Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18

Zarezerwowałem bilet do Orlando, skąd dziadek miał zabrać Alice. Babcia wygłosiła mi przemowę, besztając Alice do mojego ucha. Była zdenerwowana, a przede wszystkim przestraszona. Każdy pamiętał, skąd ją wyciągnąłem tego jednego wieczoru i w jakim stanie wtedy była. Babcia nie musiała być na miejscu, aby również to przeżywać, więc każda ucieczka dziewczyny wiązała się u niej ze strachem. Alice była wstanie przedawkować, ponieważ w żadnym aspekcie nie istniały dla niej granice. Nawet, jeśli w grę wchodziło jej życie.

Ignorowała mnie przez cały wieczór, lecz nie odważyła się kolejny raz jarać. Z salonu leciała głośno muzyka, gdy ona siedziała na kanapie odwrócona do góry nogami, które założyła na oparcie mebla.

Mało nie zamordowałem Willa. Krew zawrzała mi w żyłach, gdy tylko przekroczył próg mieszkania i zaczął zagadywać Alice. Po krótkiej, dość dosadnej wiadomości, że miał się spakować i znaleźć inne mieszkanie, przypomniał sobie, o wiadomości do dziewczyny.

– Weź, stary, zluzuj. – Machnął ręką, gdy zatrzasnąłem za nami drzwi w jego pokoju. – Napisała do mnie, że robi ci niespodziankę.

– A może wcześniej trzeba było mnie zapytać?

Splątałem dłonie z tyłu pleców i oparłem się o drzwi. Wydobywająca się z salonu muzyka była tak głośna, że Alice nie mogła usłyszeć, o czym rozmawialiśmy. Chyba, że stała pod drzwiami, a mogłem się założyć, że tak było.

– Nie było cię na chacie, a telefonów od niej nie odbierałeś – Will nawet się nie bronił, nie było w nim nawet krzty zastanowienia. – Nie wiem, stary, daj mi spokój. Co takiego wielkiego się stało, że przyjechała cię odwiedzić? Zluzuj, bo zaczyna ci siadać na mózg.

Opadł na krzesło i odpalił papierosa. Porozglądał się po biurku, a potem zrzucił wszystkie podręczniki na podłogę.

– Nie twój interes.

Wzruszył ramionami, a kłąb dymu zawisł w powietrzu. Wciągnąłem drażniący zapach tytoniu, który przyległ już do każdego przedmiotu w tym pomieszczeniu.

– Skoro nie mój, to tym bardziej nie rzucaj się, że jej powiedziałem, gdzie mieszkamy.

Westchnąłem sfrustrowany, ta rozmowa nie miała żadnego sensu.

Alice zajęła mój pokój, nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. Nie pozostało mi nic innego, jak spędzić noc na za ciasnej i za krótkiej kanapie. Przyzwyczajony do szerokiego łóżka, obróciłem się na drugi bok, gdy dźwięk budzika wyrwał mnie ze snu.

Huk, jaki nastąpił, gdy boleśnie spadłem na podłogę, zapewnił sąsiadom ciekawą pobudkę. Zakląłem na cały głos, gdy paraliżujący ból przeszedł mój łokieć i zatrzymał się na czubku małego palca. Szczęśliwym trafem, podnosząc głowę, zaczepiłem o stół.

– Cudny dzień się zapowiada – mruknąłem, otrzepując się.

Przetarłem twarz i wyłączyłem komórkę, a później rzuciłem w głąb zdradzieckiej kanapy. Kto wymyślał tak niefunkcjonalne rzeczy?

Wstałem z podłogi, lekko chwiejąc się na nogach. Wyciągając ręce do góry, rozciągnąłem się, skrzywiłem się, gdy po kolei wszystkie kręgi zaczęły mi strzelać, układając się na swoim miejscu. Jeszcze tylko kark i mogłem udawać, że się wyspałem.

Kiedy pociągnąłem za klamkę, od razu zorientowałem się, że coś było nie tak. I nie chodziło nawet o brak nieobecności siostry, tego akurat nie spostrzegłem.

– Zamorduję gówniarę – mruknąłem, wznosząc oczy ku górze. Zacisnąłem palce na nasadzie nosa i odwróciłem się na pięcie.

Z łazienki wydobywały się odgłosy lecącej wody, jednak dźwięk ustał, nim przemierzyłem odległość salonu. Alice musiała być bardzo zdeterminowana, aby wstać tak wcześnie. Od jej pomysłów mogła rozboleć głowa. Zastanowiło mnie, jak dużą karę otrzymałbym, gdybym utopił siostrę.

Wątpiłem, żeby była to kara śmierci. Nawet jeśli, to zostałaby zawieszona.

– Ja pierdolę, opanuj się.

Uderzyłem się w czoło, nie chcąc myśleć w taki sposób. Nawet w żartach.

Drzwi uchyliły się, w twarz dostałem gorącą parą. Alice stała przy umywalce, przejechała dłonią po lustrze, aby móc się przejrzeć i zaczęła szczotkować zęby. Nasze spojrzenia skrzyżowały się w odbiciu, gdy złośliwy, a zarazem zadowolony, błysk rozświetlił jej oczy.

– Bawi cię to? – Oparłem się o framugę, blokując jej możliwość wyjścia z łazienki. – Bardzo dojrzałe zachowanie, Al. Rozwalenie poduszek i umazanie ściany. Myślałem, że masz więcej ambicji.

Przemilczałem fakt, że w pomieszczeniu śmierdziało tak, iż nie dało się wytrzymać. Dziewczyna nadal przyglądała mi się, wpatrując w lustro. Nie powiedziała nic do momentu, gdy wypluła nadmiar piany z ust, a później przepłukała je wodą i umyła szczoteczkę. Na szczęście miała swoją.

– Ethan, musiałam wstać dwie godziny temu, to wystarczające ambicja i poświęcenie – wyjaśniła z pobłażliwością. Uśmiechnęła się szeroko, ukazując pozornie zdrowe zęby. – Do tego zużyłam całe dwa lakiery i musiałam skończyć korektorem, to wielkie poświęcenie.

– Ogromne – przytaknąłem z irytacją. – Aż dziwne, że było cię na nie stać. Zazwyczaj nie poświęcasz się dla innych.

– Braciszku, ty poświęcasz się za nas oboje. – Zaczęła rozczesywać włosy, a te spadały na kafelki w ilościach hurtowych. Jej ciało było w tragicznym stanie i żaden makijaż, ani teatrzyk, jaki odkrywała, nie był wstanie tego przykryć. – Ale poczuj się wyjątkowo, dla ciebie ten raz się poświęciłam.

– Ja bardziej sądzę, że to akt zemsty. – Przetarłem policzki, koniecznie musiałem się ogolić.

– Życie jest za krótkie, aby się mścić. – Próbowała wydostać się z łazienki, lecz uniemożliwiłem jej to. – Gdybym chciała się zemścić, już dawno złożyłabym wizytę Naomi.

Skrzyżowałem dłonie, patrząc na nią z góry.

– Nie odważysz się, Al – zastrzegłem, tak dobrze znając jej oczy i to co się w nich kryło.

Udała zaskoczoną.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Ja tylko zostawiłam wiadomość laskom, które tu przyjdą.

Uniosła znacząco brwi i przepchnęła się obok mnie, przy tym wzdychając teatralnie. Poszła do kuchni, a ja słyszałem, jak otwierała lodówkę. Było przed czwartą, a ja jedyne o czym marzyłem, to pójście spać. Ewentualnie zjedzenie czegoś, ponieważ nadal uważałem, że jedzenie było najlepsze na wszystko. Nawet na irytującą siostrę i tekst "Mam małego" na ścianie nad łóżkiem. Wiedząc jednak, że nie zmieścilibyśmy się oboje w kuchni, wszedłem do łazienki i zatrzasnąłem za sobą drzwi.

Spojrzałem w swoje odbicie. Potrzebowałem wizyty u fryzjera, kategorycznie. Poklepałem się po odrastającym zaroście, niezadowolony z jego widoku. Przymknąłem oczy, gdy Alice zaczęła wrzeszczeć. Czwarta nad ranem była idealną godziną do śpiewania.

Zacisnąłem palce na umywalce, przed oczami pojawiła się Małpka. Nie mogłem dopuścić do tego, aby Alice złożyła jej wizytę. Musiałem trzymać je z daleka od siebie i gdybym mógł, wysłałbym siostrę do rodziców, na inny kontynent. Na razie musiał wystarczyć inny stan, Alice przez cały ten rok nie pojawiła się w Cedar Creek i chciałem wierzyć, że już nigdy nie zamierzała tam wrócić.

– Może jeszcze znajdziesz moje miejsce i zapniesz mnie pasami?! – Krzyknęła z niedowierzaniem, uderzając o deskę rozdzielczą.

– Nie myślałem o tym, ale dzięki za propozycję.

Kiwnąłem głową, wyjeżdżając z parkingu. Nie miałem zamiaru tylko ją podwieźć na lotnisko, zamierzałem upewnić się, że wejdzie do samolotu i nie ucieknie gdzieś w międzyczasie. Za dobrze ją znałem, a moja wyobraźnia nie sięgała tak daleko, jak jej, dlatego najbezpieczniej było trzymać jej fantazje na wodzy. Głupie pomysły, jak nikogo innego, trzymały się jej doskonale.

– Nie żartuj sobie ze mnie, Ethan – warknęła, obniżając głos. Wyłączyła radio, widocznie prognozy pogodowe działały jej na nerwy. – Nie jestem dzieckiem i nie lecę pierwszy raz.

– No, zdziwiłbym się, jakbyś mi powiedziała, że przyszłaś tu na piechotę. – Nie odpuszczałem żartobliwego tonu. Tylko w taki sposób byłem wstanie trzymać swoje nerwy na wodzy.

Wewnątrz trząsłem się z wściekłości, gdy na zewnątrz udawałem, że bawiłem się świetnie.

– Żartowniś się znalazł – mruknęła, odwracając głowę w stronę bocznej szyby. – Pieprz się.

– Mam zbyt małego – odparłem, a moja stopa sama zwiększyła nacisk na pedał gazu.

– Jesteś obrzydliwy – skwitowała, jakby sama nie wypisała mi takich rzeczy na ścianie.

– Z twoich ust, jest to niczym komplement – zaśmiałem się gorzko. – Nie wiem, czy na niego zasłużyłem.

– Ja pierdolę, Ethan! – Podniosła głos, patrząc na mnie wściekle. – Weź się ogarnij, ja pierdolę, nikogo nie bawią twoje żarty. Wkurwiasz mnie.

– Mnie też nie bawi to, co robisz – odpowiedziałem, poważniejąc. – W ogóle nie bawią mnie twoje gierki, to co robisz ze swoim życiem i jak próbujesz dopiec wszystkim wokół, lecz ciebie to w ogóle nie interesuje, Alice.

– Od kiedy stałeś się takim chamem?

Wbiłem wzrok w drogę przed sobą i stuknąłem palcem o kierownicę.

– Mam cię pogłaskać po główce, mówiąc, że masz rację? Tego oczekujesz? – spytałem, włączając radio. – To nie uzyskasz tego, już nie, Al i musisz w końcu to zrozumieć. Skończyły się czasy, gdy Max i ja byliśmy na każde twoje zawołanie.

– Chcę, żebyś znowu zachowywał się jak mój brat.

Westchnąłem, gdy moja głowa boleśnie zapulsowała.

– Nie, ty chcesz, żebym robił to, co powiesz – poprawiłem ją.

Głos Tilla Lindemanna wypełnił samochód, a Alice wierciła się na fotelu. W końcu poddała się i zaczęła stukać palcem o nogę. Uśmiechnąłem się słabo, widocznie już tylko muzyka potrafiła w jakikolwiek sposób nas połączyć.

– Możesz jeszcze zmienić zdanie – powiedziała, gdy wybrzmiewały ostatnie dźwięki piosenki. – Pozwól mi tu zostać. Oni są starzy! Za starzy, żeby już cokolwiek zrozumieć. Czuję się, jakbym żyła w erze kamienia łupanego, gdy ich słucham.

– Ty też kiedyś będziesz stara – zauważyłem, ignorując jej prośbę. A raczej rozkaz, ponieważ jej słowa w najmniejszym stopniu nie miały w sobie prośby. – O ile dożyjesz, patrząc na to, jak prowadzisz swoje życie.

– Jak prowadzę? – Kipiała od irytacji. – Biorę życie garściami! Biorę z niego wszystko, nieważne czy wybiega to poza konwenanse.

– Ćpanie i pozwalanie się wykorzystywać schlanym typom brzmi całkowicie jak życie pełnymi garściami – skwitowałem, knykcie pobielały mi przez uścisk, z jakim trzymałem kierownicę. – Nie pomyślałaś nigdy, że gdybyś nie zaczęła się zadawać z takim towarzystwem teraz mieszkałabyś w domu? Mieszkalibyśmy tam wszyscy razem.

– Gdyby nie ta szmata...

– Mam dość słuchania, jak oskarżasz wszystkich dookoła. Dlaczego nie widzisz swoich błędów? – Ściskało mnie w środku, na myśl o siostrze. Jak mogła być taką egoistką, jak mogła zachowywać się tak bez refleksyjnie?

– Widzę jeden i bardzo go żałuję. Żałuję, że przyprowadziłam tę sukę do domu – oznajmiła wściekle. – Owinęła sobie wszystkich wokół palca. Wszystkich! Nie pamiętasz, jak matka za nią szalała? Owinęła Maxa, ukazywała Robba, jako najgorszego człowieka świata! I kiedy sądziłam, że jako jedyny zostaniesz po mojej stronie, ty nagle się w niej zakochałeś! No czy to nie szczyt idiotyzmu z twojej strony?

– Jesteś zaślepiona nienawiścią – westchnąłem. – Gdybyś czasem spojrzała z szerszej perspektywy...

– Już ci mówiłam, gówno mnie obchodzą jej problemy – przerwała mi. – Jak dla mnie, lepiej byłoby, gdyby wtedy zdechła.

– Alice! – upomniałem ją. Musiałem gwałtownie wcisnąć hamulec, aby nie doszło do stłuczki z stojącym na światłach samochodem. – Przestań, do cholery.

– Wkurwiasz się, bo wiesz, że mam rację. – Uśmiechnęła się złowrogo. – Ona niszczy nas wszystkich po kolei, ciebie też zniszczy.

– Swoimi słowami tylko przekonujesz mnie, że to ty jesteś zepsuta – powiedziałem cicho.

Nie odezwała się do końca naszej podróży. Wyłączyłem radio, ponieważ każdy dźwięk mnie irytował i skupiłem się na prowadzeniu pojazdu, nie pozwalając myślą odpłynąć daleko. Liczyła się tylko droga, wskazówka prędkościomierza i mijanie światła.

– Chcemy dla ciebie dobrze – odchrząknąłem, gdy wchodziliśmy przez rozsuwane drzwi.

Z głośników dobiegały informacje o najbliższych odlotach, jakieś dzieciaki biegały, wrzeszcząc głośno, a między tym wszystkim słychać było wszechobecne walizki, których kółka głośno jeździły po podłodze.

Przedzieraliśmy się przez grupę ludzi, próbując dostrzec do miejsca nadania bagażu. Uniosłem głowę, przyglądając się tablicy odlotów, lecz Alice pociągnęła mnie za rękę, lepiej znając już to miejsce.

– Nie rozśmieszaj mnie, Ethan. – Chłód w jej głosie był nad wyraz wyczuwalny. – I pamiętaj, że to, że teraz wylatuję, nie oznacza, że odpuszczam. Nie odpuszczam. Wrócę, a wtedy będziesz żałować.

Gdy doszliśmy do miejsca, gdzie musiałem ją zostawić, odwróciła się na pięcie i odeszła bez słowa. Patrzyłem za nią cały czas, długo po tym, jak już dawno nie widziałem jej sylwetki. Z tyłu głowy miałem jej ostatnie słowa, resztę myśli zajmowały wyrzuty sumienia. Chociaż zachowywała się okropnie i powiedziałem, że nie uważałem jej za siostrę, nadal się o nią martwiłem. Zdusiłem żal o to, że nie pozwoliłem jej zostać, ale nie byłbym wstanie jej upilnować. Ledwo radziłem sobie sam ze sobą.

Przejechałem dłonią po włosach i powoli zawróciłem. Miałem nadzieję, że groźby Alice były tylko rzuconymi na wiatr słowami, wypowiedzianymi w wściekłości. Pochyliłem głowę i opuściłem barki, ciężar myśli przygniatał mnie doszczętnie.

W ciągu tygodnia nie miałem czasu nawet na to, żeby pojechać po farbę. Mimo dojazdów nie żałowałem, że mieszkałem daleko od uczelni. Dawało to różne wymówki, z których chętnie korzystałem, gdy nie miałem ochoty z kimś wyjść.

Jednak nie mogłem siedzieć cały czas w domu, wystarczające było to, że moja sąsiadka nadal uważała mnie za osobę homoseksualną i rzucała mi to znaczące spojrzenie, jakby widziała szatana. Nie, żebym się nią przejmował, ale gdy przechodziła, zawsze upewniałem się, czy nie miała przy sobie zakupów. Nie chciałbym nagle oberwać pomidorem albo, co gorsza, jakąś szklanką butelką.

– Co pani taka zestresowana? – spytałem, wsadzając klucz w zamek i przekręcając go.

Zerknąłem na kobietę, która mierzyła mnie swoim czujnym wzrokiem, a w dłoniach trzymała już przygotowaną torebkę. Otworzyłem szerzej oczy, gdy ona swoje zmrużyła i zaczęła pod nosem wypowiadać te swoje dziwne zaklęcia, modlitwy, czy cokolwiek to było.

– Wy mnie nie oszukacie – powiedziała, zaciskając swoje pomarszczone dłonie na pasku torebki. Szarpnęła nią i wskazała moje drzwi, a ja z obawy, że chciała mnie nią uderzyć, odskoczyłem i pokręciłem głową. – Nie dość, że jeden z drugim, to jeszcze burdel tutaj otwieracie! Jak złożę na was skargę, to wyrzucą was od razu!

Cały się trząsłem, kiedy próbowałem powstrzymać śmiech. Patrzyła na mnie uważnie i z powagą, a jej wyblakłe tęczówki wręcz wywiercały w mojej głowie dziurę, ponieważ kobieta ani razu nie spojrzała mi w oczy. Jakby się bała, że samym spojrzeniem mogłem ją zamordować albo przenieść na nią jakąś chorobę.

– Przejrzała nas pani – stwierdziłem poważnym tonem, zbliżając się do niej, cały czas uważając na jej torebkę. Kto mógł wiedzieć, co kobiety, a zwłaszcza nawiedzone staruszki, mogły w nich trzymać. Pochyliłem się w jej stronę i nadal starając się nie roześmiać, dokończyłem. – Sprowadzamy tu młode niewiasty, a później są one naszymi ofiarami w rytuałach ku czci biedronki.

Źrenice kobiety rozszerzyły się, a jej usta rozchyliły się, nie był to najprzyjemniejszy widok, kiedy zrobiła krok w tył. Zmarszczki na jej twarzy jeszcze bardziej się uwidoczniły, gdy siwe pasma opadły jej na czoło. Myślałem, że zaraz ucieknie ode mnie w popłochu i zatrzaśnie za sobą drzwi, jednak przeliczyłem się. W chwili kiedy wykrzywiałem usta w szerokim uśmiechu, co ku mojemu zdziwieniu kobieta odwzajemniła, jej torebka poszybowała w powietrzu i zetknęła się z moją twarzą.

Zakląłem i nie spodziewając się ataku, lekko się zachwiałem. Widocznie nie doceniałem siły staruszki i tego, co mogła trzymać w tej torebce, a na pewno nie był to tylko portfel i klucze do domu. Zaczęła wykrzykiwać jakieś niezrozumiałe rzeczy i chciała zamachnąć się jeszcze, raz ale odskoczyłem, a kiedy torebka uniosła się, złapałem kobietę za rękę.

– Pani miła, niechże nam pani w końcu da spokój – poprosiłem, przystawiając drugą dłoń do twarzy i upewniając się, że nie miałem rozwalonej wargi. Zacisnęła swoje wąskie wargi tak, że wyglądała, jakby wcale ich nie miała. Przyglądała mi się nie ruszając, co powinno wzbudzić we mnie niepokój, ale nawet nie zwróciłem na to uwagi. – A przynajmniej mi. Niechże pani na mnie spojrzy, przecież ja to istny anioł.

Spróbowałem się ponownie do niej uśmiechnąć. Kobieta przysunęła do mnie swoją twarz, a jej oczy były prawie niewidoczne przez przymrużone powieki. Czując lekki dyskomfort, nie przestawałem się uśmiechać do momentu, aż kobieta nie wrzasnęła tak głośno, iż w uszach mi zaszumiało. Wyrwała swoją rękę z mojej dłoni, a ja ogłuszony nie ruszyłem się, kiedy okładała mnie swoją torebką. Na koniec nadepnęła na mnie, wbijając obcas swojego buta w moją stopę.

Wyprostowała się dumnie i odrzuciła włosy, prychając pod nosem. Zastanawiałem się, czy jeszcze raz zaatakuje i w myślach obstawiałem za i przeciw. Nie zamierzałem pozwolić, żeby znowu staruszka mnie zaatakowała, ale przecież nie mogłem jej zrobić krzywdy. Już i tak dziwiłem się, że inni sąsiedzi nie wypadli na korytarz, by sprawdzić czy czasem ktoś nie morduje tej czarownicy.

– Trzymaj się ode mnie ty, szatanie, bo inaczej naślę na ciebie moje Boo – Boo – zagroziła palcem i odwracając się dumnie, ruszyła w kierunku swoich drzwi, skąd dobiegały dźwięki szczekającego psa.

– Dzień dobry, pani Allen – zawołał głos za mną.

Myślałem, że kobieta go zignoruje, ale ta odwróciła się i uśmiechnęła szeroko. Zupełnie inaczej niż na mój widok, te wściekłe iskry w jej oczach gdzieś zniknęły, a zastąpił je czysty spokój i radość. Pomachała Willowi patrząc na niego, jakby zobaczyła swojego wnuka.

– Witaj, Willuś, witaj! – odkrzyknęła, całkowicie mnie ignorując. - Musisz do mnie wpaść, to zjesz sobie jakiś ciepły obiad.

Obolały, rzuciłem pytające spojrzenie chłopakowi, a ten tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się zadowolony. Nie wiedziałem, czym przekupił tę kobietę, ale jeżeli mnie uważała za pomiot Szatana, a jego za ideał na wnuka, to musiała mieć coś nierówno pod sufitem.

– Na pewno wpadnę – obiecał i puścił do niej oczko, na co ta zarumieniła się. Posłała mu całusa, a ja coraz bardziej zdezorientowany, tylko przyglądałem się tej scenie.

Musiałem zsunąć buta i pomasować sobie stopę, od razu sprawdzając, czy żadna kość nie została zmiażdżona. Jak na staruszkę miała siłę lepszą niż niejeden nastolatek i żaden bandzior pewnie nie był jej straszy. Ba. Pokusiłbym się o twierdzenie, że to prędzej jakiś morderca uciekał przed nią, niż ona przed nim.

– Stary, tracisz swój urok osobisty – stwierdził William, łapiąc moje ramię. Zmierzył mnie wzrokiem i pokręcił głową.

Wyrwałem swoje ramię z jego ucisku, a ten wrócił do windy. Przytrzymał ją, żebym założył buta i poszedłem za nim. Był piątkowy wieczór, a ja zamiast jechać do domu, wybierałem się na imprezę. Zamierzałem zapomnieć o Norze, przynajmniej na kilkanaście godzin. Miałem nadzieję, że klub wypełniony ludźmi, a przede wszystkim dziewczynami, mi w tym pomoże.


~~~~~~~~~~'

11.11.2021

Te dni mi stanowczo za szybko mijają. A jak tam u Was? 

Ciekawa jestem Waszych opinii, dajcie znać co myślicie o tym rozdziale!

Pozdrawiam i ściskam cieplutko w ten jesienny dzień.

Nuhbe

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro