19
Chwiejnym krokiem wszedłem do pokoju i zatrzasnąłem za sobą drzwi. Przyłożyłem pięść do ust i odczekałem chwilę. Ściągnąłem ciuchy i już miałem paść na łóżko, lecz wschodzące słońce utrudniłoby mi zasypianie.
Przetarłem twarz dłonią, ruszając w kierunku okna, gdy zadzwonił mi telefon. Zatrzymałem się, aby upewnić się, że nie były to moje chore urojenia. Zacząłem przeszukiwać stos ubrań, które właśnie zrzuciłem na podłogę, a przesuwając palcem po wyświetlaczu, uderzyłem się nogą o kant łóżka.
– Tak, Małpko? – spytałem i sapnąłem, powstrzymując się od wulgaryzmów.
Przez moment panowała zupełna cisza po drugiej stronie. Zacząłem się naprawdę zastanawiać czy czasem mój, przyćmiony alkoholem, umysł nie wymyślił sobie tego połączenia. Zerknąłem na telefon, ekran się rozświetlił ukazując numer dziewczyny. Jeszcze nie byłem tak pijany.
– Przeszkadzam ci? – odezwała się niepewnie, a ja zaśmiałem się na dźwięk jej głosu.
Przymknąłem oczy, opadając na materac. Przełknąłem ślinę i wbiłem wzrok w ślad, jaki zostawiła po sobie moja siostra. Serce waliło mi w klatce, ale wmawiałem sobie, że to przez alkohol.
– Nie – zaprzeczyłem, ignorując promieniujący ból w piszczelu. Nie wiedziałem, która była godzina. Może po czwartej, a może była już piąta. – Próbowałem... Próbowałem zasłonić łóżko... Znaczy zasłonić okno, a łóżko mi przeszkodziło.
Usłyszałem jej cichy śmiech i to zabolało. Tęskniłem za nią, kurewsko mocno tęskniłem i teraz, będąc pod wpływem alkoholu, tęskniłem jeszcze bardziej. Dobrze, że nie byłem trzeźwy, gdyby powiedziała tylko słowo, już pakowałbym się do samochodu, aby ją zobaczyć.
Przymglonym umysłem zacząłem zastanawiać się, dlaczego dzwoniła do mnie o takiej porze.
– Ethan, czy ty jesteś pijany? – Naśmiewała się ze mnie, będąc w jej towarzystwie zawsze się hamowałem.
Cofnijmy, zawsze się hamowałem, bojąc się, że może coś się wydarzyć, gdy będę całkowicie zalany.
Ktoś będzie mnie potrzebować, a ja będę zupełnie bezużyteczny.
– Może tak trochę – przyznałem, ściskając nasadę nosa. – Daleko mi do ciebie, gdy wyznajesz wszystkim miłość, ale...
– Ale wciągnął cię studencki świat i korzystasz z piątkowych imprez?
– Przejrzałaś mnie, krasnalu – odpowiedziałem bez zastanowienia.
Zacisnąłem dłonie, uświadamiając sobie w bardzo szybkim tempie, jak łatwo się wydałem. Zadała dwa pytania i już okazałem się kłamcą. A ja jej nigdy nie okłamywałem.
Wciągnęła powietrze ze świstem, usłyszałem to, ten cichy dźwięk rozczarowania.
– To dobrze. – Głos załamał jej się. – Nie możesz cały czas siedzieć przy książkach... Czyli nie dasz rady przyjechać jutro, w sensie dzisiaj. Wiesz, o co mi chodzi.
Podniosłem się i przeszedłem do ściany. Miałem ochotę rozpędzić się i uderzyć w nią głową. Uniosłem dłoń, aby wymierzyć cios, lecz tylko przyłożyłem pięść do zimnej ściany.
– Nie, Małpko – zaprzeczyłem cicho, zaciskałem zęby, a oczy miałem przymknięte. Moja klatka piersiowa unosiła się szybciej, gdy głos odmawiał mi posłuszeństwa. Jakbym sam się bronił przed odmówieniem jej. – Nie dam rady, przyjadę w przyszłym tygodniu.
– Jasne – szepnęła. Bez trudu mogłem sobie wyobrazić, jak właśnie przegryzała wargę. – Myślałam, że może jednak przyjedziesz, ale wytrzymam jakoś dwa tygodnie.
Brzmiała na smutną i obolałą. Pokręciłem głową, nie przyjmując do siebie myśli, że mogło to być spowodowane brakiem mojej nieobecności. Mogła być rozczarowana, że nie przyjadę, ale brak wizyty przyjaciela jeszcze nie powinien sprawiać bólu. Nie, gdy miała przy sobie Maxa. Musiała być szczęśliwa.
– Jak to za dwa tygodnie? – Rozbudziłem się, pytając z oburzeniem. Jakbym właśnie sam dobrowolnie nie pozbawiał się wizyty u Nory. Wyprostowałem się, zapominając całkowicie o postanowieniu, że nie zjawię się Cedar Creek przed świętami. – Dopiero za dwa tygodnie?
– Dziadkowie Maxa mają rocznicę ślubu – poinformowała mnie po kolejnej chwili ciszy i westchnęła, jakby chciała coś dodać.
Zaczynałem się irytować, bo czułem podskórnie, że coś się działo, lecz ona mi o tym nie chciała powiedzieć.
– Coś jest nie tak, Małpko? Dlaczego dzwonisz do mnie w środku nocy? – Miałem gdzieś jakieś rocznice ślubu, ale jeśli to wywoływało zły stan u Nory, musiałem wiedzieć. – Dlaczego wydaje mi się, że jest coś nie tak.
– Bo jesteś pijany – odbiła piłeczkę, lecz po chwili dodała: – Nie mogłam spać, potrzebowałam rozmowy, bo...
– Nie jestem aż tak pijany, jak ci się wydaje. – Przemierzałem powoli pokój, rozglądając się po nim uważnie. – Mów, co się dzieje.
Kolejna chwila ciszy, która dłużyła się w nieskończoność.
– Czuję, że nie jestem na to wszystko gotowa, czuję, że tak kompletnie do tego wszystkiego nie pasuję...
Odnalazłem wzrokiem zrzuconą przed chwilą koszulkę i kluczyki, leżące na komodzie. Nie wsiadłbym teraz za kierownicę, nie było takiej możliwości, ale poszedłbym nawet pieszo, jeśliby mnie potrzebowała.
Przejechałem dłonią po włosach, byłem na jej punkcie pojebany. Inaczej nie mogłem tego wytłumaczyć.
– Na co nie jesteś gotowa? – dopytywałem, gdy w głowie odtwarzałem scenę Maxa oświadczającego się Norze. Zagotowało mnie na tę myśl, a jeszcze bardziej zawrzało we mnie na świadomość, że taka sytuacja mogłaby mieć przecież miejsca i że Nora mogłaby się zgodzić, bo dlaczego by nie?
– Na to wszystko – powtórzyła. Jęknęła, jakby miała trudności z oddychaniem i była bliska płaczu. – Czuję, że jestem zbyt niedoskonała do tego wszystkiego... Do tak szczęśliwej rodziny. Jak myślę o tej rocznicy, to mam ataki paniki, bo mimo że uwielbiam tych ludzi, zawsze w głowie będzie siedzieć mi myśl, że do tego nie pasuję, bo jestem zbyt wybrakowana... To za trudne... Mieszkam z Maxem już trzy miesiące i nie potrafię się zaaklimatyzować. Czuję, że...
Umilkła, a jej drżący głos sprawiał mi ból. Jak mogła sądzić, że nie zasługiwała na wszystko co najlepsze?
– Hej, Nora – próbowałem przybrać uspokajający ton. – Nie jesteś wybrakowana, skarbie. Jesteś cudownym człowiekiem, wiesz o tym przecież. Nie możesz tak myśleć, jeśli ich uwielbiasz, oni na pewno uwielbiają cię po stokroć. Nie da się ciebie nie uwielbiać, Małpko.
Pod wpływem alkoholu wypowiedziałem o kilka słów za dużo, lecz miałem nadzieję, że przyjmie to jedynie za oznaki przyjacielskiej troski.
– Po prostu przy tobie było wszystko łatwiejsze – mówiła coraz ciszej. – Nie wiem dlaczego, ale mieszkanie z tobą było naturalne... Bycie tam było dużo łatwiejsze, bycie po prostu sobą przy tobie, a tutaj...
Ostry ból przeszył moje ciało. Nie była świadoma tego, jak działały na mnie takie słowa. Jak bardzo dawały mi złudne nadzieje. Czuła to wszystko przy mnie, tę namiastkę tego, co chciałem jej zaoferować, gdyby tylko chciała. Lecz nie mogłem konkurować z Maxem, w jej oczach nie miałem z nim żadnych szans. On był tym kogo pragnęła i potrzebowała.
– Małpko, ale jesteś szczęśliwa teraz, prawda? Masz to, o czym zawsze marzyłaś.
Oparłem się plecami o ścianę, wyczekując jej potwierdzenia.
– Nie – odpowiedziała jeszcze ciszej. – Bo ciebie tutaj nie ma.
– Małpko, może trochę wypiłem, ale nie uda ci się mnie nabrać. Nie mów tak – poprosiłem, siląc się na śmiech.
– Brakuje mi cię, Ethan. To jest prawda – powiedziała, pociągając nosem. – A jak czegoś brakuje człowiekowi, to trudno być szczęśliwym.
– Małpko, ale musisz pamiętać, że nie prosiłaś o mnie w swoich modlitwach idealnego życia – śmiałem się, bo tylko tak potrafiłem radzić sobie z problemem. Śmiejąc się z niego, inaczej już dawno leżałbym dwa metry pod ziemią.
– Więc następnym razem będę musiała bardziej się wysilić.
Spoglądałem na sufit, światło słoneczne zajmowało coraz większą jego powierzchnię.
– No wybacz, życie nie jest łatwe.
Nie spoglądałem w kierunku kluczyków, nie wyciągałem dłoni w ich kierunku. Nie istniały dla mnie, nie mogłem po nie sięgnąć.
– Porzuciłaś tak idealnego współlokatora, to teraz się męcz i sama rób sobie pyszną kawę z rana.
Z głośnika doszedł dziwny szelest, skrzywiłem się, próbując rozgryźć, co dziewczyna właśnie robiła.
– Nadmiar samouwielbienia jest tak samo niebezpieczny jak nadmiar lodów orzechowych, a ty dochodzisz do niebezpiecznej granicy w obu przypadkach.
– Ja po prostu godzę się z faktem, że jestem najlepszy – odpowiedziałam jej pełny oburzenia, że mogła we mnie wątpić. – Drugiego takiego towarzysza nie znajdziesz.
Otworzyłem okno, wciągając chłodne powietrze. Zasłoniłem jednocześnie okna, aby nie siać zgorszenia swoją nagością.
– Nie wątpię, masz rację. Tylko Mike może konkurować z tobą w samouwielbieniu. Zwłaszcza do swoich zdolności, gdy myśli, że żonglerka tabasco to dobry pomysł. – Zeszła z trudnego tematu i momentalnie odczułem ulgę. Znowu ten dziwny dźwięk. – Wczoraj moja lazurowa ściana tylko cudem uniknęła morza czerwonego. Jestem bliska teorii, że on kupuje te buteleczki tylko po to, aby nimi rzucać, a nie je spożywać.
– W sumie masz rację, on chyba nawet nie lubi ostrych rzeczy – przyznałem po namyśle. – Co robił u ciebie Mike?
Porzuciłem w niepamięć moją sprzeczkę z tym rudzielcem i odczułem odrobinę spokoju z wiedzą, że zaglądał do dziewczyny.
– Lisa go zabrała ze sobą, gdy przywoziła mi folię bąbelkową. Dużo folii. – Więc stąd brał się ten dziwny dźwięk, który cały czas słyszałem. – Dla Lisy to idealne oderwanie od obgryzania paznokci, więc stwierdziła, że pomoże również na moje palce. Nie rozumiem tego, ponieważ wykręcam palce nieumyślnie, jak nagle mam zapamiętać, że gdy się denerwuję, mam biec po folię bąbelkową? Chociaż w sumie przywieźli mi tyle tego, że mogłabym się tym owinąć i chodzić w samej folii. Myślisz, że byłoby mi w niej gorąco?
Zagryzłem pięść, nie mogąc oderwać się od wyobrażenia nagiej dziewczyny, która owijała się w folię. Pociągnąłem za końcówki włosów, próbując doprowadzić się do porządku, gdy mojej głowie za bardzo spodobała się ta wizja. Jednym pociągnięciem rozwinąć folię i uwolnić z niego blondynkę.
– Ja pierdolę – warknąłem.
– Co?
– Nic, nic. Zimno jak cholera – wymyśliłem na szybko, mając wrażenie, że temperatura w pomieszczeniu podskoczyła do pięćdziesięciu stopni. – Pewnie tak – wychrypiałem i odchrząknąłem, nie mogąc pozbyć się wizji dziewczyny przed oczami. – Myślę, że nawet takiemu zmarzlakowi jak tobie, byłoby gorąco.
A mi już cholernie na pewno.
– Dzięki, Eth. Następnym razem jak nie będę mogła usnąć, na pewno wypróbuję – burknęła cicho.
– Dla ciebie wszystko, Małpko – odpowiedziałem takim samym burknięciem, co wywołało jej chichot.
Umilkła, gdy w tle usłyszałem trzask drzwi. Westchnęła do słuchawki, nieco zirytowana.
– Muszę kończyć, Eth.
– Ja też powinienem się w końcu położyć – powiedziałem szybko i stanowczo, nie mogąc powstrzymać się od nuty złości, że nie mogła ze mną rozmawiać w jego obecności.
– Tęsknię za tobą – wyznała. – Nie okłamuj mnie więcej.
Nim zdążyłem odpowiedzieć, ona się rozłączyła, pozostawiając mnie z wyrzutami sumienia wielkości Mount Everestu. Spojrzałem na łóżko, a później na telefon. Miałem ochotę cisnąć nim przez okno tak, aby roztrzaskał się na milion małych kawałków, abym nigdy nie był wstanie go pozbierać.
Zamiast tego zarzuciłem na siebie pierwsze lepsze rzeczy i poszedłem się wykąpać. Już nawet spać mi się nie chciało.
Następnego dnia zabrałem laptopa i wybrałem się do pobliskiej kawiarni. Na dalszą część dnia miałem zaplanowane poszukiwanie odpowiedniej farby, żeby w końcu zakryć to cholerstwo, które stworzyła Alice. Ale tak jak wszystko w moim życiu, tak wybieranie farby również kojarzyło mi się z Norą. Prędzej znalazłbym coś, co się z nią nie kojarzyło.
Popychając drzwi, jak zwykle do moich nozdrzy wdarł się zapach kawy, zaciągnąłem się nim wchodząc w głąb pomieszczenia. O tej porze w kawiarni panował duży ruch, większość tutejszych mieszkańców wolała pójść na śniadanie do kawiarni niż męczyć się w kuchni. Zwłaszcza wtedy, gdy tak jak ja, mieszkali sami lub ze współlokatorami.
Zatrzymałem się w pół kroku, otwierając szerzej oczy i ledwo powstrzymując się od wulgaryzmu, który cisnął mi się na usta. Zastanowiłem się, czy ktokolwiek zauważyłby, gdybym teraz się wycofał i wyszedł z lokalu. Może nie wyglądałbym na podkładacza bomby, który zamierzał zdetonować budynek. Jednak nadal czułem ból w stopie, a na policzku miałem drobny siniak, którego zawdzięczałem torebce kobiety, która właśnie przede mną stała i składała zamówienie.
Aż korciło mnie, aby nachylić się nad nią i wprost do ucha zapytać, czy mógłbym również wpaść na obiad, ale domyślałem się, że skończyłoby się tak, jak ostatnio. Dostałbym wpierdol od starszej kobiety, a to już bardzo uderzyłoby w moją dumę.
Przełknąłem ślinę obserwując ją uważnie, a dostrzegając tylko malutką torebkę, odetchnąłem z ulgą. Do takiej cegła raczej by się nie zmieściła, chociaż kto mógł wiedzieć, co wtedy miała w torbie. Przejechałem wzrokiem po pomieszczeniu napotykając spojrzenie jakiejś dziewczynki, która wpatrywała się we mnie z powagą, a przy tym piła kakao z dużej, białej filiżanki. Kiedy odstawiła naczynie na miejsce, nad jej ustami pozostał ślad piany, który wytarła wierzchem dłoni. Uśmiechnąłem się do niej, co odwzajemniła, a później zaczęła rozmawiać z towarzyszącą jej kobietą.
Wziąłem głęboki oddech i żeby nie stać tak, jak ostatni głupiec, ruszyłem w kierunku lady, skąd właśnie odchodziła moja sąsiadka. Mruczała coś pod nosem, kiedy kierowała się w stronę stolika, na szczęście najbardziej odległego od tego, który ja zazwyczaj zajmowałem.
– Wydaje mi się, czy ty się obawiasz tej staruszki? – Szatynka za ladą spojrzała na mnie z powątpieniem, nie pytając o zamówienie, zaczęła nabijać coś na kasę.
– Też byś się jej bała, gdyby zaszczyciła cię spotkaniem ze swoją torebką –odpowiedziałem, podając jej pieniądze za kawę. Cały czas spoglądałem przez ramię na kobietę, jednak ta skrupulatnie patrzyła w innym kierunku. Albo tak dobrze udawała, albo faktycznie mnie nie zauważyła. Obstawiałem tę drugą opcję, starsze kobiety nie przyznawały się, że znają istoty wyjęte wprost z czeluści piekieł.
– Taki duży chłopczyk, a boi się torebki starszej pani? Może jeszcze mi powiesz, że na widok pająków piszczysz i uciekasz? – naśmiewała się ze mnie i wyglądała, jakby chciała odegrać się za sytuację z Willem. Może myślała, że go na nią napuściłem. Zmrużyłem oczy patrząc na nią, a ta po chwili zaśmiała się pod nosem. – Przychodzi tu w każdą sobotę i niedzielę o dziesiątej na naleśniki i gorącą czekoladę.
Podała mi resztę, a ja przez chwilę przyglądałem się jej w zastanowieniu. Zaczęła przygotowywać moją kawę, a zauważając, że nie ruszyłem się z miejsca, spojrzała na mnie pytająco i uniosła brew do góry. Uśmiechnęła się nieznacznie.
– Kawę podajemy do stolika. Nie musisz tutaj czekać – poinformowała, jakbym o tym nie wiedział i zaczęła mnie ignorować.
Potrząsnąłem głową i skierowałem się w stronę swojego ulubionego stolika. Zerknąłem przez ramię przyłapując, dziewczynę na tym, że za mną spoglądała. Uśmiechnąłem się pod nosem i ponownie potrząsnąłem głową. W sumie była ładna.
Usiadłem na miejscu i od razu wyciągnąłem laptopa, a zanim go włączyłem i połączyłem się z tutejszym Wi-Fi, Juliet przyniosła moją kawę i odeszła, nie odzywając się ani słowem. Unosząc filiżankę, z ulgą stwierdziłem, że dała sobie ze mną spokój. Nie wydawała się wariatką, ale raczej wątpiłem, żeby chciała mieć coś do czynienia z chłopakiem, który potrafił myśleć tylko o jednej dziewczynie.
Pokręciłem głową, nie oszukując się, sam nie chciałem nawet czegokolwiek zaczynać z pracującą tu szatynką. Upiłem łyk gorącego napoju, parząc przy tym sobie język i wystukałem pożądany adres w wyszukiwarce. Błądząc po stronach internetowych, co jakiś czas zerkałem, czy aby jakaś torebka nie leciała w moim kierunku.
Szybko odkryłem dno filiżanki i z westchnieniem podniosłem się, żeby zamówić jeszcze jedną. Nie wierzyłem w to, by Will zabrał swój tyłek z salonu, więc nie było sensu wracać do domu. Tutaj, mimo szmeru rozmów i cichej muzyki, dużo łatwiej było mi się skupić niż w jednym pomieszczeniu z brunetem. Do wybierania farb również mi się nie śpieszyło, jeśli nie miałem przed sobą ścian pokoju.
– Dzięki za bycie moim informatorem. – Podałem dziewczynie pustą filiżankę, a ta otworzyła szeroko oczy na dźwięk moich słów.
Po odłożeniu naczynia, oparła się obiema dłońmi o ladę i zmierzyła mnie wzrokiem.
– To samo jeszcze raz? – spytała, już wyciągając dłoń do kasy, ale powstrzymałem ją, zerkając na tablicę znajdujące się za dziewczyną.
– Nie – zaprzeczyłem, marszcząc brwi. Nie mogłem się zdecydować na napój, w moim słowniku istniała jedynie kawa czarna i kawa z mlekiem. – Ale nie wiem, czy powinienem ci ufać...
– Nie powinieneś. – Uśmiechnęła się z przekąsem. Mrugnęła do mnie, próbując ukryć uśmiech. – Chyba, że chodzi o kawę. Wtedy możesz zaryzykować.
Uśmiechnąłem się mimowolnie i podrapałem po skroni.
– Coś dużego, słodkiego i koniecznie zimnego. – Wyliczyłem na palcach, zastanawiając się, czy to był koniec moich żądań. – I najlepiej jakby było coś orzechowego.
Po raz kolejny zmierzyła mnie wzrokiem, ale z widocznie pogodniejszym wyrazem twarzy. Postukała w ladę i przechyliła głowę na bok, jakby zastanawiała się, co mogła mi zaproponować. Westchnęła i zerknęła na tablice za sobą.
– Orzechowa Moccha na zimno? – zaproponowała, a ja ochoczo skinąłem głową.
Podałem jej banknot, a resztę wrzuciłem do słoika na napiwki. Miałem przeszukiwać dalej stronę, kiedy zawahałem się, spoglądając na reklamę, która pojawiła się z boku. Oblizałem wargi, uśmiechając się sam do siebie i kliknąłem na baner, który przerzucił mnie na eBay.
Zapłaciłem za produkt i tak o to miałem teraz czekać na brelok z grawerem, który dodatkowo był z ulubionego serialu Małpki. Drobny podarunek tak bez okazji albo prezent na zakończenie znajomości, co miał oznaczać ten upominek, jeszcze nie wiedziałem. Nie chciałem jeszcze wiedzieć.
Opadłem plecami na oparcie kanapy i pociągnąłem łyk kawy, bardzo słodka, bardzo zimna i bardzo orzechowa. Jakbym jadł lody tylko w odrobinę płynniejszej konsystencji.
Uniosłem wzrok i spojrzałem na szatynkę. Faktycznie w kwestii kawy mogłem jej zaufać.
~~~~~~~
29.11.2021
Przepraszam, przepraszam. Nie mordujcie, ale przeziębienie tak dało mi w kość, że nawet nie miałam siły włączać laptopa. A gdy już się podleczyłam, miałam zapieprz w pracy, że po niej marzyłam tylko o śnie.
Ale jestem, w drugiej połowie tygodnia pojawi się jeszcze jeden rozdział, aby wynagrodzić Wam te dwa tygodnie przerwy.
A co u Was? Jak zdrowie i ogólnie samopoczucie? Pada u kogoś już śnieg?
Opowiadajcie, a ja lecę pisać nową wersję Obietnicy <3
Buziaki
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro