28.2
Zegar wybijał północ, ogłaszając nowy dzień. Wstrzymałam na moment oddech, wsłuchując się w ten dźwięk. Pierś zadrżała, kiedy napełniłam płuca powietrze i gdy wypuszczałam je przez usta. Zacisnęłam palce na pościeli, kiedy zimny podmuch wpadł do pokoju, a dźwięk spadających kropel dotarł do moich uszu. Liście zaszeleściły na powietrze, gdy deszcz zaczął uderzać w okno. Zapewne woda dostawała się do pokoju, ale minęło kilka minut zanim postanowiłam cokolwiek z tym zrobić.
Odrzuciłam pościel i niezdarnie zeszłam z łóżka, przy okazji zaplątując się w prześcieradło. Poprawiłam na sobie bluzę, w której spałam i podeszłam na palcach do okna. Przez chwilę stałam, wciągając zapach deszczu i przymykając oczy. Oparłam dłonie o parapet i przyłożyłam czoło do chłodnej szyby.
Od wczoraj, a raczej już przedwczoraj cały czas padało, z chwilowymi przerwami, w których słońce odrobinę przedostawało się przez chmury, by później znowu schować się i mieć wszystko gdzieś. Może trzeba było wziąć przykład ze słońca i rzucić wszystko, chowając się za gęstą chmurą.
Westchnęłam, stukając palcami o parapet i czując, jak pojedyncze krople wpadały na moje ciało i ubrania. Rozchyliłam powieki, dostrzegając światło dobiegające z samochodu. Przygryzłam wargę widząc, jak pojazd zatrzymał się przy moim domu.
Pokręciłam głową i sięgnęłam do klamki, by zatrzasnąć okno. W tym samym czasie usłyszałam dźwięk zatrzaskiwanych drzwi na dole. Rozmowa, którą prowadzili ucichła, gdy zaczęli wchodzić po schodach. Przełknęłam ślinę i przebiegłam do łóżka, wpadając na nie i krzywiąc się, kiedy opadłam opuchniętym policzkiem. Zacisnęłam zęby, nie chcąc wydać z siebie żadnego jęku bólu.
Nie położyłam się, a podniosłam się, by usiąść na materacu i przykryć się szczelnie pościelą. Podkuliłam nogi i niepewnie oparłam się plecami o poduszkę, ale odsunęłam się, czując nadal ból. Był słabszy niż wczoraj, jednak i tak gdy cokolwiek stykało się z nimi, powodowało, że się nasilał. Nie chciałam brać więcej tabletek, ponieważ zjadłam już dzisiaj cztery.
Rozeszli się tuż przy moich drzwiach, szepcząc coś do siebie. Usłyszałam, jak Ethan wchodził do siebie i zamykał swój pokój. Po chwili klamka się przekręciła i w wejściu stanął Max. Uniósł wzrok natrafiając na moje spojrzenie.
Oparł się o framugę, unosząc jedną brew do góry, jakby rzucając mi wyzwanie. Napisałam mu dzisiaj, żeby mnie nie odwiedzał. Widocznie znowu nie miał przy sobie telefonu albo zignorował moją wiadomość. Bardziej prawdopodobna była opcja druga, patrząc na to, jakie spojrzenie właśnie mi posyłał.
– Nie możesz mi zakazywać przychodzenia do ciebie – stwierdził, marszcząc brwi, jakby nie dowierzając, że mogłam to zrobić i nie zgadzając się z tym. Nie wydawał się zadowolony.
Skrzyżował ręce na piersi, wbijając we mnie znaczące spojrzenie.
– Nie zakazałam ci tego - odparłam cicho, lekko skrzecząco, po całym dniu milczenia. Odchrząknęłam i odsunęłam kosmyk włosów z twarzy uważając, by nie dotknąć policzka. – Poprosiłam tylko, żebyś dzisiaj nie przyjeżdżał, bo chcę pobyć sama.
Tak naprawdę nie chciałam spędzać sama całego dnia. Nie chciałam spędzać nawet minuty w samotności, zwłaszcza kiedy musiałam zejść na dół, by móc napić się czegokolwiek i coś zjeść. Ethan opierał się, żeby pójść do szkoły beze mnie, ale w końcu udało mi się go przekonać.
– Sama? – zakpił. – Po tym co się stało?
– Tak – potwierdziłam, lekko kiwając głową. Oblizałam wargi, odwracając głowę.
Przymknęłam oczy, słysząc, jak zbliżył się do łóżka. Jak zawsze stawiał kroki pewnie, ale jednocześnie cicho. Materac ugiął się, kiedy usiadł na nim, a ja poczułam zapach jego perfum. Oddychał głośno, wzdrygnęłam się, kiedy niespodziewanie jego dłoń znalazła się na mojej. Zaczął kreślić na jej kółka, ogrzewając tym samym moje zimne ręce. Zamrugałam, spoglądając na niego i oddychając odrobinę szybciej. Nadal odczuwając lęk przed tym, co zrobił poprzedniego dnia, chociaż salon wyglądał tak, jakby nic tam się nie wydarzyło, w mojej głowie nadal odtwarzały się te dwie sceny. Ta z moim bratem i późniejsza z Maxem.
– Boisz się mnie? – spytał cicho, unosząc nieznacznie głowę i ponownie patrząc mi w oczy. Poruszyłam się nerwowo, nie odpowiadając na jego pytanie. Prychnął pod nosem. – Jasne, że się boisz.
Nie potwierdziłam, ale także nie zaprzeczyłam jego słowom, co wyraźnie go zraniło. Zacisnął szczękę, odwracając głowę w stronę drzwi, żebym nie mogła zobaczyć, co właśnie poczuł. Spiął się i przestał poruszać palcami, ale nadal trzymał swoją dłoń na mojej. Po chwili nawet ją odsunął, pochylając się i chowając w dłoniach twarz. Zaklął, szarpiąc za swoje włosy.
Czując uścisk w sercu, wzięłam głęboki oddech, dławiąc się nim.
– Ostatnio... – zaczęłam powoli. – Ostatnio cię nie poznaję, Max. Boję się tej wersji ciebie i nie mogę tego dłużej ukrywać. Wściekasz się na mnie bez powodu... Ja tak nie mogę...
Łzy zaczęły spływać po moich policzkach, gdy wplątywałam palce we włosy i lekko za nie pociągałam. Zaczęłam płycej oddychać, gdy ból rozchodził się po całym moim ciele. Chłopak spiął się jeszcze bardziej, a jego barki unosiły się, kiedy oddychał ciężej.
– Nie mogę tak... – Pokręciłam głową, przecierając policzki, krzywiąc się, gdy dotknęłam tego opuchniętego. Trudno było mi wypowiadać słowa. Co chwilę robiłam przerwę, by przełknąć ślinę. Przy niektórych słowach dźwięk nie wychodził z moich ust i pozostawały one bezgłośne, przy niektórych stawały się wyższe, bardziej piskliwe. – Nie chcę widzieć cię takiego, nie takiego cię pokochałam, Max.
Spojrzał na mnie szczerze przestraszony, lęk w jego oczach mówił mi, że obawiał się tego, co mogłabym za chwilę powiedzieć. Pokręcił głową, zakazując mi dalszego mówienia. Jego oczy wręcz błagały, żebym nie powiedziała tych słów, o których myślał.
Jednak ja nie zamierzałam ich wypowiedzieć. Chciałam tylko, żeby w końcu zrozumiał, jak wielki ból sprawiał mi swoim zachowaniem i że nie mogłam już tego dalej znosić. Czułam, że nie wytrzymałabym kolejnej awantury, nie teraz.
– Słoneczko – szepnął z bólem.
– Miałeś rację – odpowiedziałam czując na wargach słony smak łez. - Lepiej byłoby dla nas, gdybyśmy się znienawidzili, ale mimo tego co mi robisz, nie potrafię. Nie potrafię, cię nie kochać! Ale nie potrafię również się ciebie nie bać, nie wtedy, kiedy wpadasz w szał, kiedy wściekasz się o te durne drobnostki, jak to, że rozmawiałam z Lisą, albo spędziłam dzień z Ethanem, gdy ty musiałeś być w pracy! Kiedy obwiniasz mnie o to, że za bardzo wierzę w ludzi. W takich chwilach przypominasz mi
jego, przypominasz mi jego i tego nienawidzę. Nienawidzę tego Max, bo wiem, że taki nie jesteś! Nie jesteś zły, więc dlaczego... Dlaczego mi to robisz?
Zamilkłam na moment, krztusząc się. Przez zaciśnięte gardło starałam się przełknąć ślinę, po raz kolejny ścierając łzy z policzków. Trudno oddychało mi się, kiedy musiałam mówić te wszystkie rzeczy, nie chciałam ich mówić, ale nie mogłam tego dalej ukrywać.
– Dlaczego chcesz mnie, tak jak on, zamknąć w klatce? – spytałam zrozpaczona. – Odsunąć ode mnie wszystkich ludzi? Nie możesz być jedyną osobą w moim życiu, bo stanie się to chore! To już zaczyna takie być, czy naprawdę chcesz, żeby nasz związek stał się toksyczny?! Żebyśmy obudzili się pewnego dnia i naprawdę zaczęli się nienawidzić? Chcesz strachem na mnie wszystko wymuszać?
Cała drżałam, kiedy on odwracał twarz, mimo tego dostrzegałam, co na niej się znajdowało. Raniłam go tymi słowami, a on odczuwał wściekłość na siebie, gdy w końcu rozumiał, do czego zaczynał doprowadzać. Już za pierwszym razem, kiedy prawie powiedziałam, że przypomina mi brata, był na siebie wściekły, teraz chyba nie mógł znieść samego siebie.
Wstał gwałtownie i podszedł do ściany, odwracając się do mnie tyłem. Oparł o nią głowę i przyłożył zaciśniętą w pieść dłoń, jednak nie uderzył. Trzymał tylko tak rękę, ukrywając się przede mną. Nie chciał, żebym na niego patrzyła i nie chciał na mnie patrzeć, by nie widzieć na mojej twarzy strachu. Strachu, który powodował swoją agresją. Żyły mu się uwidoczniały, kiedy napiął mięśnie. Jego ramiona drżały z każdym oddechem.
– Ethan nigdy nie sprawił, że bałaś się, prawda? – zapytał nie z ironią i wyższością. Spytał wiedząc, że moja odpowiedź zrani go jeszcze bardziej. Westchnął głośno, jego głos był przytłumiony, ponieważ nadal nie odwracał się w moją stronę. – Inaczej nie mówiłabyś mu o tych wszystkich rzeczach, o których mi nie wspominałaś. Mam rację, Słoneczko?
– Tak – szepnęłam, żałując, że ta odpowiedź była prawdą. Bolała mnie równie bardzo jak jego. Miałam nadzieję, że jej nie usłyszał.
Nie chciałam myśleć, do czego mogła doprowadzić ta rozmowa. Ona nie mogła doprowadzić do tego, o czym myślałam. Nie mógł spełnić tej obietnicy i zostawić mnie. Bałam się jego agresji, ale bardziej bałam się życia bez niego.
– Sprawiam, że się boisz – powiedział do siebie. – Robię tyle rzeczy, przez które płaczesz. A ty za każdym razem mi wybaczasz, chociaż on nigdy nie sprawił, że płakałaś. Myślisz, że nie widzę, jak na ciebie patrzy? Nie widzę waszych codziennych rutyn? To on robi ci rano kawę, zawozi cię do szkoły i spędza z tobą większą część dnia. Więc dlaczego jesteś ze mną?!
– Ile razy mogę powtarzać jedno i to samo? – Wzruszyłam ramionami, chociaż nie mógł tego zobaczyć. – Nie byłabym z tobą, gdybym cię nie kochała. Nie znosiłaby tego wszystkiego.
Obrócił się, a jego policzki były mokre od łez. Spojrzał na mnie swoimi brązowymi oczami z wątpliwościami i rozdarciem, jakby podejmował w tym momencie ważną decyzję.
– Musisz zacząć panować nad sobą, Max – oznajmiłam, zaciskając palce na pościeli. – Inaczej nie zamieszkam z tobą, nie zrobię tego, dopóki się nie zmienisz.
– Nie zrobisz tego – zaprzeczył z pewnością. Otworzyłam szerzej oczy nie rozumiejąc, dlaczego to powiedział. Czy nie zamierzał się zmienić? Spróbować bardziej panować nad sobą? Wolał poświęcić nas, niż przestać być tak wybuchowym. – Obiecałem, że odejdę, jeśli będziesz się mnie bała. A przed chwilą widziałem przerażenie na twojej twarzy, sama mówiłaś, że nie możesz dalej żyć w strachu spowodowanym mną. Przypominam ci tego skurwiela!
– Max – poprosiłam, czując, jakby wyrywał mi serce. Od razu podniosłam się, znowu zaplątując się w prześcieradło. Odrzuciłam je wściekle i zaczęłam do niego podchodzić. Pokręciłam głową, nie zgadzając się, nie mógł tego zrobić. – Nie rób tego.
Jednak w jego oczach dostrzegałam determinację. Po raz kolejny pokręciłam głową okazując swój sprzeciw.
– Chcesz mnie zostawić, gdy on wrócił? – spytałam przerażona. – Tyle razem przeszliśmy, Max ja nie boję się ciebie! Boję się tego, co robisz, gdy wściekłość cię ogarnia.
– A jaka to różnica?! – odpowiedział pytaniem. – Boisz się mnie, taki jest fakt, Słoneczko. Nie zaprzeczysz, sama to powiedziałaś, do cholery! Wczoraj pokazałaś mi, że myślisz, iż mógłbym cię uderzyć! Jak mógłbym cię uderzyć, Słoneczko? Nie uderzyłbym żadnej kobiety, a tym bardziej ciebie!
– Wiem o tym – odparłam, robiąc krok w jego stronę. Dreszcze przebiegały po moim ciele, kiedy starałam się robić wszystko, żeby nie wyszedł przez te drzwi. Nie mógł mnie zostawić.
– Wiesz o tym – przyznał z rozczarowaniem w głosie, ale po chwili dodał. – Ale to nie oznacza, że nie myślisz o tym.
– Po prostu... – zaczęłam, ale umilkłam. nie wiedząc, co mogłam powiedzieć. Zakaszlałam i odgarnęłam włosy z twarzy, które przykleiły się do niej, będąc już mokre od łez. – On tu był, Max... W tym domu, a później zeszłam na dół... A ty jak zwykle byłeś wściekły...
Podszedł do mnie i objął, ukrywając twarz w moich włosach i wdychając mój zapach. Zacisnęłam palce na jego koszulce, mimo strachu wtulając się w niego mocno, chcąc go przekonać, że nie mógł mnie zostawić. Wraz z powietrzem wdychałam jego zapach, czując jego ciepło. Drżał równie mocno jak ja, zaciskając palce na moich plecach. Starałam się ignorować ból, jaki przez to mi sprawiał. Nie mógł przecież wiedzieć, jak bardzo mnie bolały.
– Nie zostawiaj mnie – błagałam. – Wyprowadzę się, wyprowadzę się, przyrzekam. Max przyrzekam, przestanę rozmawiać z Lisą, przestanę robić te wszystkie durne rzeczy, tylko błagam, nie zostawiaj mnie. Nie zostawiaj mnie...
Moje łzy moczyły jego koszulkę, kiedy on przyciskał swoje usta do mojego czoła, mocniej mnie do siebie przyciągając. Czułam pod palcami, jak mocno biło jego serce. Żałowałam, że powiedziałam mu to, bo teraz zamierzał odejść.
– Nie robię tego, żeby na tobie coś wymusić – powiedział cicho, a jego oddech owiewał moją skórę. Wyczuwałam ruch jego ust na ciele, kiedy mówił. – Robię to, żebyś nie musiała z tego wszystkiego rezygnować.
– Max – pisnęłam, ledwo utrzymując się na nogach. Gdyby mnie puścił, nie dałabym rady wystać na nich. – Kocham cię, wróciłam dla ciebie, nie zostawiaj mnie, rozumiesz?! Damy sobie radę, poradzimy sobie z tym wszystkim. Jeśli tylko się postaramy, uda nam się, nie zostawiaj mnie!
Panika ogarniała mnie, kiedy on składając ostatni pocałunek na moim czole, zaczął się odsuwać. Trzymałam mocno dłonie na jego koszuli, gdy on sięgając po nie, odsunął moje ciało od siebie. Uniosłam głowę, patrząc na niego błagalnie. Ucałował moje ręce, a później je puścił.
– Też cię kocham, Słoneczko – wyznał.
Odwrócił się i sięgnął po klamkę. Podeszłam do niego, chwytając za nadgarstek, chcąc go zatrzymać. Zerknął na mnie, kręcąc głową. Ściągnął moją dłoń ze swojej i nim zdążyłam zaprotestować, opuścił mój pokój, zostawiając mnie. Widziałam, jak odchodził, nie stawiając kroków pewnie i cicho. Każdy jego krok był niepewny, jakby nogi nie chciały z nim współpracować, a on zmuszał je do ruchu. Mimo tego, nie zatrzymał się i nie wrócił. Nie odwrócił się ani razu, nie spojrzał na mnie już więcej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro