005. OGIEŃ
– Jak to nie wracasz? – Adelina powtórzyła słowa Ani przerażonym głosem. Druga dziewczyna jedynie wzruszyła ramionami, nie uważając tej sytuacji za aż tak poważną. – Nie możesz przestać chodzić do szkoły!
– Mogę i zamierzam. Nigdy więcej nie postawię stopy w tym budynku. Wstyd mi na samą myśl o tym. Poza tym i tak nikt mnie tam nie chce.
Adelina delikatnie szturchnęła ją ramieniem, a na jej twarzy pojawił się blady uśmiech.
– Ja chcę! – zawołała ze śmiechem i złapała ją pod ramię. – Nawet nie wiesz, jak nieznośnie było bez ciebie. Ruby ciągle posyłała mi paskudne spojrzenia, Józia nazywała mnie złodziejką chłopaków, a Billy znowu zaczął mi dokuczać. Na całe szczęście Diana usiadła ze mną na obiedzie, chociaż podobno nie jestem już częścią świętego grona przyjaciół.
Dziewczyna głośno westchnęła, wpatrując się w biały sufit pokoju przyjaciółki.
– Nienawidziłam Londynu, ale tam przynajmniej nie było zazdrośnic, które uprzykrzałyby mi życie.
– Przykro mi. Traktują cię niesprawiedliwie – zauważyła Ania, odwracając się w stronę brunetki, która w odpowiedzi delikatnie pokręciła głową.
– To nie twoja wina, że ich życie jest takie beznadziejne.
Ania zaśmiała się z tego komentarza, jednak nagle przerwał jej odgłos otwieranych drzwi. Panna Cuthbert weszła do środka z delikatnym uśmiechem na twarzy, dlatego obie nastolatki siedzące na podłodze przeniosły na nią wzrok.
– Adelino, Ania wspominała, że zostaniesz u nas na noc? – zapytała, skupiając spojrzenie na brunetce.
– Jeżeli bym nie przeszkadzała, to bardzo chętnie. Sam jest na nocnej zmianie w klinice, a nie mogę spać sama w domu.
Maryla kiwnęła głową.
– Ani trochę nie przeszkadzasz, skarbie. Może przekonasz Anię, że musi chodzić do szkoły i nie może nas nie oszukiwać.
Z gardła Ani wydobył się głośny jęk. Adelina zaśmiała się z jej reakcji.
– Dobrze, panno Cuthbert.
Po tych słowach kobieta opuściła pokój swojej adoptowanej córki.
– Przepraszam, że cię nie kryłam, ale nie miałam pojęcia, że ich oszukiwałaś – zwróciła się brunetka do przyjaciółki i ponownie położyła się na podłodze. Ania poszła w jej ślady.
– To nic. Powinnam się domyślić, że nieszczerość mnie zgubi.
– Co teraz zrobisz?
– Nie mam pojęcia.
Przez jakiś czas obie milczały, wsłuchując się w odgłosy wiatru szalejącego na zewnątrz. Wpatrywały się w sufit, będąc zbyt zmęczone myśleniem, by choćby spróbować wyobrazić sobie inną rzeczywistość czy też się w coś bawić. Podczas gdy Ania rozważała, co zrobić ze swoją edukacją, Adelina nie mogła przestać myśleć o tych piwnych oczach, które wydawały się wypalić w jej umyśle. Nadal nie wyznała rudowłosej, że chodziła do szkoły oraz wracała z niej w towarzystwie Gilberta przez ostatnie kilka dni. Obawiała się, iż przyjaciółka zareaguje w ten sam sposób co Samanta. Nie zniosłaby kolejnego wywodu o tym, że chłopak się do niej zalecał, bo wiedziała, iż byli jedynie przyjaciółmi.
Była tego pewna. Nie tylko dlatego, że nie byłaby w stanie być we właśnie takiej relacji, ale również dlatego, że tacy chłopcy jak Gilbert Blythe w życiu nie zakochaliby się w Adelinie Donchaster. Była o tym przekonana. Adelina była zbyt pokręcona i wyniszczona psychicznie, zdecydowanie nie była typem dziewczyny, z którą rodzice chcieliby ożenić swojego ukochanego syna. Była roztrzepana, nie myślała o konsekwencjach swojego zachowania, zbyt wiele mówiła, szybko się denerwowała i nie była nawet ładna.
Czy Gilbert Blythe mógłby kiedykolwiek choćby na nią spojrzeć?
──────⊹⊱✫⊰⊹──────
W oddali rozległ się głośny odgłos dzwonu, który wybudził Adelinę ze spokojnego snu. Rozejrzała się po pokoju, przyjaciółka nadal spała obok. Delikatnie ścisnęła jej ramię, wywołując u niej cichy jęk. Myślami była gdzieś indziej, jednak hałas z każdą chwilą stawał się coraz wyraźniejszy.
– Co to za dźwięk? – zapytała zaspana Ania, siadając na materacu i przecierając zmęczone oczy.
– Chyba czyjś dom się pali – wytłumaczyła Adelina, po czym szybko zeskoczyła z łóżka oraz narzuciła szlafrok na swoją jedwabną piżamę, chcąc wyjrzeć przez okno. W odległości zauważyła dym oraz rozprzestrzeniające się promienie. – Dom Ruby – wyszeptała wystarczająco głośno, by Ania ją usłyszała.
Rudowłosa szybko stanęła na nogi i wybiegła z pokoju, udając się na poszukiwania Maryli.
– Wybuchł pożar, włóżcie szybko buty. – Usłyszała głos panny Cuthbert.
Już minutę później obie nastolatki zbiegły po schodach, biorąc ze sobą jak najwięcej wiaderek.
– Po drodze nakarmimy świnie. Prędko!
Umysł Adeliny pracował na pełnych obrotach. Nawet jeśli niekoniecznie przepadała za Ruby, zresztą z wzajemnością, to nawet nie mogła pojąć, jaka dziewczyna musiała być zdewastowana, kiedy jej dom się palił. Mogła jedynie mieć nadzieję, że jej rówieśniczka była bezpieczna. W końcu Ruby była miłą dziewczyną i na to nie zasłużyła.
Mniej więcej pięć minut później trójka kobiet siedziała już na powozie i zmierzała w stronę domu Gillisów. Było jeszcze gorzej, niż Adelina przewidywała — ogień się rozprzestrzenił. Wydawało się, że całe miasto próbowało je ugasić wodą, lecz na próżno.
– Aniu! Adelino! – Z oddali rozległ się krzyk Diany. Obie szybko udały się do przyjaciółki, mocno ją przytulając.
– Och, tak bardzo za tobą tęskniłam! – zawołała Ania z uśmiechem na twarzy.
Nagle rozległ się głośny huk, przez który się od siebie odsunęły. Ich oczom ukazał się widok pękających okien. Adelina mimowolnie zasłoniła usta dłonią, lecz jej spojrzenie było skupione na czymś innym — na postaci szybko wspinającej się po drabinie, aby dotrzeć na drugie piętro.
– Czy to...? – zaczęła Diana.
– Gilbert. – Adelina cicho dokończyła to zdanie, po czym zrobiła krok naprzód. Jej serce stanęło przez ogarniający ją strach.
– Szybko się rozprzestrzenia. Wszyscy wyszli z domu?
– Tak, tam stoi rodzina Gillis.
Donchaster ponownie popatrzyła na płonący dom i nagle zauważyła coś, czego wcześniej nie zdołała.
– Dlaczego drzwi i okna są otwarte? – zapytała, odwracając się w stronę Ani. Obie pokiwały głową, zanim udały się do powozu, z którego wyciągnęły koce i je zmoczyły.
– Co? – odezwała się Diana ze zmieszaną miną. – Aniu? Adelino?
Dziewczyny szybko zaczęły zmierzać w stronę wejścia do domu. Krzyki Diany wydawały się cichnąć w oddali. Ania szeroko otworzyła drzwi, natomiast Adelina je za nimi zamknęła. Od razu uderzyła w nich fala gorąca, a dym i pył utrudniały im złapanie oddechu. Brunetka zasłoniła usta oraz nos rękawem, starając się oddychać najmniej, jak to tylko było możliwe.
– Pójdę na górę, ty zajmij się parterem. Jeśli skończysz, to uciekaj. Zobaczymy się na zewnątrz.
– Co?! Nie! Bez ciebie nie wyjdę! – zaoponowała Ania, jednak Adelina cofnęła się o krok.
– Nie mamy na to czasu, Aniu! Po prostu się zgódź!
Następnie szybko wbiegła po schodach, które na całe szczęście pozostały nienaruszone. Wskakiwała co drugi schodek, a po drodze zamykała wszelkie napotkane okna i drzwi, zasłaniając wolne przestrzenie mokrymi kocami. Niedługo później pozostał jej tylko jeden pokój. Wbiegając do środka, głośno zakasłała ze względu na wszechobecny dym. Nagle zauważyła wpatrujące się w nią z zaskoczeniem i zmartwienie oczy.
– Adelina! – zawołał Gilbert, jednak ona nie miała na to czasu. Szybko złapała klamkę, próbując zamknąć drzwi, co jej się nie udało, ponieważ była na tyle gorąca, by ją popatrzeć. Cicho syknęła z bólu. – Adelino, co ty robisz?
Popatrzyła Gilberta po raz ostatni, po czym naciągnęła rękaw szlafroka na swoją poparzoną dłoń i w końcu zamknęła wejście. Wróciła na schody, lecz tym razem było to o wiele trudniejsze. W jej płucach było mnóstwo dymu, a poza tym coraz gorzej widziała. Udało jej się zejść na parter, jednak tam upadła na podłogę, mocno uderzając kolanami o drewno oraz podtrzymując się na ramionach. Po raz kolejny zakaszlała, próbując się przeczołgać do wyjścia, na co nie miała siły. Ostatecznie jej ręce zaniemogły i upadłaby na podłogę, gdyby nie złapały ją silne ramiona.
– Co ty wyprawiasz?! Musimy stąd wyjść! – krzyknęła Ania, obejmując przyjaciółkę ramieniem i pomagając jej wstać.
– Mówiłam, żebyś wyszła – spostrzegła słabo dziewczyna, a z jej gardła wydobył się cichy śmiech, który zamienił się w kaszel.
– Ciesz się, że tego nie zrobiłam – zażartowała Ania, po czym zaczęła zmierzać w stronę drzwi.
Adelina wiedziała, że rudowłosa także nie była w najlepszym stanie — dużo kasłała i wydawała się osłabiona, ale musiała być silna dla nich obu. Donchaster zebrała w sobie na tyle siły, by stanąć o własnych siłach, lecz nie było to takie łatwe.
– Nie poddawaj się, już prawie jesteśmy – zapewniła ją przyjaciółka.
Niedługo później Adelina po raz kolejny upadła na kolana, lecz tym razem była już na trawie. Wokół niej nie było już dymu, a w zamian czuła świeże powietrze. Wbiła wzrok w swoje dłonie, które były całe pokryte kurzem i przez to wyglądały na niezwykle ciemne. Sama siebie nie poznawała. Od razu otoczyła ją grupa ludzi, niektórzy z nich próbowali pouczać dziewczyny, zaś inni martwili się o ich stan. W końcu ktoś objął ją ramionami, a ona od razu rozpoznała zapach swojej starszej siostry.
– Wszystko dobrze? – upewniła się Sam, zakładając luźne kosmyki włosów za uszy. Adelina przytaknęła, ciężko oddychając. – Co ty sobie myślałaś?
– Pomogłyśmy? – Usłyszała głos Ani.
– Po co wbiegłyście do środka? – zapytała zmartwiona Diana.
– Zwolnił? – Adelina zmieniła temat i przeniosła wzrok na grupę dorosłych.
– Coś ty sobie myślała? – odezwała się Maryla. W tym czasie ktoś zarzucił na dziewczyny koc.
– Ogień... Ogień potrzebuje tlenu – zaczęła tłumaczyć Ania.
– Musiałyśmy zamknąć drzwi i okna.
Adelina złapała głęboki oddech, a następnie popatrzyła na swoją poparzoną dłoń. Samanta to zauważyła i szybko złapała kończynę siostry.
– Co ci się stało?
– Klamka była gorąca, popatrzyłam się. – Na chwilę przerwała swoją wypowiedź, aby zakasłać. – Ale to nic takiego.
– Wcale nie – zauważyła Sam i pomogła jej wstać. – Chodź, szybko cię przebadam.
– Ania i Adelina spowolniły pożar! – zawołał głośno Jerry, chłopak, który pracował na Zielonym Wzgórzu. – To dzięki nim! One to zrobiły!
Adelina delikatnie się uśmiechnęła, pozwalając swojej siostrze zanieść się do jednego z powozu stojącego w pobliżu.
Po raz pierwszy od dawna nie czuła się bezużyteczna.
──────⊹⊱✫⊰⊹──────
– Dziękujemy Ci, Boże, za Twą łaskę. „A nad niektórymi zmiłujcie się, rozsądkiem się rządząc, a drugich do zbawienia przywódźcie, z ognia ich wyrywając, mając w nienawiści i suknię, która by była od ciała pokalana".
Pastor modlił się za rodzinę Gillis, która tej nocy straciła swój dom. Po kolejnej godzinie, podczas której mężczyźni wylewali wodę na płomienie, żywioł w końcu wygasł, jednak zabrał ze sobą większość budynku. Teraz stała przed nim cała ludność miasta, natomiast Adelina siedziała w powozie, z dala od wszystkich. Wokół niej owinięty był koc, a jej dłoń była zabandażowana. Niezmiernie ją bolała, z czasem rana się pogorszyła. Chociaż Samanta ostrzegła, iż kiedy tylko zejdzie z niej adrenalina, będzie obolała, to nie spodziewała się, że będzie aż tak poważnie.
To nawet nie było najgorsze. Chciało jej się płakać. Poprzedni wieczór, gorąco w domu, dym w jej płucach, trzaskanie płonącego drewna — wszystko przypominało jej o najgorszej nocy w jej życiu. O nocy, którą przysięgła sobie zapomnieć, jednak było to niemożliwe. W jej umyśle ponownie rozlegały się krzyki, towarzyszyły jej te same emocje i pragnęła schować się w łóżku, zostając tam już na zawsze.
Wpatrywała się w budynek, a jej głowa odtwarzała znajomy jej obraz, ze względu na co po jej policzkach spłynęło kilka łez. Odwróciła wzrok i szybko otarła twarz, aby nikt tego nie zauważył, lecz nie była wystarczająco szybka.
– Wszystko w porządku? – zapytał Gilbert, podchodząc bliżej niej. Przez ten cały czas ją obserwował, pragnąć z nią porozmawiać. Musiał jednak poczekać, aż pastor skończy przemawiać.
Adelina nie odważyła się na niego popatrzeć. W zamian skupiła wzrok na rozmawiającej grupie ludzi kilka metrów dalej.
– W jak najlepszym. Dziękuję za troskę.
W końcu się do niego odwróciła. Ponownie nawiązali kontakt wzrokowy, jednak tym razem wokół nich nic nie płonęło.
– Byłaś bardzo odważna. Muszę przyznać, że się przestraszyłem, kiedy cię tam zobaczyłem, ale... To było bardzo odważne – pochwalił ją z delikatnym uśmiechem kryjącym się na twarzy. Dziewczyna się zarumieniła.
– Dziękuję. Musiałam to zrobić. W końcu nie chcielibyśmy, żeby cały dom się spalił – wytłumaczyła, wracając wzrokiem do budynku.
– Nie wiedziałaś, czy tak będzie...
– Wiedziałam – przerwała mu i popatrzyła mu w oczy. – Już wcześniej widywałam takie pożary. Pożarłby cały budynek.
Spuściła wzrok na swoją poparzoną dłoń. Gilbert przez chwilę tam stał, nie wiedząc, co powinien odpowiedzieć. Czy już przeżyła taką sytuację?
– Jak tam ręka? – zagaił, wskazując na zabandażowaną kończynę. Chciał zmienić temat na coś bardziej wygodnego.
– Piecze. – Słabo się uśmiechnęła i wzruszyła ramionami. – To nic, będzie bolała przez najbliższy tydzień, ale będzie dobrze.
Chłopak kiwnął głową.
– Sam oczyściła ranę i ją zabandażowała, zanim wróciła do szpitala.
Gilbert rozejrzał się dookoła, dopiero wtedy zauważając nieobecność starszej z sióstr.
– Jak wrócisz do domu?
W jego głosie wyczuła ton, którego jeszcze nie znała.
– Prawdopodobnie odwiezie mnie rodzina Cuthbertów albo Barrych. Dom Diany jest bliżej mojego, jej rodzice pewnie nie...
– Nonsens. Ja cię odwiozę – przerwał jej wpół zdania, po czym sam zamilkł. Adelina uniosła brew, zauważając jego nagły przypływ odwagi.
– Adelino! – Przerwał im głos Ani, która podbiegła do nich z uśmiechem. – Już się zbieramy, odwieźć cię do domu?
Brunetka zeszła z powozu i zerknęła na Gilberta, zanim odwróciła się do swojej przyjaciółki.
– Nie musicie. Wrócę z Gilbertem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro