Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8.2


– Nora, dlaczego nie odbierałaś ode mnie? – zawołał Ethan, słysząc, jak weszłam do domu.

Zatrzasnęłam za sobą drzwi i opadłam na nie, momentalnie wybuchając przeraźliwym płaczem. Wyczuwałam obecność Ethana obok siebie, gdy zaniepokojony obrócił mnie w swoją stronę, a ja syknęłam z bólu. Zamglonym wzrokiem spojrzałam na niego, nie posiadając słów, które wyraziłby to, co właśnie odczuwałam. Całe przerażenie spowodowane sytuacją i wspomnieniami, obrzydzenie do siebie i ból, który dosięgał każdej cząsteczki mojego ciała, przytępiając wszystkie zmysły.

– Co się, kurwa, stało? – wymamrotał przyglądając mi się.

– Jude – wychrypiałam i pokręciłam głową nie mogąc powiedzieć nic więcej.

Chłopak przełknął ślinę, patrząc na mnie przestraszony, ale jednocześnie w jego oczach dostrzegałam wiele pytań, na które nie byłam wstanie odpowiedzieć. Uniósł dłoń, delikatnie odsuwając włosy z mojej twarzy, po czym skrzywił się, dostrzegając to, czego ja jeszcze nie widziałam. Uniosłam ręce, by odsunąć blondyna od siebie, a wtedy on zobaczył poharatane dłonie.

– Miałaś się spotkać z Samantą – powiedział, jakby próbował poskładać wszystko do kupy. – Dlaczego ona cię nie odwiozła, do cholery?

Oparłam głowę o jego pierś i zacisnęłam palce na koszulce, wyczuwając bijące od jego ciała ciepło, próbowałam się uspokoić. Objął mnie ramionami, delikatnie, nie chcąc sprawić mi więcej bólu.

– Gdzie on jest?

Usłyszałam inny głos i spięłam się, doskonale go rozpoznając. Sapnęłam nie otwierając oczu, nie rozumiejąc, dlaczego akurat dzisiaj, po tylu dniach nieobecności, musiał pojawić się w tym domu.

– To nie jest dobry moment, Max – zwrócił mu uwagę, przytulając mnie mocniej, wyczuwając, jak bardzo potrzebowałam zapewnienia o bezpieczeństwie i schronienia.

– Nie widzisz, w jakim jest stanie? – Ethan nadal próbował odciągnąć Maxa od tej rozmowy, mówił, jakby mnie tutaj nie było, ale tak właśnie się czułam. – Nie musisz jeszcze bardziej jej straszyć!

– Uważasz, że boi się mnie?! – podniósł ton, a ja wzdrygnęłam się. Gdy nikt mu nie odpowiedział, milczał przez chwilę i odezwał się spokojniej. – Co się stało?

Uniosłam niepewnie głowę, ledwo wytrzymując ból, spojrzałam niepewnie na Ethana, szukając odpowiedzi w jego oczach albo chociaż rady. Wypuścił powietrze z ust i pokręcił głową, pozostawiając mi wybór. Przesunęłam się kawałek i z obawą zerknęłam na Maxa.

– Nic. – Pokręciłam głową i odwróciłam wzrok od brązowych oczu chłopaka, w których pojawiło się niedowierzanie i odczuwalny przez niego absurd.

– Nic?! – powtórzył zszokowany.

Jednak ani ja, ani Ethan nie zwróciliśmy na to uwagi. Gdy zakręciło mi się w głowie, oparłam się o chłopaka, a przełykając z trudem ślinę, starałam się nie zwymiotować ponownie. Straciła grunt pod nogami w chwili, kiedy blondyn uniósł mnie. Przyłożyłam dłoń do ust, ignorując ból, bardziej martwiąc się możliwością zrzygania się na przyjaciela. Mamrotał coś do mnie, jakby chciał mnie uspokoić, jednak w tamtym momencie każdy dźwięk irytował mnie, chciałam przestać odczuwać mdłości i ból.

Położył mnie na kanapie, od razu skuliłam się, przybierając pozycję embrionalną, zamknęłam oczy, resztkami siły zsuwając buty ze stóp, co było wyjątkowo trudne. Jęknęłam, gdy nie potrafiłam sobie poradzić, a wtedy ktoś mi pomógł, po czym okrył kocem. Rozchyliłam na moment powieki, gdy poprawiał materiał tuż przy mojej szyi. Spojrzał na mnie i zacisnął szczękę, sięgnął po leżące na stole opakowanie tabletek i wyłamał jedną z nich, a wtedy podał mi ją.

– Zaraz Ethan przyniesie ci lód – wyjaśnił, gdy połykałam białą tabletkę, czując ból w przełyku. Obserwował mnie uważnie, po czym westchnął ciężko i przejechał dłonią po włosach. – Zaśnij, gdy się obudzisz poważnie pogadamy.

Nawiązując ze mną kontakt wzrokowy skinął głową, jakby chciał dobitniej uświadomić mnie, że nie były to tylko słowa rzucone na wiatr. Wymamrotał coś pod nosem, po czym wyprostował się i odszedł, a ja ponownie zamknęłam oczy, kuląc się jeszcze bardziej, próbowałam zasnąć. Byłam tak wykończona, iż nawet koszmary przeszłości nie były wstanie przestraszyć mnie tego, co mogło pojawić się we śnie.

Czułam ohydny posmak w ustach, które były spierzchnięte z pragnienia. Moja skóra na twarzy była napięta, wyczuwałam zaschnięte na niej łzy. Chciałam przejechać dłonią po powiekach, jednak ból, jaki wtedy odczułam, sprawił, że cofnęłam szybko rękę z niepokojem spoglądając na zdarty naskórek.

Padało na mnie światło z telewizora, jednak był on wyciszony. Powoli zaczęłam się podnosić, ból był słabszy niż przed zaśnięciem, jednak nadal był wyczuwalny. Mogłam tam zostać, przykryć się kocem, który spadł na podłogę i spróbować zasnąć, jednak wiedziałam, że nie wytrzymałabym sama ze sobą, musiałam to wszystko z siebie zmyć. Musiałam ściągnąć szkła, w których nienawidziłam spać.

Znieruchomiałam, kiedy do świadomości wdarły się obrazy sprzed kilku godziny, wyraźniejsze niż wcześniej, jeszcze bardziej uderzające w moją psychikę. Wtedy mój umysł był zamglony, nie odbierałam wszystkiego, pochłonięta wspomnieniami, które przejmowały nade mną kontrolę, w tamtej chwili uświadomiłam sobie, jak znowu niewiele brakowało, by ktoś...

Wciągnęłam powietrze z sykiem kręcąc głową, nie mogąc nawet w umyśle wypowiedzieć tych słów. Chciało mi się wymiotować na myśl o tym, jak dobierał się do mnie naćpany Jude. Objęłam się ramionami, nie mogąc powstrzymać drżenia. Chwiejnym krokiem ruszyłam na górę, co jakiś czas podbierając się o ścianę.

Będąc już na górze, zabrałam pierwsze rzeczy, jakie znalazłam w szafie i przeniosłam się do łazienki, skrupulatnie omijając wzrokiem lustro. Myślałam nawet o tym, żeby nie zapalać światła, lecz byłoby to zbyt niebezpieczne, mogłam się potknąć i rozwalić głowę, a wtedy ten dzień byłby już całkowitą katastrofą.

Odkręciłam wodę, by w trakcie, gdy miałam się rozebrać, spadła całe zimna. Przytrzymałam się umywalki, przełykając ślinę z trudem. Sięgnęłam po szczoteczkę do zębów i nałożyłam na nią pastę, nadal nie patrząc w lustro. Wzięłam głęboki oddech i uniosłam głowę, nie reagując na swój wygląd krzykiem ani płaczem. Obojętnie sunęłam wzrokiem po rozmazanym makijażu, zaczerwienionym policzku, na którym jeszcze nie pojawił się siniak, ale była to tylko kwestia czasu, brodę miałam ubrudzoną od krwi, która wcześniej musiała spłynąć z popękanych warg. Włosy powykręcane od potu częściowo były związane gumką, lecz większa część opadała na moje piersi.

Obróciłam się bokiem i zerknęłam na plecy, skrzywiłam się, widząc już na łopatkach fioletoworóżowe placki. Odłożyłam na moment szczoteczkę, lustro powoli zaczynało zaparowywać, mogłabym już wejść do kabiny, jednak ociągałam się z tym. Ściągnęłam gumkę z włosów, a szkła z oczu i wtedy dopiero zaczęłam myć zęby. Biorąc głęboki oddech, weszłam do kabiny, doskonale wiedząc, że zdarta skóra zacznie mnie piec. Jednak odczuwalny dyskomfort pomagał, pozwalał skupić się na czymś i nie odbiegać myślami do rejonów umysłu, do których nie chciałam podpływać.

Po wyjściu z kabiny odnalazłam w szafce nadpoczętą tubkę na krwiaki i wysmarowałam nią policzek. Wzięłam dwie tabletki przeciwbólowe, dopiero wtedy się ubrałam, związałam włosy w warkocz i opuściłam pomieszczenie, gotowa na próbę zaśnięcia.

Zeszłam na moment na dół, by w końcu się napić, jednak będąc na schodach zauważyłam opierającą się o poręcz postać. Mężczyzna podciągnął rękawy bordowej bluzy do łokci, po czym skrzyżował ręce na piersi i skinął głową w stronę kanapy, sam odpychając się od poręczy i kierując się w stronę kuchni.

Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, dlaczego tej nocy nie wrócił do własnego domu. Dlaczego w ogóle pojawił się u nas, skoro przez tyle dni omijał nas szerokim łukiem. Serce zabiło mi mocniej na myśl, że widzieliśmy się ostatni raz tamtego dnia, który teraz wydawał się odległy o milion lat świetlnych.

Obserwując go uważnie, przeszłam do kanapy, na której znajdował się poskładany w kostkę koc. Czy to oznaczało, iż przyglądał mi się, gdy się obudziłam i szłam na górę? Stojąc przy kanapie spojrzałam na bruneta, zatrzymał się w połowie drogi, w dłoni trzymając parujący kubek. Nadal się nie odzywał, patrząc mi w oczy, ponowił marsz, a ja usiadłam, zabierając ze sobą koc.

– Masz. – Stając przede mną, podał mi gorący kubek.

Zerknęłam na niego niepewnie, na co wywrócił oczami. Sięgnęłam po naczynie, uważając na skórę dłoni. Upiłam łyk gorącej herbaty i czułam, jak przepływała drogę do żołądka.

Max opadł na kanapę obok mnie, a spoglądając na włączony telewizor, wymamrotał coś pod nosem. Zamrugałam powiekami i ziewnęłam, poprawiając się ostrożnie na miejscu. Chłopak wyglądał na śpiącego, nawet w takim świetle dostrzegałam cienie pod jego oczami i zmęczone spojrzenie.

Rozejrzałam się, zastanawiając, gdzie mógł być mój telefon i reszta dokumentów. Poczułam uścisk w żołądku na myśl, że mogłam gdzieś zgubić swoją torebkę i wszystkie rzeczy znajdujące się w niej. Zagryzłam wargę nerwowo poruszając nogą.

– Musimy pogadać – stwierdził po odchrząknięciu, przyciągając mnie do rzeczywistości.

Potrząsnęłam głową.

– Nie chcę o tym mówić – szepnęłam.

– Zachowałaś się jak idiotka – obraził mnie podnosząc głos. – Jak, kurwa, mogłaś dopuścić do tego, by wracać o tej porze tamtą okolicą?! Co jest trudnego w korzystaniu z komunikacji miejskiej lub zadzwonienie po taksówkę?!

Odstawiłam kubek z trzaskiem, nie zamierzając przyjąć tych oskarżeń. Nie prosiłam się o to, chciałam tylko spokojnie wrócić do domu, czy doszliśmy do czasów, w których dziewczyna nie mogła pieszo wrócić do domu, bo oznaczało to, że sama się prosiła i była idiotką?!

– Mogę chodzić, gdzie chcę i kiedy chcę – odparłam przez zaciśnięte zęby. – Mogę chodzić nawet w środku nocy po drodze, ale to nie oznacza, że jestem idiotką! Skąd, w ogóle wiesz o tym wszystkim, co?!

Wpatrywałam się w niego zmrużonymi oczami, a on rzucił mi niechętne spojrzenie. Przejechał dłonią po ciemnych włosach pociągając przy tym za ich końce.

– Wziąłem twój telefon i zadzwoniłem do Lisy – wyznał wzruszając ramionami, jakby nie widział w tym nic niestosownego. Rozchyliłam usta zaskoczona. – Niestety dowiedziałem się, że jednak nie zdechł.

Sapnęłam niedowierzając w to, co słyszałam. Powiedział to z takim rozczarowaniem, jakby jedynym wyjściem, które mógłby przyjąć, byłaby śmierć Jude'a.

– To człowiek – przypomniałam mu. – Może nawet nie zasługuje na to miano, ale żadnemu człowiekowi nie życzy się śmierci.

– Czy ty siebie słyszysz, Słoneczko?!

Zerwał się z miejsca, patrząc przy tym na mnie jak na wariatkę. Oddychał szybko, zaciskając przy tym szczękę, z niedowierzaniem wymalowanym na zdenerwowanej twarzy.

– Nie robię tego – zaprzeczyłam kręcąc głową. – Czy dla ciebie złem jest to, że nie życzę nikomu śmierci? Naprawdę, Max, masz takie podejście?

– Tak. Zobacz, ja ty wyglądasz, jak wyglądałaś, gdy weszłaś do domu – mówił przez zaciśnięte zęby. – Co ci próbował zrobić i co zrobiłby, gdyby nikt go nie powstrzymał! Powinnaś życzyć mu jak najgorzej, powinnaś być jedną z pierwszych osób, chcących, by gnił w ziemi!

– Ale ja taka nie jestem! – Również podniosłam ton, poderwałam się z miejsca i stanęłam tuż przed mężczyzną, górującym nade mną wzrostem i spoglądającym na mnie z góry. – Nie możesz nawet sobie wyobrazić, jak wściekła na niego jestem, jakie obrzydzenie i przerażenie odczuwam na samą myśl o nim! Ale to nie usprawiedliwia mnie, a tym bardziej nie daje pozwolenia na życzenie mu śmierci. W czym byłabym lepsza od niego, gdybym tego chciała?

Pewnie patrzyłam mu w oczy, próbując przekonać go do swojego zdania. Próbując odnaleźć w nim rozsądek, który towarzyszył mu zawsze, jednak od kiedy poznałam go ponownie, rzadko kiedy miałam okazję go dostrzec.

– Chcesz zbawić świat, że tak wszystkich usprawiedliwiasz?! – W jego oczach pojawił się przebłysk zrozumienia, lecz nie takiego, jakiego pragnęłam. – Może jeszcze pójdź do niego i go przeproś, za Lisę, która przerwała mu, nim wsadził w ciebie kutasa?!

Zrobiłam dwa kroki w tył, czując jakby właśnie mnie uderzył. Nie wierzyłam własnym uszom i patrzyłam na niego oburzona jego słowami. Poczułam ból, jednak nie chciałam tego okazać, kręciłam tylko głową z niedowierzaniem.

– Nie wierzę, że to powiedziałeś – wyszeptałam zawiedziona, mierząc go wzrokiem.

– Nie wierzę, że możesz być taka naiwna – odpowiedział. – Taka naiwna, by dawać ludziom drugą szansę, taka naiwna, by wierzyć, że jakiś skurwiel zasługuje na twój opór życzenia mu jak najgorzej.

– Ty nie wybaczasz ludziom? – spytałam nie mogąc ukryć rozczarowania.

Nie odpowiedział, w sumie nie zareagował w ogóle.

– Nawet największy skurwiel ma osobę, która go kocha mimo wszystko – powiedziałam cicho, opuszczając ramiona. – Lisa go kocha, pomyślałeś może, jakby się czuła, gdyby umarł? Jak zniszczyłaby ją myśl, że to ona jest temu winna? Obwiniałaby się i nie mogłaby się pogodzić z myślą, że to przez nią!

– Skąd możesz wiedzieć, co czułaby? – spytał z podejrzliwością. – Równie dobrze mogłaby czuć ulgę!

– Każdy potrafi zauważyć, że jest z nim silnie związana, że go kocha. – Wzruszyłam ramionami uważając to za oczywistą sprawę. – Bierze na siebie wszystkie jego grzechy, ponieważ nie może pogodzić się z myślą, że jej brat nie jest taki, jaki powinien być... Usprawiedliwia go, to jedyny sposób by mogła żyć ze świadomością, że od tej chorej miłości nigdy nie ucieknie.

Starałam się nie mówić o sobie, jednak nie potrafiłam być obiektywna, zbyt dobrze wiedząc, przez co przechodziła wewnętrznie Lisa.

– Jesteś naiwna – powtórzył po minucie milczenia i podszedł do mnie. – Nie chcesz obrażać tego chuja, ale nie przeszkadza ci to w porównywaniu ludzi, którzy chcą ci pomóc. Znaczę tyle samo co on, ponieważ życzę mu śmierci przez to, co ci zrobił?

Otworzyłam szczerzej oczy widząc, jak przekręcał moje słowa, jak nie chciał zrozumieć ich prawdziwego sensu, więc stwarzał swój.

– Wiesz, że nie o to mi chodziło – zaprzeczyłam cicho.

– On wyjdzie ze szpitala – przypomniał. – Myślisz, że podaruje ci to? A może sprawia ci przyjemność, gdy ktoś nie rozumie twojego nie?

Pochylił się nade mną, patrzył z satysfakcją, z premedytacją próbując mnie zranić. Może chciał mi tym coś przekazać, a może po prostu miał na to ochotę. Każde jego słowo było niczym sztylet wbijający się w moje serce.

– Co jeśli tym razem nikogo nie będzie? Nie zaprotestujesz, nie? Pozwolisz mu się zgwałcić, a później mu wybaczysz, tak bardzo uwielbiasz, gdy ludzie sprawiają ci ból. Taka jest prawda.

– Nienawidzę cię. – Pokręciłam głową wcale tak nie myśląc, ale nie potrafiąc znieść jego słów.

Patrzyłam w jego brązowe oczy, które w ogóle nie przejęły się tym, co powiedziałam, doskonale wiedział, że kłamałam.

– Nigdy nie wybieramy tego, co jest dla nas lepsze, co? – zapytał retorycznie, muskając palcami mój zdrowy policzek. – Czasami próbuję sobie wmówić, że to czuję, ale wtedy oszukujemy się oboje.

Przymknęłam oczy, kiedy się odsunął.

– Uważaj na siebie, Słoneczko – rozkazał. – Ja lepiej operuję kamieniami niż Lisa.

Przełknęłam ślinę, nie odpowiadając na jego groźbę. Popatrzył na mnie przez moment, po czym obrócił się na pięcie i zaczął iść w kierunku drzwi. Nie miałam pojęcia, dokąd zamierzał pójść o tej porze.

– Gdzie idziesz? – wyrwało mi się pytanie.

– Jest piątkowa noc. – Wzruszył ramionami spoglądając na mnie beznamiętnie. – Może jakiejś dziewczynie nie będzie przeszkadzało, że chcę ją pocałować. Ewentualnie przelecieć.

– Jesteś okropny. – Wykrzywiłam się słysząc, jakim tonem zaczął mówić.

– Jude'owi tego byś nie powiedziała – spostrzegł zerkając na schody.

Nie otrzymując ode mnie odpowiedzi, parsknął kręcąc głową, jakby właśnie tego się spodziewał. Chwycił swoje rzeczy i szybko wyszedł, trzaskając przy tym drzwiami. Obolałe dłonie wplotłam w związane włosy i pociągnęłam za nie mocno. Między chęcią pobiegnięcia za nim, a rozwaleniem wszystkiego dookoła, stałam bez ruchu.

Nie mogąc wytrzymać tej bezsilności, sięgnęłam po pusty kubek stojący na stole i rzuciłam nim o drzwi. Roztrzaskał się głośno, a kawałki porcelany rozleciały się w promieniu kilkudziesięciu centymetrów. Jednak to nie uwolniło mnie od złości, jaką czułam. Chciał mnie zranić i zrobił to. Jego obroną na ból, było zadawanie bólu i to mu wychodziło idealnie.

– Było rzucić, kiedy jeszcze znajdował się w środku. – Usłyszałam głos. Odwróciłam się, dostrzegając stojącego na schodach Ethana. Opierał się luźno o ścianę i kręcił głową ziewając. – Przynajmniej byłby jakiś sens w potłuczeniu ulubionego kubka, Małpko.

Westchnęłam ciężko i opadłam na kanapę. Byłam wykończona tym wszystkim.

~~~~~

Maraton najprawdopodobniej dopiero zrobię w weekend, ponieważ w tygodniu nie dam rady.

Uwielbiam  Wasze komentarze i teorie spiskowe ^^

Pozdrawiam i ściskam mocno :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro