017. ZŁOŚĆ
– Odrzekł Lancelot, przywódca rycerzy – czytał bez polotu pan Phillips, na co Adelina westchnęła znużona i podparła brodę na dłoni.
Nie mogła pojąć, jak temu człowiekowi udało się zamienić Lancelota, jedną z najwspanialszych powieści rycerskich, w tak długą i nudną historię. Po raz kolejny nauczyciel odbierał im wszelką rozrywkę z nauki.
Odwróciła głowę, żeby spojrzeć na Ruby, która bazgrała na swojej tabliczce. Adelina potrząsnęła delikatnie głową, powstrzymując się od śmiechu, ponieważ czasami potrafiła być taka romantyczna i dziecinna. Nawet pomimo jej lekkiej obsesji na punkcie Gilberta i jej specyficznego charakteru, ona i Ruby zostały dobrymi przyjaciółkami, a Adelina posunęłaby się nawet do stwierdzenia, że ją lubi, co nie zdarzało się często.
– Uważam, że to haniebny poemat. – Usłyszała, jak ktoś przerywa panu Phillipsowi, dlatego odwróciła się do Józi, która skrzyżowała ramiona na ławce. – Powinni ich wytarzać w smole.
– Józiu? – zapytał pan Phillips, zirytowany faktem, że uczennica przemówiła bez jego pozwolenia.
– Ginewra to żona króla, nie Lancelota – ciągnęła dziewczyna, która najwidoczniej nie dostrzegła dyskomfortu nauczyciela.
– Ale Ginewra nie kocha króla. Czy ma być nieszczęśliwa? – zaoponowała Adelina, co spotkało się ze drwiną ze strony Józi.
Zanim mogły kontynuować sprzeczkę, włączył się inny głos. Adelina nie była zaskoczona, gdy usłyszała rozmarzone słowa swojej najlepszej przyjaciółki:
– Och, Panie Phillips, czy możemy przejść do części, w której szczera i prawdziwa miłość Elaine staje się najbardziej tragiczna?
Mężczyzna jęknął zirytowany.
– Nie. Nie przeszkadzajcie mi.
Adelina usłyszała, jak Billy chichocze po drugiej stronie pomieszczenia, przez co posłała mu pełne złości spojrzenie. Ten nawiązał z nią kontakt wzrokowy i przybrał podobną minę, by ją wyśmiać.
Brunetka przewróciła oczami, bezgłośnie mówiąc mu, że zachowuje się jak dziecko. Szybko wróciła na swoje miejsce, skupiając wzrok na tablicy oraz krzyżując ramiona na piersi.
Nagle zajęcia zakłócił kolejny hałas. Kiedy Adelina zdezorientowana zerknęła w bok, jej oczom ukazał się Cole, nowy chłopak, którego jeszcze nie dane jej było poznać, stojącego obok ławki, na której leżał rozlany kałamarz. Szkicownik, który miał tego dnia ze sobą, leżał na podłodze, a całą kartkę plamił wielki, czarny ślad, niszczący coś, co wyglądało jak piękny rysunek zamku.
Jej wzrok powędrował w stronę Billy'ego Andrewsa, który z szerokim uśmiechem klaskał w dłonie razem ze swoimi przyjaciółmi. Nie wiedziała, że w ogóle możliwe było żywić do kogoś tak ogromną nienawiść.
– Cole? – zapytał wściekły pan Phillips, obserwując zeszyt leżący na podłodze. – Co tam masz?
Chłopak spuścił wzrok i głośno przełknął ślinę, nerwy nie pozwalały mu się odezwać.
– Cole!
– Przepraszam, panie Phillips. Posprzątam – powiedział cicho, ledwo słyszalnie.
– Czy bazgrasz, podczas gdy ja niestrudzenie poświęcam swoje życie twojej edukacji?
– To nie jego wina, panie Phillips – obroniła go Adelina, wskazując palcem na chłopaka siedzącego z tyłu. – To Billy...
– Zamknij się, Donchaster. Zaczynam mieć dość twojego wtrącania się w czyjeś kłótnie.
Brunetka zacisnęła usta, czując, jak krew się w niej gotuje, gdy nauczyciel podszedł do swojego biurka z wywyższającą się miną.
Znów siedziała w milczeniu, obserwując, jak Cole otrzymuje reprymendę za coś, za co w ogóle nie był odpowiedzialny. Rysował, to prawda, ale połowa klasy zajmowała się czymś zupełnie innym i nie byli za to karani. Billy Andrews spędzał całe dnie na znęcaniu się nad innymi, a pan Phillips nigdy nawet nie poruszył tego tematu. Dlaczego? Bo jego rodzina była bogata?
Tyran to tyran, a Adelina miała już dość milczenia.
– Dela? – Z zamyślenia wyrwał ją głos, dlatego odwróciła się w stronę Ani, która stała obok niej z uśmiechem na twarzy. – Czas na obiad, dołączysz do nas?
Gdy wstała, kątem oka ujrzała Billy'ego, który śmiał się głośno i beztrosko z przyjaciółmi, bez śladu poczucia winy czy zmartwienia w jego rysach. To spowodowało, że wściekła się jeszcze bardziej. Miał to gdzieś.
Nagle jej ciało zaczęło poruszać się wbrew jej woli. Słyszała za sobą zdezorientowane przyjaciółki, które wołały jej imię, a mimo to się nie zatrzymała, w zamian udając się na zewnątrz szkoły. Jeśli nikt nie zamierzał niczego z tym zrobić, ona musiała wziąć to we własne ręce.
– Andrews! – krzyknęła wściekła, kierując się w jego stronę.
Billy odwrócił się, a ich śmiechy ucichły, gdy ujrzeli brunetkę zmierzającą do nich. On, w przeciwieństwie do swoich przyjaciół, uśmiechał się drwiąco i krzyżował ręce na piersi.
– Czego potrzebujesz, księżniczko? – zagaił żartobliwie, a jego kumple zaśmiali się z tego przezwiska.
– Przestań bawić się w dziecinne gierki, Billy. Mam dość tego, jak wszystkim dokuczasz. Za kogo się, do cholery, uważasz? – zapytała, odpychając go do tyłu. Billy ledwo ruszył się ze swojego miejsca, co wywołało jeszcze głośniejszy śmiech jego przyjaciół.
W międzyczasie pozostali uczniowie ich otoczyli, tworząc duży okrąg i uważnie przyglądając się sytuacji.
– I co zamierzasz z tym zrobić? – spytał z wysoko uniesioną brodą, a następnie podszedł krok bliżej, zdejmując jej rękę ze swojej piersi. – Pamiętaj, że Gilberta już nie ma i cię nie uratuje.
Wzmianka jego imienia z ust Billy'ego rozzłościła ją jeszcze bardziej. Jej dłonie zacisnęły się w pięść, a paznokcie wbiły w skórę. Zanim w ogóle się nad tym zastanowiła, jej ręka spotkała się z jego twarzą, gdy uderzyła go z całej siły.
Wszyscy wokół nich sapnęli, a ona poczuła ból przeszywający jej dłoń. Po chwili poczuła, jak ktoś chwyta ją za ramiona i odciąga do tyłu. Billy stał tam zszokowany, delikatnie dotykając twarzy, ponieważ nie wierzył, że dziewczyna faktycznie go uderzyła.
Adelina szarpała się, by uciec z uścisku osoby, która mocno ją trzymała, dopóki nie uświadomiła sobie, że to nie ma sensu.
– To ostrzeżenie, Andrews. Zostaw wszystkich, do cholery, w spokoju.
─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───
Adelina chodziła wokół pokoju, skupiając wzrok na Dianie, która grała na pianinie jakąś klasyczną melodię, której nie do końca pamiętała.
Każdy dorosły wokół niej wydawał się przebywać w swoim własnym świecie, gdy dyskutowali o tym, co zamierzają zrobić ze swoją ziemią oraz złotem. Była tak znudzona, że pragnęła, by Diana przestała grać, a w zamian z nią porozmawiała, albo żeby Ania również przyszła. Niestety, Cuthbertowie na to nie pozwolili.
Ostatnim razem, gdy była w domu Barrych, zajmowała się Minnie May, która wyglądała, jakby miała zaraz umrzeć. Miło było powiedzieć, że tym razem okoliczności były inne. Wszyscy dobrze się bawili, słuchając pięknej muzyki granej przez córkę rodziny, delikatnie tańcząc do niej lub po prostu rozmawiając o błahych sprawach.
Jej czerwona sukienka poruszała się wraz z nią, gdy zmierzała w stronę stołu z jedzeniem, próbując znaleźć coś do przekąszenia. Skoro już była zmuszona tam być, to mogła przynajmniej zjeść coś dobrego.
– Myślałem, że dzieciom nie wolno tu przebywać. – Kątem oka zobaczyła Nate'a stojącego obok niej i chwytającego przekąskę z blatu.
– Gdzie widzisz dzieci? – zapytała, nawet na niego nie patrząc, na co mężczyzna się roześmiał. – Reprezentuję moją rodzinę w tym całym przekręcie ze złotem.
– Przekręcie? – powtórzył z uśmiechem, odwracając się do niej całym ciałem. – To żaden przekręt, kochanie.
– Nie nazywaj mnie tak – syknęła, patrząc mu prosto w oczy. – A teraz wybacz, straciłam apetyt.
Wymusiła uśmiech, a kiedy obok niego przechodziła, ich ramiona lekko się o siebie otarły. Patrzyła, jak Diana zmierza w jej stronę, na co uśmiechnęła się radośnie. W końcu znalazła kogoś, z kim mogła porozmawiać.
– O co chodziło? – zapytała ją ciemnowłosa, gdy już się spotkały. Jej wzrok powędrował w stronę Nataniela, który wciąż na nich patrzył, zanim ponownie skupiła uwagę na przyjaciółce.
– To tylko typowy Nate. – Adelina wzruszyła ramionami, nie zwracając na niego zbytniej uwagi. – Melodia, którą grałaś, była cudowna.
Diana podziękowała jej lekkim ukłonem, co wywołało u niej cichy śmiech. Wzięła ją pod ramię, prowadząc wzdłuż pokoju.
– Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam, kiedy mama powiedziała, że dzisiaj przyjdziesz. Nie mówiłaś, że twój wujek...
Adelina zamarła w miejscu i popatrzyła zdezorientowana na swoją rozmówczynię.
– Czekaj, jaki wujek? – W jej głosie dało się wyczuć strach.
– Twój wujek, Dela. Pan Fryderyk przyszedł dzisiaj w interesach do mojego ojca. Oczywiście, nie pozwolono mi być na spotkaniu...
Brunetka poczuła, jak krew powoli zaczyna odpływać jej z twarzy. Głos Diany ucichł, zamieniając się w lekkie buczenie. Wszystko działo się w zwolnionym tempie, była całkowicie wstrząśnięta. To nie mogło dziać się naprawdę.
– Dela, dobrze się czujesz? – Przyjaciółka położyła dłoń na jej ramieniu i delikatnie je ścisnęła, co przywróciło ją do rzeczywistości.
– On jest tutaj? – zapytała niemal szeptem.
Diana patrzyła na nią ze zdezorientowaną miną, nie rozumiejąc jej reakcji.
– Tak, jest gdzieś tam. – Dłonią wskazała za siebie.
Adelina odwróciła się, a w jednym z kątów ujrzała znajome jej plecy. Rozmawiał z ojcem Diany, głośno się z czegoś śmiali. Poczuła, jak jej stopy zaczynają zmierzać w jego stronę.
Milion wspomnień pojawiło się w jej głowie, kiedy w końcu się odwrócił, a Adelina zobaczyła jego twarz po raz pierwszy od nocy, której zniknęli jej rodzice. Odsłonił swoje zęby w uśmiechu, zanim w końcu się odezwał.
– Adelino, kochanie, dawno się nie widzieliśmy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro