32.2
W myślach żałowałam, że ten pierwszy raz to ja odeszłam od stołu. Dużo bardziej wolałabym próbować uspokoić Maxa lub za nim pójść, gdyby trzasnął drzwiami, niż teraz znajdować się w samochodzie swojego brata, drżąc ze strachu o własne życie. Siedziałam skulona na fotelu, wzdrygając się za każdym razem, gdy wyciągał dłoń w kierunku skrzyni biegów, a na jego ustach wkradał się złowrogi uśmiech, przyprawiający mnie o dreszcze obrzydzenia.
Wbijałam paznokcie w uda, pozostawiając na nich białe, małe ślady. Zaciskałam powieki, nawet nie chcąc sobie wyobrażać, gdzie właśnie wiózł mnie mój brat i co zamierzał ze mną zrobić. Jednak szybko otwierałam oczy, jakby wierząc, że to, iż zapamiętam drogę, w jakikolwiek sposób mi pomoże. Czy jednak miałam jakiekolwiek szanse, by mu uciec? Nie chciałam słuchać swoich myśli, kiedy podświadomie doskonale wiedziałam, jaka była odpowiedź. Nie miałam szans wtedy, gdy zadałam mu wcześniej cios i biegłam, ile sił w nogach, więc jak mogłam mieć szanse teraz, kiedy był tylko lekko wstawiony i ważył widocznie więcej?
– Już niedługo, siostrzyczko – mruknął, stukając w kierownicę, odwrócił głowę w moją stronę i uśmiechnął się szeroko oczekując, że zrobię to samo. Zło kryjące się w jego oczach wręcz zmuszało mnie do odwzajemnienia tego gestu i nie pozwalało, na zrobienie czegokolwiek innego.
Dlatego zrobiłam to, z trudem uniosłam kąciki ust, jakby ważyły kilka ton i postarałam się, żeby uśmiech wyglądał na jak najszczerszy, chociaż najprawdopodobniej wyszedł z tego grymas, a ja szybko odwróciłam wzrok, bojąc się dostrzec wściekłość w piwnych oczach. Przycisnęłam dłonie do piersi i pod palcami czułam, jak w żebra uderzało serce. Z trudem przełknęłam ślinę i zamrugałam gwałtownie, dopiero teraz dostrzegając w jakiej okolicy się znajdowaliśmy. Nie było tak, że wcześniej nie widziałam ulicy czy budynków, nie potrafiłam się na nich skupić i chociaż najprawdopodobniej znałam okolicę, w tamtym momencie czułam się, jakbym była w obcym mieście.
Wstrzymałam oddech i jęknęłam, nieświadomie zaczynając kręcić głową, przyłożyłam dłoń do ust, błagając w myślach o to, żeby moje przypuszczenia nie okazały się trafne. Nie mogłam, nie mogłam się tam pojawić, nie mogłam tak ją urazić, pamięć o niej. Chociaż każde wspomnienie o tej kobiecie wiązało się z moim bratem, nie chciałam, żebyśmy powrócili tam oboje, żeby doszło tam do tragedii...
– Błagam! – Z moich ust wydobył się krzyk, gdy gardło zapiekło niemiłosiernie. Panika odbierała mi rozum i nie potrafiłam usiedzieć na miejscu, ponieważ tak strasznie drżałam przerażona tym, gdzie jechaliśmy. Nie potrafiłam już widzieć na oczy, gdy wyciągałam w jego stronę drżące ręce. – Błagam, bra... Braciszku, błagam, nie zawoź mnie tam...
– Zamknij pysk, suko – warknął, mocno uderzając w moje dłonie, tym samym odsuwając je od siebie. Kierownica przekręciła się odrobinę i samochód skręcił w bok, lecz mężczyzna zdążył wyrównać pojazd, nim uderzyło w nas inne auto. – Zabronisz mi?! To twoja wina, że ona tam się znajduje! Ty ją zabiłaś!
Objęłam się ramionami, gdy wrzeszczał na mnie, prawie tracąc kontrole nad pojazdem. Coraz częściej zjeżdżaliśmy na sąsiadujący obok nas pas i coraz częściej tylko szczęściem nie zderzaliśmy się z innym pojazdem. Chociaż nie byłam pewna, czy można to był nazwać szczęściem. On chciał mnie zabrać na grób matki doprowadzić do tego, że nie będę wstanie jakkolwiek funkcjonować.
– To dlatego...? – spytałam szeptem, ledwo poruszając ustami. Nie potrafiłam zebrać się na odwagę i spojrzeć w jego kierunku. – Dlatego mnie nienawidzisz?
– Miałaś być, kurwa, grzeczna – odparł, a ja czułam, że nie patrzył na mnie. – Czy wiele od ciebie, kurwa, wymagałem, niewdzięczna dziwko?! Prosiłem, błagałem, żebyś się zachowywała i nie robiła więcej wstydu naszej rodzinie, ale ty, kurwa, nie!
Nie pytałam o nic więcej, bałam się, że straci całkowicie panowanie nad sobą, a ja aż za dobrze pamiętałam, jak potrafił wtedy mocno bić. Czułam, jak przyspieszał, jak z minuty na minutę prędkość z jaką się poruszaliśmy, wzrastała, a patrząc na to, że coraz gorzej jechał, zaczynałam wątpić w to, że dojedziemy na miejsce. Coraz częściej przejeżdżał na czerwonym świetle, kompletnie nie zważając na to, że komuś zajechał drogę i prawie doprowadził do wypadku.
Zaczynał tracić kontrolę nad sobą, przestawał myśleć o swoim planie, który pewnie skrupulatnie opracowywał, zaczynały przejmować nad nim kontrole emocje. Przerażona spoglądałam tylko co jakiś czas, czy nie zamierzał wyciągnąć jakiegoś ostrego narzędzia i już teraz zakończyć to, czego nie udało mu się zrobić trzy lata temu.
Nie potrafiłam wysiąść z samochodu, gdy zatrzymał się przycmentarnym parkingu. Nie mogłam ruszyć nawet najmniejszym palcem, sparaliżowana samymi myślami, których toksyczne macki wyżerały mi umysł. Zaciskałam dłonie w pięści, a zęby wbijałam w wargę. Zamykając oczy, nie chciałam myśleć, że była to prawda, chciałam wierzyć, że był to tylko zły koszmar, po którym miałam się obudzić we własnym łóżku. Nie chciałam, nie chciałam, żeby on naprawdę wyszarpywał mnie z samochodu, klnąc głośno, a później, żeby uderzał mnie w twarz, za nieposłuszeństwo i ciągnął za włosy, wyrywając ich garść.
Chwycił mnie za ramię i zaczął ciągnąć mnie za sobą, nie patrząc na to, że musiałam iść pieszo, a stopa zaczęła mi krwawić, kiedy nie zauważyłam i nadepnęłam na odłamek szkła. Tylko cudem pozwolił mi się zatrzymać i wyciągnąć je z nogi, skrzywiłam się, czując pieczenie i widząc ciecz mieszającą się z brudem. Pierś zadrżała mi, kiedy powstrzymywałam się od płaczu. Nie mogłam więcej płakać, nie byłam nawet wstanie tego zrobić.
– Rusz się! – zawołał i pociągnął mnie, przez co zachwiałam się i upadłam uderzając kolanami o podłoże. Zawyłam, gdy szarpnął mną i zmusił do wstania. – Jeśli zwrócisz czyjąś uwagę na nas, zajebię cię, rozumiesz?!
Krzywiąc się z bólu skinęłam głową. Moje stopa krwawiła, po nogach zaczynała również płynąć, gdy z każdym ruchem powodowałam, że wypływała z ran na kolan. Policzek pulsował od ciosów, a głowa bolała, przez wyrwane włosy. Ponownie czułam smak krwi w ustach i musiałam się upewnić, że nie odgryzłam sobie języka.
W kilka minut doszliśmy do grobu naszej matki, szedł on tak szybko, jakby często tutaj przybywał, a ja ze strachem pomyślałam, czy aby czasem kiedyś mnie tutaj nie zauważył. Czy właśnie w taki sposób mnie odnalazł? Wyrzucił daleko od nas świeże kwiaty, które leżały tuż obok grobu, a przyniesione tu były przez panią Miller.
– Niech sobie, dziwka, zbiera kwiaty na swój grób – warknął, przydeptując rośliny i niszcząc je całkowicie. Każdym uderzeniem sprawiał, że wyglądały gorzej, że umierały. To właśnie robił. Tylko to potrafił robić, niszczyć innych. Sprawiało mu niesamowitą przyjemność dręczenie innych, nawet jeśli były to zwykłe rośliny. Cokolwiek co mógł zniszczyć, doprowadzał to do zniszczenia.
Nie potrafiłam patrzeć na miejsce, w którym była pochowana. Nie chciałam przynosić jej wstydu, ale właśnie to robiłam. Nie chciałaby takiej córki, na jaką wyrosłam. Brzydziłaby się mną, wstydziłaby się mnie, ponieważ upadłam i nie potrafiłam się podnieść, chociaż tak wiele razy oszukiwałam się, że wznoszę się ponad wszystko.
Nagle poczułam silny ból w brzuchu i zgięłam się w pół, czując jak od siły uderzenia zrobiło mi się niedobrze, a oczy zaszły mgłą. Zabrakło mi tchu, kiedy owinęłam swoje ręce wokół tej części ciała, a po policzkach spłynęły mi łzy. Zakrztusiłam się i zacisnęłam powieki, czekając, aż największy ból minie. Tak jednak się nie stało, ponieważ po chwili zrobiłam kilka kroków do przodu i upadłam twarzą w trawę, kiedy jego łokieć wylądował między moimi łopatkami, ponownie odbierając mi oddech. Krzyknęłam z bólu albo tylko wydawało mi się, że to zrobiłam. Ból promieniował przez całe moje ciało, gdy w końcu zdołałam zaczerpnąć powietrza, ale nie mogłam się poruszyć, przez kilka długich sekund oczekując zmniejszenia się bólu.
– Robb – wychrypiałam w ziemię i skuliłam się, chowając swoją głowę między ramionami. Nie byłam wstanie się podnieść, a z bólu nie powstrzymałam już nudności i po kilku sekundach zwymiotowałam wszystko, co znajdowało się w moim żołądku.
Nie zdążyłam dobrze odsunąć twarzy, gdy przewrócił mnie na plecy i stanął nade mną, a jego odziana w czarny but stopa wylądowała na mojej klatce piersiowej. Otworzyłam szerzej oczy zabierając i wpatrując się w jego twarz z przerażeniem. Dociskał stopę pozbawiając mnie tchu, by po chwili unieść ją odrobinę nad moim ciałem. Unosił wysoko podbródek patrząc na mnie z wyższością, pokazując, że to on był panem i wystarczył jeden jego ruch, by pozbawić mnie życia.
– Nadal chcesz oszukiwać się siostrzyczko, że cokolwiek znaczysz beze mnie? – spytał doskonale wiedząc, że nie odważę się na odpowiedzenie mu. Ból był tak silny, że nie potrafiłam nawet pokręcić przecząco głową, przyznając mu racje.
Jak łatwo moje życie potrafił zmienić w piekło. Wystarczała jedna myśl o nim, jedno jego spojrzenie, a ja przestawałam całkowicie wierzyć w siebie. Odbierał mi chęci do życia, odbierał moją duszę, całkowicie niszcząc ją, a mózg zamieniając w papkę.
Patrzyłam na niego, gdy dociskał swoją stopę i charczałam, próbując oddychać. Mógł złamać mi żebra, lecz tego nie robił, dostarczając sobie chorej satysfakcji z tego, że mnie przerażał. Uwielbiał budzić w innych ludziach strach, uwielbiał czuć władzę nad innymi, czuć się ponad wszystkimi. Robił to wszystko, co inni ludzie, egoistycznie zapełniając swoje potrzeby, nie ukrywając psychopaty mieszkającego w jego umyśle. Każdy człowiek miał swoją ciemniejszą stronę, nie każdy jednak pozwalał jej ujrzeć światło dzienne. Nie każdy miał sobie aż tyle zła, co mój brat, a on był diabłem w ludzkiej postaci.
– Nie rób mi tego – wychrypiałam, kiedy odsunął na moment swoją nogę. Nie wiedziałam, jakim cudem udało mi się cokolwiek powiedzieć, ale mój głos był przepełniony błaganiem i bólem oraz brakiem sił i chęci do walki.
Opadł tuż obok mnie, na kolana i pochylił się nade mną, udając troskę. Przejechał dłonią po moim pulsującym policzku i uśmiechnął się, jakby chciał mnie pocieszyć, tak naprawdę czując podniecenie, że zaczynałam go błagać o litość.
Jego palce zsuwały się po mojej szyi, doskonale pamiętając, że to właśnie tam zaciskały się trzy lata temu. Krew szumiała w moich uszach, kiedy przełykając ślinę, czułam zaciskające się na szyi palce. Już nie były niewidzialne, już nie były wymysłem mojej wyobraźni. Znowu były prawdziwe, naprawdę uciskały ją, a ja zaczynałam dostrzegać mroczki przed oczami, kiedy nie oddychałam.
– Zniszczyłaś wszystko! – wrzasnął, prawie wbijając mi palce w krtań. Zakaszlałam, gdy prawie przebił cienką skórę w tamtym miejscu i nagle odsunął dłonie. – Jesteś najgorszym, co spotkało naszą rodzinę, obrzydliwa dziwko!
Jak za szkłem słyszałam jego wrzaski, gdy próbowałam złapać oddech. Kaszlałam, gdy płuca wypełniały się tlenem i pozwalały na odrobinę ulgi, jednak wtedy ból się nasilał. Nie odpowiadałam mu, nie reagowałam na jego słowa, ponieważ nawet nie słyszałam ich dobrze. Zaczynałam się wyłączać, nie oczekując tego, że ktokolwiek mnie ocali. Powoli godząc się z tym, że właśnie tak miałam skończyć. Tuż przy grobie matki. Wrzeszczał, ale ja nie słyszałam co, uderzał chyba w ziemię obok mnie, ale nie byłam tego pewna. Zaciskałam oczy i zęby, nie wiedząc, nawet czy nadal był nade mną.
Z mojego gardła wydobyło się syknięcie, kiedy jego dłonie znowu odnalazły się na moim gardle. Zaciskał palce i nagle uniósł moją głowę. Za opuszczonymi powiekami odtworzyła mi się scena, gdy uderzał moja głową o asfalt. Zacisnęłam ponownie zęby, nie chcąc, by odnaleźli mnie z odgryzionym językiem. Pogodziłam się z tą myślą.
Jednak zamiast poczuć ból od uderzenia w ziemię, poczułam coś całkowicie innego. To nie była ulga, to był niesamowity ucisk na klatkę piersiową, gdy coś na nią opadło. Nie wiedziałam, czy to była moja wyobraźnia. W tym momencie nawet ptaki zamarły.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro