnych informacji o moich rodzinach. Nigdy, przenigdy ich nie znajdę. To przegrana sprawa.
Adelina zaśmiała się cicho, potrząsając głową na dźwięk typowego dla Ani dramatycznego tonu.
– Wcale nie, Aniu. Po prostu odnalezienie ich będzie trochę trudniejsze, to wszystko. Ale wciąż jest wiele miejsc, w których możesz szukać.
– Oświeć mnie, proszę – mruknęła Ania, w jej głosie pobrzmiewała frustracja. – Bo po raz pierwszy w życiu nie mam żadnego pomysłu.
– Na przykład... – Adelina zaczęła, wskazując ruchem głowy na oparcie siedzenia. – Możesz poszukać w kościele w miasteczku. Prawdopodobnie są tam zapisy o dzieciach, które się tam urodziły.
Twarz Ani rozjaśniła się na tę myśl, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. Był niewielki, ale był, i Adelinę ucieszyło, że udało jej się sprawić, by przyjaciółka choć na chwilę poczuła się lepiej.
– Masz rację! Nie pomyślałam o kościele... – stwierdziła Ania, nagle pochylając się do przodu i obejmując Adelinę.
Ta zaśmiała się, oplatając ramiona wokół przyjaciółki i przyciskając ją do siebie. Pogładziła jej plecy matczynym gestem, pozwalając, by uścisk trwał tak długo, jak Ania tego potrzebowała. Jeśli Ania potrzebowała po prostu czyjejś obecności, to właśnie to zamierzała jej dać.
Gdy Ania w końcu się odsunęła, posłała Adelinie ostatni mały uśmiech, po czym ponownie odwróciła się do okna. Adelina wiedziała, że Ania potrzebuje teraz ciszy, by przetrawić wszystko, co wydarzyło się tego dnia, i co to dla niej oznaczało. Więc po prostu siedziała w milczeniu, dając jej przestrzeń, której potrzebowała.
W chwili ciekawości Adelina odwróciła się, spoglądając przez szparę między siedzeniami, i napotkała spojrzenie Gilberta. Ich wzrok spotkał się na sekundę, a przez jej ciało przeszedł znajomy dreszcz. Uczucie, które mógł wywołać tylko Gilbert.
Adelina uśmiechnęła się do niego delikatnie, ale Gilbert jedynie przeniósł wzrok na kwiat, a potem z powrotem na okno. Coś ścisnęło ją w żołądku na ten gest.
Nie mogła mieć do niego pretensji o to, że jest na nią zły — sama pewnie też by była.
Ale to nie znaczyło, że nie bolało.
Bo bolało. I to bardzo.
─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───
Biorąc głęboki oddech, Adelina ruszyła w stronę domu Gilberta. Światło w kuchni wciąż się paliło — widziała je ze swojego okna. Mogła zerwać ten plaster natychmiast i z nim porozmawiać albo odłożyć to do rana.
Ale znała siebie aż za dobrze. Gdyby odłożyła to na później, nigdy nie znalazłaby w sobie odwagi, by się przełamać.
Z tą myślą, w blasku księżyca, przemierzyła drogę do domu Blythe'a i wspięła się na drewniane schody werandy. Zatrzymała się na szczycie, stojąc tuż przed drzwiami, które dzieliły ją od środka.
To był ten moment. Jeśli naprawdę chciała dać sobie szansę na szczęście z Gilbertem, musiała być szczera. I po raz pierwszy w całym swoim życiu czuła, że jest na to gotowa. Gotowa otworzyć się przed kimś, kto nie był Sam ani Ethanem. Gotowa wpuścić kogoś nowego do swojego świata.
Bo to był Gilbert. I nawet po cierpieniu, które spowodował dwa lata temu, zdołał odnaleźć drogę z powrotem do jej serca — na stałe. Nauczył ją przebaczać. I nauczył ją kochać.
Miała tylko nadzieję, że nie było jeszcze za późno.
Przełykając nerwowo ślinę, uniosła dłoń i zastukała głośno do drewnianych drzwi, upewniając się, że nikt w środku nie przegapi tego dźwięku. Czekała cierpliwie, a serce waliło jej w piersi, gdy usłyszała kroki zbliżające się do wejścia.
Kilka sekund później drzwi się otworzyły, ukazując Gilberta. Miał na sobie luźną koszulę i spodnie, które ewidentnie były na niego za duże, bo opadały mu na biodrach. Na twarzy malowało mu się zdziwienie — kto o tej porze pukał do jego domu? — ale gdy tylko jego spojrzenie napotkało Adelinę, zaskoczenie zastąpiło coś innego.
– Addie. – Westchnął, odruchowo przeczesując dłonią swoje loki. – Jest późno. Co tutaj robisz?
Jego głos był ledwie słyszalny. Choć jego spojrzenie było łagodne i spokojne, nie było w nim uśmiechu. Jeśli wcześniej była zdenerwowana, teraz ogarniała ją panika.
Odchrząknęła i podniosła dłoń, by podrapać się po karku.
– Cóż, ja... – zaczęła, szukając odpowiednich słów, ale żadne nie wydawały się właściwe. — Wydaje mi się, że jestem ci winna wyjaśnienia. I wolałabym zrobić to teraz, bo nie wiem, czy jutro będę miała na to odwagę.
Gilbert rozchylił usta ze zdziwienia, potrzebując chwili, by przetrawić jej słowa. W końcu skinął głową i przesunął się, dając Adelinie miejsce, by mogła wejść do środka.
Przemknęła obok niego, niemal muskając materiał jego koszuli ramieniem. Przeszedł przez nią dreszcz, więc szybko ruszyła dalej w głąb korytarza, kierując się do kuchni.
– Czuj się jak u siebie – powiedział Gilbert ciepło, zamykając za nimi drzwi i idąc za nią.
W kuchni palił się kominek, przytulnie oświetlając wnętrze. Adelina nie bywała tam często, ale wiedziała, że nic się nie zmieniło. Jej wzrok powędrował na blat kuchenny i zatrzymał się na miejscu, w którym po raz pierwszy — i jedyny — się pocałowali.
Na wspomnienie tego momentu jej policzki zapłonęły, więc szybko przeniosła wzrok na Gilberta. Ku jej zaskoczeniu, on także patrzył na to samo miejsce.
Szelest materiału jej sukienki sprowadził go z powrotem do rzeczywistości. Spotkał jej spojrzenie po raz drugi tej nocy, po czym podszedł do blatu, sięgając po czajnik i napełniając go wodą.
– Chcesz herbaty? Albo coś do picia? – zapytał, bawiąc się nerwowo czajnikiem.
Adelina uśmiechnęła się lekko. Był uroczy, gdy się denerwował.
– Nie, dziękuję. – Jej odpowiedź sprawiła, że spojrzał na nią ponownie, wciąż trzymając czajnik. – Naprawdę, nie trzeba.
Westchnął cicho i odstawił go z powrotem na miejsce, po czym usiadł przy stole. Splecione palce oparł na blacie i spojrzał na nią poważnie.
– W porządku. – Jego głos zabrzmiał spokojnie, ale Adelina zaczęła obawiać się tego, co miało paść z jego ust. – O czym chciałaś porozmawiać?
Zebrała oddech i podeszła bliżej, aż stanęła tuż przed nim.
– Chcę być z tobą szczera... We wszystkim. Po prostu... – urwała, ważąc każde słowo. – Nigdy nikomu tego nie mówiłam i to mnie przeraża.
– Nie musisz nic mówić, jeśli nie jesteś gotowa – przerwał jej cicho. Był, jak zawsze, wyrozumiały.
Ale Adelina wiedziała, co się za tym kryło. Dawał jej wybór. Mógłby jej wybaczyć, ale gdyby teraz się wycofała, straciłaby go.
– Nie. – Pokręciła głową. – Chcę, żebyś znał prawdę.
I wtedy zaczęła mówić. O swoim życiu w Londynie. O surowym ojcu, o łzach w poduszkę, o niewystarczalności. O Ethanie, jedynym, który ją rozumiał. O pożarze, w którym myślała, że zginie. O przeprowadzce do Avonlea i złudnym poczuciu wolności. O Sam, która wynajęła prywatnego detektywa. O odkryciu, że Fryderyk nie jest jej wujem, ale biologicznym ojcem.
Najtrudniejsze było powiedzenie, że to Fryderyk stał za aferą złota. Że to jej własna rodzina oszukała jej przyjaciół. Oszukała Anię.
– On... On jest najbardziej nikczemnym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkałam, Gilbercie, i trzeba go powstrzymać – powiedziała stanowczo, w końcu odwracając się do niego twarzą po raz pierwszy, odkąd zaczęła mówić. – To dlatego Ethan czekał na mnie dzisiaj na stacji. Jego ojciec jest jednym z głównych inwestorów Fryderyka i... Może jeśli uda nam się zwrócić jego inwestorów przeciwko niemu, to straci władzę i w końcu będziemy mogli coś z tym zrobić.
Kiedy skończyła, twarz Gilberta stężała. Jego dłonie zacisnęły się w pięści, a Adelina była pewna, że zaciskał szczękę. Nigdy wcześniej nie widziała go tak wściekłego — właściwie, nigdy nie widziała go wściekłego w ogóle. I nie rozumiała, czy był zły na nią, czy na coś innego.
W końcu podniósł się i stanął tuż przed nią — bliżej, niż się spodziewała.
– Przechodziłaś przez to wszystko... Sama? Nikomu nie powiedziałaś?
Kiedy się odezwał, w jego głosie nie było gniewu, choć całe jego ciało było spięte. Zamiast tego, w jego tonie pobrzmiewał smutek.
Adelina skinęła głową, ledwo zauważalnie.
– Nie chciałam nikogo wciągać w moje problemy.
Gilbert pokręcił głową, przygryzając dolną wargę. Po chwili uniósł dłonie i położył je na jej ramionach. Ciepło jego dotyku sprawiło, że jej skóra zapłonęła.
– Taki jest twój problem, Addie – powiedział stanowczo, ale powaga na jego twarzy zaczęła powoli topnieć, a kąciki ust drgnęły w lekkim uśmiechu. – Zawsze pomagasz każdemu, kto cię potrzebuje, ale nigdy nie pozwalasz nikomu pomóc tobie.
Adelina przełknęła ślinę, starając się wyczytać z jego słów coś więcej.
– I... Ty chcesz... Chcesz mi pomóc?
Jej głos był ledwie słyszalny, wypełniony wszystkimi obawami, jakie w sobie nosiła — lękiem przed odrzuceniem, przed miłością i bólem, który mogłaby ze sobą przynieść.
Gilbert zaśmiał się cicho, jego frustracja była niemal namacalna, gdy przysunął się jeszcze odrobinę bliżej.
– Tak! Oczywiście, że chcę ci pomóc! Bo cię kocham, Addie.
Jego słowa wstrząsnęły nią do głębi. Otworzyła szeroko oczy, a na chwilę wstrzymała oddech. Gilbert patrzył na nią intensywnie, nie odwracając wzroku ani na moment. Jego głos był pewny, spojrzenie pełne emocji. A Adelina czuła, jak jej serce wali jak szalone.
– Ty... – zaczęła, ale głos jej zadrżał, więc przerwała, przełknęła ślinę i spróbowała ponownie. – Ty mnie kochasz?
W jej tonie było niedowierzanie pomieszane z nadzieją. Gilbert uśmiechnął się szerzej i skinął głową.
– Wiesz, jak na kogoś, kto jest najmądrzejszą osobą, jaką znam, potrafisz być naprawdę niesamowicie nieświadoma.
Nie czekając ani sekundy dłużej, Adelina rzuciła się do przodu. Oplotła ręce wokół jego szyi i pocałowała go mocno.
Gilbert na chwilę zamarł, zaskoczony, ale szybko położył dłonie na jej policzkach i odwzajemnił pocałunek. Jego palce wplotły się w luźne kosmyki jej włosów.
Pocałunek z Gilbertem był jak powrót do domu po długiej, mroźnej zimie. Wypełnił Adelinę ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa — uczuciem, którego nie chciała już nigdy stracić. Jego dłonie spoczywały na jej twarzy, jakby doskonale wiedziały, że to właśnie tam powinny być.
Po chwili Adelina zmusiła się do oderwania od niego ust, ale pozwoliła, by ich czoła pozostały zetknięte.
Znowu przełknęła ślinę, a słowa, które nosiła w sercu od dłuższego czasu, w końcu znalazły drogę na jej wargi.
– Kocham cię.
Gilbert uśmiechnął się jeszcze szerzej, jeśli to w ogóle było możliwe, i ponownie ją pocałował. Tym razem gest był delikatniejszy, pozbawiony wcześniejszej desperacji. Jego dłonie zsunęły się na jej talię, a palce zaczęły kreślić małe kółka na materiale sukienki.
To Gilbert odsunął się pierwszy, uważnie analizując twarz Adeliny. Powoli odgarnął pasmo jej włosów za ucho, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół.
– Więc... – zaczął w końcu, przerywając ciszę. – Jak zamierzamy pokonać Fryderyka?
Uśmiech, który pojawił się na twarzy Adeliny, był pewny siebie. Miała plan, a tym razem nie zamierzała pozwolić, by cokolwiek go zrujnowało.
– Pozwolimy mu myśleć, że jesteśmy po jego stronie – odparła, stukając palcem w pierś Gilberta. – A potem zaatakujemy od tyłu.
─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───
we're baaaaaack!!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro