Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8.1


Nie potrafiłam nie myśleć o tym, co zdarzyło się w sobotę. Przyłapywałam się na dotykaniu swoich ust, jakbym nadal wyczuwała jego wargi. Starałam się nie zaprzątać tym sobie głowy, lecz im bardziej próbowałam, tym gorzej mi to wychodziło. Budziłam się nocami, a wspomnienia wspólnych chwil łączyły się z wyobraźnią, rozpalając przy tym moje ciało.

Tamtego dnia wysłałam mu wiadomość, w której przyznałam, iż byłam pewna, że zrobił to pod wpływem impulsu, że nie zrobiłby tego w normalnej sytuacji. Stwierdziłam, że lepiej byłoby dla nas, gdybyśmy o tym zapomnieli. Oszukiwałam siebie i jego, ale byłam w tym dobra. Łatwo było oszukiwać, gdy się nie istniało.

Nie pojawiał się u nas w domu, nawet w nocy nie sypiał na kanapie, co do tej pory często mu się zdarzało. Nie przychodził na spotkania z chłopakami i nie odpisał na moją wiadomość. Wiedziałam, że tak było lepiej, przynajmniej próbowałam w to wierzyć.

Dlatego nie pojawiłam się na piątkowym obiedzie u Boutragerów. Wolałam nie przychodzić tam, jednak zmusiłam Ethana, by chociaż on poszedł, co uczynił niechętnie. Nie było to spełnienie jego marzeń, lecz pozwolił się przekonać, gdy obiecałam, że i tak przez większość wieczoru nie będzie mnie w domu.

Po raz kolejny spotkałam się z doktor Hoffman. Przez dwie godziny siedziałyśmy w jednej z kawiarni, popijając kawę i nie odzywając się do siebie. Mierząc się wzrokiem, czekałyśmy, która zrezygnuje i pierwsza się odezwie. Milczenie czasem przychodziło mi z łatwością, jednak po dwóch kawach zaczynałam mieć dość.

Przyglądałam się kobiecie, uważnie studiując jej twarz, pewnie już milion razy to robiłam, jednak zwracając uwagę na zmarszczki czy kurze łapki albo drobne różnice między lewą, a prawą stroną twarzy sprawiały, że udawało mi się wytrzymywać.

Miała ostre rysy twarzy, jak na kobietę, poważną minę, która nie zdradzała emocji. Wąskie usta, których górna warga była nieznacznie większa od dolnej, małe, wyblakłe oczy okalane jasnymi rzęsami. Kasztanowe włosy ledwo dosięgały ramion i na całej długości były równe.

Zamówiłyśmy kolejne kawy, a ona się odezwała. W żadnym wypadku nie oznaczało to, że wygrałam. Żadna z nas nie wygrywała na tych spotkaniach, a odbywały się one od ponad dwóch lat.

Ja osiągnęłabym zwycięstwo, gdybym nie musiała przychodzić na spotkania, ona, gdybym wypowiedziała w końcu wszystko, a nie raczyła ją tylko strzępkami informacji.

Rozmawiałyśmy o drugiej szansie, o jej zaletach i wadach. Wspominała o tym, że powinnam wypuścić nienawiść. Na tę uwagę nic nie odpowiedziałam, zbywając ją wzruszeniem ramion i odwróceniem wzroku. Nie nienawidziłam świata, nienawidziłam siebie.

Gdy spytała, czy dałabym drugą szansę Naomi, zaprzeczyłam zdecydowanie.

Ona nie żyła, jej agonia zakończyła się na asfalcie, wśród drobinek piachu, kamieni i szkła. Tak naprawdę później już nie istniała.

Jednak to jak zwykle zachowałam dla siebie.

Ściemniało się, gdy zaczęłam wracać do domu. Wsłuchując się we własne kroki, szłam równym tempem, co jakiś czas rozglądając się po okolicy. Piątkowy wieczór raczej nie służył do bezsensownego chodzenia po mieście, dlatego nie musiałam zbyt przejmować się innymi pieszymi.

Lampy uliczne stopniowo zapalały się, na drodze panował spokojny ruch, co jakiś czas przejeżdżał obok mnie samochód. Gdzieś w oddali przejeżdżała karetka, a dźwięk jej sygnału roznosił się echem po ulicach.

Robiło się coraz zimniej, a ja żałowałam, że nie ubrałam się cieplej, jednak w swoich planach nie przewidywałam późno wieczornego marszu przez pół miasta. Jednak autobus mi uciekł, a następny miałam dopiero za godzinę, w tym czasie pokonałabym większą część drogi, a po drodze trafiłabym na przystanek, gdzie zatrzymywał się inny autobus.

Niczego się nie spodziewając, skręciłam w kolejną uliczkę, nadal pochłonięta myślami o spotkaniu z Samantą. Pomiędzy tym, do moich myśli wkradał się Max, a wtedy brałam głęboki oddech i rozglądałam się uważnie, starając się skupić uwagę na jakimś elemencie ze swojego otoczenia.

Przeszłam na drugą stronę ulicy, po czym ponownie skręciłam, a wtedy zwolniłam, dostrzegając przed sobą coś niepokojącego. W świetle neonów należących do kawiarni, kłóciła się jakaś para. A raczej to mężczyzna krzyczał na całą ulicę, wymachując przed dziewczyną rękami. Podczas tej krótkiej chwili spostrzegłam, jak kuliła się w obawie przed ciosem.

Sapnęłam i spojrzałam za ramię, gotowa w każdej chwili wycofać się i odejść stamtąd, jak zrobiła to zapewne większość osób, które były świadkiem tej sprzeczki. Moje ciało zaczynało drętwieć, gdy rozpoznałam głos tego osobnika.

Rodzeństwo Thomsonów, nie wiedziałam, jak miałam się zachować. Nie zamierzałam pozostawić Lisy samej, chociaż jeszcze chwilę wcześniej interesowałam się tylko swoim bezpieczeństwem, ale również nie chciałam, żeby przeze mnie miała większe kłopoty. Zbyt dobrze wiedziałam, czym kończy się wtrącanie znajomych w takie sprawy.

Zastanawiając się, jak to rozegrać nie spostrzegłam, że jego głos nagle ucichł, co było podejrzane. Zamrugałam kilkukrotnie, wiedząc, jak nierozsądne było to, że stałam cały czas w tym samym miejscu.

Jude zauważył mnie i teraz wpatrywał się we mnie z uśmiechem, który powodował mdłości. Ruszył w moją stronę, Lisa łapiąc go za ramię i mówiąc do niego, starała się go zatrzymać, przerażenie na jej twarzy sprawiało, że krew zastygała mi w żyłach. Chłopak odwróciwszy się do dziewczyny, odepchnął ją od siebie, nie zważając na to, z jaką siłą to zrobił. Ze strachem patrzyłam, jak Lisa ledwo utrzymała równowagę i nie upadła na płyty chodnikowe, rozwalając przy tym głowę.

Z trudem przyszło mi poruszenie się, zaczęłam iść tyłem, chcąc uciec od nieobliczalnego chłopaka, pokręcił głową, jakby tego mi odradzał, jednak nie posłuchałam, nadal oddalając się od niego, lecz nie mając tyle odwagi, by odwrócić się tyłem i zacząć biec. To było ponad moją wytrzymałość psychiczną.

– Nie radzę. – Ponownie pokręcił głową.

Czując, że nie miałam szans na ucieczkę, zaczęłam dokładnie przyglądać się jego ruchom. Mimo obrażeń twarzy, których większość już prawie się wygoiła, jednak krzywy nos miał pozostać z nim już do końca życia, nie widziałam, oraz podobno poobijanych żeber, poruszał się lekko, jakby wręcz unosił się kilka minimetrów nad ziemią, co przy jego wzroście i wadze, wyglądało abstrakcyjnie.

Jednak znałam te ruchy, tę lekkość poruszania. Im bliżej był, tym więcej dostrzegałam, po twarzy spływał mu pot, na szarej bluzie znajdowały się plamy po nim.

Niebezpiecznie myśli pojawiały się w mojej głowie, gdy zrobiłam kolejny krok do tyłu. Serce obijało się o żebra, gdy zimny pot spływał po mych plecach, krew zaczęła szumieć uszach. Odwróciłam wzrok od zbliżającego się do mnie Jude'a i spojrzałam na jego siostrę. Jej twarz przecinał czerwony ślad, makijaż całkowicie się rozmazał, jednak tamten ślad nie miał nic wspólnego ze szminką.

– Już nawet na ulicy ją bijesz? – spytałam, nie chcąc myśleć o konsekwencjach swoich słów.

Usłyszałam tylko jęk i zduszony krzyk Lisy, nim poczułam uderzenie w twarz, którego siła obróciła mnie i upadłam na chodnik, w ostatniej chwili asekurując się dłońmi i zdzierających z nich przy tym naskórek. Oddychałam płytko, gdy obrazy z umysłu przysłaniały mi obecną chwilę i w pewnym sensie oślepiały. Nie mogły mnie teraz nawiedzać. Nie mogły.

Przyłożyłam piekącą dłoń do pulsującego policzka i chwiejąc się, starałam się jak najszybciej podnieść, a przy tym nie upaść ponownie. Ledwo stanęłam na nogi, ten szarpnął mną i popchnął o pobliską ścianę budynku. Uderzenie plecami w mur odebrało mi oddech, a paraliżujący ból objął całe ciało, krzyk bólu zamarł mi w gardle. Otępiała, nie potrafiłam wyrwać się z jego uścisku.

Śmierdział alkoholem, odzyskując ostrość widzenia, nietrudno było zauważyć, jak nienaturalnie rozszerzone miał źrenice. Jego kwaśny pot sprawiał, że z trudnością powstrzymywałam się przed zwymiotowaniem, a przez ból, było to o wiele trudniejsze.

Oddychał szybko, nie mogłam zamknąć oczu, ponieważ nie poradziłabym sobie ze swoimi wizjami. Dlatego starałam się wyrywać, jednak zdawało się to na nic, jeszcze długo miało mi zająć, nim znowu miałam mieć pełną kontrolę nad własnym ciałem.

– Gdzie Boutrager? – spytał szyderczo. – Boutrager!

Wzdrygnęłam się, gdy ryknął mi do ucha. Nawoływał bruneta, jakby ten zaraz miał wyjrzeć zza rogu, lecz oboje doskonale wiedzieliśmy, że takie rzeczy działy się jedynie w filmach. W rzeczywistości rycerz nie przyjeżdżał na białym koniu, by kogokolwiek ochronić.

Rozejrzałam się, szukając wzrokiem Lisy, lecz z przerażeniem odkryłam, iż nigdzie jej nie było. Panika ogarniała moje ciało, gdy uświadomiłam sobie, że pozostawiła mnie i uciekła, nie myśląc o tym, co mogło się ze mną stać i chociaż powinnam być do tego przyzwyczajona, nie potrafiłam się z tym pogodzić.

Po policzkach zaczęły spływać mi łzy, gdy nie mając siły z bólu, nie mogłam się obronić, a Jude zaczął rozpinać moją kurtkę. Myślałam o tym, że nie mogłam się tak poddać, nie mogłam pozwolić, żeby stała się tak straszna rzecz.

Chociaż wspomnienia zlewały się z teraźniejszością, a ja coraz większy miałam problem z rozróżnieniem tych światów, zaczęłam się wierzgać i kopać napastnika, gdzie popadnie. Zdzierałam gardło, wołając o pomoc, z przeświadczeniem, że i tak nikt nie pomógłby mi, jednak musiałam próbować. Musiałam walczyć.

Całe powietrze ze mnie uleciało, gdy poczułam opadający na moje ciało ciężar. Wrzasnęłam przeraźliwie, nieświadoma tego co się działo, czując jak coś opryskało moją twarz. Krzyczałam jeszcze kilka sekund, odpychając od siebie Jude'a, dopiero po chwili orientując się, że stracił przytomność.

Ledwo sama nie tracąc przytomności odwróciłam wzrok od leżącego chłopaka i ujrzałam trzymającą kamień dziewczynę, która z przerażeniem wpatrywała się w trzymany przez siebie przedmiot, aż w końcu wypuściła go, odskakując do tyłu i kręcąc głową. Łzy zasłaniały mi obraz, lecz nie miałam siły ich ścierać.

Kiedy ona podeszła do brata, ja odeszłam kilka kroków, po czym opadając boleśnie na kolana, zaczęłam wymiotować, pozbywając się przy tym większości zawartości swojego żołądka. Mdłości, jakie ogarnęły mnie przez ból i smród Jude'a, były przyczyną wymiotów. Niewiele brakowało, bym w konwulsjach upadła we własne rzygi.

Poczułam dłonie, które odgarniały moje włosy i głaskały po plecach, zacisnęłam powieki, a przyciskając pięść do brzucha, modliłam się o koniec tej męki. Drżałam, czując jak po całym moim ciele spływał pot.

Ze strachem odwróciłam głowę w stronę Jude'a, nadal leżał bez ruchu, nie potrafiłam odczuwać paniki względem tego, iż mógł umrzeć. Mój umysł był zamglony i ledwo kontaktowałam z rzeczywistością.

– Musimy iść – stwierdziła piskliwie, związując moje włosy własną gumką. – Wiem, że dasz radę, Noro. Chodź, pomogę ci.

Nie mogłam odwrócić wzroku od leżącego chłopaka, próbowałam się podnieść, lecz było to dla mnie zbyt trudne. Za każdym razem zaczynało mi się kręcić w głowie i ponownie opadałam. Jedna z dłoni zacisnęła się na moim ramieniu, Lisa pomogła mi wstać.

– Chodź – powtórzyła, pozwalając, żebym wsparła się na jej ramieniu i pociągnęła mnie. – Chodź, nim odzyska przytomność.

Skinęłam głową, zęby zazgrzytały o siebie, gdy zacisnęłam mocno szczękę, próbując przytrzymać kolejne nudności. W ustach miałam ohydny posmak, jednak nie zwracałam na niego uwagi, ponieważ promieniujący ból obejmował całe moje ciało i spowalniał, i tak już chwiejne, ruchy.

Nie przeszłyśmy daleko, zerkając cały czas za siebie, doszłyśmy jedynie do pobliskiego parku, gdzie moje nogi już całkowicie odmówiły posłuszeństwa, szurałam butami po chodniku, nie mogąc unieść ich wyżej.

Powoli usiadłam na ławce, a dziewczyna kucnęła przede mną, wyciągając z torebki paczkę chusteczek. Próbowała przetrzeć moją twarz, lecz skrzywiłam się, nie zdążyłam się powstrzymać, przed jęknięciem bólu.

Spojrzałam na swoje dłonie, całe brudne i pozdzierane, ranki przestały już krwawić, lecz nawet najmniejszy dotyk powodował pieczenie trudne do zniesienia. Próbowałam się wyprostować, jednak ból paraliżował mnie przy takim ruchu. Podrażniony przełyk piekł mnie.

– Myślałam, że mnie zostawiłaś – wychrypiałam, a dolna warga zadrżała mi, gdy ze łzami w oczach zerknęłam na Lisę.

Jej połowa twarzy była spuchnięta i zaczerwieniona, uniosła wzrok, otwierając szerzej oczy i rozchylając usta, po czym skrzywiła się z bólu. Będzie musiała przyłożyć sobie lód do policzka, a później smarować go maścią przeciw siniakom. Jeżeli istniał rodzaj maści, która naprawdę przyspieszała gojenie się czegokolwiek, to właśnie była to maść na siniaki. Wiedziałam o tym tak dobrze, że płaciliby mi krocie, gdybym opowiadała o niej w reklamie.

– Jak mogłaś tak pomyśleć? – spytała, a po namyśle dodała. – Mniejsza z tym. Bałam się... Ale musiałam coś zrobić.

Nie patrzyła na mnie, wypowiadając dwa ostatnie zdania. Starała się oczyścić rany na moich dłoniach, co utrudniałam jej ciągłym odsuwaniem rąk i sykaniem z bólu.

Nie mogłam odnaleźć słów, które chciałabym wypowiedzieć, dlatego siedziałam cicho, rozglądając się co jakiś czas nerwowo, co skutkowało wzmożeniem się bólu, jednak dawało mi swojego rodzaju ukojenie.

Kawałek od nas szła jakaś kobieta z labradorem na smyczy, westchnęłam cicho przypominając sobie psa swoich sąsiadów i to, jak spoglądał na mnie tamtego dnia. Odwróciłam gwałtownie głowę, a w oczach pojawiły mi się ponownie łzy, gdy zawyłam z bólu.

– Zadzwonię po taksówkę – zadecydowała, ledwo dosłyszałam, co mówiła i zauważyłam, jak drżącymi dłońmi zaczęła szukać telefonu w torebce, z sekundy na sekundę coraz bardziej panikując. W końcu odnalazła urządzenie i odetchnęła z ulgą. – Zabierzemy cię do domu.

Skinęłam głową obejmując się ramionami, gdy rudowłosa podniosła się gwałtownie, a przykładając komórkę do ucha, czekała, aż dyspozytor odbierze jej połączenie. Przymknęłam powieki, nieznacznie poruszając się cały czas, próbując zmniejszyć tym działaniem ból. Zaczynało mi się robić przeraźliwie zimno, fakt, iż byłam cała mokra od potu nie wróżył niczego dobrego.

Po zakończonej rozmowie Lisa wróciła do mnie i usiadła obok, a obejmując rękoma, pozwoliła, żebym ułożyła się na jej kolanach, co uczyniłam z ulgą. Chciałam być już w domu, móc schować się we własnym pokoju wierząc, że tam nie mogło mnie spotkać nic złego. 

~~~~

Pozdrawiam Was serdecznie i mocno ściskam. <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro