23.2
Już tylko dzień dzielił mnie od rocznicy śmierci. Dziewięć lat, od kiedy moja matka zginęła w wypadku samochodowym, a ja znalazłam się pod opieką brata. Z własnej winy, gdyby nie ja, moja matka nadal żyłaby. Nie mieliśmy innej rodziny, a jeżeli jakaś istniała, przez te lata ani razu się nami nie zainteresowała. Zostaliśmy tylko we dwójkę, tylko cudem pozostałam z bratem, a nie wylądowałam w domu dziecka.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jaki potwór krył się za obliczem Robba. Odwoził mnie codziennie do szkoły i codziennie mnie z niej odbierał, po czym zawoził na wszystkie dodatkowe zajęcia. W tamtym okresie uważałam go za idealnego brata, bo taki właśnie był. Poświęcał mi dużo uwagi, pomagając w lekcjach, w szczególności w nauce chińskiego, przychodził na występy, gdzie grałam na skrzypcach, a po nich kupował lody pistacjowe i oglądał bajki. Nakładał plastry na pocięte palce od strun, starał się odwrócić uwagę od pęcherzy na nich.
Wtedy nie pił, nie ćpał. A jeżeli to robił, to w małych ilościach tak, że nie zdawałam sobie z tego sprawy. A może po prostu znajdowałam się w bańce prawie idealnej rodziny. Może ignorowałam jego późne powroty i to, jak czasami nie był wstanie wstać z łóżka. Może tamtego dnia był w takim stanie.
Nie dziwiło mnie, że mama nie pukała do jego drzwi, nie zauważałam, że była poddenerwowana tego dnia. Jeśli to widziałam, pewnie tłumaczyłam to sobie pracą mamy. W końcu była adwokatem, jej praca była stresująca, co zawsze nam powtarzała.
Chyba nikt z nas nie przeczuwał, co miało się wydarzyć, a już na pewno nie ja, bardziej stresowałam się próbami do konkursu ortograficznego i tylko o tym mogłam mówić podczas podróży. Byłam idealną uczennicą, osiągałam najlepsze wyniki w nauce. Uśmiechnięte dziecko z dwoma warkoczykami, nie odczuwałam śmierci ojca, ponieważ zginął zbyt wcześnie, żebym mogła go pamiętać.
Kobieta odwiozła mnie pod samą szkołę. Otworzyła mi drzwi, pomagając wysiąść i zakładając plecak. Pochyliła się, rozejrzałam się swoimi brązowymi oczami, a później cmoknęłam głośno w policzek. Uśmiechnęłam się do matki, która poprawiła mi mundurek, wtedy miałam nadzieję, że nikt tego nie zauważył, miałam w końcu dziesięć lat, jak mama mogła poprawiać mi ciuchy? Modliłam się w duchu, żeby jak najszybciej odjechała, żeby inne dzieciaki nie śmiały się ze mnie.
Zanim pobiegłam do grupki dzieciaków, która zmierzała w stronę wejścia budynku, pomachałam mamie, a później zajęłam się rozmową z innymi. Opowiadając o zbliżającym się konkursie, który musiałam wygrać, żeby mama była ze mnie dumna.
Gdybym wiedziała, że to ostatni raz, kiedy ją widziałam, nie burknęłabym pod nosem, kiedy poprawiała mi ubranie. Nie chciałabym, żeby tak szybko odjechała. Przytrzymywałabym ją, aż ciężarówka przejechałaby przez tamto skrzyżowanie. Albo nie prosiłabym ją, żeby mnie zawiozła. Poczekałabym, aż Robb wstanie. Może wtedy to my zostalibyśmy zmiażdżeni, może wtedy to my stracilibyśmy życie, a ona żyłaby. A może to on zginąłby i piekło nigdy nie miałoby swojego początku.
Z perspektywy czasu zaczęłam ją jeszcze bardziej podziwiać. Musiała być niesamowicie silną kobietą, osiągała sukces w pracy, zajmowała się domem i nigdy nie narzekała. Nigdy nie widziałam, żeby płakała. Nigdy nie pozwoliła, żebyśmy zauważyli u niej moment słabości. Nie miała rodziny, straciła męża. Została sama z dwójką dzieci. Pokonywała każde słabości, każdego przeciwnika. Nikt nie mógł jej dorównać, ale nie udało jej się pokonać jednego. Nie udało jej się pokonać śmierci. Dlaczego więc mi się to udało, skoro byłam nikim w porównaniu do niej?
Po wizycie u fryzjera wstąpiłam jeszcze po drobne zakupy, co skutkowało tym, że pojawiłam się w domu o pół godziny później niż zakładałam. Wchodząc do środka, do moich uszu dotarł dźwięk włączonego telewizora, nadawali jakiś mecz, ale nie słysząc żadnych okrzyków, od razu domyśliłam się, że Ethan oglądał go sam. Potwierdziło się to, gdy zatrzasnęłam za sobą drzwi i obładowana torbami przebiegłam przez salon do kuchni, rzucając tylko krótkie spojrzenie w stronę blondyna.
– Kupiłam ci lody orzechowe – zawołałam, stawiając z ulgą zakupy na podłodze.
Nie musiałam długo czekać, by chłopak pojawił się w kuchni, z płomykami w oczach, ciesząc się przy tym jak dziecko. Szeroki uśmiech wypłynął na jego twarz, gdy dostrzegł w torbie opakowanie swoich ulubionych lodów, później spojrzał na mnie.
– Dzięki, Małpko. – Potargał mi włosy, za co oberwał w żebra. Syknął. – Jesteś najlepsza.
Wywróciłam oczami, odsuwając się, tym samym każąc mu wypakować torby. Zerknęłam na stół, dostrzegając na nim jakąś kopertę. Sięgnęłam po nią, jednak nie była zaadresowana do nikogo, zwykła, biała koperta.
– Do kogo to? – spytałam, marszcząc brwi.
Ethan zatrzymał się w pół kroku, kiedy to miał zamiar chować zimny deser do zamrażalki, a przez jego twarz przebiegł cień zaniepokojenia. Oblizał wargę, spoglądając na mnie niepewnie.
– Jakaś kobieta przyszła do ciebie – zaczął, chowając pudełko. Zatrzasnął drzwiczki i potarł kark. – Kiedy powiedziałem, że cię nie ma, prosiła, żebym ci to przekazał.
– Otwierałeś? – W moim głosie odnalazła się panika, kiedy zerkałam to na kopertę to na niego. Nie była zaklejona.
Pokręcił głową, zaprzeczając. Oparł się o meble i założył dłonie na piersi. Przechylił nieznacznie głowę na bok, przyglądając mi się przy tym uważnie. Od razu pomyślałam o pani Miller, bo któż inny mógłby tutaj przyjść i Ethan mógłby tej osoby nie znać? Ręce mi drżały, gdy szarpałam się z papierem, wyciągnęłam kartkę w formacie A5. Była zgięta na pół, nim ją rozłożyłam, zerknęłam na Ethana i przełknęłam ślinę. Podskórnie czułam, że wiadomość na kartce nie przynosiła niczego dobrego. Nie chciałam na nią patrzeć, zamknęłam oczy, zastanawiając się, czy potarganie jej nie będzie najlepszym wyjściem.
– Małpko, wszystko w porządku? – Jakby zza szkła, dochodził do mnie głos Ethana.
Chyba zbliżył się do mnie, lecz nie byłam tego pewna, ponieważ łzy wypełniły moje oczy od razu, gdy tylko przeczytałam pierwsze słowa. Zabrakło mi tchu, ból w klatce piersiowej, jakby ktoś wyrwał mi płuca i uniemożliwił oddychanie. Zaczęłam wpadać w panikę. Trzęsłam się, słysząc dźwięk zarzynanego zwierzęcia. Upuściłam kartkę, przykładając dłonie do uszu i zaciskając powieki, nie chcąc tego słyszeć. Krew szumiała mi w uszach, ale nawet ona nie była wstanie zagłuszyć tego.
Litery wędrowały przed moimi oczami, pochylone pismo, nabazgrane szybko. Te kilka zdań rujnujących mój, i tak niepewny, spokój. Wypalały dziurę w moim sercu, powodując, że płonęło czystym ogniem, który rozprzestrzeniał się po całym ciele, powodując niewyobrażalny ból. Trzask butelki, twardość asfaltu i posmak krwi. Jej smród, łamane żebra. Gardło mnie paliło, jakby ktoś wlał tam żrący kwas.
Odskoczyłam, uderzając o stół, gdy ktoś mnie dotknął. Chciałam wrzasnąć, żeby odszedł, ale wtedy zrozumiałam, że to ja wydawałam tamte dźwięki. Rozchyliłam powieki z przerażeniem obserwując otoczenie. Przede mną stał przestraszony Ethan, który wyciągał w moją stronę dłoń, ale
zrobiłam krok w tył, znowu uderzając o stół. Zacisnęłam ręce na ustach, nie chcąc, by cokolwiek więcej z nich wypadło. Kręciłam głową, kiedy on podnosił kartkę z podłogi i z niepokojem odwrócił ją, żeby zobaczyć to, co ja przeczytałam. Nie chciałam, żeby tego czytał, ponieważ jeśli zrobiłby to, okazałoby się, że te słowa były prawdziwe, że naprawdę znajdowały się na tej kartce.
– Małpko? – Zrobił krok w moją stronę, obserwując moją reakcje. Spróbowałam przełknąć ślinę, ale w ustach miałam zbyt sucho, a gardło zdarte od wrzasku. – Mam zadzwonić po Maxa?
Max. Zadrżałam mocniej, kiedy delikatny promień bezpieczeństwa wdzierał się do mojego umysłu. On mnie obroni, przy nim będę bezpieczna, przeżyję ten weekend. Musiałam chwytać się tej myśli, ponieważ umysł znowu pochłaniała toksyczna ciemność.
Skinęłam głową, osuwając się na podłogę, przywierając do jednej z nóg stołu i kuląc się. Zaczęłam kiwać się w tył i przód, przegryzając do krwi wargę. Nie znajdzie mnie, nie zauważy mnie. Byłam tutaj bezpieczne, tutaj był mój dom. Tutaj nie przyjdzie. Nie dowie się, że przeżyłam. Nie może.
Blondyn ukucnął obok mnie i wyciągnął spod stołu, chociaż protestowałam. Wziął w ramiona i zaniósł w jakiejś miejsce.
Stałam się otępiała. Posadził mnie, a ja ponownie się skuliłam, chcąc stać się niewidzialna. Wpatrywałam się w ścianę, ale jedyne co widziałam to para piwnych oczu, w których panowała wściekłość, odraza, które były przekrwawione i rozszerzone. Unosząca się dłoń, która miała za moment uderzyć moją twarz, druga szarpiąca za włosy i wyrywająca całe garści.
Wbiegałam po schodach, chowając się w swojej łazience, zamykając ją na klucz i zsuwając się po drzwiach, nie zapalając światła. Twarz pulsowała od bólu, na ramionach nadal czułam jego dotyk.
Wtedy właśnie ktoś chwycił mnie ponownie. Mimo moich protestów, trzymał mocno, nie pozwalając się podsunąć. Znajomy zapach pomagał mi wrócić do rzeczywistości. Przestałam wyczuwać odór alkoholu, widzieć jego oczy i czuć jego dotyk na sobie.
Znajdując się na kolanach bruneta, otoczona jego silnymi ramionami, zaczynałam widzieć, słyszeć i czuć to, co działo się naprawdę. Drżałam, kiedy głaskał moją głowę, cicho szeptając. Kołysał mną, jak dzieckiem, które miało nocny koszmar.
– Kochanie – szepnął, pierwsze słowo, które zrozumiałam. – Co się stało?
Nie chciałam patrzeć mu w twarz, ponieważ wyczytałby z niej wszystko. Zacisnęłam trzęsące się dłonie na materiale jego koszulki, starając się oddychać.
-Wrócił - wychrypiałam, a on momentalnie się spiął. Przestał mną kołysać, jeździć dłonią po plecach. Jego serce biło szybciej, gdy klatka piersiowa unosiła się gwałtownie. - Przyjechał na grób matki.
Bałam się, że zaraz mnie odrzuci i wybiegnie z domu. Trzymałam się go kurczowo, nie chcąc, żeby zrobił coś, przez co mogłabym go stracić. Ale odsunął mnie od siebie, wstając. Jego ruchy wydawały się niebezpieczne, nawet drżąc, z niewyraźnym obrazem, dostrzegałam, jak furia wypełniała jego ciało. Sięgnął po szklaną butelkę, stojącą na stole, a ja na powrót przestałam oddychać. Trzymał ją w dłoni tak mocno, że mogłaby pęknąć. Kiedy rzucił nią o ścianę, trzask szkła rozniósł się po domu, powodując nawrót wspomnień.
– Max, uspokój się, przerażasz ją – usłyszałam poddenerwowany głos blondyna.
Max momentalnie obrócił się w jego stronę, a kiedy przez moment nasze spojrzenia się spotkały, zobaczyłam w nich chęć mordu. Dyszał ciężko, kiedy wbijał swoje spojrzenie w Ethana.
– Zabije tego skurwysyna! – wrzasnął, przez co skuliłam się jeszcze bardziej. – Zabiję tego pieprzonego ćpuna!
Ruszając w stronę drzwi, nawet na mnie nie spojrzał. Jakby nie chciał, żebym zobaczyła, że jego demony właśnie przejęły nad nim kontrolę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro