022. ZAABSORBOWANIE
Adelina wpatrywała się w swoje odbicie, badając każdy szczegół oraz wygładzając zagniecenia na rękawach swojej sukienki. Tego dnia po raz pierwszy od katastrofy związanej ze złotem mieli wrócić do szkoły i nie była pewna, czy chciała stawić czoła tej rzeczywistości. Wystarczająco trudno było widzieć Cuthbertów po tym, jak stracili mnóstwo pieniędzy przez nią i jej rodzinę. Nie była gotowa zobaczyć pozostałych, którzy ucierpieli przez jej ród.
Jednak nie miała innego wyjścia. Ania już i tak zastanawiała się nad powodem jej kłótni z Sam, nie mogła komplikować tego jeszcze bardziej.
Delikatnie pokręciła głową, wracając do rzeczywistości, a jednocześnie chwytając swoje książki z biurka i schodząc na dół. Zdziwiło ją, kiedy nie zastała Ani czekającej na nią, zgodnie z obietnicą. Ze zmarszczonymi brwiami udała się do kuchni, lecz tam również jej nie zastała.
– Przyszedł!
Drzwi nagle stanęły otworem, a w domu pojawiła się burza rudych włosów. Adelina obróciła się zaskoczona i przyłożyła dłoń do piersi, gdy ujrzała Anię biegnącą w jej stronę oraz następnie obejmującą ją ramionami.
– Mówiłam, że odpisze – szepnęła jej do ucha, nim odsunęła się z szerokim uśmiechem na twarzy. – Otwórz, otwórz.
Przyjaciółka podała jej białą kopertę, a serce Adeliny na chwilę przestało pracować na myśl o tym, kto mógł być nadawcą. Czuła, jak druga dziewczyna uważnie się jej przygląda z wyczekiwaniem, jednak ona nie była w stanie się poruszyć. A jeśli napisał jej, że wraca? A jeśli nie? Nie wiedziała, którą opcję by wolała, ale w tamtym momencie obie wywoływały u niej niezmierne przerażenie.
– Spóźnimy się do szkoły – odparła jedynie, szybko wkładając list między strony książki i próbując unikać wzroku Ani, która wpatrywała się w nią z szeroko otworzonymi ustami.
– Co?! – wykrzyknęła, podążając za nią w stronę drzwi. – Nie chcesz wiedzieć, co napisał?!
– Szczerze mówiąc, to nie – przyznała i zwolniła tempo, aby Ania mogła ją dogonić. – Przynajmniej nie teraz.
– Ale... Nie rozumiem. – Shirley-Cuthbert wymamrotała, stając tuż przed nią i zaczynając iść tyłem, aby nie musiały się zatrzymywać. Brunetka westchnęła głośno przez natarczywe zachowanie swojej przyjaciółki oraz lekko potrząsnęła głową. – Dlaczego nie chcesz wiedzieć, co napisał?
– Dlatego! – krzyknęła ze zmęczeniem Adelina.
Prawda była taka, że nie miała żadnego powodu dla swojej niechęci do przeczytania tej treści. Owszem, była na niego zła, ale tym razem chodziło o coś innego. Nawet jeśli nie chciała się do tego przyznać, jakaś część niej chciała, by wrócił i nie była gotowa zmierzyć się z faktem, że prawdopodobniej nie zamierzał tego robić. Nie zamierzała zostać odrzucona dwa razy przez tego samego chłopaka.
– Dlaczego tak bardzo ci na tym zależy?
– Ponieważ żyję dla twojego tragicznego romansu – odpowiedziała dramatycznie, chwytając Adelinę za ramiona, aby ta stanęła w miejscu. Druga dziewczyna przewróciła oczami i odwróciła się do rudowłosej z ramionami skrzyżowanymi na piersi. – Wiem, że sprawy nie potoczyły się tak, jak chciałaś i to cię zabolało.
– O mój Boże – jęknęła Donchaster, a następnie wznowiła drogę do dużego budynku, który widać było już w oddali.
– Wiesz, że zawsze będę cię wspierać, Dela, nie musisz nic przede mną ukrywać – zapewniła ją.
Adelina aż zatrzymała się w miejscu, a słowa przyjaciółki zaczęły odbijać się echem w jej głowie.
Nie musisz nic przede mną ukrywać.
Jednak musiała. Z całych sił pragnęła powiedzieć jej o wszystkim, co zaprzątało jej głowę, ale nie mogła, ponieważ wtedy Ania by od niej uciekła. Całe życie ukrywała swoje prawdziwe uczucia za ciętymi odzyskami i negatywnym usposobieniem. Nie była pewna, czy uda jej się odnaleźć drogę powrotną do tej niewinnej i szczęśliwej dziewczyny, którą kiedyś była. Tyle przeżyła, tyle doświadczyła... Nie dało się tego zapomnieć, bez względu na to, jak bardzo się starała.
– Możesz odpuścić? – poprosiła łagodnym tonem, na chwilę nawiązując kontakt wzrokowy z Anią, która jednak lekko pokręciła głową.
– Nie, bo się o ciebie martwię. Widzę, że coś cię dręczy. Nie wiem, czy chodzi o Gilberta, czy też o to, co wydarzyło się pomiędzy tobą a Sam, ale wiem, że coś się dzieje. I chcę ci pomóc. Ty zawsze mnie wspierałaś, bez względu na wszystko. Pozwól, bym zrobiła to samo dla ciebie.
Adelina jedynie na nią popatrzyła, nie do końca wierząc w jej chęć do pomocy. Nikt nigdy nie próbował jej pomóc, dlatego musiała radzić sobie sama, ale może Ania była inna. Do diabła, wiedziała, że była inna niż pozostali. Nigdy nie spotkała nikogo tak autentycznego. Nie obchodziło jej, co ludzie mówili o danej osobie, zawsze traktowała wszystkich jak najlepiej. Wolno jej było być sobą i Adelina bardzo jej tego zazdrościła.
– Tutaj jesteście. – Głos Diany przerwał ciszę panującą między dziewczynami, które momentalnie odwróciły się w stronę ich szeroko uśmiechniętej przyjaciółki. – Już myślałam, że poszłyście beze mnie.
Adelina zerknęła na Anię, nim skupiła swoją uwagę na Dianie, która obserwowała je ze zdezorientowaną miną. Wymusiła uśmiech, starając się zachowywać jak najbardziej normalnie.
– Nie mogłybyśmy – zapewniła przyjaciółkę i objęła ją ramieniem, jak to zwykle robiły w drodze do szkoły.
– Wszystko w porządku? – spytała Barry z grymasem na twarzy, gdy jej wzrok powędrował w stronę Ani, która nie powiedziała ani słowa od jej przybycia.
Ania spojrzała na Adelinę, która błagała ją wzrokiem, aby nie wspominała nic o ich rozmowie. Dziewczyna westchnęła cicho, po czym spojrzała na trzecią z nich z lekkim uśmiechem.
– Dlaczego miałoby nie być?
─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───
– Książka do nauki dobrych manier? – spytała Adelina z niesmakiem, przyglądając się okładce publikacji przyniesionej przez Dianę.
– Mama dała ją wczoraj mnie i Minnie May – wyjaśniła smutnym tonem. – Miałam dopiero jedną lekcję, ale już mi się nie podoba.
– Wyobrażam sobie. To jakiś koszmar – dodała Ania, przeglądając strony ze skrzywioną miną. – Nie śmiej się. Nie włócz nogami. Idź, patrząc prosto przed siebie. Bekanie niszczy twoją reputację?
Z każdym słowem coraz szerzej otwierała oczy.
– I jest coraz gorzej. Nie marszcz brwi, nie mamrocz, nie odzywaj się nieproszona... – Adelina przywołała swojej matki, po czym udała, że zwraca. – Musiałam przez to przejść w Londynie, to były tortury.
– Nie stać nas już, bym ukończyła szkołę w Paryżu, więc mama postanowiła sama mnie wyszkolić.
Donchaster uniosła brwi na te słowa.
– Wyszkolić? – powtórzyła z niedowierzaniem, lekko potrząsając głową. – Nie jesteś jakąś zepsutą lalką, Diano. Jesteś człowiekiem, nie musisz uczyć się, jak żyć.
– Nie mam wyjścia, Dela. Mama mówi, że dzieciństwo się skończyło.
Ania sapnęła dramatycznie, kładąc dłoń na piersi i patrząc szeroko otwartymi oczami na przyjaciółki.
– Ale... Jak twoje dzieciństwo mogło się skończyć, skoro moje dopiero się zaczęło?
Drzwi nagle się otworzyły, co przestraszyło trzy dziewczyny, które cicho pisnęły. Odwróciły głowy w stronę chłopaka, który właśnie wkroczył do magazynku z delikatnym uśmiechem na twarzy.
– Przepraszam – powiedział Cole, szybko i niepewnie odkładając gąbkę do tablicy na jedną z półek.
– Nie przejmuj się. – Adelina posłała mu uspokajający uśmiech, który odwzajemnił. Jego wzrok padł na książkę znajdującą się w dłoniach Ani i zmarszczył brwi, gdy próbował przeczytać tytuł.
– Czy istnieje jakaś absurdalna, pełna nienawiści książka, który uczy chłopców, jak być mężczyznami? – zapytała go ze złością.
Cole głośno przełknął ślinę, wodząc między nimi wzrokiem, zanim potrząsnął głową.
– Nawet gdyby istniała... To mi by nie pomogła – przyznał głosem ledwo głośniejszym od szeptu, a dziewczyny zmarszczyły brwi.
– Co masz na myśli? – zapytała z zaciekawieniem rudowłosa, przechylając głowę na bok, próbując przeanalizować jego słowa.
– Nic, przepraszam.
Po tych słowach zniknął za drzwiami, ponownie zostawiając je same.
Adelina wpatrywała się w zamkniętą powłokę, gdy Diana i Ania wznowiły rozmowę. Zastanawiała się, o czym dokładnie mówił, nie mogła zapomnieć o jego słowach. Jeśli coś go dręczyło, chciała mu pomóc. Nie wiedziała dlatego, ale czuła z nim więź. Częściowo widziała w nim samą siebie — miał tak wiele do powiedzenia, jednak nie wiedział, w jaki sposób to zrobić.
– Zaraz wracam – wypaliła, wstając ze swojego miejsca i zostawiając swoje zaskoczone przyjaciółki same.
Rozejrzała się po prawie pustej klasie. Wszyscy uczniowie byli na zewnątrz, napawając się tym pięknym, jesiennym dniem. Każdy z nich nie mógł doczekać się przerwy obiadowej, by móc podczas niej odetchnąć świeżym powietrzem. Niemniej jednak Cole siedział na swoim miejscu ze szkicownikiem ułożonym na drewnianej ławce. Natychmiast zauważył jej obecność, dlatego podniósł wzrok znad rysunku i zmarszczył brwi.
– Cześć – przywitał się ze zdezorientowaną miną.
Adelina powoli podeszła bliżej i usiadła na pustym miejscu obok niego.
– Nie chcę ci przeszkadzać, bo wyglądasz na bardzo skupionego. – Z delikatnym uśmiechem wskazała na właśnie rozpoczęty rysunek. Nie była jeszcze w stanie stwierdzić, co miał przedstawiać, aczkolwiek już i tak był cudowny. – Po prostu... Chciałam ci powiedzieć, że bardzo niepodobna mi się to, jak ten niewychowany Billy Andrews i jego sługusy cię traktują. Jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebować kogoś, z kim będziesz mógł porozmawiać lub się zaprzyjaźnić... Chętnie będę tą osobą.
Cole patrzył na nią oszołomiony przez wydawałoby się wieczność, co ją zestresowało. Czy nie chciał być jej przyjacielem? Może myślał, że oszalała po tym, jak kilka tygodni wcześniej uderzyła Billy'ego Andrewsa? Józia zdecydowanie była tego zdania, ponieważ od tego czasu nazywała ją dzikuską, jednak ona nie zaprzątała sobie tym głowy. Nawet gdyby mogła cofnąć czas, niczego by nie zmieniła.
Nagle Cole uśmiechnął się i skinął głową, po czym odwrócił się twarzą do niej.
– Dziękuję, że mnie wtedy broniłaś... Naprawdę to doceniam – przyznał, a Adelina odpowiedziała mu wzruszeniem ramion i uśmieszkiem.
– Chodzi o tę sprawę z Billym? Nie przejmuj się. Zasłużył sobie, a i mi ulżyło.
Chłopak roześmiał się głośno, co wywołało delikatny uśmiech u Adeliny. Miło było poczuć, że zrobiła dla kogoś coś miłego, skoro ostatnio wszystko w jej życiu było tak negatywne.
– Tutaj jesteś, cukiereczku, wszędzie cię szukałem.
Adelina odwróciła głowę w stronę drzwi, gdzie ujrzała znajomą postać idącą w ich stronę z typowym dla siebie złośliwym uśmieszkiem na ustach. Jej brwi natychmiast się zmarszczyły, ponieważ nie znała powodu jego obecności w szkole.
– Ethan, co ty...?
– Czy wiesz, ile Adelin Donchaster mieszka w tym miasteczku, które ma dosłownie dwa metry kwadratowe? – Wszedł jej w słowo. Dziewczyna zacisnęła usta w wąską linię, zaskoczona jego nagłym pytaniem. Już chciała mu odpowiedzieć, jednak jej na to nie pozwolił. – Dokładnie jedna. Więc dlaczego znalezienie cię zajęło mi trzy godziny?
– No cóż... Zawsze kiepsko szło ci w chowanego – odpowiedziała z anielskim uśmiechem, a Ethan posłał jej porozumiewawcze spojrzenie. Cole zachichotał cicho na jej słowa, co spowodowało, że przyjaciel Adeliny zwrócił na niego uwagę, a jego mina uległa zmianie.
– Och, cześć. – Przez chwilę patrzył na Adelinę, po czym podszedł bliżej niej, by szepnąć. – Czy to Gilbert?
– Nie. – Zmarszczyła brwi, a jej oczy szeroko się otworzyły. Nie wspominała Ethanowi o Gilbercie, prawda? – Czekaj, skąd...?
– To długa historia, którą omówimy niebawem. – Po raz kolejny jej przerwał, nim wrócił do Cole'a i wyciągnął do niego rękę, podczas gdy Adelina obserwowała go niezmiernie zdezorientowana. – Witaj, jestem Ethan.
– Jestem... Cole – przedstawił się nieśmiało, lekko ściskając jego dłoń, gdy Ethan patrzył mu prosto w oczy.
Adelina patrzyła na to z lekkim rozbawieniem, zanim w końcu odchrząknęła, ponownie zwracając ich uwagę na siebie. Popatrzyła na Ethana z wyczekiwaniem, zaintrygowana tym, dlaczego zachowywał się... W taki sposób.
– Ach, tak. Z chęcią bym został i porozmawiał, Cole, ale ja i ta dziewczyna mamy ważne sprawy do omówienia – stwierdził, ponownie nawiązując kontakt wzrokowy z przyjaciółką.
– Tak? – spytała Adelina ze zmarszczonymi brwiami i przechylając głowę w bok.
– Tak – odparł poważnym tonem, a uśmiech dziewczyny zbladł na widok zmartwienia w jego spojrzeniu. – Musimy porozmawiać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro