Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

27.1

Wbiłam wzrok we własne stopy, bojąc się patrzeć w jego oczy, które wbijały się we mnie, budząc te wszystkie emocje, które starałam się wyciszyć. W głowie przewijały się wszystkie momenty z naszego życia, gdy był pijany lub naćpany. Kiedy nawet po trzeźwemu znęcał się nade mną, wyrywając włosy z głowy, pozostawiając na ciele liczne siniaki i obijając kości. Jego wrzaski i chwile, gdy mówił cicho, a te ledwo słyszalne słowa były gorsze od krzyków.

Gdy jego kumpel rzucali w moim kierunku obrzydliwe teksty, a on im na to pozwalał, traktując mnie jak śmiecia. Ten dzień, w którym pozwolił, by jakiś koleś mnie zgwałcił, a kiedy to się nie udało, kiedy w samoobronie prawie go zabiłam, postanowił pozbawić mnie życia.

– Proszę – wychrypiałam błagalnie, kuląc się i chcąc zatrzasnąć drzwi. – Zostaw... Zostaw mnie... Błagam.

Może to nawet lepiej, że oczy miałam zaszklone, łzy przysłaniały mi widok. Nie musiałam na niego patrzeć, wystarczyło, że czułam jego obecność, a już stawałam się bezbronna. Ręce miałam przed sobą, podtrzymując drzwi, a jednocześnie byłam gotowa, żeby chronić głowę. Noga nerwowo mi się poruszała, nie mogłam jej zatrzymać, kiedy ledwo trzymała się podłoża, trzęsąc się. Z charczeniem przyjmowałam każdą dawkę tlenu.

– Nigdy cię nie zostawię – odparł, wyciągając w moją stronę rękę. Odskoczyłam, a potykając się o leżący but, upadłam do tyłu, uderzając plecami o podłogę.

Momentalnie zabrakło mi tchu, gdy ból rozszedł się po całym ciele. Przerażona uniosłam wzrok, mając przed oczami tamten dzień, kiedy to leżałam na asfalcie, a on dusił mnie swoimi dłońmi, uderzając moją głową o drogę.

Chciałam krzyknąć, lecz z ust nie wydobył się żaden dźwięk, gdy jego dłoń wsunęła się przez szparę i odsunęła łańcuch. Popchnął drzwi, otwierając je na całą szerokość. Zaczęłam się przesuwać do tyłu, nie będąc wstanie nawet się podnieść. Rozglądałam się szukając jakiegokolwiek przedmiotu, który mógłby mi pomóc, a panika zaczynała przejmować nade mną kontrolę.

Kręciłam głową, odsuwając się jeszcze dalej, a on nieśpiesznie wchodził do środka. Z trudem przełykałam nadmiar śliny, wyczuwając jego zapach. Jakby wylał na siebie połowę buteleczki perfum, śmierdział papierosami, przed chwilą musiał palić.

– Teraz tu mieszka moja siostra? – spytał retorycznie, uważnie przejeżdżając wzrokiem po wnętrzu, ciągle się do mnie zbliżając. Jęknęłam przerażona, gdy moje plecy obiły się o ścianę przy kuchni. Lekko uniosłam się, kuląc się przy niej, starając się jak najbardziej chronić swoje ciało przed nim.

Widziałam jego buty. Czarne, robocze, wiązane z wzmocnionym przodem. Podobne nosił Mike pracując w zakładzie stolarskim ojca. Stał przede mną, a ja wiedziałam, że gdyby kopnął mnie, bez problemu złamałby mi któreś z żeber. Wyobrażałam sobie, jak tym butem miażdży moją dłoń. Zakryłam usta dłonią, z całego serca chcąc, żeby go tutaj nie było. Żeby to był zły sen. Pochylił się, a ja jeszcze mocniej poczułam jego zapach. Metaliczny posmak rozszedł się w moich ustach, kiedy za mocno zacisnęłam zęby na wnętrzu policzka.

Uniósł dłoń, a ja pisnęłam, odskakując i uderzając tyłem głowy o ścianę. Oczy zaszły mgłą, kiedy zawartość żołądka prawie wyszła na zewnątrz.

– Zostaw mnie! – pisnęłam żałośnie.

Boleśnie chwycił moją twarz dwoma palcami, wbijając paznokcie w skórę. Syknęłam z bólu, zaciskając powieki, nie chcąc na niego patrzeć. Nagle drugą dłonią zaczął głaskać mój policzek. Dreszcze przerażenia i obrzydzenia pełzły z tamtego miejsca, przez całe ciało, zatruwając je swoimi toksynami. Myślałam, że zaraz zwymiotuję.

– Myślałaś, że uciekniesz przede mną? – spytał, zmuszając mnie, żebym patrzyła na niego.

Piwne tęczówki były wyjątkowo przejrzyste, nie zamroczone alkoholem i narkotykami. Był trzeźwy, ale nie spowodowało to, że mniej się go bałam. Wręcz przeciwnie, budził we mnie jeszcze

większe przerażenie. Byliśmy sami w tym domu, nikt nie mógł mi pomóc. Znowu zostałam sama, po raz kolejny musiałam liczyć tylko na siebie i jego litość. A on jej nie posiadał.

– Błagam, Robb. – Próbowałam się odsunąć od niego, ale nie pozwolił mi na to.

Znajdował się tak blisko, że jego oddech uderzał o moją skórę. Oddychał ciężko z charczeniem wypuszczał powietrze. Na moment odsunął głowę, żeby odkaszlnąć.

– Nigdy przede mną nie uciekniesz – powiedział, wpatrując się w moje oczy z pogardą. – Żadna zmiana wyglądu, danych i innych tych gówien nie spowoduje, że przede mną uciekniesz.

Modliłam się w myślach, żeby zjawił się tu ktokolwiek. Ktokolwiek, kto pomógłby mi, ponieważ nie miałam żadnych szans, by od niego uciec. Blokował mi każdą możliwą drogę ucieczki, zaciskał mocno dłonie na mojej twarzy i ręce. Jego dłonie znajdowały się zbyt blisko mojej szyi i za dobrze potrafiłam sobie wyobrazić, jak zaciskają się na niej, odcinając mi dopływ tlenu. Zimny pot spływał po moich skroniach i plecach, kiedy byłam świadoma w jakiej sytuacji się znalazłam.

– Jesteś zwykłą dziwką, prawda, siostrzyczko? – zaśmiał się okropnie. – Myślisz, że ktokolwiek oprócz mnie, chciałby cię znać? Myślisz, że ci wszyscy ludzie cię lubią? Łżą, są przy tobie z litości, nabijają się z ciebie.

Rozejrzał się, jakby z czegoś zadowolony, kiedy jego słowa uderzały we mnie z wielką mocą. Wiedział, jak sprawić mi ból, jak sprawić, żebym czuła się jak nic niewarte gówno, które nie miało nikogo.

– Gdzie są wszyscy ci, których uważasz za przyjaciół? – spytał zadowolony, wpatrując się i obserwując moją reakcje.

Zacisnęłam powieki, dusząc jęk, kiedy łzy spływały po moich policzkach. Dusiłam się nadmiarem śliny, jego dotyk palił mnie jak kwas, który przeżerał ciało aż do kości. Drżałam, a jego słowa rozbrzmiewały w mojej głowie, powtarzając się bez przerwy, aż zaczynałam w nie wierzyć.

– Odpowiedź mi! – wrzasnął, szarpiąc mną.

Uniosłam dłonie, chroniąc głowę, kiedy moje ciało obiło się o ścianę. Krzyknęłam z bólu i przerażenia, a później zacisnęłam palce na ustach, nie chcąc, żeby zrobił mi krzywdę, ponieważ byłam zbyt głośna.

– Nie – zaczęłam, ale nadmiar śliny i zaciśnięte gardło uniemożliwiało mi mówienie. Bojąc się, że znowu użyje na mnie siły, starałam się dokończyć zdanie. – Nie ma ich.

Na jego ustach pojawił się szyderczy uśmiech. Zmrużył oczy, szydząc ze mnie, z tego, że byłam tak naiwna, wierząc, że ktokolwiek zwróciłby na mnie uwagę i chciał się ze mną zadawać. Jedynym słowem, gestem potrafił zniszczyć moją słabą pewność siebie, bez trudu niszczył wszystko w moim umyśle, powodując, że myślałam tak, jak on chciał. Zachowywałam się tak, jak on sobie tego życzył.

– A ja jestem – odparł, jeszcze bardziej zbliżając się. – Twój brat zawsze będzie przy tobie, nie wiadomo jaką dziwką byś nie była, Naomi.

Podkreślił moje imię, chcąc tym mi udowodnić, że nowa osoba, którą stworzyłam, nie istniała, ponieważ on tego nie chciał. Miał za nic to, że uważałam, iż Naomi nie żyła. Nie przyjmował do wiadomości, że chciałabym zacząć od nowa bez niego. Byłam mu potrzebna, żeby miał na kogo zwalać wszystkie nieszczęścia, które go spotykały. Przynosiłam tylko nieszczęście.

– Tak, braciszku – szepnęłam, ponieważ on tego oczekiwał. Ból rozsadzał od środka całe moje ciało, kiedy miał nade mną kontrolę. Modliłam się tylko, żeby się nie wściekł. Byłam gotowa zrobić wszystko, byle by tylko mnie nie bił. Krztusiłam się, nie mogąc oddychać. – Tylko ty jesteś przy mnie.

– Grzeczna dziewczynka – zaśmiał się, głaszcząc moje włosy, jakby w geście troski, tak naprawdę jeszcze bardziej pokazując swoją wyższość nade mną. – Już więcej nie będziesz ode mnie uciekać, tak? Wiesz, jak ostatnim razem się to skończyło. Nie chcę ponownie zostać przez ciebie zmuszonym, by to zrobić.

Obrazy tamtego dnia zalewały mój umysł, odbierając mi ponownie oddech. Czułam, że zaraz się uduszę, nie przeżyję tego spotkania nie dlatego, że on mi coś zrobi. Ja nie będę wstanie tego wytrzymać.

– Nie będę – przytaknęłam, bojąc się jakkolwiek mu się sprzeciwić. – Obiecuję, nigdy więcej tego nie... Nie zrobię.

– Matka nie byłaby zadowolona, gdyby wiedziała, że uciekałaś przede mną. – Specjalnie przywołał mamę, żeby przypomnieć mi kto był odpowiedzialny za jej śmierć. – Taka idealna córka, a stała się zwykłą dziwką? Mama przewraca się przez ciebie w grobie.

Czułam, jakby wyrywał mi serce. Jakby rozrywał klatkę piersiową i wyszarpał ten mięsień, który pulsował jeszcze przez chwilę, pompując krew. Próbowałam stopić się ze ścianą, uderzając tylko o nią po raz kolejny. Rozbawiało go moje przerażenie, karmił się nim. Psychopata w jego oczach uwielbiał, gdy tak na niego reagowałam. Właśnie dlatego robił to wszystko, uwielbiał sprawiać ból i strach innym.

– Wiesz, kto wydał cię, że pieprzyłaś się z Boutragerem? – spytał z pewnością w piwnych oczach, zadowolony, że sprawi mi po raz kolejny ból. – Ta sama dziwka, którą pieprzyłem w swoim pokoju, a którą ty uważałaś za przyjaciółkę.

Przełknęłam ślinę, przyjmując kolejną dawkę bólu. Chociaż wiedziałam to, Ethan powiedział mi o tym, usłyszenie tego od niego, gdy mówił to takim tonem, powodowało, że ból był zdecydowanie silniejszy.

– Ale widocznie lubisz się mścić, co siostrzyczko? – po raz kolejny zadawał mi pytanie, doskonale znając odpowiedź, ale i tak sprawiając, że powiedziałabym największe kłamstwo, gdyby on tak chciał. – Zamieszkałaś z jej bratem, postanowiłaś się odpłacić? Brat za brat?

Pokręciłam głową, chcąc zaprzeczyć, ale jego spojrzenie mi na to nie pozwoliło. Nie miało sensu jakiekolwiek przeczenie, kiedy on wiedział swoje i zamierzał zmusić mnie, żebym także tak myślała.

– Nie ma w tym nic złego – zaśmiał się upiornie. – Nienawiść powinna krążyć w twoich żyłach zamiast krwi. Czy nie nienawidzisz osób, które teraz powinny tutaj być?

Nie chciałam być taka jak on, nie chciałam, żeby nienawiść przejęła nade mną kontrolę. Nie mogłam pozwolić, żeby przysłoniła mi umysł swoimi trującymi mackami. Chciałam być dobrym człowiekiem, nie chciałam nienawidzić.

– No odpowiedz – zachęcił, zsuwając palce i lekko zaciskając je na mojej szyi. Otworzyłam szerzej oczy, chwytając jego dłoni, bojąc się, że zamierzał mnie udusić. Wybuchł śmiechem, rozluźniając uścisk, ale nadal trzymając tam rękę. – Nienawidzisz ich wszystkich, prawda? Zostawili cię, kiedy ich potrzebowałaś.

Nie chciałam tego mówić. Zagryzałam zęby na wargach, przegryzając je do krwi. Skrzywił się, przesuwając palcem tuż przy moim kąciku ust, z którego spływała szkarłatna ciecz.

– Są moją rodziną – powiedziałam prawie bezgłośnie, wiedząc, jakie mogły być tego konsekwencje. Popatrzył na mnie, niedowierzając, że odważyłam się na takie słowa. Uniósł czarną brew, drwiąc ze mnie.

– Masz tylko mnie, dziwko – przypomniał, zaciskając palce, zaczęłam wierzgać nogami, a on ponownie poluzował uścisk. – Nie masz żadnej rodziny oprócz mnie. Rozumiesz?!

Skinęłam głową, kaszląc, kiedy powietrze ponownie wdarło się do mojego gardła. Błagałam, żeby odszedł, żeby zniknął. Jednak był tutaj przez cały czas, nie był to koszmar, z którego miałam się za chwilę wybudzić.

– Mam tylko ciebie – powtórzyłam, z całych sił nie starając się, żeby nie zacząć w to wierzyć.

Po raz kolejny pogłaskał mnie, udając, że chciał mnie uspokoić.

– Spokojnie, siostrzyczko – udawał zatroskanego. – Ludzie są skurwysynami, są potworami, doskonale o tym wiesz.

Nie było złych ludzi. Złe decyzje, złe wybory. Ale, proszę, nie było złych ludzi, ponieważ potwory, takie jak Robb, nie zasługiwali na miano człowieka. Nikt nie rodził się, wiedząc, że będzie skurwielem. Można było tylko przypuszczać, że będzie potworem.

– Błagam – szepnęłam po raz kolejny, zaciskając swoje drobne dłonie na jego nadgarstku. – Zostaw mnie. Proszę, odejdź. Błagam, zostaw mnie w spokoju!

Mogłam się spodziewać, że jego reakcją na moje słowa będzie przemoc. Nawet nie zdążyłam wziąć oddechu, kiedy jego dłoń uderzyła mnie w twarz. Syknęłam z bólu, gdy głowa odskoczyła mi w bok. Obraz przed oczami zaczął wirować, kiedy ból rozchodził się po twarzy. Charczący dźwięk wydobył się z moich przegryzionych warg, gdy wbijał we mnie wściekłe spojrzenie.

– To chyba już sobie wyjaśnialiśmy, siostrzyczko, prawda? – Jego głos był podniesiony, zaczynał się wściekać.

Kiedy po raz kolejny zaczął mnie dusić, przymknęłam oczy, dusząc się. Próbowałam oderwać jego dłoń od swojego gardła, ale nie miałam żadnych szans. Był większy, silniejszy.

– A gdybyś tak chciała znowu pójść na policję – szepnął mi wprost do ucha, przestałam reagować na dreszcze obrzydzenia, przestałam zwracać uwagę na jego oddech obijający się o moją skórę i o jego ciało napierające na moje. – Pamiętaj, że twoja koleżanka widzi we mnie ideała. Bez trudu spowoduję, że będzie zeznawać przeciwko tobie. Zamkną cię w psychiatryku i będziesz tam siedziała do końca życia, a później zgwałcę tę rudowłosą sukę i sprawię, że odbierze sobie życie. A to wszystko będzie twoją winą. Ponieważ ty nie chcesz być grzeczna.

Chociaż już mnie nie dusił, nie byłam wstanie oddychać. Chciałam umrzeć, gdy przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Później odrzucił mnie z powrotem na podłogę, obiłam się o nią po raz kolejny. Uderzając czołem o podłogę, stłumiłam okrzyk bólu.

Brunet wyprostował się, patrząc na mnie z pogardą i obrzydzeniem. Jeszcze raz pogłaskał mnie po twarzy, po tym bolącym i pewnie zaczerwieniałym policzku, a patrząc w oczy, chciał się upewnić, że zrozumiałam jego groźbę. Pocałował mnie w czoło, a później uśmiechnął się złowieszczo. Obrócił się napięcie i ruszył w stronę drzwi. Tuż przy wyjściu zatrzymał się, zerkając na mnie.

– Do zobaczenia, Naomi – ryknął śmiechem, zatrzaskując za sobą drzwi.

Opadłam na podłogę, zwijając się w kłębek i płacząc nad żałosnością swego losu. Nie wytrzymałam, wymiotując spożytą wcześniej pizzą, czułam, jak ciało poddawało się konwulsją.

Miał nade mną kontrolę, jednym dniem zniszczył całe trzy lata. Nie byłam bezpieczna, nie byłam wolna. Miał rację, nie miałam nikogo.

Jednak nie pozwoliłam na jedno. Nie pozwoliłam, żeby nienawiść mną zawładnęła. Na to nigdy nie zamierzałam pozwolić. Jedyną nienawiść jaką mogłam żywić, to ta do Naomi. To wszystko było jej winą.

To wszystko była moją winą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro