31.4
W całym domu pachniało pieczonym mięsem i tartą limonkową, na którą przepis mama Maxa dostała od dziadków Ethana i chyba właśnie z jego względu postanowiła upiec to ciasto. Przechodząc z brunetem przez salon, cały czas miałam nadzieję, że Ethan nie postanowił jednak nie pojawić się na obiedzie, a zapomnienie telefonu wziął tylko za wymówkę, by mógł spokojnie odjechać. Odrobinę żałowałam, że jednak nie pojechałam z nim. Emily zrozumiałaby nasze małe spóźnienie, a ja miałabym pewność, że przyjaciel pojawi się i nie zrobi przykrości kobiecie. A także mi.
Max obejmował mnie jedną ręką w talii, tym samym przyciskając moje ciało do swojego. Zanim znaleźliśmy się na widoku jego rodziców, zanurzył twarz w moich włosach i wziął głęboki oddech, wciągając mój zapach przez nozdrza.
– Za dwa tygodnie spędzimy już taki wieczór w naszym mieszkaniu – mruknął cicho, a odsuwając twarz od moich włosów spojrzał na mnie z małymi płomykami w oczach, od których zrobiło mi się ciepło.
Uśmiechnęłam się do niego i oparłam bok głowy o jego ramię. Przymknęłam na moment oczy starając się wyrzucić z głowy jakiekolwiek wątpliwości, nadal starając się przekonać samą siebie, że postępowałam słusznie. Max naprawdę się starał, każdego dnia walczył, chociaż widziałam, jak wiele kosztowało go panowanie nad sobą. Musiałabym być całkowitą ignorantką pozbawioną serca, by tego nie dostrzegać.
Usłyszałam stukot obcasów i z uśmiechem pociągnęłam Maxa przez dalszą część salonu, gdzie tuż przed wejściem do kuchni, spotkaliśmy się z jego mamą. Jak zwykle była elegancka, kremowa prosta sukienka sięgająca tuż za kolana z krótkim rękawkiem, ładnie podkreślała figurę kobiety. Rozglądając się, ściągała z siebie fartuszek, a później przewiesiła go sobie przez przedramię.
– Noro, gdzie zgubiłaś Ethana? – spytała zaniepokojona, zmniejszając odległość między nami.
Nadal otoczona ramieniem Maxa, bez trudu wyczułam, jak spiął się na samą wzmiankę o blondynie, a jego palce mocniej zacisnęły się na moim ciele, jakby nie chciał mnie wypuścić z objęć. Zerknęłam na niego ukradkiem, a wtedy zorientowałam się, że wbijał we mnie swój wzrok, przy tym lekko mrużąc oczy. Uniosłam pytająco brwi, a wtedy on wypuścił powietrze z cichym westchnięciem i pocałował moją skroń, niechętnie wypuszczając mnie z objęć.
Ledwo uwolniłam się od rąk chłopaka, a już byłam przytulana przez jego matkę. Do moich nozdrzy doszedł zapach jej perfum, które chociaż były ładne, nie bardzo pasowały mi do niej samej. Przyzwyczajona do odrobinę delikatniejszych, od razu zorientowałam się, że kobieta musiała odkryć jakiś nowy zapach.
– Musiał wrócić po telefon – wyjaśniłam, uśmiechając się przepraszająco i odsuwając się od blondynki.
– Jak to Ethan – westchnęła kobieta, kręcąc głową, ale drobny uśmiech błąkający się po jej ustach pokazywał, że wcale nie była zła na chłopaka, a raczej rozbawiona jego już standardowym zapominaniem czegoś. – No nic, zaczekamy na niego. Jamesa i tak jeszcze nie ma.
Spojrzała nerwowo na zegarek, który oplatał jej nadgarstek i zacmokała, ponieważ mężczyźni najwidoczniej pokrzyżowali jej plany odnośnie godziny rozpoczęcia obiadu.
– Nie rozumiem, po co go zapraszałaś – burknął Max, a ja odwracając się w jego stronę, zobaczyłam, jak przejeżdżał dłonią po włosach, jak zwykle za mocno pociągając za nie. – To rodzinny obiad!
– Max – zganiła go matka, patrząc na niego karcąco. – Ethan jest częścią naszej rodziny, przez tyle lat sam nie wyobrażałeś sobie tego popołudnia bez niego.
Przyglądając im się, bez trudu zauważyłam, że przed moim przybyciem musieli poruszyć ten temat i wtedy nie doszli do porozumienia. Wyczuwałam między nimi napięcie, a więc zapewne musieli się o to pokłócić. Czułam się niekomfortowo, stojąc tak między nimi, gdy niewerbalnie przekazywali sobie jakieś informacje samymi spojrzeniami.
– To się zmieniło, mamo – odparł jej brunet i przyciągnął mnie do siebie. – Nie chcę, żeby się tutaj pojawiał.
Z trudem przełknęłam ślinę, gdy wzrok blondynki zjechał na mnie i na moment pojawił się w nich chłód, jakby pomyślała, że była to moja wina. Opuściłam wzrok i przejechałam językiem po dolnej wardze.
– To jest mój dom, Max – przypomniała mu kobieta, wyraźnie zdenerwowana słowami syna. Po chwili podniosła ton. – I Ethan będzie zapraszany na ten obiad, czy tobie się to podoba, czy nie. Dopóki żyję, ja i ojciec, ten chłopak jest częścią naszej rodziny!
Max spiął się jeszcze bardziej, usłyszałam, jak prychnął pod nosem i byłam pewna, że gdyby nie stała przed nim jego matka pewnie, odpowiedziałby jej w dość wulgarny sposób. Jednak mimo wszystko brunet miał szacunek do niej i dlatego skinął tylko głową, pozostawiając komentarz dla siebie, za co byłam mu ogromnie wdzięczna.
Jeszcze pamiętałam, jak chłopcy pokłócili się przy stole, doprowadzając kobietę do płaczu, a sami oni rozeszli się wtedy w dwie inne strony. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł po moim ciele, a Max wyczuwając to, mocniej mnie do siebie przycisnął, na moment pozbawiając tchu. Czułam, jak cały drżał ze zdenerwowania, dlatego uniosłam wzrok i napotykając jego spojrzenie, skinęłam w stronę schodów. Wolałam, żeby uspokoił się, nim mieliśmy wszyscy zasiąść do stołu. Nie chciałam kolejnej awantury, a brunet był w takim stanie, że pewnie sam widok Ethana mógłby doprowadzić go do wściekłości.
– Zejdziemy, jak już wszyscy się pojawią, mamo – oznajmił chłopak przez zaciśnięte zęby. Przesunął dłonią przez całą moją rękę, a później splótł nasze palce i pociągnął mnie w stronę schodów, chcąc jak najszybciej odjeść stamtąd.
Spojrzałam jeszcze przez ramię i uśmiechnęłam się smutno, kiedy kobieta westchnęła, kręcąc głową, wyraźnie bezsilna i zrezygnowana, przez ciągłe próby dobicia się do swojego syna. Wyczuwając na sobie mój wzrok, zerknęła na mnie, jakby z prośbą. Skinęłam głową, a później pozwoliłam, by Max zaprowadził mnie do swojego pokoju.
Pół godziny później z trudem potrafiłam przełknąć chociaż kęs. Atmosfera była tak nieprzyjemna, a cisza tak znacząca, że robiło mi się niedobrze. Zwłaszcza, gdy zerkałam na wpatrującego się z morderczym wzrokiem w Ethana, Maxa. Patrząc jak nieśpiesznie kroił swój kawałek mięsa, zastanawiałam się, czy dobrym pomysłem było to, że miał przy sobie ostre narzędzie.
Jeszcze trzy lata temu śmiałabym się, gdyby patrzył tak na blondyna, lecz teraz ani trochę nie było mi do śmiechu, a już kilka razy unosiłam nieznacznie dłonie, jakbym chciała odebrać mu nóż. Spięta nerwowo poruszałam nogą, nawet o tym nie wiedząc, dopóki ręka bruneta nie znalazła się na moim udzie i nie ścisnęła go.
– Ethan, czyżby twój urok osobisty szwankował? – zaśmiał się James, chcąc rozluźnić jakoś atmosferę. Spojrzał na blondyna, uśmiechając się znacząco. – Od tylu miesięcy nie przyprowadzałeś na nasze obiady żadnej dziewczyny.
Wstrzymałam oddech, nie wiedząc, na kogo miałam patrzeć. Czy na Maxa, którego dłoń szybko złapałam, nim ta zwinęła się w pięść, czy na Ethana, który nagle zerknął na mnie dziwnym wzrokiem, ale później szybko go odwrócił, a może na krztuszącą się właśnie Emily. Postanowiłam nie patrzeć na żadne z nich i uparcie wpatrywałam się w swój, prawie nietknięty, obiad, podskórnie czując, jak mój chłopak przygotowywał się do powiedzenia czegoś, co na pewno nie miało być miłe.
– Tak to jest, jak się wali konia, wyobrażając sobie czyjąś dziewczynę, prawda, Ethan? – spytał Max, a ja zacisnęłam mocniej palce na jego dłoni, nie wierząc w to, że to powiedział.
– Max! – zganiłam go cicho, czując, jak serce podchodziło mi do gardła. Nerwowo rzuciłam okiem w stronę zaskoczonych i widocznie zniesmaczonych rodziców chłopaka. Kobieta z trzaskiem odstawiła swoją szklankę z wodą, a James prawie mordował syna wzrokiem, w dłoni zgniatając serwetkę.
– Synu, przypominam ci, że tutaj siedzimy – powiedział twardo James, jednak Max nawet na niego nie spojrzał. Wpatrywał się w siedzącego naprzeciwko Ethana, a ja czułam, jak jego mięśnie były całe napięte. – Nie życzę sobie, żebyś tak odzywał się w obecności swojej matki!
– Jesteś żałosny, Max – odpowiedział mu Ethan, opierając się luźno o oparcie krzesła i odkładając sztućce. Wydawał się poddenerwowany, jednak starał się po sobie tego nie okazywać. – To jej obiecywałeś, mówiąc, że się zmienisz?
– Gówno cię obchodzi, co jej obiecywałem! – podniósł ton, mówiąc o mnie w taki sposób, jakby mnie tutaj nie było. Wypuściłam z jękiem powietrze, gdy poruszył się nerwowo, jakby chciał wstać i uderzyć Ethana. Czułam, jak szybko moje serce obijało się o żebra, gdy błagalnym wzrokiem patrzyłam na ich obu, chcąc by chociaż jeden miał odrobinę rozumu i zaprzestał tej wymianie zdań, która prowadziła tylko i wyłącznie do awantury.
– Aż tak wielkie widzisz we mnie zagrożenie, że musisz obrażać Norę? – spytał spokojnym tonem. Nie miałam pojęcia, jakim cudem potrafił być taki opanowany, kiedy ja ledwo siedziałam na miejscu, nie chcąc słuchać tych wszystkich słów. – Chociaż raz pomyślałeś, jak ona się czuje, gdy robisz z niej jakąś zwykłą...
Przerwał gwałtownie, a cisza jaka nastała po tym zdaniu, była aż za nadto znacząca. Zacisnęłam powieki, czując jak przeszywający ból rozrywał moją klatkę piersiową. Nie słuchałam już, co miał mu do odpowiedzenia Max, ponieważ tego było dla mnie za wiele. Zagryzłam wargę i odsunęłam swoją dłoń od Maxa, który nie chciał jej puścić. Moja pierś zadrżała, gdy brałam głęboki oddech, czując, że jeśli siedziałabym tutaj chwilę dłużej, jak nic rozpłakałabym się. Czułam tak ogromny wstyd, iż wątpiłam, bym kiedykolwiek miała odwagę pokazać się jeszcze na oczy Boutragerom, którzy w milczeniu obserwowali całą tą sytuację.
– Puść mnie, Max – syknęłam, wyrywając swoją dłoń z jego uścisku, nawet na niego nie spoglądając.
Próbował mnie zatrzymać, ale uniknęłam jego ręki, szybko podnosząc się z miejsca. Nie przeprosiłam nawet za to, że odchodziłam od stołu, ponieważ w głowie miałam taki mętlik, że gdybym zaczekała jeszcze chwilę, rozpadłabym się całkowicie. Z trudem oddychałam i zakrywałam usta dłonią, by spomiędzy nich nie wydobył się żaden skrzekliwy dźwięk.
Nie wiedziałam, czy ktokolwiek próbował mnie zatrzymać, czy nadal siedzieli przy stole, kiedy kierowałam się w stronę drzwi, wytrwale patrząc tylko i wyłącznie przed siebie, a płacz pozostawiając na moment, gdy zatrzasnę za sobą drzwi. Coś boleśnie zaciskało mi się wokół klatki piersiowej, a niewidzialne dłonie oplatały moje gardło, kiedy praktycznie nic nie widząc, przez wlewające się do oczu łzy, opuszczałam dom Boutragerów.
Cała się trzęsłam, nie mogąc uwierzyć w to, że nie mogli chociaż ten jeden raz, dla mnie, nie pokłócić się. Zachowali się jak gówniarze i czułam ogromny ból, ponieważ gdybym się tak nie upierała, Ethan pozostałby w domu, a ja nie musiałabym słuchać słów, które wymienili między sobą. To tak bardzo bolało patrzeć, jak kiedyś bliscy sobie ludzie, teraz skakali sobie do gardeł i nie potrafili wytrzymać kilkudziesięciu minut przy jednym stole.
Z moich ust wydobył się bliżej nieokreślony dźwięk, kiedy kucając, zsunęłam ze stóp buty i postanowiłam wrócić do domu. Wściekła zostawiłam sandały na chodniku i na miękkich nogach, zaczęłam kierować się w stronę najbliższego przystanku.
Wbijałam wzrok w chodnik i powoli pokonywałam dzielącą mnie odległość od miejsca, gdzie zatrzymywały się autobusy. Starałam się skupić na jakimś dźwięku, ponieważ mogłoby to pomóc mi się uspokoić, jednak nie słysząc nawet własnych kroków, wpadałam w jeszcze większy strach, a jednocześnie złość. Ból rozsadzał mnie od środka. Czy oni nie dostrzegali tego, jak wielki ból mi sprawiali, kłócąc się? Miałam dość tego wszystkiego, jedynie z ulgą przyjęła to, że chwilę po moim przybyciu na przystanek, podjechał autobus. Nie oglądając się za siebie, wsiadłam do niego, chcąc jak najprędzej znaleźć się w domu.
Gdybym zauważyła go wcześniej, najprawdopodobniej skręciłabym w inną uliczkę. Zaczęłabym biec w przeciwnym kierunku, gdybym spostrzegła, że czekał na mnie, pod moimi drzwiami, nie przejmując się zupełnie niczym, wiedząc, że był ponad prawem, może udałoby mi się uciec.
Jednak ja w głowie cały czas miałam tę niemiłą sytuację podczas obiadu i nie zwracałam uwagi na otaczającą mnie rzeczywistość. Łzy nadal spływały mi po policzkach, zamazując obraz, a ja obejmowałam się ramionami, bo chociaż było gorąco, cała drżałam.
Jeśli wsiadając do autobusu zastanawiałam się, co jeszcze mogło złego się stać w tym dniu, to właśnie się działo. Znajdowałam się od niego tylko kilka kroków, a czując pęcherze na stopach, szczerze wątpiłabym, by udało mi się wtedy uciec.
Przestałam oddychać, gdy odbił się od ściany i zbliżył się na taką odległość, że praktycznie stykaliśmy się ciałami. Zamknęłam oczy, kiedy wyczułam jego dłoń na nadgarstku. Zaśmiał się szydząco, a ja wyczułam, jak śmierdział alkoholem.
– Przejedziemy się na wycieczkę, siostrzyczko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro